8 8888888888    b.             8   8 8888  8 888888888o.
8 8888          888o.          8   8 8888  8 8888    `^888.
8 8888          Y88888o.       8   8 8888  8 8888        `88.
8 8888          .`Y888888o.    8   8 8888  8 8888         `88
8 888888888888  8o. `Y888888o. 8   8 8888  8 8888          88
8 8888          8`Y8o. `Y88888o8   8 8888  8 8888          88
8 8888          8   `Y8o. `Y8888   8 8888  8 8888         ,88
8 8888          8      `Y8o. `Y8   8 8888  8 8888        ,88'
8 8888          8         `Y8o.`   8 8888  8 8888    ,o88P'
8 888888888888  8            `Yo   8 8888  8 888888888P'

888                                d8
888         /~~~8e    888-~88e   _d88__    e88~-_    888-~88e
888             88b   888  888    888     d888   i   888  888
888        e88~-888   888  888    888     8888   |   888  888
888       C888  888   888  888    888     Y888   '   888  888
888____    "88_-888   888  888    "88_/    "88_-~    888  888


 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^



   Są tu wszystkie zapisy Enid Lanton, które zostały do tej pory
opublikowane, lub o których wiadomo na pewno, że opublikowane nie
zostaną... A konkretnie:

 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

   Uwaga: Niektóre zapisy są dialogami z innymi postaciami. Dialogi
zamieszczam w całości, gdyż inaczej byłyby niezrozumiałe. Autorami zapisów
poszczególnych postaci (oraz właścicielami praw autorskich do nich) są:

BORYS Siemionov - copyright (c) by Jacek Chorobiński, Warszawa
ITSUMO, Jakamitsu - copyright (c) by Tomasz Rogasik, Kędzierzyn-Koźle
JUDITH - copyright (c) by Judyta Juranek, Olsztyn
LANTON - copyright (c) by Antonina Liedtke, Warszawa
LHAEA - copyright (c) by Łukasz Grochal, Kraków
NATCHNIONY - copyright (c) by Marcin Turkot, Kraków
OBUCHOWITZ, Andrew "Idril" - copyright (c) by Michał Studniarek, Warszawa
PRADERA, Al-Fashir - copyright (c) by Jakub Kaliszewski, Warszawa
RODRIGUEZ Vincent - copyright (c) by Robert Łada, Gliwice
SIMON Moderatus - copyright (c) by Marcin Sieńko, Żary



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 5(52) 1996, str. 138-142

   KARTA - LANTON
   DANE:
   Imię - Enid
   Wiek - 26
   Wzrost - 171 cm
   Pochodzenie: świat Atlantyda; biała
   WYCIAG SIECIOWY: Brak wykroczeń. Od trzynastego roku życia
utrzymanka -> TESLI Petera. Brak kontaktu z siecią od dnia ślubu
TESLI P. z SIMMONS Jovitą (-> SIMMONS Nathaniel).
   ZAPIS: No, nareszcie sobie poszli i mogę bezpiecznie zejść. Na
szczęście sakwojaż Petera nie wpadł nikomu w oko. Co mi tu zapakowałeś?
No tak, znowu ten łach masz-tu-wszystko-żeby-przeżyć, w którym włóczyłeś
mnie po najdzikszych lasach najbardziej zaplutych planet tej galaktyki.
Z całym wyposażeniem i z tymi buciorami waży chyba tonę. Koronkowa
bielizna? Peter, lubię twoje poczucie humoru. O, kosmetyczka, to coś
nowego. Przecież można bez niej przeżyć. Grzebień jest, i spinki, nawet
cążki do paznokci, a nożyczek nie ma, więc ciągle nie pozwalasz mi obciąć
włosów? Co ci zależy? Jakieś lekarstwa, nawet są instrukcje, to fajnie,
będzie się czym podetrzeć, bo jak cię znam... No pewnie, że nie ma, ale
są tampony, 150 sztuk.
   Cooo? No pewnie, że mam świetne cycki, wiesz, ile kosztowały? Jezu,
jaki obezwładniający facet, wysoki, całkiem czarny, szczupły,
proporcjonalny, szkoda, że już się zdążył ubrać.
   - Nie! Przestań się rozbierać! Nic nie mówiłam! Idź sobie!
   Rany, zawsze o tym marzyłam: spojrzeć na faceta, pomyśleć, że chcę go
zobaczyć gołego i żeby on ściągnął spodnie.
   - Przestań! Słuchaj co mówię, a nie co myślę! Nie, nie będziemy się
pieprzyć. Ani kochać. Bo nie! Nieprawda, wcale nie chcę. Mówię "nie"
i trzymaj się tego!
   Mogę sobie pogadać, ale facet reaguje prawidłowo, po prostu muszę
przestać myśleć o tym, że ma wspaniałe muskuły, że chcę go dotknąć i jak
fajnie byłoby... Pistolet! Dzięki, Peter.
   - Wynoś się stąd natychmiast. Owszem, strzelę. No, w każdym razie
potrafię rozwalić ci kolano. Widzisz tamten napis "Exit"? Trafię w "i".
- Jest! - Teraz mi wierzysz?
   Głupi byłby, gdyby uwierzył. Co innego trafić w cel, a co innego
uszkodzić taaakie ciało. Co ja bredzę, zabiję go, albo lepiej...
   - Spływaj, bo wcale cię nie zabiję! Teraz celuję w twojego... No
widzisz, on jest mądrzejszy. Jak to: dlaczego? Zwyczajnie, nie sypiam
z każdym facetem, który mi się podoba.
   Niestety. Tak naprawdę, to z żadnym facetem, który mi się podoba. Tylko
z Peterem, niech go szlag.
   Poszedł. Szkoda, był świetny. Ci koloniści chyba wszyscy są nienormalni
- jak oni to znoszą, a raczej: jak długo to zniosą? Wcale nie potrzebują
wody, jedzenia ani żadnych rzeczy; nie zdążą z nich skorzystać. Pożądanie
i agresja to podstawowe instynkty, z trudnością tłumione przez normy
społeczne, oparte na kłamstwie. Jak tutaj można kłamać? Jak podejść do
faceta, który patrzy na mnie i myśli o seksie? Zakładaj ten kombinezon,
Enid, przynajmniej jest nieprzezroczysty. Jak mogłeś mi to zrobić, Peter?
Właśnie, czemu zadałeś sobie trud wysłania mnie tu, jeśli i tak postawiłeś
na mnie krzyżyk? Zaraz... grzebień, ale nie nożyczki, lekarstwa, ale
żadnych środków anty-baby... Wciąż jestem twoja! Ale dlaczego tutaj?
Mogłeś mnie zahibernować w piwnicy. Co ja tu będę robić? Znam się tylko
na informacji. Potrzebuję cywilizacji! Komputerów! Sklepów! łazienki!
   Spokojnie, Enid, rzyganie i histerię mamy już za sobą. Myśl! Co
będziesz robić? Na pewno nic z tymi kolonistami. Kiedy się wygląda jak
senne marzenie Petera, każdy facet stanowi zagrożenie, nawet bez
telepatii... Jasne! Telepatia! Gdybym zgłębiła, jak to działa, to byłby
towar wart miliardy. Zaraz, przestałam "słyszeć" czarnego Romea, jak był
przy tamtej kałuży. Wyceluję w nią... 19,97 m. Ta cholerna telepatia
wygasa po 20 metrach. A skąd się bierze? Gaz, promieniowanie, jakieś pole?
Czy to zmienia człowieka na stałe, czy też działałoby na każdej planecie
w odpowiednich warunkach, zanikając bez nich? Potrzebuję instrumentów,
skąd je wziąć? Mostek! Został odstrzelony, tak podsłuchałam. Muszę go
znaleźć. Dobra, Peter. Kiedy się zjawisz, dostaniesz ten towar... albo
strzał w głowę. Zobaczymy.
   Bagaż na plecy i w drogę. Na szczęście zrobiło się już ciemno. Ależ tu
tłok, co robić, tamci są zorganizowani, a ci miotają się bez sensu, boję
się jednych i drugich... ale chaos oznacza anonimowość, ruszaj, Enid.
Straszny mętlik, co za świry, padnij!
   Coś zabiło człowieka i teraz go zżera! To żerowisko drapieżników,
szybko, Enid, ale czujnie, też umiesz zabijać. ZABIJĘ WAS! NIE ZBLIŻAĆ
SIĘ, BO ZABIJĘ! Ściana krateru, nareszcie!
   Nie lubię się wspinać. Przynajmniej jest łatwo, buty i rękawice
wystarczają. Zjeść mnie? O nie, zarazo, to ja zjem ciebie. Gdzie jesteś?
Mam cię! Zaraz tam wlezę. Nie próbowało uciekać. Może tutejsza fauna nie
umie odbierać myśli? A może ono wiedziało tylko, że się boję, a nie
zrozumiało, że w nie celuję? Ależ cuchnie i jest takie oślizgłe, brrr.
W którejś kieszeni musi być analizator... no, jest. Jadalne. Tego się
obawiałam. Chyba nie jestem aż tak głodna, ale i tak muszę wypić jego
krew, a to na jedno wychodzi. Dobra, Enid, pamiętasz te glisty, które
Peter jadł, a ty nie? Obudziłaś się w hotelu, ale gdybyś była sama...
   Świństwo! No, koniec postoju. Ścierwo zajmie tamte zwierzaki, a ja
w tym czasie dolezę do krawędzi. Jeszcze kawałek.
   Teraz trzeba się rozejrzeć, gdzie te nocne okulary? Tutaj. Na wprost
są góry, z gór powinny wypływać strumienie, po prawej jakaś duża woda,
pewno słona, a po lewej... las! Blisko, jakieś pół godzinki. Tą koleiną
leciał statek. A mostek? Trudno, muszę wleźć na tą górę, zejdzie mi do
rana, i się rozejrzeć.



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 6(53) 1996, str. 165-167

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: ... a ci ciągle się kitłaszą w stadzie, ohyda. Zaraz, czemu ich
słyszę? Jestem za daleko, z dziesięć razy za daleko, czyżbym źle zmierzyła
zasięg, spokojnie, Enid, nie widzą cię...
   ... piję soki ziemi, czerpię energię ze słońca, jestem niejadalna
i niegroźna. Hm, teraz podeszłam bliżej, to by się zgadzało. Jeden z nich
ma większy zasięg i jest przekaźnikiem dla wszystkich w tym obszarze.
Który to, gdzie lornetka? Jak go poznam? Czy te dziewuchy są nienormalne,
czy ja? One! Nie może być normalne wydawanie swoich myśli na żer
parudziesięciu facetom. Rudy, szpetny, czerwony na gębie i oburza się: to
on. No pewnie, jeszcze tego brakowało, żeby mi się każdy musiał podobać.
Trudno, zanim znajdę sposób na zneutralizowanie tej całej telepatii, po
prostu ją zignoruję. Podejdę jeszcze trochę, właściwie zrobię tak, jak
planowałam: 30 metrów.
   - Hej, wy! Chcę pogadać! Tu jestem, nie przy statku, wręcz przeciwnie!
Tak, będę wrzeszczeć!
   Co z tego, że wyglądam, jak siedem nieszczęść? Peter zostawił fortunę
w Klinice Kształtowania Ciała, żebym była śliczna jak obrazek i jestem
taka, a teraz udaję roślinę, wcale nie przez kaprys. No właśnie, Enid, do
rzeczy.
   - Strasznie hałasujecie, telepatycznie! Zaczęłam włazić na tą górę!
Żeby się rozejrzeć! Ale musiałam zrezygnować! Przez zwierzaki! One lezą
do was! Najpierw wszystkie uciekły! Jak statek spadał! A teraz niektóre
wracają! Drapieżniki!
   Te smaczniejsze jakoś się nie kwapią, trzeba by ich poszukać. Jakie to
ma znaczenie, kim jestem? To, co udało mi się ocalić ma znaczenie, owszem;
głównie dla mnie. Ale spryciarze, niby zauważyli, że wyglądam jak
dzikuska, ale nie omieszkali spytać, czy mam coś, co warto by mi odebrać.
Mam: dobrze schowane.
   - Nazywam się! Enid! Lanton! Mam kombinezon! Trochę drobiazgów!
Pistolet na baterie słoneczne! Wyczerpały się! Jak zabiłam! Osiem
zwierzaków! Przebrałam się! W korę i liście! Udawałam drzewo! Tutejsze
drapieżniki! Słabo węszą, widzą, słyszą! Polują na obiekty! Nadające
telepatycznie! Strach albo agresję!
   To znaczy to, co wy nadajecie na okrągło, a rudy wzmacnia.
   - Nie! Nie mam żarcia! Jadłam mięso! Tych zwierzaków! I rośliny! Woda
jest w strumieniu! Na górze!
   Skąd wiedziałam, czy coś nie jest trujące? Dobre pytanie, które jednak
nie ma nic do rzeczy i tylko odwraca moją uwagę od celu tej pogawędki, na
którym muszę się skupić.
   - Macie się uciszyć! Przestać wabić zwierzaki! Przez was! Nie można!
Spokojnie się poruszać! A jak nie! To dajcie mi! Porządną broń! Zabiję
wszystko! Co jest groźne! Weźmiecie sobie mięso! Zaznaczę jadalne!
   No pewnie, że mam analizator pokarmów, niby co by to mogło być innego?
Cholera! Dotąd nie zamierzałam was wytruć, ale przyznaję, że ten pomysł
ma swoje zalety. To są MOJE myśli! Prywatne!
   - Namyślcie się! Będę na górce! Tam jest jaskinia! Cześć!
   Tylko tego rudego wolałabym już nie spotkać. Mutant wśród...



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 7(54) 1996, str. 132-135

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: To było okropne! Silny, bezwzględny facet, który zna każdą moją
myśl, który w moją własną głowę wtłacza rozkazy... Psychiczny gwałt -
kwintesencja władzy. Peter przerobił tylko moje ciało, ten facet mógłby
zmienić mój sposób myślenia, więc potem już nic by nie zostało
z prawdziwej Enid. Kiedy byłam prawdziwą sobą? Chyba tylko przez ten
miesiąc, kiedy uciekłam ze śmietniska E-4, bo ojciec znów sprał mnie na
kwaśne jabłko. Tak, to były czasy, chodziłam sobie po ulicach, kradłam
żarcie ze straganów, spałam w parku... Potem spotkałam Petera i jedyne
wakacje w moim życiu skończyły się. A teraz to.
   Ciekawe, jaki naprawdę ma zasięg. Kiedy się wycofywałam, wyłączył się
dużo wcześniej, niż kiedy podchodziłam, podstępny drań. Wiadomo, rudzi są
fałszywi. Dobra, Enid, to po prostu tak zwany urodzony przywódca, będziesz
się trzymać z daleka i tyle. Nie będzie tobą rozporządzał. Nikt nie będzie
już mną rządzić! Nie będę szukać żadnego mostka, mam gdzieś Petera i szmal
za telepatię, wydałam w życiu tyle forsy, że można by za to kupić
prawdziwą planetę z łazienkami i co mi z tego przyszło? Teraz będzie
inaczej. Żegnaj, lalko dla dużych chłopców. Obudź się, wiedźmo
z charakterem, wiem, że tam jesteś.
   No, doszłam do jaskini. Zacznę od włosów. Jeśli zaplotę je w warkocz,
może dadzą się odpiłować nożem. Co za tępe dziadostwo! O, cholera, palec
to tnie, a włosów nie chce. Może cążki do paznokci będą lepsze? Jasne, nie
ma porównania. Hodowałam te włosy przez trzynaście lat, jak ostatnia
idiotka. Teraz koniec, spalę je, albo nie, bo będzie smród, lepiej
powieszę na drzewie przed wejściem. Wyglądają jak wąż. Jaka dziwna kora.
Oddziera się paskami, ale nie jest wcale krucha, w poprzek nie da się
przedrzeć, nada się na sukienkę. Nareszcie ubiorę się jak człowiek. Co to
za trzaski?
   Są dziwnie regularne i zbliżają się. Ale potwór! Dlaczego nie nadaje?
To jakiś fenomen. Nawet się nie skrada. Poluje na mnie, to pewne.
Zapomniałam nie myśleć. Zapomniałam pistoletu! Rzucę nożem. Tylko w co?
No tak. Spokojnie, niech się zbliży. Jeszcze kawałek. Jeszcze nie. Zaraz
skoczy. Za chwilę. Rzucić! Paść w bok! Żyje!!! Na grzbiet. Dusić korą.
Nóż, wyciągnąć. Trzymać się. Nożem w szyję. A masz. Jeszcze raz. Odrąbię
ci ten łeb. Słabnie. Zdycha? Tak! Już po nim.
   O mój Boże! Ale jatki. I ten smród, niedobrze mi, będę rzygać. Cała się
trzęsę. Serce mi wali. Dobra, już po wszystkim. Załatwiłam go.
Zaszlachtowałam. Dziwne, po zastrzeleniu czegoś zawsze się bałam, że
gdybym chybiła, zwierz by mnie dopadł. Teraz się nie boję, chociaż prawie
mnie dopadł. Czuję się świetnie. Zaatakował mnie, ja go zarżnęłam, cała
jestem uświniona posoką i czuję się świetnie? Odbiło mi? A może to jest
właśnie normalne? Strzelanie jest szybkie, może za szybkie? Wyprzedza
naturalne emocje, eliminuje je i człowiek odreagowuje strachem, bo nie
wie, czy by sobie poradził, gdyby technika zawiodła. Jeden z tych świrów,
Nawiedzony, strasznie pluł na technikę. Zachwalał naturę. Czyżby miał
rację? Jako całość, jego rozumowanie jest chore, ale z fałszywych
przesłanek można wyciągnąć prawdziwe wnioski.
   Teraz do roboty. Ten zwierzak nie nadawał, to nie przypadek, bo szyję
miał dość miękką, żeby móc kręcić łbem i korzystać z oczu. Musiał być
najgorszym drapieżnikiem na tej planecie telepatów. Cóż, zastąpię go. Utnę
mu łeb i zrobię sobie hełm. Jednak adrenalina czyni cuda, skoro taka
twarda skorupa wydawała mi się miękka. Ha! To jest szkielet zewnętrzny!
Ale fart! Nie ma czaszki w środku, wystarczy wydłubać zawartość i maseczka
gotowa. W tym i we wdzianku z liści będę wyglądać jak szaman, przebrany
za demona. No, szamanka, bo tych buforów żaden łach nie zamaskuje.
Przeklęte zachcianki Petera!
   Oskrobane, wyczyszczone, wysuszone. Teraz trzeba przetestować. Może się
myliłam i to nie zadziała? Poszukajmy jakiegoś zwierzaka, o, tam jest
jeden, podejdę do niego, jeszcze kawałek, no, jestem w zasięgu. Nie bój
się mnie, mała kulko na patykowatych nóżkach, nic ci nie zrobię. Założę
tylko hełm...



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 8(55) 1996, str. 110-114

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: ...zresztą zaraz się uduszę w tym hełmie, nie mogę go ciągle
nosić. Badyl jadalny. Ale nudy! Trzeba być takim cudakiem, jak Peter, żeby
gustować w tej całej "naturze". Muszę sobie zorganizować jakieś rozrywki.
Tylu facetów się tu kręci! Badyl trujący. Nie bądź głupia, Enid, nie
możesz ich wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem. Chciałabyś potem rodzić
na posłaniu z zielska? Odcinać pępowinę nożem? No, nóż mam, ale na
historycznych filmach zawsze najważniejsze jest gotowanie wody. Jadalny.
Właściwie po cholerę im te sagany wrzątku? Przecież nie polewają nim
rodzącej ani bachora. Może myją ręce? Co to znaczy "brak wartości
odżywczych"? Jezu, Enid, ale masz problemy! Acha, grzyby też są ponoć mało
odżywcze, za to jakie smaczne. Właściwie to draństwo, że w cholernej erze
podróży kosmicznych kobieta wciąż jest niewolnicą fizjologii. Podobno
sztuczne macice wytwarzały autystyczne potworki, ale, na mój gust, powinni
się lepiej postarać. Głupi ten analizator albo zepsuty, miał szukać czegoś
podobnego do herbaty i co? Mam uwierzyć, że w całej tej stercie nic się
nie nada do zaparzenia? To po co się wysilałam? Do diabła z tym zielskiem.
Lepiej przyczaję się w miejscu widokowym i wchłonę trochę cywilizacji
przez lornetkę. Zawsze to jakieś urozmaicenie.
   Istne mróweczki, gromadzą przy wraku każde badziewie, jakie tylko uda
im się znaleźć. O, jeden dłubie przy motorze, co za swojski widoczek,
chłopcy na śmietnisku też ciągle reperowali jakieś wraki. Jeden żółtek,
paru beżowych, zdecydowana większość biała. Na rudego nie będę patrzeć...
Właściwie wygląda lepiej niż Peter, ale to żadna sztuka. Czy ta zołza
myśli, że wystarczy pokręcić mu przed oczami takim chudym tyłkiem? To jest
przywódca stada, idiotko, nie weźmie tego, co samo lezie mu w ręce.
Takiego faceta trzeba podpuszczać dużo sprytniej... Przecież telepatia
wszystko zmienia! Stare, dobre sposoby można o kant dupy potłuc. Szaleńcze
pożądanie trzeba naprawdę czuć i... o, nie! Cholera, cholera, niech to
szlag jasny trafi! Koniec z udawaniem orgazmów!
   Chociaż... Są też dobre strony. Popatrz na swojego czarnego Romea,
Enid. Przez lornetkę wygląda jak każdy, a kiedy stał przede mną i myślał
o tym, co chce robić, gotowa byłam przysiąc, że to najseksowniejszy facet
na świecie. Udawane orgazmy? Koniec z tym gównem! Wszystko będzie
prawdziwe i to podwójnie. Żadnego udawania. Zdrada pierwsza będzie zarazem
ostatnią i myśli też się liczą, Boże dopomóż! To nic, facetom będzie
gorzej, nareszcie! Żadnych gwałtów. No bo jaka erekcja ostanie się wobec
żywiołowej niechęci, pogardy i wstrętu? Koniec z zadufaniem i fałszywymi
wyobrażeniami o własnych możliwościach. Ha! Koniec ze słodkimi słówkami.
Prawdziwa miłość albo rzetelne umiejętności, tylko to będzie się liczyć
od drugiego razu. Szkoda, że mnie też to dotyczy. Prawdziwa miłość... bo
jakoś nie sądzę, żeby on się zadowolił umiejętnościami. To jest pan
Wszystko Albo Nic. Czy to musi być on? Czemu to musi być on? Jesteś
głupia, Enid, wiesz? Wybrałaś drugiego Petera, a popatrz na te piękne
ciała dookoła. Czego im brakuje? No tak. Tego dreszczu. Wyzwania. Złości.
Tego... O, mój Boże. Co to było? Czy on może mnie słyszeć, kiedy ja nic
o tym nie wiem? To draństwo, nie jestem jeszcze gotowa. Jak mogę coś
zdziałać, skoro on oszukuje? Nie ma przebacz, zanim z nim skończę, będzie
chodził na rzęsach i błagał o litość.
   Potrzebuję informacji. Telepatia wszystko zmienia, ale do jakiego
stopnia i w jaki sposób? Mężczyźni rozumują inaczej, mogę się dowiedzieć,
jak. Ba! Może i mogłabym, ale musiałabym mieć kogoś do eksperymentów. Seks
wypadł z programu badań, więc najciekawszych rzeczy i tak się nie
dowiem...
   A gdyby tak podsłuchać któregoś z nich, kiedy tylko przygrucha sobie
którąś z tych ekshibicjonistycznych panienek... A nawet wcześniej, bo
chyba muszą sobie jakoś radzić? Musiałabym poćwiczyć niemyślenie, żeby się
nie zdradzić... Genialny pomysł, Enid! Zrób coś takiego zawodowemu
mordercy, a zabije cię na zasadzie odruchu warunkowego. Ta telepatia mnie
ogłupia. Najpierw chciałam ją sprzedać, potem wytępić, a teraz znów
nadużyć w kretyński sposób. Peter miałby uciechę, zawsze twierdził, że nie
porafię wytrwać przy jednej opinii nawet przez dobę. Nawet jeśli, to co
w tym złego? Zresztą wcale nie zmieniłam zdania, telepatia ciągle wydaje
mi się niebezpieczna. Jest jak... naładowana strzelba. Można jej używać,
ale trzeba uważać. Ciągle to samo, koniecznie muszę dowiedzieć się więcej
o broni, którą zamierzam walczyć.
   Czy oni idą tutaj? Analizator ich skusił, trudno, Enid, wygadałaś się,
a za błędy trzeba płacić. Przebadałam na tej górze wszystko, co się nie
spaliło, więc z głodu nie umrę. Ale za darmo nie oddam. To jest okazja,
na którą czekałam. Jak tu przyjdą... Nie, nie będę wymachiwać pistoletem,
co prawda mam hełm i mogłabym blefować, że niby ich pozabijam jakby-co,
ale po co kusić los. Schowam się, tak będzie bezpieczniej, zaraz znajdę
odpowiednie miejsce. Dostaną analizator, jeżeli jeden zostanie ze mną na
dzień lub dwa, jako telepatyczny królik doświadczalny. Będę ostrożna. Do
jaskini ewentualnie mogę go doprowadzić pod groźbą broni... Pięknie. Potem
go pewnie przywiążę sznurkiem, tylko ciekawe, do czego? Na szczęście
czynny opór nie stanowi problemu, bo w momencie przywiązywania biedna
ofiara przemocy będzie już totalnie osłabiona ze śmiechu. Enid, weź się
lepiej za coś, na czym się znasz. Dogadaj się! Schowaj ten śmierdzący hełm
i powiedz uczciwie, czego chcesz, a czego nie. Trzeba wierzyć w ludzi,
może akurat trafi się w tej grupce ktoś, kto też chciałby zbadać
telepatię, a nie tylko pomstować na nią. W końcu on dowie się tyle samo,
co ja.
   Tak zrobię. Niemożliwe, żeby wszyscy byli zblazowani do szpiku kości.
Gdyby Bóg objawił im się w krzaku gorejącym, czy ucieszyliby się tylko
z możliwości przypalenia papieroska?



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 9(56) 1996, str. 111-115

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Co się dzieje? Miałam czekać... ale chyba się zdrzemnęłam...
Pływałam wśród jakichś welonów, falujących łagodnie nad skałami,
obrośniętymi półprzezroczystymi żyjątkami, mijały mnie ryby, kolorowe jak
motyle... Ocean! Śnił mi się cholerny ocean, w którym można się utopić,
albo zostać pożartym przez wielkie, zębate ryby, ośmiornice, kraby czy
inne potwory, zależnie od planety. Skąd pomysł, że może tam być
przyjemnie?
   A to co? Czy ktoś na mnie patrzy? Nikogo nie widać... co oczywiście
o niczym jeszcze nie świadczy. Nie wyczuwam obcych myśli, a jednak mam
wrażenie, że ktoś... Ktoś! Dobrze wiesz, kto, Enid. Podstępny rudzielec!
Jak on to robi? A gdybym ja spróbowała... Czego mam właściwie spróbować?
Zaraz, co robiłam do tej pory? Nic. Cudze myśli pojawiały się w mojej
głowie, kiedy byłam blisko kogoś. Być może, gdybym spróbowała wyobrazić
sobie, że idę przed siebie... Lecę... Nie, to na nic.
   Płynę! Jak w tym śnie! To działa! Słyszę... Keric? Nazywasz się Dan
Keric, prymitywny chamie, zapamiętam sobie. Wprawdzie nie wiem, co to
takiego silikon, ale na pewno coś obraźliwego... Cooo? Dzięki,
przyjacielu. Keric, tępy troglodyto, zdaje się, że pochodzisz z bardzo
postępowej planety, skoro dziewuchy wypychają się tam jakimś rakotwórczym
świństwem. Ciekawe, jak leczycie raka, pewno upuszczaniem krwi. Dowiedz
się, ciemnoto, że istnieje coś takiego, jak hormonalne wspomaganie
procesów pokwitania. Na Atlantydzie jest zakazane, nie wiem po co, bo jak
już kogoś stać na taką kurację, to obrońcy praw dziecka biorą go na
sponsora... Twoje myśli są przejrzyste, męska szowinistyczna świnio.
Święta racja, że ani ta Jotka, która ma do ciebie anielską cierpliwość,
ani ja, nie przypominamy słodkich, uległych PROGRAMIKOW, dla których byłeś
bogiem.
   Robala widzę twoimi kaprawymi oczkami - o rany, naprawdę widzę! - ale,
nawet gdybym mogła sięgnąć ręką na pół kilometra, wolałabym wbić
analizator w twój tyłek, bo nie jestem niczyją służącą, arogancki głupku.
Pomiatać mogłeś swoimi elektronicznymi panienkami, ze mną tego nie próbuj.
Jeśli musisz kogoś obrazić, żeby mieć udany dzień, to może nazwij
cyborgiem jakiegoś uzbrojonego faceta. O ile się odważysz, tchórzu.
Tchórz! Tchórz! Ile razy zechcę! Masz jeszcze jaja, czy zastąpiłeś je
gniazdkami sieciowymi, tak jak połowę mózgu?
   Ale typek! Mam nadzieję, że to przypadek odosobniony. Oj, chyba nie,
bo słyszę, jak ktoś beszta jakiegoś D'Albera, jak rozumiem, następnego
zwyrodnialca, na dodatek niebezpiecznego dla otoczenia. Jeszcze nie wiem,
czy cię popieram... Alex. Najpierw powiedz, co złego konkretnie zrobił ten
bandyta? Zaprasza dziewczyny pod koc? Jak to "zaprasza" - przemocą? I to
wszystko? Żartujesz? Nie rozśmieszaj mnie!
   Wiesz co... Z każdym twoim słowem ten D'Albero wydaje mi się coraz
bardziej sympatyczny, a ty coraz mniej. Czego się czepiasz człowieka?
Biedaczek składa nieśmiałe propozycje, płoszy się przy najmniejszej oznace
sprzeciwu... Co to ma wspólnego z gwałtem? Acha! Wszystko jasne. Drogi
Alexiku, to są skomplikowane i delikatne sprawy, które zrozumiesz, jak
będziesz starszy, a na razie... Ależ nie denerwuj się tak i przestań
wymachiwać rękami, bo jeszcze się zgrzejesz, potem cię przewieje i grypa
murowana.
   Chyba chwilowo mam dość kontaktów międzyludzkich... Czy ja dobrze
rozumiem? Mieliście tu kradzieże? Niezły numer, jakaś panienka brała, co
chciała, ale nikt jej nawet palcem nie tknął, zdaje się, że tylko w gębie
jesteście mocni. Jak za złodziejką stoi facet z mieczem, to co większe
chojraki chyłkiem wymykają się na zwiad, a reszta jest bardzo zajęta. No
to tutaj panuje prawo dżungli. Ja odpływam. Hmm... Jak to się robiło?
    Złotko, jesteś niesamowity! Wiem, że to ty zafundowałeś mi tą
wycieczkę, chociaż nie zdradziłeś się ani przez moment. Rzecz w tym, że
ja w ogóle nie umiem pływać, a już koncepcja jakichś podwodnych eskapad
wydaje mi się zupełnie abstrakcyjna, więc sama nigdy bym nie wpadła na ten
sposób. W każdym razie rozumiem, że skoro działasz tak subtelnie, to drugi
raz nie dasz mi pretekstu do oskarżeń o brutalność. Co do polubienia
oceanu, wielkiego bajora słonej wody, pełnego robactwa, to wątpię, czy
miłe sny wystarczą. A już na pewno nie pozwolę ci ciągać tam dzieciaków,
co to, to nie. Jakoś pogodziłam się z myślą, że będą rude, ale utopionych
nie życzę sobie stanowczo. Wiesz co... Ja się jeszcze zastanowię. Jesteś
miły i w ogóle, ale prawdziwy związek to poważna sprawa, jest wiele
rzeczy, co do których trzeba się porozumieć... Na razie idę za
złodziejami. A, więc jednak słuchasz! Idę i już. Ci twoi teoretycy będą
deliberować przez rok, a jakiś porządek musi być. Skąd bym wzięła plan
w ciągu pięciu minut? Na razie wiem, co trzeba zrobić i od czego zacząć,
resztę wymyślę po drodze. Oni poszli do kapsuły, tej, co jest za lasem.
Przecież Keric, z właściwą sobie błyskotliwością, poinformował o niej
wszystkich. Złodziejka jest chora, więc bez problemu będę tam pierwsza.
Co potem? Wiem, że Thomas może mnie udusić lewą ręką, wiem, że mam tylko
gówniany pistolecik i nóż, ale czy myślisz, że oni tak po prostu znikną
z naszego życia? Należy się z nimi rozprawić teraz, póki dziewczyna jest
chora, a facet przejęty tym faktem, bo jak się dobiorą do broni z kapsuły
i znajdą sobie kryjówkę, to sam diabeł ich nie powstrzyma. Rude czy nie,
moje dzieci muszą być bezpieczne, więc, skoro nie widać innych kandydatów,
idę sama. Zdrowiej szybko!



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 10(57) 1996, str. 140-146

   KARTA - PRADERA
   ZAPIS: Hmm... Czuję się co najmniej zagubiony. Czy ktoś mnie jeszcze
słyszy? Rozpełzli się jak pluskwy. No i dobra. Trzeba pomyśleć o sobie.
Na razie pogoda dopisuje, ale jak długo? Szałasy, namioty z folii, to za
mało. Przydałby się jakiś konkretniejszy dach nad głową. Ktoś coś mówił
o jakiejś jaskini - kto? co? Za mały zasięg ma ta telepatia, żeby się do
czegoś przydała. Nie mogę przecież zależeć od tego kolczastego rudego
mutanta... No tak. Z tej strony góry raczej nie ma czego szukać, wszystko
spalone i zadymione. O, tam jest jakaś przełęcz...
   Uff, alem się zmachał. Co my tu mamy? Jest kawałek lasu, jest
strumyk... Wymarzony Dom Ani, po prostu! Skała wapienna, nie dziwota że
są tu jaskinie. O, nawet jedna jest - obszerna, przestronna...
i zamieszkana! Ktoś od nas? Tubylcy? Hmm... pomysłowe: marynaty w tykwach.
Ale te zwały sprzętu na podłodze raczej nie należą do przedstawicieli
miejscowej cywilizacji. Ktoś się nieźle zadomowił, ciekawe tylko skąd
wziął ocet? No cóż, mam nadzieję, że jest gościnny, bo mam zamiar
uszczknąć co nieco z tych zapasów. Nie za dużo, nie jestem głodomorem...
Zresztą, nie za darmo. Mogę narąbać drewna - rękami, a czym? - rozpalić
ognisko, o ile w tej górze rupieci znajdzie się zapalniczka... jest, nawet
atomowa! No, no... aach, wreszcie jakiś ogień... mięsko na patyk - dobrze,
że nie ja musiałem je zabić, pewnie nieźle przy tym nadawało - na czym by
tu usiąść? Na tym takim czymś okrągłym. Trochę się wgięło, trudno. Jakaś
czaszka, czy co?
   Coraz bardziej mi się tu podoba. W sumie powinno - nie zaciągnęli mnie
tu przecież siłą, jak niektórych... W ogóle, jacyś ci ludzie niemrawi,
wcale się nie cieszą, przecież sami chcieli tu przylecieć, a teraz tylko
narzekają. Czy oni wsiedli na ten statek o niczym nie wiedząc? Nie
zastanawiając się nad sobą? Musieli mieć jakieś pomysły na dalsze życie.
Ja mam. Natchniony takoż. Kaktus pewnie też. Kto jeszcze?
   Jest mi ciepło, jestem najedzony i napojony. Zadowolony z siebie.
Ech... Ale co to? Ktoś tu wchodzi! Gospodarz czy inny nie zaproszony gość?

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Odbieram go coraz wyraźniej, a jaskinia tuż-tuż. Ani chybi,
wlazł do środka i... Wiedziałam! Zżera moje eksperymenty kulinarne.
O rany, to jakiś Frankenstein, ma tyle blizn, jakby cudem uciekł spod
kruszarki plastbetonu. Te ręce nie są normalne, oczy też jakieś dziwne,
wygląda okropnie, strasznie, ale nie myśli nic groźnego. Spróbuję się
zaprzyjaźnić.

   PRADERA: To ta Enid. Marzenie onanisty. Nie moje, przepraszam. Dzięki
za szczerość, wiem jak wyglądam, ty też nie jesteś w moim typie. Zresztą,
przeszedłem "kurację" hormonalną dokładnie w odwrotnym kierunku, co ty,
więc i tak nic z tego by nie wyszło. Chcesz trochę mięska? A, to twoje?
Fajne masz gniazdko. Mogę się tu zainstalować na jakiś czas?

   LANTON: Cześć, koleś. Niezły rożen. Niech ci Pan Bóg w dzieciach
wynagrodzi, jestem skonana i umieram z głodu. Peter nie był onanistą,
bynajmniej, ale gust miał prostacki, to fakt, jak widać na załączonym
obrazku. Na czym ty siedzisz?! Ta czaszka blokuje telepatię! Pokaż!
Słyszysz mnie, cholerny wandalu? Ja ciebie też, no to masz! ...swój
stołeczek, do niczego już się więcej nie nadaje. Ależ jestem zdechła,
chybić z takiej odległości? Przypomnij mi, żebym cię porządnie sklęła, jak
mi wrócą siły.
   Nie możesz mieć dzieci? Wyrazy współczucia. Al-Fashir? A, tak.
Słyszałam cię, ale miałam inne zajęcia. Wybrałam się do kapsuły, ale nic
z tego, przynajmniej na razie. Natknęłam się na bagno, zwyczajne, takie
co wsysa człowieka. Na dodatek ono się podgrzało i nic nie widać, kłęby
oparów wszystko zakryły, a śmierdzą, jak nie wiem. Okrążyłam kawałek
w prawo, ale bagno nie chciało się skończyć, po lewej eksplodujące drzewa,
trzeba odczekać. O ile ta kapsuła w ogóle nie utonęła. Całkiem niezła ta
pieczeń, nic dziwnego, to bulwiaste zielsko dobrze rokowało. Cebula to nie
jest, ale... Dlaczego myślałeś, że jestem wściekła na świat i mężczyzn?
Podsłuchałeś parę moich myśli, akurat jak miałam ciężki dzień i już
wyciągasz wnioski? A tak w ogóle, kogo ty zwoływałeś? Barbarzyńca i spółka
to jeszcze wielka niewiadoma, chciałam ich unieszkodliwić, ale po drodze
uznałam, że za mało wiem. Zasadniczo popieram mordowanie złodziei
złapanych na gorącym uczynku, a przecież Barbarzyńca bronił swojego
miecza, ale jeśli on sam jest złodziejem, to były porachunki gangsterskie.
Trzeba ich najpierw przepytać, ale i tak bałabym się zaufać takim ludziom.
Można się nie obudzić... Za to z Nawiedzonym sprawa jest jasna. Wiem, bo
widziałam parę sekt, którym przewodzili podobni fanatycy. To ścierwo
odbierze twoim ludziom ostatnią konserwę, zedrze z niemowlęcia kocyk
energetyczny i wystawi je gołe na mróz, będzie robić takie rzeczy, że
serce ci pęknie. Bo to będzie twoja wina!

   PRADERA: Spokojnie! Sama wyciągasz pochopne wnioski. Myślisz, że chcę
nawracać się na tą głupotę Natchnionego? Mówiłem wyraźnie: chcę z nim
pogadać. Od lat nie prowadziłem dysputy teologicznej! Życie zgodne
z naturą? No jasne, że do pewnych granic, myślisz że jak rozpaliłem to
ognisko - pocierając drewienka? A co do Barbarzyńcy i innych złoczyńców
- poznałem takich ludzi lepiej niż ty. Paręnaście lat w gangu ulicznym
nieco mi w tym pomogło. Oni nie są tacy źli, jak się wydają. Oczywiście,
nie mówię o maniakalnych, seryjnych mordercach i zboczeńcach - tych można
tylko leczyć. Ale zwykle morduje się z konieczności, zresztą jest coś
takiego jak kodeks honorowy złodziei, i tak dalej. Poza tym, na początek
potrzebuję wszystkich, którzy są Przeciwko. Czemukolwiek. Potem się
zobaczy.

   LANTON: No, niech ci będzie. Pogadać niby można z każdym, chociaż
Nawiedzonego najlepiej byłoby utłuc zawczasu, wspomnisz moje słowa. Zdaje
się, że masz jakiś alternatywny pomysł na świat? A dokładniej, jak to
miałoby wyglądać?

   PRADERA: Anarchia, dziewczyno, anarchia! świat bez władzy, podatków,
biurokracji, zakazów i nakazów! Jak to możliwe? Wiem, na planetach
Federacji nie byłoby to możliwe, tam są już zindoktrynowani. Ale mam
nadzieję, że na "Fenixie" są prawdziwi, wolni ludzie - w końcu takich
werbowali. Z nimi założę nowy świat! Każdy będzie mógł robić, co chce,
świat bez krat... Posłuchaj, zaznałaś w życiu wiele zła, prawda? Wszystko
zło ma pierwotną przyczynę w systemie. Potrafię tego dowieść. System
trzeba zniszczyć. Niestety, na tej planecie są już jego zalążki. Nie
jestem z natury brutalny, więc nie pójdę dać w mordę Kaktusowi. Ale mogę
zacząć wszystko od nowa, gdzieś dalej - gdzieś tutaj, może?

   LANTON: Głupi... to znaczy, NAIWNY idealizm. Nic z tego nie wyjdzie.
Wiele się zmieni, to pewne, choćby z powodu telepatii, ale zło tkwi
w ludziach, a nie w systemach. Pogadamy jutro, dobrze? Skoro nie upierasz
się przy odrzuceniu całej technologii, to może dojdziemy do porozumienia.
Może!

   PRADERA: Trudno, nie jestem Natchnionym, nie będę cię nawracał na siłę.
Jak mi się uda, to sama zobaczysz. A tymczasem... To co, mogę tu zostać?
Nie zgwałcę cię przez noc, obiecuję. Chciałaś badać telepatię, podobno?

   LANTON: Tak, ale moja oferta jest już nieaktualna. Znany ci rudzielec
dostarczył mi parę unikalnych informacji. Nie stawiał warunków, ale ja
sama wyznaczyłam cenę i uważam, że on ją zapłacił, czyli analizator jest
jego, no nie? Jak już się tego domyśli, zgłosi się i dostanie maszynkę,
więc sam rozumiesz. No dobra, jeśli ci się gust nie zmienia w nocy, to
możesz zostać. Ale sam sprzątasz po sobie! I będziesz pierwszy próbować
nowe potrawy, skoro taki byłeś do tego chętny, OK?

   PRADERA: OK i nie chcę nic w zamian. Informacje będą tak samo cenne dla
mnie jak dla ciebie. Muszę nadawać na większy zasięg, poza tym nie chcę,
żeby mi Kaktus - czy ktokolwiek - grzebał w mózgu. Poza tym, co to tak
naprawdę jest? Ile można nadać, ile podsłuchać? Sama też się już nad tym
pewnie zastanawiałaś. No właśnie. Przydałoby się zapanować nad tą
telepatią, bo mogą być problemy. Duże problemy.

   LANTON: Największy problem, to dzieci. Czy będą musiały dźwigać troski
dorosłych jeszcze zanim nauczą się chodzić? Jak im wmówić świętego
Mikołaja? Krasnoludki? No i... Już się nacięłam na dzieciaka imieniem
Alex, który zaczął panikować, jak podsłuchał dorosłego faceta, którego
brała chętka na seks.

   PRADERA: Dzieci to mały problem. Najwyżej nie trzeba im będzie
tłumaczyć, skąd się biorą. Ale jak mieszkać? Domy muszą być oddalone o co
najmniej dwadzieścia metrów, albo i więcej. Żadnych tajemnic, zero obłudy
- to, akurat, by się przydało. Pomyśl o nastolatkach - odpadają problemy
typu "kocha - nie kocha"! W każdym razie, trzeba się tym zająć. Ale może
jutro, co? Noc już zapada... Ciekawe, jak tam sobie radzą w kraterze.
Myślisz, że już wyszli? Przecież wystarczy, że przyjdzie duży deszcz,
ziemia się obsunie i wszyscy zginą. Czy oni o tym nie pomyśleli?

   LANTON: Ranni ich wstrzymują. Powinni sami spowodować obsunięcie
kawałka zbocza i wciągnąć ich tamtędy na noszach. Nie wiem, na co czekają,
chyba, że promieniowanie z wraku już im się rzuciło na mózgi. Zwłaszcza
rudy zdradza dziwne objawy. Niby odżegnywał się od bycia królem, ale
przemawia w monarszej liczbie mnogiej, niczym jakiś cholerny imperator
krateru i udzielny władca terenów przyległych. Ludzi też sobie dobiera,
że uchowaj Boże - ten jego ulubiony chłopiec na posyłki, Keric, to
przecież kompletne dno. A właśnie, może wiesz coś bliższego o tej
chuderlawej zołzie, co snuje się po kraterze jak jakaś księżniczka,
czekaj, wyobrażę ją sobie... widzisz? ONA jest chirurgiem? Żartujesz?
To czemu omija szpital wielkim łukiem? Jak to, skąd miałbyś wiedzieć?
Telepatia, zapomniałeś? Dobra, czort z nią. Teraz idę się odświeżyć
w strumieniu. Zorganizuj sobie jakieś posłanie, ja śpię w kombinezonie,
bo on grzeje i można go trochę nadmuchać. Może w tej stercie znajdziesz
jakiś składany śpiwór czy coś, nigdy nie chciało mi się nauczyć
odróżniania tych gratów, nie mówiąc o obsłudze. Ciężkie są, więc
wyrzucałam je w krzaki, jak Peter nie patrzył. Bierz, co chcesz, tylko
zielska, które się suszy, nie ruszaj, będziemy je jeść.

   PRADERA: Nie, nie potrzebuję piżamy, i tak cały czas jest mi gorąco.
Kolejna modyfikacja. Trzeba by tylko zabezpieczyć jakoś wejście do tej
jaskini, żeby byle kto nam nie wlazł. O, te liany i gałęzie będą w sam
raz. Jeszcze parę kamieni... Co o tym myślisz? Sprawdźmy... z zewnątrz
niczego nie widać. OK, to już mogę iść spać.

   LANTON: Nareszcie jakiś facet myśli za mnie.



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^
(Ten zapis nie został opublikowany)

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Co, już trzeba wstawać? A takie fajne rzeczy mi się śniły...
Al-Fashir, nie denerwuj mnie. Rudzielec i nikt inny, koniec dyskusji! Co
z tego, że symulował ciężki niedorozwój umysłowy? Bardzo dobrze, to
znaczy, że jak już będzie mój, nie poleci za pierwszą lepszą. Lepiej skup
się na informacjach o telepatii: wiemy, że 20 metrów to zasięg bierny, nie
wiemy, na ile można go zwiększać. Po drugie: można kłamać w myślach, bo
przecież udało mi się go przekonać, że idę mordować złodziei. Cóż, sama
w to uwierzyłam, na chwilę. No i, po trzecie: można ukrywać swoje myśli,
a w każdym razie on to potrafi. Interesujące, że jak się skupia na
ukrywaniu, to logika go zawodzi - widocznie sztuczka nie jest łatwa. Może
teraz sami sprawdzimy, co daje się podsłuchać, oprócz świadomego toku
myślowego?
   Chciałabym wiedzieć, jak społeczeństwo anarchistyczne reaguje
w sytuacji kryzysowej, wiesz - morderstwo, kradzież, napad. Zero podatków
oznacza brak wojska i policji, więc kto będzie pilnował przestrzegania
prawa i skąd się ono weźmie? Bo chyba jakieś prawo jednak musi być? Nie
ma rzeczy jednoznacznie złych czy dobrych. Weźmy morderstwo... O, właśnie!
Barbarzyńca zabił kogoś, a ty tęsknisz za nim, jakby był twoim ukochanym
bratem. Co zrobisz, jak już go spotkasz?

   KARTA - PRADERA
   ZAPIS: To zależy. Gdyby okazał się maniakalnym zabójcą, patroszącym
wszystkich bez konkretnego powodu, to nie mamy o czym rozmawiać - trzeba
by zawczasu zadbać o jakieś leczenie dla takich przypadków. Są chyba
gdzieś psychotropy? Ale jeśli wszystkiemu winien miecz - cóż, każdy ma
jakąś świętość, na przyszłość ludzie będą ostrożniejsi. A jeśli przy tym
okaże się w miarę inteligentnym i skorym do współpracy osobnikiem -
ponowię zaproszenie.

   LANTON: Kręcisz! Wolność i swoboda działania dla każdego zwyrodnialca
- czy właśnie taki jest ukryty urok anarchii? A jeśli później ten
maniakalny morderca dopadnie mnie gdzieś, choćby przy kąpieli, to mam
liczyć tylko na siebie, tak? No, gadaj, ciekawa jestem, jakich pięknych
słówek użyjesz tym razem, żeby zrzucić z siebie odpowiedzialność za
kolejne ofiary zbira, o którym wiedziałeś, że będzie dalej robił swoje!

   PRADERA: Mówiłem, jestem przede wszystkim za leczeniem. A jak nie
można, a facet sprawia wyraźne wrażenie niebezpiecznego dla otoczenia? Na
Tao, możesz go sobie ukatrupić albo unieruchomić, wolna wola. Nikt cię za
to nie ukarze. A co do "przykładowej sytuacji" - cóż, wtedy, jak zawsze,
trzeba liczyć na życzliwość innych. Aha, chodzi ci o to, co ja bym zrobił?
Cóż, znam parę nieagresywnych sztuk walki, które godzę jakoś z pacyfizmem.
Pamiętaj o mojej przestępczej przeszłości. Oczywiście, nie jestem
supermanem, więc nie licz na zbyt wiele. Armii nie powstrzymam... Anarchia
to nie bezkarność, ale brak jakiejś centralnej instytucji sądowniczej.
Brak kogoś, kto jak Kaktus mógłby wydawać odgórne dekrety, decydować
o karach i nagrodach.
   Taka zemsta, na przykład, jest instrumentem doboru naturalnego - takim
samym, jakim na większą skalę jest samosąd. Oczywiście, motłoch pozostanie
motłochem, chętnie np. palącym czarownice, jeśli Ktoś go odpowiednio
przekona, ale społeczeństwo o którym myślę, ma być inne. Ogólnie
mądrzejsze i dążące do wspólnego dobra. Dlatego trzeba zacząć wszystko od
początku, właśnie tutaj, z grupą ludzi wiedzących, o co im chodzi.
I pracować nad przyszłymi pokoleniami.

   LANTON: Społeczeństwo, o którym myślisz, to banda cholernych świętych!
No, ale jeśli zamierzasz starannie dobierać towarzystwo, to, przez jakiś
czas, może... Może i coś z tego będzie. Chcesz zaczynać TUTAJ? Hmm,
spodziewam się, że mój "pierwszy naiwny" wybuduje mi domek z łazienką,
więc nie związałam się uczuciowo z tą jaskinią... Wielkie toto,
porozgałęziane, na gniazdo anarchistów wymarzone... To nie znaczy, że mnie
przekonałeś, w każdym razie nie całkiem, ale wybroniłeś się w sprawie
zasadniczej. Co stwierdziłeś względem telepatii?

   PRADERA: Coś jest nie tak. Wyczułem jakiś "podskórny" prąd myślowy.
I to analogiczny do mojego, tylko trochę przekształcony. Chcesz stworzyć
jakąś "kwarantannę" dla kandydatów, nad strumieniem, prawda? Ciekawe, ja
tam chciałem zakładać właściwe osiedle. Ale może coś w tym jest... ludzie
muszą się przekonać, jak to jest naprawdę, zanim się zdecydują. Ale o tym
później. Co z telepatią? Przy odrobinie wysiłku można chyba zajrzeć trochę
głębiej, może na poziom, na którym nie można kłamać... 

   LANTON: Najgłębsze pragnienia, co? Ostro pogrywasz! Ale ja nie mam nic
do ukrycia, chcę mieć domek z gankiem, łazienką i spadzistym dachem i dużo
dzieci...

   PRADERA: Nie... nie! Czuję to! Myślisz, że takie są marzenia Kaktusa,
prawda? Wyczuwam coś z jeszcze niższego poziomu: zamazane, niewyraźne...
Chyba po prostu sama nie wiesz, czego chcesz.

   LANTON: A niech cię, empato jeden, oszukujesz! Dobra, nie ma lekko,
teraz ty. Gadaj, czemu dostajesz wysypki na sam dźwięk słowa "władza"?

   PRADERA: Niektórzy rodzą się z poczuciem wolności, wystarczy jedno małe
zdarzenie... ledwo pół roku w komandosach, z talentem empatycznym
odbierającym na full... wierz mi, wystarczy.

   LANTON: Święta racja, wystarczy! Zabieraj te obleśne mordy z mojego
mózgu. Spodziewałeś się, że zapytam o to, dlaczego pozwoliłeś się
wysterylizować, bo faktycznie o tym myślałam, a z tą wolnością... Ty chyba
naprawdę wierzysz w te swoje idealistyczne mrzonki, bo nie odebrałam nic
sprzecznego. Albo... A z empatią jak sobie radziłeś, czemu cię cudze
uczucia nie rozerwały na kawałki? Tłumiłeś je! Al-Fashir, wiem, że teraz
też to robisz! Pomyśl, jak!

   PRADERA: Czekaj, czekaj, to jest myśl! Spróbuję: ..s.us.zz.. I co?
Działa? Rewelacja! Ale słuchaj, to nie takie łatwe. Doszedłem do tego
dopiero po paru latach. Pamiętasz Hosodę i to jego zen? To jest dobry
kierunek. Koncentracja, medytacja, i tak dalej. Trzeba by się długo uczyć.
Chyba, że wymyślimy coś lepszego. Szybszego.

   LANTON: Co za problem? Wystarczy za dużo nie myśleć i zdać się na
intuicję. Zawsze dobrze na tym wychodziłam. Spróbuj zgadnąć, co zrobię
jutro! Albo i za kwadrans...

   PRADERA: No dobrze, wtedy ani ja nic nie wiem, ani ty nic nie wiesz.
Co z tego?

   LANTON: Już ja tam swoje wiem, nie martw się.

   PRADERA: Ale my tu gadu gadu, a słonko już wysoko! Może sprawdźmy, co
się dzieje w kraterze i przyległościach? To powinno być do zrobienia. Ale
tym razem nie posługujmy się wzrokiem Kerica, dobra? Może Kaktusa? On ma
dobry widok...

   LANTON: Zostaw moje biedne, kulawe kaczątko w spokoju, bo jeszcze mu
się pogorszy. Są tam inni, nie? D'Albero, na przykład... albo nie, miał
chyba ciężką noc, niech odpoczywa. Wiem - Smartowski! Myślę, że się na
ciebie nie obrazi, a przy okazji pogoń go, niech odżałuje tę kostkę. Jeśli
jest mało odporny, powinien wynosić się z krateru, bo promieniowanie nie
zna granic ni kordonów.

   PRADERA: Matt? Tak, to ja. Pozwolisz? Wyłaź lepiej z tego krateru, tam
nie jest za bezpiecznie. Mógłbyś się przy okazji rozejrzeć? Dzięki.
   Co mówisz, Enid? Tak, Kerica można już chyba spisać na straty, ciekawe,
kiedy zacznie łysieć? Pomyśleć, że to wszystko dla dobra ogółu, to się
nazywa poświęcenie... Inni też pchają się do szybkiej śmierci. Lewandowsky
organizuje wyprawę... chyba na cmentarz. Co tam jeszcze? A, znowu Keric.
Nie, nie chcę, żebyś mi cokolwiek mówił. Na razie to ty polujesz na robale
i zdychasz z pragnienia - ciekawym, co wy tam pijecie od dwóch dni? Chyba,
że masz zamiar zmienić swój status społeczny, bo żeby w warunkach krateru
kosztować twoich smakołyków, musiałbyś siedzieć na kamieniu i kazać je
sobie przynosić. A co na to Kaktus? Czy podzieli się przywilejami władcy?
A ja, jak widać, nie narzekam... dach nad głową, jedzenie... i bynajmniej
nie są to robale. A właśnie, Enid, czy nie czas na śniadanie?

   LANTON: Nie ma sprawy, przyjacielu, mogę pichcić przez cały tydzień,
jeśli to ci pomoże zgnębić Kerica. Czy ten kretyn już się ode mnie nie
odczepi? Najpierw obraził mnie bez żadnego powodu, a teraz zrobił ze mnie
obiekt jakichś brudnych, masochistycznych fantazji i nadaje je na cały
krater. A ja muszę znosić te poniżenia! Spokojnie, Al-Fashir, tylko
spokojnie!... Ktoś inny mógłby uciszyć tego popaprańca, gdyby tylko
zechciał, ale najwyraźniej tego kogoś nic nie obchodzą moje uczucia. Byle
zboczeniec może mnie znieważać bezkarnie... Al-Fashir, nie śmiej się, do
cholery, bo mnie dekoncentrujesz. No i przepadło! A tak mi dobrze szło!
Słyszałeś ten lament, złotko? Nabrałbyś się, prawda? Trudno, będę szczera.
Możesz sobie hołubić tego wstrętnego Kerica, ale przestań się na mnie
złościć o Al-Fashira. Sam byś go polubił, gdybyś go poznał, a twoje
polityczne antypatie zacznę brać pod uwagę, jak mi zapewnisz lepszą
motywację. A przy okazji - też sobie "okazje" wynajdujesz, przy
wszystkich! Nie stać cię na więcej, mój drogi?

   PRADERA: Nie za dużo tych czułości? Przyniosę wody, przy okazji jeszcze
się rozejrzę... Widzisz, Keric? I co, zazdrość cię zżera?
   Przyjemne miejsce. Szeroki strumień, rozległa polana... ta część lasu
się nie spaliła. Hmm... woda płynie w stronę krateru. Gdyby przeciąć
tamą... Mielibyśmy niezły atut w garści. Ale cicho, żeby nie podsłuchali
więcej! Wyłączam się...



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 12(59) 1996, str. 132-145

   KARTA - PRADERA
   ZAPIS: ...bardzo to wszystko sielankowe, tylko dlaczego tu tak coś
śmierdzi? Cholera, pożar dochodzi do podnóża góry! Niedługo i tutaj
wszystko się sfajczy. Wynoszę się stąd! Dobrze, że wyżej nie ma drzew,
tylko te jakieś poskręcane krzaczory.
   Zaraz, ktoś tu się przedziera. Natchniony? A ciebie co tu przyniosło?
Czekaj, pomogę ci... kogo ty tu niesiesz? Jakiś skośnooki, już był
nieprzytomny? Zaniesiemy go do jaskini.
   Rodriguez, słyszałem jak się miotałeś po lesie... jak widzę, miotasz
się dalej. Natchniony, nie masz jakichś ziół na takie przypadki? Dobra,
chodźcie tu na górę, będzie bezpiecznie. Tam jest jeszcze Enid...
a właśnie, Natchniony, tu mogą powstać "kwestie sporne". Musisz obiecać,
że nie będziesz zrywać kocyków z niemowląt, czy coś takiego... wyjaśnicie
to sobie później, dobra? Albo jeszcze lepiej, opowiedz mi po drodze, ja
się z nią lepiej dogadam.

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Borysku, odbieram cię, ale nie widzę. Gdzie się podziewasz?
Zostaniemy przyjaciółmi, ale nie mów do mnie po nazwisku - nie znoszę
tego. Mój ostatni facet przezwał mnie "Enid", a na chrzcie dali mi "Maria
Angela" - wybierz, co ci się podoba, OK? Co do twojego ostrzeżenia...
Uważasz, że to on mnie próbuje zbajerować? Hmm, cóż, właściwie... Samotna,
naiwna dziewczyna łatwo może stać się ofiarą przeróżnych perfidnych
knowań, to fakt. Chętnie poznam szczegóły, więc pospiesz się, proszę.
Zaraz, zaraz, kto tu idzie?
   To ten wariat, Nawiedzony! Al-Fashir, po cholerę go tu przywlokłeś?
Miał być obóz nad strumieniem... Pożar? Niech ci będzie, ale przecież ten
bydlak rozpruł rękę żółtkowi, bo mu się jakaś blaszka nie podobała! Nie
wiedziałeś? To do czego ty używasz telepatii? Niech on się wynosi, ale
już! A właśnie, że go zabiję!

   PRADERA: Nie zabijesz, wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Nie tylko nie
chcesz go zabić, ale boisz się tego, co to z tobą zrobi. Myślisz, że tak
łatwo jest zabić człowieka, jeśli słyszysz jego myśli, uczucia? No
właśnie.

   KARTA - NATCHNIONY
   ZAPIS: Posłuchaj, Lanton. Co ci przyjdzie z zabicia mnie? Nic. Bóg
przeniesie się w inne ciało. Ja, jego marna skorupa, jestem nieważny.
Przecież nie chcę cię atakować. Mnie z twojej śmierci również nic by nie
przyszło.

   LANTON: Al-Fashir, skoro uważasz, że i tak go nie zabiję, to po co
wlazłeś na linię strzału? Idealista, pacyfista - Mały Książę po prostu,
a jak przychodzi co do czego, jesteś cholernie skuteczny. Zachowaj dla
siebie swoje wspaniałe argumenty, fakty już mnie przekonały. Przecież nie
wrócę do krateru. Anarchistka czy nie, nie potrafię ziać do ciebie
nienawiścią - to wystarczy, żeby mnie sklasyfikowali, a zresztą, tam jest
Takahashi. Co mi zostaje? Vive l'anarchie!
   Ale, ale, kto mówił, że mogę sobie zabić, kogo zechcę? I kto mi właśnie
w czymś takim przeszkodził? Kto za mnie zdecydował, co jest słuszne, a co
nie i jak to się ma do teorii? Spokojnie, my dla logiki czy ona dla nas?
Lepiej weźmy się za przerabianie tej planety na raj, bo nas ubiegną.
Zaczniemy od zwiększenia stanu osobowego. Ten elegancik, na przykład,
majaczy i nie kontroluje swoich myśli. Wiesz, kim on jest? To zawodowy
zabójca, wkurzony na swoich byłych przyjaciół. Przyda się nam... Żółtego
położymy na razie w tamtym niskim zakamarku, będzie miał spokój. Dawaj tę
wodę, zrobimy dla nich rosół.

   PRADERA: Kwestie ideologiczne może zostawmy na po śniadaniu, co?
O pełnym żołądku lepiej się dyskutuje... Przecież wiem, że ci się nie chce
gotować dla całej gromady. Komu by się chciało? Pomogę ci, Natchniony
pewnie też by ci pomógł, ale jak nie chcesz to nie...
   Widzę, że kociołek jest zajęty dla chorych... cóż, pieczeń z rana? Nie
mogą być kanapki? Dobra, dobra, też sobie poradzę.

   LANTON: Smakosz się znalazł! Okropnie jesteś przyziemny, wiesz?
Rozejrzyj się po kraterze, tam wszyscy żyją ideą, widocznie ta twoja jest
jakaś mało pożywna. Chcesz pomagać? Ciekawie się do tego zabierasz. Weź
nóż i obierz te warzywa. To co, że niepodobne? Mają dużo skrobii. Miały
być ugotowane, ale może spróbujesz je opiec? Spryciarz z ciebie, od
Nawiedzonego masz herbatę, a ja mam ci zorganizować czajnik? Ba! Może
mógłbyś użyć tej metalowej piersiówki, obwiązać szyjkę sznurkiem... Ale
najpierw trzeba coś zrobić z zawartością. Wylać szkoda, może się nadać na
środek odkażający... O, nie! Nawiedzony może konać z głodu, wcale mnie to
nie wzrusza.

   PRADERA: Natchniony, ona w sumie ma rację. Jesteś zdrowy i silny,
zatroszcz się o siebie, ja też niedługo będę musiał zdobyć trochę
jedzenia. Te warzywa, Enid? W końcu pewnie sam bym na to wpadł... może coś
z tego wyjdzie. Jak pomyślę o tych biedakach w kraterze... ale wolę nie
myśleć za dużo, to źle robi na apetyt.
   Dobra, masz trochę, ale obiad już we własnym zakresie. Rozumiem,
przedzierałeś się przez płonący las, opiekowałeś się rannym, mogłeś nie
myśleć o jedzeniu.

   NATCHNIONY: Dzięki, Al-Fashir, ale nie trzeba. Me ciało - marna skorupa
Boga potrzebuje tylko tyle pożywienia, by egzystować. Na razie nie jest
mi ono niezbędne. Oddaj je komuś. Może Jakamitsu.

   PRADERA: Nie, to nie... Jakamitsu się ucieszy. No, jak te warzywa się
będą piec, to zrobię mały wypad do krateru. Ciekawe, jak sobie tam
radzą... z Takahashim, na przykład... tylko kogo wykorzystać? Kurczę, mało
ludzi zostało w tym kraterze, Kaktus odpada? Trudno. Znowu Keric?
Spróbuję... nie mogę trafić, pewnie znowu polazł do wraku. Jest! Nie, to
nie on, kto to? Ktoś bardzo zmęczony. Ktoś tam w ogóle pracuje? Ach,
rzeczywiście! Pani J., czy można poznać imię? Przepraszam za wtargnięcie,
chciałem tylko rozejrzeć się... Zapomniałem się przedstawić... tak, to ja,
Al-Fashir, właśnie się zastanawiam jak to jest z formułami
grzecznościowymi w telepatii, możemy chyba przejść już na "ty"?
   Słuchaj, czy Kaktus i inni poradzili już sobie z tym Takahashim?
Jeszcze nie? Cóż... najwyraźniej wcale im tak bardzo nie przeszkadza,
pewnie tym zabijakom nawet się skrycie podoba... Tak, tak, byłem trochę
w koszarach i wiem, jak to wygląda... pewnie większość z nich uważa
kobiety za personel rozrywkowy... Najchętniej sami by tobą handlowali za
papierosy, ale jeszcze na to nie wpadli...
   Rozumiem, że nie masz zamiaru czekać, aż wyręczą cię mężczyźni? Tylko,
że to dużo nie zmieni... Prawdopodobnie w kraterze jest więcej takich, jak
on - może tylko nie uzewnętrzniają swoich poglądów - ale to widać po
sposobie, w jaki traktują kobiety.
   Słuchaj, jak długo już pracujesz w tym "szpitalu"? Co? Bez przerwy? Na
Tao, co za potwory, a podobno tak się o wszystkich troszczą... Dają ci
chociaż coś do jedzenia? Hmm, nie najlepiej to wygląda. A nie mówiłem?
   Nie miałabyś ochoty na małą ucztę? Naprawdę! Enid szykuje coś
specjalnego. Szkoda, że jeszcze nie umiem przekazywać zapachów. Ja jej
trochę pomagam, ale na frykasach to ona się lepiej zna.
   Fakt, jest tu trochę zamieszania, ale to minie. Natchniony? Jest tutaj.
Też masz do niego pretensje? Przekonasz się, że nie ma o co.
   Słuchaj, J., jak teraz stamtąd wyjdziesz, to zdążysz na kolację. Zostaw
ten szpital, niech sami się zatroszczą o swoich rannych a nie rozbijają
po lesie! Jeszcze ci od tego pracy przybywa. To jak, szykować dodatkowe
nakrycie?

   LANTON: Sam będziesz szykował, ale dobra, niech przyjdzie, może jakoś
zagospodaruje te narkotyki. Wyhandlowałam je od Nawiedzonego, to znaczy
Natchnionego, za coś, co nazywał namiernikiem satelitarnym. Strasznie się
ucieszył, a tłukł toto kamieniem, aż furczało! Jego, to znaczy NASZ Bóg
uznaje prawo własności, masz pojęcie? Nawracam się, a bo co? Może nie
wolno? To wcale nie jest śmieszne! Zajrzyj w najgłębsze zakamarki moich
myśli, niedowiarku, tylko szybko, a ujrzysz tam... hmm... szczere
pragnienie wiary i te rzeczy.

   PRADERA: Tak, tak... a w jeszcze głębszych? Cynizm i podłe
wyrachowanie, ot co. Coreder? Faktycznie, niesympatyczny, chociaż nie
takich rzeczy się w życiu nasłuchałem. Jak to mówią, psy szczekają,
a karawana... itd. Ale żeby zaraz się nawracać? Aha, nowy sposób na
nudę... mam nadzieję, że Natchniony wyłączył swój zmysł telepatii? No tak,
zatopił się w modlitwie, jego szczęście. No, to życzę powodzenia, mnie
jako anarchisty i tak nie dotyczą żadne religie, ale z zasadami się
zgadzam. Częściowo.

   LANTON: Nie masz zmysłu praktycznego. Bawisz się w politykę, więc
powinieneś docenić użyteczność religii. Co ty byś beze mnie zrobił? Ale
sza, chyba właśnie kończy się modlić. Głęboko pragnę się nawrócić...
O, pan Rodriguez przychodzi do siebie. Jedzonko zaraz będzie gotowe.

   NATCHNIONY: ... tak, Boże. Lan... ehm... Enid, nie myśl, że Bóg
zadowoli się tym namiernikiem. To dopiero początek. Już teraz powinienem
zniszczyć te wszystkie przedmioty, które walają się po podłodze, lecz Bóg
mówi, że powinnaś sama zdecydować o tym, by je zniszczyć. Przy okazji, nie
widzę tu żadnego kocyka energetycznego.
   Wybaczcie, lecz zachowałem pewną ilość ziół do ceremonii. Nie jest tego
dużo. Całą resztę wam oddałem. Wiesz, Enid, bez tego namiernika Bóg i tak
by kazał oddać wam te zioła.
   Posłuchajcie. On nie jest zły i okrutny, jak twierdzą wszyscy ci,
którzy go nie znają. On po prostu chce, by ludzie, jak wszystkie inne
istoty, stali się częścią Przyrody i nie czuli się czymś ponad Nią, gdyż
jest ona silniejsza od nas wszystkich. Nawet sam Bóg może na Nią wpływać
tylko w niewielkim stopniu. Jeżeli pozwolilibyśmy żyć cyborgom, szybko
zniszczyliby tę piękną planetę, dostosowując ją do swych zachcianek.
Dlatego też Pan każe zabijać te wrzody na zdrowym ciele ludzkości. Ja będę
ich zabijał, podobnie jak niszczył wytwory techniki, bez względu na
konsekwencje. Lecz teraz Bóg daje im czas do namysłu. Nawet cyborgi mogą
zostać Wyznawcami, jeżeli tylko pozbędą się tych przeklętych cyborgizacji.
Jak słyszę w mej głowie, wielu ludzi nie rozumie Boga i traktuje Wiarę
z pogardą. Nie zwracam uwagi na to, jakie obelgi miotają pod moim adresem.
Bóg też cierpliwie to znosi, lecz do czasu. Pan objawi niedowiarkom swą
potęgę, jednak nie teraz.

   LANTON: Słyszałeś, Al-Fashir? Bóg daje cyborgom czas! Ciekawe, czy to
docenią? Została jakaś tykwa? Może być ten kawałek, na miskę do rosołu
wystarczy.

   KARTA - RODRIGUEZ
   ZAPIS: ... Dziękuję... Co to jest? Zupa? To widzę, ale jaka? Rosół?
Z czego? Z mięsa... No tak. Nie muszę chyba pytać, z jakiego... Słucham?
A owszem, nie jadłem jeszcze tutejszych specjałów, ale chętnie spróbuję.
Bo jak człowiek jest głodny, to z jego umysłem dzieje się coś złego...
Uhm... Dobre. Naprawdę dobre. Patrzycie tak na mnie... Wiecie, nie miałem
nic w ustach od czasu wyjścia z owego pieprzonego krateru, który wszyscy
dobrze znamy. Zgłosiłem się na ochotniczy zwiad. I co dostałem do żarcia
przed podróżą? Przysłowiową kupę z makiem... Marną zlewkę czegoś, czego
nawet wstrętnym nie można było nazwać. Sami widzicie. Taki Kaktus wyprawia
w pole ludzi, narażających życie dla dobra ogółu. Syf i zgroza... Pani
wybaczy, panno Lanton, moje słownictwo, lecz jestem jeszcze trochę
zdenerwowany. Chyba przyznacie mi rację? Chodzi o to, że Kaktus musiał
liczyć się z forsownym marszem pierwszego zwiadu na nieznanym terenie...
Powinien wzmocnić nasze organizmy, czy coś... Sam nie wiem. A na dowódcę
zwiadu wybrał najbardziej tchórzliwego, nieporadnego i głupiego capa,
jakiego znam. Kogo? O'Callana, niech mnie szlag! A kogóż by innego...
Przecież ten gość nie potrafiłby nawet upilnować własnego tyłka. Dlatego
potracił tylu ludzi. Nie potrafił zebrać do kupy swoich podopiecznych...
Kiedy natomiast zorientował się, że cały zwiad poszedł w rozsypkę,
strasznie się zatroskał. Zatroskał się i uciekł... I łajno go obchodziło,
drodzy państwo, czy trzeba komuś pomóc, czy nie. Zresztą najlepszym
przykładem jest Itsumo. Wracając do O'Callana, ja wiem, ja wiem... Ten
facet już teraz powinien wsadzić sobie spluwę w dupę i wycelować w mózg.
Z jego rozumem, długo się nie pożyje... Jeszcze raz przepraszam za
słownictwo. Tak. Zdaję sobie sprawę, że opowiadam trochę chaotycznie. Mam
wciąż delikatny kocioł w głowie... Co do obecnej sytuacji... Chyba mogę,
chwilowo, się tutaj zadomowić? Panno Lanton? Panie Pradera? Daję słowo.
Naprawdę nie sprawię kłopotu, a z drugiej strony nie sądzę, abym aktualnie
był w stanie samodzielnie sklecić sobie jakiś szałas... Choćby niedaleko.
Teraz tak. Pytanie, które miałem zamiar zadać, odkąd siedzę sobie tutaj,
bezpieczny, w waszym towarzystwie, najedzony i w miarę na wydechu.
Mianowicie... Niech się pani nie obraża, ale mnie po prostu chodzi...
Znaczy, chodzi mi o taką rzecz, niech się pani nie gniewa, ale chodzi mi
o taką sprawę, że ja po prostu... Ja nie potrafię zrozumieć, jak można
spełniać rozkazy Kaktusa, jednocześnie uciekając od niego na kilometry.
W ogóle. W ogóle. Pani jest anarchistką, tak nie do końca może, ale Kaktus
jest przykładową osobą, próbującą rządzić wszystkimi zgromadzonymi po
katastrofie rozbitkami. I teraz... Ja nie wierzę, żeby taka osoba jak
pani, z pani wyglądem, można się było... Z pani wyglądem, można się było
zakochać albo w intelekcie, albo w... Słucham? Czy chciałem powiedzieć,
w statusie, który reprezentuje rudy, tutaj, na Hitalii? Nie, no nie...
Może nie tak ostro... Nie do końca... Nieważne.

   LANTON: A żeby tę telepatię szlag trafił! Mam na imię Enid, a ty?
Vincent? Człowieku, przecież ja odbieram równocześnie przekleństwa,
uprzejmości, wścibstwo i to... czego nie werbalizujesz. Jak mam...
później. Na razie nie patrz na mnie, OK?

   RODRIGUEZ: Przepraszam. Tutaj stawiam tykwę. Zmieńmy temat.
Przesadziłem z tym zakochaniem. Bez urazy, dobrze? A ogólnie, macie tutaj
całkiem miłe gniazdko. Panie Pradera. Musimy porozmawiać o jakimś
zabezpieczeniu tego wszystkiego, na wypadek, gdyby ktoś za bardzo
zazdrościł... Tak. Ma pani... masz rację. Mogę robić za ochroniarza, ale
najpierw muszę poznać dokładnie całe otoczenie. Wiecie. Ewentualne
rozmieszczenie pułapek, tarara, tarara... Pomoże mi pan, panie Pradera?
Bardzo proszę. Wygląda pan na charakterniaka. Te blizny... Dymy jakieś
miałeś, coś tego?... Ups... Zapomniałem, że nie jesteśmy na ty. Chociaż,
dlaczego nie? Skoro mamy sobie pomagać...

   LANTON: Chcesz z nami zostać? A wiesz, że jesteśmy wyrzutkami,
pogardzanymi i wyszydzanymi przez wszystkich? Masz to w...? Cóż...
Anarchia jest fajna. I łatwa. Wystarczy lubić innych anarchistów i udawać,
że Al-Fashir nie jest tu szefem.

   PRADERA: Enid, pozostawię twoje insynuacje bez komentarza. Pułapki,
rozeznanie otoczenia? Powiem ci szczerze: nie bardzo mi się uśmiecha
pozostanie w tej jaskini. Dookoła tylko goła skała i krzaki, las płonie,
więc w okolicy będzie jeszcze nieprzyjemniej... Poza tym, prędzej czy
później trafią tu kaktusowcy - raczej później, ale zawsze... Trzeba by
znaleźć jakieś konkretne miejsce pod osadę, ale to omówimy później...
   Tak więc, dajmy sobie na razie spokój z pułapkami. Kaktusowcy mają
swoje problemy - no chyba, że przyślą nam brygadę typów w rodzaju
Takahashiego. Ale to raczej przerasta ich zdolności organizacyjne. Nie
przejmuj się za dużo, bo to źle robi na trawienie. Zwłaszcza w twoim
stanie. Odpocznij, ja w miarę możliwości zorientuję się, jak wyglądają
sprawy na zewnątrz. Trzeba uzupełnić zapasy... Natchniony, idziesz ze mną?
W stronę krateru. Sprawdzimy po drodze, czy nie przeoczyłeś kogoś z byłego
zwiadu... może spotkamy Siemionova... albo Jotkę? Zaakceptujesz analizator
- dla dobra ogółu? Zniszczysz go później...

   NATCHNIONY: Bóg źle się tu czuje. Idę z tobą. Zdobędę pożywienie
i postaram się nawrócić tych ludzi, którzy wciąż siedzą w kraterze i na
polanie.

   LANTON: Powiedzcie im, że otworzyliśmy punkt pierwszej pomocy dla ofiar
zwiadu. Zaraz, oni chcieli nadawać nazwy? Właśnie wymyśliłam nazwę!
Lazaret imienia Briana O'Callana!

   RODRIGUEZ: O, czyżby Jakamitsu się obudził? Wybaczcie na chwilę.
Zaglądnę do niego. Zobaczę, jak zdrowie... Witam, witam. I jak? Jak noga?
Będzie dobrze... No, oczywiście. Wszystko zawdzięczasz Natchnionemu. Po
kolei, spokojnie. Byłeś w pierwszym zwiadzie O'Callana, jak ja. Jakieś
drzewko spadło ci na nogę. Straciłeś przytomność, a że przywódca zwiadu
zatroskał się i zwiał, leżałeś chwilę, przygnieciony do ziemi, póki nie
napatoczył się Natchniony. Odwalił pień, pozbierał twoją nogę do kupy i...
I przytaszczył cię do tej jaskini. Po drodze spotkał także mnie oraz pana
Al-Fashira... Widzisz, siedzi tam, przy ognisku, razem z panną Lanton...
Właśnie tego się obawiałem. Nie szukaj już, nie szukaj. Musisz się z tym
pogodzić. Natchniony wypruł ci to z ręki. Wiesz sam, jaki on jest. Nie
złość się. Ciesz się, że żyjesz.



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 4(63) 1997, str. 67-81

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Ohyda! Zawodowy zabójca - myślałam, że się nam przyda...
Pomyliłam się. Nikt zdrowy na umyśle nie zniesie... Jak można tak okrutnie
zabijać?! Tak powoli i lubować się tym?! To okropne! Wstrętne!...
Przestań! Nie zniosę tego dłużej!

   KARTA - BORYS SIEMIONOV
   ZAPIS: Rodriguez, ty wredna, psychopatyczna świnio. Siedzę z tobą w tej
jaskini już dość długo i dzięki telepatii miałem okazję poznać całą głębię
twoich pokręconych myśli. Widziałem już w swym życiu drani, morderców,
psychopatów i najróżniejsze męty, ale ktoś taki jak ty to dla mnie
absolutne novum. Nie ścierpię twojej obecności ani minuty dłużej. Innymi
słowy, wynoś się z tej jaskini w tej chwili albo ci jaja do gardła
wepchnę. I nie próbuj zjawiać się tu ponownie.

   LANTON: Jaka ulga! Dzięki Borysku, jeszcze chwila i straciłabym
panowanie nad sobą. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie odbierałam?
Rodriguez wydawał się... nie wiem, jak to określić. Zresztą ty też byłeś
inny, zanim Al-Fashir wyszedł, a właściwie - zanim zniknął z moich myśli.
Czy ja naprawdę usiłowałam lubić tego zboczonego mordercę Rodrigueza? Czy
lubiłam ciebie, chociaż uważasz mnie za herod-babę? Chyba mi odbiło!

   KARTA - SIMON MODERATUS
   DANE:
   Wiek: 28 lat
   Wzrost: 180 cm
   Pochodzenie: nieznane; biały
   WYCIAG SIECIOWY: Prawdopodobnie członek sekty Thanatos Dei.
   ZAPIS: Jedzenie. Ktoś coś gotuje. To chyba tutaj szykuje się ta
impreza. Czyli zbliżam się do jaskini anarchistów. Miło tu. Mniej agresji
niż w kraterze. Chyba mnie wyczuli.
   Jestem Simon. Nie znacie mnie? Nie szkodzi. Chętnie bym się przyłączył,
ale to mogłoby się źle skończyć. Również dla was. A nie chcę, aby ktoś
ponosił karę za mnie. Wasza jaskinia jest na tej wysokiej górze?
W porządku. Nie obraźcie się, ale obejdę was szerokim łukiem. To nic
osobistego.
   Jeśli dobrze odbierałem, interesuje was telepatia. Można ją ograniczyć.
To tylko kwestia ćwiczeń. Problem polega na tym, że równocześnie ogranicza
się własną zdolność odbierania. Po prostu, jeżeli chcecie przed kimś
zakryć swe myśli, przestaniecie odbierać jego. Człowiek już raz to zrobił.
I zrobi ponownie.
   Nie obraźcie się, ale rzucę okiem na to, co gotujecie. Nie bardzo wiem,
co tu można jeść, a u was ktoś ma chyba jakiś analizator. Będę musiał
wejść do czyjejś głowy. Postaram się nie grzebać. Niewiele jadłem od
wyjścia z wraku. Uczono mnie wytrzymywać bez jedzenia, ale ta hibernacja
czy co to tam było, rozchwiała moją równowagę. Nie doszedłem jeszcze do
siebie.
   Fioletowe strączki, mięso. Nie jem mięsa. Sam nie wiem, dlaczego. Tak
mnie wychowano. W zakonie nigdy nie dawano nam mięsa. Nieważne w jakim.
Przestań! Wynoś się!
   Przepraszam. Mam w głowie rzeczy, którymi nie chcę się dzielić. A ktoś
z was zaczął mi tam grzebać. Na razie potrzebuję samotności.
   Bulwy są jadalne dopiero po ugotowaniu. Strasznie mi pomogli. Ugotuję
je sobie na rozgrzanym czole. Zresztą do kogo ja mam pretensje? Trzeba
było zapytać o coś jadalnego na surowo. Wystarczyło powiedzieć, że nie mam
ognia. Ale kiedy ona zaczęła wpychać mi się do wspomnień... Włażą z butami
i nawet nie spytają, czy można. Ale zostawiła trochę po sobie. Maria
Angela z E-4. Anioł z wysypiska. Nie było mi miło poznać.
   Pora się zebrać i poszukać czegoś na nocleg. Niby tutejsze zwierzaki
reagują na emocje, a te mógłbym opanować, ale przy moim szczęściu
natknąłbym się na jakiś wyjątek. Tam jest jakaś szczelina. Powinna
wystarczyć. Jakieś dwa i pół metra. Chyba dam radę tam się wdrapać. Jeśli
podskoczę, sięgnę krawędzi. O właśnie... teraz się podciągnąć. Jestem
osłabiony, potrzebuję jedzenia. Jeszcze kawałek... Do jutra wytrzymam,
a w nocy i tak nic nie znajdę. Teraz noga. Dobrze. Wystarczy, aby się
położyć. Myślę, że żadne zwierzę się tu nie dostanie.

   KARTA - LHAEA
   ZAPIS: ...No wreszcie ta cała jaskinia, kto wpadł na pomysł, żeby
urządzić tu obóz... jasne, Pradera, on ma awersję do wszystkiego, co jest
zielone i ma kolce. A swoją drogą ciekawe, jak zwabił tu tylu ludzi...
Urok osobisty?

   LANTON: Jak widzę, podziałał i na ciebie. Czego tu chcesz? Rany, ale
chuda, zaraz się złamie! Tak, piękne włosy, specjalnie wcierasz w nie
tłuszcz? O, przepraszam. Lubię cię, oczywiście. Ja teraz wszystkich lubię,
nawet tego przewrażliwionego mnicha... chciałam tylko, żeby przypomniał
sobie więcej. Wejdź, kochanie, rozgość się. Przyniosłaś własne mięsko? Jak
miło... Ja tego jeść nie będę, jeszcze bym się otruła. Będziesz tak
siedzieć bezczynnie? Może pomożesz przygotować żarcie, skoro i tak
zostajesz na kolacji? Ja się zajmę Jakamitsu, marudził coś o swoich
opatrunkach.

   LHAEA: ...Spełnia się marzenie mojego życia, zostałam kucharką tej
zołzy... Jasne, że zostaję, nie ma nic przyjemniejszego od wysłuchiwania
twoich impertynencji. No, nie bierz tego do siebie. Ja też cię lubię,
a poza tym chciałabym jednak zobaczyć, czy ten kawał mięsa, który wlokłam
ze sobą pod górę, na coś się przyda. Jak myślisz, pamiętasz jeszcze, jak
go sprawdzić? No i ranni potrzebują analizatora, więc skoro obiecałaś go
Kaktusowi, to może zabiorę go wracając?

   KARTA - ITSUMO
   ZAPIS: ...Shh! Enid, uważaj trochę! Zrywasz te bandaże jak jakaś
sadystka, nie widzisz, że one przyschły? Tak lepiej... fajne dziury...
kolejna pamiątka do kolekcji...
   Wstać? Spróbuję, ale nie obiecuj sobie za dużo. Diablo się kręci
w głowie, ale jakoś idzie. Przydałby się masaż... Co ty na to? W porządku,
żartowałem. Teraz oko... już odkryłaś? No to fajnie, bo nic nim nie widzę.

   LANTON: Boże, dodaj mi sił... W życiu nie spotkałam faceta, który by
się tak rozczulał nad sobą. Powieki ci się skleiły!...
   Lhaea, ja niczego nie obiecałam, po prostu to jest jego analizator.
Chyba sama rozumiesz, że nie mogę byle komu powierzyć cudzej własności,
bo właściciel mógłby mieć do mnie pretensje. Mięsko zbadamy, jak tylko
wróci Al-Fashir ze sprzętem. A serio, dobrze, że zjawiła się wreszcie
jakaś dziewczyna. Mam dosyć tego ukradkowego ochlapywania się w strumieniu
i uważania, czy ktoś nie idzie. Co powiesz na to, żebym stanęła
z pistoletem na brzegu, kiedy będziesz się kąpać? Potem się zamienimy.

   LHAEA: Hmm, propozycja nie do odrzucenia? A nie boisz się oddać broni
byle komu? No dobrze, chodźmy, mam nadzieję, że obecni tu dżentelmeni
potrafią sobie poradzić z chochlą i nie zapomną o mieszaniu w kociołku?

   LANTON: Kto ich tam wie... Widziałaś te wielgachne liście? Wysłuchałam
całego wykładu o wakuolach... a może o wodniczkach? No, w każdym razie,
w tych liściach jest coś takiego jak pęcherz moczowy u człowieka, i tam
jest alkohol. Jakamitsu z miejsca wyzdrowiał, jak się o tym dowiedział.
Żarcie jest nieistotne, wszystko jest nieistotne, mogłabyś się rozebrać
do naga na środku tej cholernej jaskini, i tak by tego nie zauważyli...
Teraz obaj mają oczy na słupkach i gapią się tylko w ten kąt, gdzie leżą
te liście. Gdybym stanowczo nie powiedziała, co o tym myślę, już by leżeli
nieprzytomni, nie czekając do kolacji.

   LHAEA: Wiesz, jakoś nie mam nastroju na sprawdzanie tej teorii
o rozbieraniu. Ci wszyscy faceci są jacyś tacy... dziwni. A już ci
w kraterze... Słyszałaś O'Callana? "Zapytaj ją sama". Przywódca zwiadu,
wyobrażasz to sobie? Boski macho, który niczego się nie boi, a jak trzeba
zapytać o coś dziewczynę, to mu nagle odbiera mowę.
   O, jesteśmy na miejscu. Dobrze, Enid, daj mi pistolet i wskakuj do
strumyka. Zimna? Nie udawaj delikatnej, zimna woda była na Agrei... ale
tam, gdzie mieszkałam, był klimat umiarkowany, a tu jest zdecydowanie
cieplej. No, nie marudź, ja też chcę się umyć, a musimy wrócić, zanim
zupełnie spalą ten gulasz.

   LANTON: Przecież się spieszę! Cieplej, niż w klimacie umiarkowanym?
Tylko ci się tak wydaje. Niedługo będzie straszna zima, zaspy, zadymki,
zamarzający oddech... Wiem, bo Saguaro posłał taki obrazek Al-Fashirowi.
Od razu pomyślałam, że przydałoby mi się futro. Tylko skąd? Tutejsze
zwierzaki są do niczego, nie mają w ogóle sierści, może przed zimą gdzieś
sobie idą? No, twoja kolej. Brr, królestwo za ręcznik.

   LHAEA: Myślę, że na norki nie masz co liczyć, już prędzej Sara MacLean
doczeka się kwiatów. A w dodatku tych zwierzaków jest jakby coraz mniej...
może wystraszyli je ludzie z krateru przy okazji przeprowadzki albo
przeszkadza im dym pogorzeliska? Na szczęście nasi wspaniali mężczyźni aż
się palą do polowania, więc to nie moje zmartwienie.

   LANTON: Święte słowa. Jak chcą, żeby ich podziwiać, to niech dostarczą
powodów. Skończyłaś? To wracamy. Coraz ciemniej...to chyba przez te
chmury. Nawet ładne, fioletowe ze złotymi smugami, nie widziałam tu
jeszcze takich... Ha! Odbieram jakieś niezmiernie mądre rozważania...
Najwyraźniej impreza zaczęła się bez nas. Z kim ten Borys gada?

   KARTA - NATCHNIONY
   ZAPIS: Sądzę, że ci od Kaktusa nigdy się nie nawrócą. Cóż, Bóg ześle
na nich śmierć. Biorę upolowane zwierzę, odwracam się i wracam w kierunku
groty. Co to? Tak, Panie, podnoszę ten kolec i wkładam do worka. Będzie
z tego fujarka.

   BORYS: No Jotko, chcesz jeszcze trochę tego płynu życia? Proszę, oto
liść, bierz z tych starszych. Może są trochę pomarszczone, ale za to
zawierają więcej tego specjału.

   KARTA - JUDITH (J.)
   ZAPIS: ...Płynu? Nie, dzięki. Tam, gdzie kiedyś pracowałam, jeszcze
zanim zaczęłam brać udział w podkładaniu bomb, martwe zwierzęta
konserwowano w roztworach o zapachu wina albo żytniej wódki. Wciąż jeszcze
czuję ten zapach, szczególnie gdy połączę to z niedawnymi doświadczeniami
z pracy w hitalijskim szpitalu... tak że naprawdę dzięki, ale może
później. A właściwie, o czym to ja mówiłam, aha, - od dziś jestem Judith.
Jotka to wymysł kaktusowców, a ja się od nich już odcięłam. Masz przed
sobą nowy image hitalijskiej siostry miłosierdzia.
   Słuchaj Borys, co z Praderą i Natchnionym? Chyba powinni już być
w jaskini, prawda? Zdaje się, że mieliśmy ustalić jakiś plan działania.
Była mowa o opuszczeniu jaskini - to chyba ty mówiłeś - czyż nie? Powiedz,
jak to widzisz? Bo zastanawiam się, czy to jest konieczne - jeśli tak, to
czemu? Mnie to lokum wydaje się wygodne, szczególnie po wyjściu z krateru.

   BORYS: Bo nie została tu już ani odrobina jedzenia. Okolica jest
ogołocona ze wszystkiego, co biegało, kicało lub rosło i zawierało w sobie
choć parę kalorii. Nawet my tu koło jaskini nie jesteśmy w stanie znaleźć
dość pożywienia, by starczyło dla nas kilkorga. A pomyśl o reszcie... Czy
myślisz, że można wyżywić kilkaset osób za pomocą paru arbuzów,
uganiających się po stepie i okolicach? Według mnie za dwa-trzy dni
wszyscy, którzy są z Kaktusem, zaczną zdychać z głodu. Będą gotowi na
wszystko, żeby zdobyć choć odrobinę strawy. Jak myślisz: co zrobią, gdy
znajdą nas z naszymi zapasami? Sądzisz, że nie posunęliby się do aktów
kanibalizmu, gdyby musieli? Musimy wynosić się stąd i to szybko.

   JUDITH: Borys... Ja tam byłam i wiem, jak tam jest. Oni też mają
zapasy, tylko że nieliczni mają do nich dostęp. Kaktus i jego najbliżsi
poplecznicy...

   LANTON: Ale małpa! Nie dość, że porzuciła rannych na pastwę losu, to
jeszcze opluwa mojego rudego Saguaro! Zrobi wszystko, żeby się przypodobać
Borysowi! Nie śmiej się, Lhaea, wiem, że to prymitywny chwyt, ale zobacz,
jaki skuteczny! Spokojnie, nic nie widzi ani nie słyszy, gapi się w niego,
jak w obraz. Udawała, że się troszczy o Natchnionego - niby czemu nie wie,
że on tu zaraz będzie? Myśmy go odebrały, a ona nie?

   JUDITH: ...No, ale nie będę ci więcej o tym mówić. Każdy ma swoje
zdanie. Zresztą, może masz rację z tą przeprowadzką. Kaktusowcy i tak
opuszczają krater, gdyż za bardzo boją się promieniowania i paniki wśród
ludzi... Tylko w którą stronę mielibyśmy się udać?

   BORYS: Nie mamy zbyt dużego wyboru. Na południu jest ocean, na
zachodzie krater wciąż pełen kaktusowców, za nim też chyba ocean, na
północy las pełen niebezpiecznych drzew i bagno. Pozostaje tylko wschód.
Wydaje mi się, że w tym kierunku gleba powinna być żyźniejsza. Przydałoby
się znaleźć jakiś normalny las, z którego można by czerpać drewno.
Moglibyśmy spróbować uprawy roli. Tutaj nie ma na to szans. Swoją drogą
ciekawe, czemu roślinność jest taka rzadka i mało urozmaicona. Dałbym
głowę, że podłoże jest tu wulkaniczne, a to stwarza zazwyczaj świetne
warunki do rozwoju bujnej roślinności. Pewnie pH skał magmowych na tej
planecie nie za bardzo odpowiada roślinom. To jeszcze jeden argument, żeby
poszukać innej okolicy.

   JUDITH: Sorry, że ci przerwę - chodziłeś na zwiady po nocach? Mówisz,
jakbyś siedział w tych stronach kilka lat. Miło posłuchać, tylko pozostaje
pewien problem do rozwiązania - nie wiemy, jak długo będziemy iść, zanim
natrafimy na jakieś wygodne lokum. Trzeba by pomyśleć o jakichś zapasach,
prawda?

   BORYS: Właśnie. Musimy w drogę zabrać żywność. Zostało nam niewiele
mięsa, ale to, co jest, trzeba wziąć ze sobą. Potrzebne też będą zapasy
wody. No probliema jest takaja, że nie mamy w co tych zapasów zabrać.
Jakieś pomysły?

   JUDITH: Mam tu kilka szmat, można w nie zapakować resztki mięsa, no
i w ogóle jakikolwiek pokarm stały, jeśli taki jeszcze mamy. Poza tym są
jeszcze drzewa - mają gałęzie, które można by wykorzystać do
podtrzymywania szmat. Bierzesz dwie gałęzie, składasz je na krzyż,
przywiązujesz szmaty - proste. Można oczywiście zrobić jakąś inną
kombinację...

   BORYS: Nie wiem, czy to się uda, ale spróbować nie szkodzi. Pomyślimy
o tym jutro. Jak widzę, wyssałaś już cały liść, chcesz jeszcze trochę?

   JUDITH: A miałam nie pić. Daj, nie wypada mi już teraz odmawiać. Masz
rację, o reszcie porozmawiamy jutro. Dzisiaj mamy się jeszcze dobrze
bawić.

   NATCHNIONY: Zupełnie nie rozumiecie Boga. On nie lubi takich
dekadentów, jak wy. Ale mówi również, że przydałaby się wam dobra zabawa.
Po tylu przejściach...
   Tak, sądzę, że nie powinniśmy żyć tak blisko krateru i polany. Bóg
mówi, że tamci są jeszcze gorsi od was. Dlatego też nakazał mi was
nawrócić. Jednak zacznę to robić dopiero jutro. Przepraszam, Judith, czy
mogłabyś mi podać coś do picia? Dobre... Bóg ci po stokroć wynagrodzi
opiekę nad swym ciałem. Ach, jeszcze jedno, wybacz, czy można cię prosić
o nóż? Dzięki, piękna pani. No i mamy fujarkę. Kiedyś grałem na czymś
takim. Żyłem wtedy w spokoju na Cyklopie wraz z Bogiem. Jednak może
wyszedłem z wprawy. Jak sądzisz, Judith... I reszta? Przepraszam, można
jeszcze tego napoju duchowego? Tak, tak, tego. Co się dziwisz, ciało Boga
musi się wzmocnić. Podobno jutro odchodzicie z tego miejsca? Sądzę, że
odzyskam już siły. Pójdę z wami.

   LANTON: Impreza osiągnęła, zdaje się, punkt kulminacyjny. Pijackie
śpiewy i popiskiwania fujarki to nie jest to, co tygrysy lubią
najbardziej. Czemu Al-Fashir nie wraca? Miał tylko poszukać roślinek po
drugiej stronie góry... Pewnie się zgapił. To marzyciel, dla takich czas
nie ma większego znaczenia... Czas nie, ale głód? Simon był głodny...
Wezmę kawałek pieczeni... tu jest chlebak... nic tak nie rozpędza
melancholii jak dobre jedzonko... Nawet niezbyt zimno, chociaż już noc.
Dwa księżyce? Przynajmniej nie potrzebuję latarki.

   LHAEA: Hmm, Lhaea, złotko, powiedz mi tak szczerze, co ty tu właściwie
robisz? Nakarmili cię tym, co sama ugotowałaś, i za to jesteś gotowa iść
z nimi na koniec świata? Lepiej już więcej nie pij, tylko pomyśl
rozsądnie. Ta jaskinia zapewni ci schronienie, nawet jeśli pogłoski
o zimie okażą się prawdziwe. Zwierzyny, póki co wystarczy... nie chcesz
nigdzie iść, wbij to sobie wreszcie do głowy. Wyruszają jutro... niech
idą! Ja zostaję, nie mam zamiaru porzucać tego gniazdka w imię niejasnej
obietnicy domu, gdzieś na wschodzie.

   KARTA - PRADERA
   ZAPIS: Trochę mi smutno. Ale w sumie nie ma się nad czym rozwodzić. Ot,
kolejna dusza dołączy do miliardów unoszących się w bezgwiezdnej pustce,
oczekując na kolejne ciało... Myślałem, że chociaż tu, wśród takich jak
ja outsiderów, znajdzie się wystarczająco wielu na zalążek społeczności.
Ale nie. Nie zrozumieli mnie. Czy ktokolwiek był kiedykolwiek w stanie
mnie zrozumieć?
   A więc jeszcze nie nadszedł czas. Wiem, ze kiedyś nadejdzie i moje
marzenie o nowym świecie spełni się... ale nie teraz. Ludzkość nie
dojrzała jeszcze do tego, co ją czeka, prędzej czy później. Tak, tu
powinno być dobrze. Ze dwieście metrów w dół, płytkie, skaliste dno...
wystarczy.
   Jeszcze jedno spojrzenie na kolejny świat, który mnie odrzucił. Ten
będzie ostatni.
   Żegnajcie.

   LANTON: Al-Fashir, nie! Zaczekaj! Nie skacz! NIEEE!!!
   ...skały... pęd powietrza... tego nie można odwołać... zatrzymać... to
się dzieje naprawdę...czemu tak długo... czemu się boję... ból... och...
   Boże! On nie żyje! Dlaczego nie zdążyłam go powstrzymać? Gdybym wyszła
wcześniej, zamiast... Gdybym... Al-Fashir, jak mogłeś?! Dlaczego??? Co mam
teraz zrobić? Stąd skoczył...
   Analizator?! Zostawiłeś go tu... chyba jako nagrobek! Nie chcę go!
Niech leci w ślad za tobą! Możesz go sobie zabrać!
   Al-Fashir, dlaczego? Przecież wszystko świetnie szło. Ludzie
przychodzili. Chcieli być anarchistami... Boże, ta okropna pustka... Nie
wiem, jak to robiłeś, ale jeśli ukoiłeś chory umysł Rodrigueza, to mogłeś
każdego przekonać do czego byś zechciał... O, cholera! Nielicencjonowany
talent Psi? To nie mogła być zwykła empatia! Empata jest niebezpieczny
tylko dla siebie samego i nie ma powodu odmawiać mu licencji. To była...
   Chciałeś zrozumienia? Oczekiwałeś, że zrozumiem? Odsłoniłeś swoje myśli
i powiedziałeś "patrz", a ja nie zobaczyłam, chociaż to było takie
oczywiste! Chciałam tego, czego wszyscy zawsze od ciebie chcieli... być
blisko i pozbyć się problemów... Mogłeś mi powiedzieć! Nie, nie mogłeś.
Boże, to moja wina!
   Muszę stąd odejść, inaczej sama zaraz skoczę z klifu. Te księżyce są
inne... Noc tutaj ma inny kolor i zapach niż na jakiejkolwiek planecie,
którą znam. To taki piękny świat, Al-Fashir... przyjacielu... dlaczego
muszę płakać? To niczego nie zmieni. Nic już nie może... Dokąd ja idę?
I po co?

   SIMON: ...ofiary same wam pomogą... wy nie zabijacie bezpośrednio...
wykorzystujecie to, co tkwi w ich umysłach... jesteście karzącą ręką
Boga... ich lęki są waszymi sprzymierzeńcami... jesteście aniołami śmierci
naszego Pana... musicie wykorzystać ich skłonności... taka jest wola
Boga... możecie doprowadzić ich do samobójstwa... w imię Boga... nie...
każdy sam traci równowagę, wy tylko lekko pchacie...nie chcę... Bóg was
prowadzi... ofiara musi uwierzyć w to, że chce umrzeć... Bóg jest jedyną
prawdą... musicie stać się jej sumieniem... niszczycie od wewnątrz... ja
już nie chcę... idźcie za głosem Pana... kolejna dusza dołączy do
miliardów... nie rób tego... tu powinno być dobrze... oni muszą umrzeć...
zaczekaj... Bóg chce ich śmierci... nie skacz... to się dzieje naprawdę...
stój... zabijcie... nie... nie... Nie!
   Spokojnie. To sen. To tylko sen. Nikt nie zginął. To tylko sen. Spokój.
Co się ze mną dzieje? Dobrze, że nie spadłem... Wdech... czyste powietrze
napełnia moje płuca. Wydech... złe powietrze uchodzi ze mnie, zabierając
złe myśli. Wdech... powietrze przenika do krwi, która rozprowadza je po
całym ciele. Wydech... mój organizm się oczyszcza. To wszystko nieważne.
Wdech... Wydech... Wdech...
   Muszę się przejść. Jaka jasna noc. Mam nadzieję, że nie spotkam żadnego
zwierzęcia. Pięknie świecą... Ktoś idzie. Kobieta. Płacze. Słyszę jej
myśli. Niemożliwe... to się stało naprawdę. On skoczył. Czy ja to
zrobiłem? Przecież to był sen. Sen! Czy tak już będzie do końca życia? Czy
ludzie muszą przeze mnie umierać? Najpierw ci na statku, teraz on. Czemu
mnie nie zabijecie, przeklęte Parki? Mnie!
   Nieważne. Tylko spokojnie. Ja nie mam z tym nic wspólnego. Po prostu
słyszałem jego myśli. Złączyły się z moim snem. Nie ja go zabiłem. Nie ja.
Spokojnie. Kim ona jest? Kim jesteś?



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 6(65) 1997, str. 149-159

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Co mnie tak razi? No tak, słońce. Simon...? Śpi. Simon...
Przecież widzę go tak naprawdę pierwszy raz, a znam jego twarz tak samo
jak własną - pamiętam odbicie w lustrze. Jak to się właściwie stało?
Al-Fashir się zabił... okropne uczucie. Szłam gdzieś na oślep, potem była
ta półka i myśli o tym, że nikt mnie nigdy nie kochał... moje... chyba?
Myśli o samotności musiały być Simona... No tak, samotność przez klątwę,
a wszystko, co złe na świecie, to jego wina. Kurczę, nie mogłam się nawet
porządnie załamać, bo on robił to samo, zamiast mi współczuć. Wkurzył
mnie... i rozśmieszył. Wszystko się pomieszało, przekleństwa i propozycje,
myśli i dotknięcia... Nie przypuszczałam, że pragnienia mężczyzny mogą być
takie... tak samo zwariowane, gorące i niepohamowane, jak moje własne.
   Muszę zacząć myśleć rozsądnie, i to szybko - zanim on się obudzi. Co
teraz będzie? Przypomni sobie o klątwie i będzie chciał być szlachetny...
pójść sobie gdzieś sam i zadręczać się do woli... Może tak byłoby
najlepiej? To nie jest facet, którego bym sobie wybrała... jak on to
zrobił? Nazwał mnie imionami z dzieciństwa i sprawił, że... Miałam myśleć
rozsądnie. Rozsądnie! Kiedy na niego patrzę, to jest oczywiście
niemożliwe. Trudno, i tak muszę wstać... ubrać się... a teraz poszukam
jakichś krzaczków. Nawet miła okolica... gdyby nie ten widok na krater
i pogorzelisko. Lepiej odejdę kawałek w stronę oceanu. Za ten załom
skalny.
   Dotychczas myśli innych były... obce. Miałam do nich dystans. Ale
Simon... On był telepatą jeszcze przed Hitalią... Może dla niego to była
zwyczajna zabawa? W tym zakonie nauczyli go zabijać poprzez wpływanie na
cudze myśli, więc potrafi... właściwie wszystko zasugerować. Jeśli
udawał... cholera... ale jeśli nie...

   KARTA - SIMON
   ZAPIS: Wreszcie się wyspałem. Co za noc. Najpierw ten samobójca, potem
Maria. Właśnie, gdzie ona jest? Taka była załamana, a teraz zrywa się
z pierwszym blaskiem słońca i znika. Maria Angela. Niezwykła. Nigdy nie
przeżyłem czegoś podobnego. Wszelkie zapory nagle zniknęły. Jakbyśmy
stopili się w jedną całość. Żadnych sekretów. Jej zaufanie i oddanie...
Niemal zmuszało do oddania jej wszystkiego, co mam. Prawie czułem ją
w sobie. Jakbyśmy przenikali się na wskroś... Niesamowite. Mam wrażenie,
jakbym ją znał równie dobrze, jak siebie...
   Moment, przecież ona mnie też... Ona wie teraz o mnie wszystko! Jak
mogłem być tak nieostrożny! Cała moja... A jeśli dlatego odeszła? Nie
mogła znieść mojej przeszłości. A czego się spodziewałem, że będzie
chciała się zadawać z mordercą? Człowiekiem, który manipuluje ludźmi? Nie
po tym, co przeżyła. Nawet ją rozumiem. Powinienem ją znaleźć.
Wytłumaczyć... Co wytłumaczyć? Przecież ona już wie wszystko? Gdzie jesteś
Mario? Odezwij się.

   LANTON: ...Cholera jasna... Simon? Czekaj, nie przychodź tu! Opadły
mnie jakieś paskudne bestie... jednookie, na kurzych łapkach. Trochę
wytrzymam na tej ścianie, są tu szczeliny, całkiem sensowne... ale musisz
mi pomóc. Masz pistolet? No, musisz zabić któregoś, masz lepszy pomysł?
O rany, tam jest tylko jeden wichajster, wycelowujesz... Widzę cię. NIE!
Złap za drugi koniec! Tą stroną się strzela, Jezu, on się zabije...
   Simon, nie! Pożar! Zostaw pistolet! Zróbmy tak. Wyobraź sobie pożar.
Przestraszą się i uciekną. Ogień. Żar. Huk. Płomienie. Pomóż mi. Morze
ognia. Żywioł ognia, zbliża się i zaraz pochłonie wszystko... Boże, to się
dzieje naprawdę, wszystko płonie, muszę uciekać, uciekać, uciekać...

   KARTA - OBUCHOWITZ:
   ZAPIS: Chmury chyba przejdą bokiem. To dobrze. Tego tylko brakowało,
żeby zaczęło teraz padać. Strumień zamieniłby się pewnie w rwący potok,
a krater w jezioro. Iść w górę strugi... niedaleko źródła powinna być
jaskinia. Ciekawe, czy pozwolą mi skorzystać z analizatora. Rybek chyba
jeszcze nie jedli... Może dowiem się jeszcze o czymś, co nadaje się do
spożycia. A oto i góra. Gdzie biegniesz, strumyku? Proszę, prowadź mnie
prostą drogą do celu.
   Chwileczkę... tam chyba ktoś jest. Jedna osoba... nie, dwie.
Ostrożnie... ja ich odbieram, oni pewnie mnie też. Zaraz, co się dzieje?
Matko jedyna, ogień! Pożar! Jakieś jednookie zwierzaczki stamtąd uciekają!
A oni? Cholera, znowu robię z siebie bohatera... Ciekawe, czy w krytycznym
momencie ktoś przyjdzie MNIE uratować...
   Kurde, co jest? Ani dymu ani płomieni... to jakaś sztuczka... pewnie
tego faceta... a oto i Enid... a może Maria Angela? Ehm, przepraszam, co
się tu dzieje?

   SIMON: Stój! Stój, mówię. Gdzie lecisz? Szlag by trafił. Nie uciekaj!
Mam cię. Opanuj się. Już dobrze. Już dobrze. Nie ma się czego bać. Uspokój
się wreszcie! Nie ma żadnego pożaru! To tylko złudzenie. Obraz. Wywołałem
go w twojej głowie, a... To było złudzenie? O rany, ale jesteś
sugestywny... Właściwie razem go wywołaliśmy... No, nie bądź taki skromny.
Tylko, ze to one miały w to uwierzyć, a nie ja... Idiota ze mnie.
Zapomniałem, że ty nigdy nie robiłaś czegoś takiego. Że nie potrafisz się
odizolować. Powinienem przewidzieć, że ten obraz zadziała również na
ciebie...

   LANTON: Simon, przestań. Przecież nic mi się nie stało. Uciekły
przynajmniej?... Tak, też się przestraszyły. W sumie wyszedł nam nie byle
jaki pożar... O, tak! Miałam wrażenie, że zaraz spłonę... Przepraszam. Co
jeszcze mam powiedzieć? Tak mnie nauczono i zrobiłem to niemal odruchowo.
Od dziecka... Proszę, przestań. Przeszłość mnie nie obchodzi. Możesz sobie
być kim chcesz, ja i tak... Wiem. Zaczekaj, ktoś idzie. Kim jesteś i czego
tu chcesz? Uratować nas? Mój Boże, też to odebrałeś. To długa historia.
Chcieliśmy odstraszyć tym zwierzęta, ale chyba straciliśmy panowanie nad
sytuacją.

   OBUCHOWITZ: Sprytne. Dzień dobry, Simonie... chyba nie mieliśmy jeszcze
okazji się poznać. Jestem Andrew Obuchowitz, dla znajomych Idril. Niezły
jesteś w tej telepatii... Czyżbyś był specjalnie ćwiczony?

   SIMON: Z cała sympatią, to nie twoja sprawa. A to, że podsłuchiwałeś
nasze myśli nie uprawnia cię do mówienia mi po imieniu. Gdybyś miał trochę
wrodzonego taktu, wiedziałbyś, że informacje, wydobyte z cudzej głowy bez
wiedzy właściciela, należy natychmiast zapominać... Nie, nikt cię do tego
nie zmusi...
   Boże, wy nadal nie rozumiecie, co się właściwie stało?! Coś takiego,
jak prywatność, przestało istnieć! Rozumiesz? Nie ma już myśli wyłącznie
twoich. Kiedy tylko zechcę, mogę ci rzucić w twarz każdą twoją tajemnicę.
Podoba ci się to? I możesz być pewien, że innym też nie. Więc uważaj, bo
sobie własną śmierć wygadasz. Nie grożę ci. Ostrzegam.

   OBUCHOWITZ: Zaraz, chwileczkę. Wasze myśli i imiona rozchodziły się
na 5... Nie wiedziałem, że nie chcesz, by tak się do ciebie zwracać.

   LANTON: Czułe powitanie telepatów... Może porozmawialibyśmy po drodze?
Właśnie wybieraliśmy się do jaskini. Większość znajomych miała zamiar rano
się stamtąd wynieść, ale Lhaea została i pewnie zrobiła jakieś śniadanko,
jak ją znam...

   OBUCHOWITZ: Lhaea tutaj? Rzeczywiście, ona się przeniosła...
W porządku. Widzisz te ryby? Po to tu przyszedłem. Chciałbym się
dowiedzieć, czy są jadalne. Mógłbym skorzystać z analizatora?

   LANTON: Nic nie wiesz? Analizatora już nie ma. Zrzuciłam go z klifu,
bo kiedy Al-Fashir skoczył... Znałam go niecałą dobę, ale poczułam się,
jakby... Nie mówmy o tym, dobrze?

   OBUCHOWITZ: Co takiego? Al-Fashir skoczył? Jezu, co ta planeta wyprawia
z ludźmi... Dlaczego? Nie chcesz mówić... to boli. Rozumiem. Zabił się...
Teraz już wiem, co to było. Wiesz, coś mnie obudziło. Nie wiedziałem, co
to... Tylko gdzieś w zakamarkach mojej świadomości odbijały się jakieś
dalekie echa... rozczarowanie, strach, wreszcie - ból...
   Jezu, jeśli znajdziesz chwilę czasu, o spójrz na dół, na samo dno.
Pochyl się nad tymi, którzy nie mieli siły unieść tego, co im naznaczyłeś.

   LANTON: On nie był religijny. Wyśmiałby cię. Ale... nie spodziewałam
się, że kaktusowiec pożegna Al-Fashira wierszem, a nie przekleństwem...
Dziękuję, Idril. Pamiętam, co jest jadalne. Takie, obłe, odpychające się
dwoma łapkami zwierzaki, ślizgające się we własnym śluzie... Obrzydliwie
wyglądają, ale nieźle smakują, zwłaszcza po upieczeniu. Co jeszcze...?
Nieduże, niezdarnie latające ptaki. Taka niby-żaba długachną szyją... ona
była na bagnie. Próbki roślin obejrzysz w jaskini, o ile jeszcze tam są...
Muszą być. Lhaea nie pozwoliłaby ich ruszyć.

   OBUCHOWITZ: Rozumiem, każdy osobnik przychodzący z polany to wredna
morda, potencjalny morderca, albo i gwałciciel... Ach, te etykietki, nawet
teraz żyć bez nich nie można. A oto jaskinia, ta słynna kolebka
hitalijskiego anarchizmu i zła wcielonego... Anybody home? Zaraz... elf?
Elf tutaj? Nie... to Lhaea. Witaj, pani. Jak to - znowu? Ktoś tu był
przede mną?Chciał się umówić z Enid na randkę z analizatorem w pół drogi
z jaskini? Ciekawe, kto... Sądząc z twojej wypowiedzi, Coreder albo
Jager... Dziwne, że go nie spotkałem. Chwila... A co to za sterta?

   LANTON: No, to jest mój bagaż. Pakowany przez kogoś, kto uważał, że to
wystarczy do przeżycia w lesie. Cześć, Lhaea, to jest Simon. Umieramy
z głodu... widzę, że zostało jeszcze trochę tego gulaszu z wczorajszej
kolacji.

   SIMON: Nie jestem głodny. Jeszcze nie przetrawiłem tej pieczeni.
Rozejrzę się trochę. Wejdę na górę. Smacznego.
   ładnie tu. Pomyśleć, że przez pół życia trzymali mnie jak w klatce,
wmawiając mi, że to jest wolność, a ja nawet nie widziałem oceanu. Piękny.
Ale i tak nie mogę tu zostać. Wokół jest zbyt wielu ludzi. A każdy jest
jak chodzący wyrzut sumienia.Przeze mnie rozbili się tutaj, a ja nawet nie
mogę im pomóc. Jestem tylko przeklętą marionetką... Ech, nieważne. Każdy
ma swoją drogę.
   Gdzie mógłbym pójść? Całe stado kłębi się na polanie... Pierwsze co
robią, to stawianie muru. Jeszcze nie wiedzą, że prawdziwe
niebezpieczeństwo siedzi w środku, razem z nimi... Przecież przebywanie
z większą grupą telepatów, bez możliwości odizolowania się, jest na
dłuższą metę nie do zniesienia. A jeśli wszyscy są tak subtelni, jak ten
niewydarzony poeta, to wcześniej czy później zaczną się zabijać. Powinni
się rozproszyć, przynajmniej do czasu, gdy nauczą się panować nad
telepatią.
   Dalej za polaną tylko las, a potem step. W lesie też pełno ludzi...
Wszędzie się kręcą ci z polany. Mają swoje problemy, a ja stoję ponad nimi
i nic mnie to wszystko nie obchodzi. Wszystko i tak się potoczy po
swojemu.
   Ktoś idzie wzdłuż brzegu... To pewnie ci jacyś znajomi Marii. Tutejsi
anarchiści. Kim wobec tego ja jestem? Nikim. I też dobrze. Ciekawe, czemu
na nią nie zaczekali. Ale w sumie to dobrze. Nie zechce iść za nimi.
"Fenix" wygląda jak... jak wrak. Pomyśleć, że to niedawno latało. Ciekawe,
czego ci ludzie przy nim szukają. Zresztą, czy to ważne?
   Ten step wygląda ciekawie. Nikogo tam nie widać. Powinno tam być jakieś
miejsce, gdzie można by zamieszkać, daleko od innych. Zabrałbym ze sobą
Marię. Tylko ona i ja. Życie jest dziwne. Przyleciałem tu jak skazaniec
na egzekucję i właśnie tu spotkałem kobietę, która w ciągu kilku chwil
sprawiła, że zapomniałem o wszystkim. Co ona ze mną zrobiła? Kiedy jest
blisko, przestaję panować nad swoim umysłem. Nie potrafię się przed nią
zablokować. Właściwie to nawet nie chcę. Skąd to się wzięło? Przecież to
nie pierwsza kobieta, z którą się przespałem... Ale żadnej wcześniej tak
nie czułem. Z żadną nie było mi tak... Stop! Nie pora teraz na
wspomnienia, zwłaszcza, że słyszy je cała okolica. Zabiorę ją ze sobą na
ten step. Tam będziemy mogli...

   OBUCHOWITZ: O, dziękuję ci, pani. Smacznego. Hmm, zaraz zobaczymy,
w co ten twój luby cię wyposażył. Jakieś przybory toaletowe, pastylki do
wody, dwa noże, osełka, lornetka, notes z ołówkiem, okulary
przeciwsłoneczne, latarka, maczeta, linka na ryby z haczykami... A to co?
Jakaś nowa moda czy kostium kąpielowy? Uff... Enid, wiesz, że masz tu parę
wartościowych rzeczy? Co z roślinami? Tylko powiedz od razu, jak je
przyrządzaliście. Muszę to sobie zapisać, mam tu notes... nie ufam swojej
pamięci.

   LANTON: Łapy precz od mojej sukienki! Nie jest jeszcze skończona, może
się rozlecieć... Ale ta kora świetnie się nadaje na ubrania, jest
włóknista i elastyczna. Tylko potrzeba dużo sznurka. Żarcie
przyrządzaliśmy jak się dało. Zautomatyzowanej kuchni tu nie mamy,
niestety. Co do roślinek: te, które tu leżą, są jadalne na surowo, a tamte
trzeba ugotować albo upiec, bo inaczej można się pochorować.

   OBUCHOWITZ: Że jadalne, to wiem... Uczyli mnie, jakie świństwa gotować,
a jakie łykać na surowo. To dawne rzeczy, pani, wolałbym tego nie
dotykać... przynajmniej nie teraz. No dobrze... Dowiedziałem się, czego
chciałem. Zostawię te ryby. Jedliście je? No to macie szansę spróbować.
Polecam na węglach, wystarczy tylko oskrobać. Jeżeli nie macie nic
przeciwko, to wezmę po liściu z każdej rośliny. Żeby się nie pomyliło...
te do lewej kieszeni, a tamte do prawej.

   LANTON: Przyszedłeś, żeby sprawdzić te ryby analizatorem, a teraz
polecasz je na węglach? Wiem, wiem, Jager je jadł i żyje... Ale ja
poczekam jeszcze tydzień, dla pewności. Nie patrz tak, Idril... Ryby
pewnie są OK. Ten ekosystem jest kompatybilny z nami, tyle tylko, że im
mniejszy zwierzak, tym większa szansa, że ma w organizmie trucizny.
Mastodonta Lhaei jadłam bez oporów - to było czyste mięso z dużego
zwierzęcia, porządnie upieczone, żaden analizator nie jest potrzebny, żeby
wiedzieć, że było niegroźne. Ale ryby... Nie, dziękuję.

   SIMON: Wychodzisz już Idril. Byłem na górze. Podziwiałem krajobraz
i zastanawiałem się, co z sobą począć. Myślałem o tamtym stepie. Wygląda
na pusty, więc my tam pójdziemy. Tam nikt nam nie będzie przeszkadzał...
Spać można pod gołym niebem. Ale będziemy potrzebować wody i w ogóle.
Chyba da się tam żyć.

   LANTON: Spanie pod gołym niebem? Pewnie na gołej ziemi? To wprawdzie
pewien postęp po gołej skale, ale jeśli chodzi o goliznę, to gustuję
raczej... O rany, przecież ja tylko pomagam ci planować nocleg. Gdybyś
wiedział, ilu rzeczy NIE pomyślałam przez ostatnią godzinę, chociaż...
Dobra, wynieśmy się stąd wreszcie. Im szybciej wyjdziemy... hmm. Naprawdę
się staram.
   Step... To tam, gdzie rosną te wielkie drzewa, obrośnięte niby-hubami?
Przyglądałam im się przez lornetkę, kiedy wybierałam najlepszą drogę na
bagno. Za tym stepem jest rzeka, więc pewnie znajdziemy jakiś dopływ,
a nawet jeśli nie, to przecież te wszystkie rośliny skądś biorą wodę. Żyć
można wszędzie, a drzewa-huby są dziwne... chętnie obejrzę je z bliska.
Spakowałam sakwojaż. Można go używać jako kociołka, więc ten prawdziwy
zostawiamy Lhaei. Przyrządy do łowienia ryb też - nigdy nie potrafiłam się
nimi posługiwać. Tu jest jedzenie i woda na drogę. To chyba wszystko...
Możemy iść. Trzymaj się, Idril. Aha - pozdrów ode mnie rudego Saguaro.
   Może wreszcie się dowiem, Simon, czemu uważasz, że to ja coś zrobiłam
tobie? Odniosłam zupełnie odwrotne wrażenie...

   OBUCHOWITZ: Dziękuję za informacje, Enid. Mam nadzieję, że kiedyś będę
miał okazję się odwdzięczyć. Powodzenia, Simonie, gdziekolwiek byście się
nie udali. Do zobaczenia, Lhaeo... Może spotkamy się jeszcze, gdzieś na
polowaniu. Nawet Księżyc ukrywa swoje oblicze po to, żeby następnej nocy
powrócić na nieboskłon jeszcze piękniejszym. Jak mogłem wcześniej jej nie
zauważyć? Andy, jesteś chyba ślepy!
   Al-Fashir jako samobójca... Pojąć tego nie mogę. Kilka dni po
lądowaniu, kiedy ma szansę zacząć wszystko od nowa... Szkoda faceta.
Requiem eternam dona eo, Domine, et lux perpetua luceat eo, amen.

   LANTON: Ani chybi O'Callan udzielał mu korepetycji.



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 3(72) 1998, str. 80-87

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Simon, skarbie... w ten sposób moglibyśmy spędzić czas do
jutra. Mieliśmy wypróbować tylko jeden śpiwór, pamiętasz? Jestem
przekonana, że ten drugi jest tak samo wygodny. Oczywiście, dopóki
się nie sprawdzi, nie można mieć całkowitej pewności. Mimo wszystko...
Czy ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, jakiego doniosłego i ważkiego
odkrycia dokonaliśmy? Samo znalezienie miejsca pierwszego lądowania
załogi Fenixa już byłoby godne umieszczenia w podręcznikach historii
Hitalii, a przecież tu jest regularne obozowisko. Powinniśmy to
przynajmniej obejrzeć...

   KARTA - SIMON
   ZAPIS: Czyli próbujesz dać mi do zrozumienia, żebym wyszedł z tego
śpiwora i zajmował się tymi śmieciami zamiast tobą? Chyba zapominasz,
że ja wiem, czego naprawdę chcesz. Przecież znam niemal każdą twoją myśl,
kochanie. A odkrycie... jeśli się zastanowić to nie ma w tym nic
niezwykłego. Przecież jeśli byli tu wcześniej, przeprowadzali badania
i w ogóle, to musieli gdzieś lądować. Na pewno nie w górach. Tu mieli
idealne miejsce. A to wszystko zostawili aby mieć bazę, kiedy wrócą tu
z nami. I chwała im za to. Poza tym regularne obozowisko, to chyba
przesada. Dwa namioty na krzyż z masą śmieci i przemiłymi śpiworami. Nie
ma się czym emocjonować. To jak, idziemy do drugiego śpiwora, czy jeszcze
dokładniej zbadamy ten?

   LANTON: Co tylko zechcesz... Ech, nie! Moment... Jesteś głodny!
Podświadomie czekasz, że zaraz zjawi się służący i powie: "bracie
Simonie, już pora zejść na kolację". Nie przejmuj się tym, czego ja
"naprawdę chcę". Chcę tego, co ty... Chyba uruchomiłeś ulubioną zabawkę
Petera. Sugestię posthipnotyczną. No, to był burzliwy związek... Kiedyś
przegrałam pewien zakład i... Działa, dopóki mnie dotykasz. Nie mam
pojęcia, jak to się aktywizuje. To chyba ty powinieneś wiedzieć? Nie za
każdym razem, ale TERAZ działa jak diabli. No bo wiem, że powinniśmy
robić coś innego. Zorganizować sobie bezpieczne schronienie, przeszukać
teren, zjeść coś... Tu są różne zwierzęta... To obozowisko nie zostało
zostawione celowo, tylko opuszczone w popłochu, a potem stratowane...
Wiem to wszystko i wiem, że normalnie miałoby jakieś znaczenie, ale teraz
wcale mnie nie obchodzi... to ty decydujesz...

   SIMON: W porządku. Chyba jednak należałoby wyjść z tego śpiwora.
Skoro trzeba, to zaczniemy zachowywać się zgodnie z rozsądkiem. Na dobry
początek poszukam naszych ubrań. Tutaj... Łap i ubierz się. Nie, to nie
ulga, kochanie. Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło? Mam być rozsądny,
to będę. Ale najpierw muszę przestać myśleć o tym, co wolałbym teraz
robić. A ty mi tego bynajmniej nie ułatwiasz. Nie mówmy już o tym.
Bierzmy się do roboty. Później opowiesz mi więcej o tej sugestii
posthipnotycznej.
   Obozowisko faktycznie wygląda na stratowane. Czyli od czasu do czasu
biegają tędy jakieś większe stada niewiadomoczego. Zatem tutaj nie jest
zbyt bezpiecznie. Trzeba pozbierać co ciekawsze śmieci i ruszyć dalej
w jakieś spokojniejsze rejony. No i wspominałaś coś o kolacji...

   LANTON: Całe szczęście, że jesteś przyzwyczajony do posiłków
o stałych porach... bo chyba jesteś za mało egoistyczny, żeby radzić
sobie z pułapkami Petera. Dobrze, że tutaj dni są dłuższe - mamy jeszcze
sporo czasu do zachodu słońca. Jedz i nie przejmuj się. Już mi przeszło.
Myślę normalnie i odpowiadam za siebie. Aha - nie przestawiaj się zbyt
drastycznie. Jeśli zrobisz się przesadnie egoistyczny albo niemiły,
włączy mi się coś, co spodoba ci się trochę mniej, niż bezgraniczne
zaufanie i oddanie. No wiesz... następny zakład wygrałam.
   Najpierw obejrzyjmy namioty... Jakieś ciuchy, papierosy, trochę
elektronicznych drobiazgów - walkman, parę książek, notatnik...
Oczywiście baterie się wyczerpały. Mamy trochę zapasowych, wyjęłam
z namiernika satelitarnego, zanim dałam go Natchnionemu, więc później
sprawdzimy, czy coś z tego jeszcze działa. Apteczka? Raczej symboliczna,
opatrunki, środki odkażające i przeciwbólowe. To już więcej zapakował mi
Peter. Chyba już nic specjalnego tu nie ma. Reszta obozowiska... kurczę,
wszystko pozarastało, trzeba pomyśleć, gdzie szukać... Hmm, przy tym
uskoku, ograniczającym kotlinkę? Miłe, zaciszne miejsce... No proszę.
Krzesełka turystyczne, stolik, naczynia... i grill. Niestety, grill
ucierpiał najbardziej, trzeba go wyklepać... Młotka nie mamy, ale może
da się to zrobić jakimś kamieniem.
   Czy możemy tu zostać na najbliższą noc? Kotlinka jest przytulna...
Ech, gdybyś był kaktusowcem, już by tu stała zeriba... latryna byłaby
od dawna wykopana... kto wie, może nawet dookoła latryny stanęłaby osobna
zeriba? Założę się, że na polanie rozwijają się właśnie nowe trendy
w architekturze zeribowo-latrynnej.
   Właściwie żadnych stad nie widzieliśmy... Można by wleźć na to drzewo
i rozejrzeć się... Ależ ono jest ogromne! Podobno na starej Ziemi rosły
kiedyś takie kolosy - baobaby czy może sekwoje. Oczywiście, dawno już
wyginęły. No i nie miały tych hub... Zastanawiam się, jakim sposobem
toto się nie urwie pod własnym ciężarem. Taka huba musi mieć solidną
konstrukcję wewnętrzną. Bardzo solidną... a skoro tak...

   SIMON: ...to wytrzyma również nasz ciężar. Tych drzewek nawet
wielkie stada nie ruszą. Byłby na nich doskonały azyl, a i widok
nie do pogardzenia. Wyobraź sobie to stado przebiegające wokół
drzewa, na którym my siedzimy.
   Czyli obozowisko blisko drzew. A może lepiej na drzewie. Niektóre
huby są większe niż moja cela. Można zrobić na nich domek. Podłogę i dach
już właściwie mamy... Nawet piętro możemy sobie wybrać. Nie za nisko, ale
żeby dach był. Tu na przykład. Tylko skąd weźmiemy ściany? Namioty?
Właściwie czemu nie. Tylko będzie je trzeba czymś umocować. Szpilki od
namiotu będą w sam raz. Teraz się trzeba zabrać do pracy, bo chyba nie
zjawi się tu nikt, kto zrobiłby to za mnie. Ech.

   LANTON: Przerzuć linę przez ten konar... przy pniu, poniżej huby.
Wciągniemy wszystkie bagaże od razu, to potem nie trzeba będzie po nie
schodzić. Uwaga, w tym namiocie są różne drobiazgi. Teraz sakwojaż...
OK. Zaraz wejdę... Tylko powiedz mi... Czy tam nie ma żadnego robactwa?
Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby było. Pewnie i tak bym weszła. Przez
lata mieszkałam w towarzystwie różnych wstrętnych... ale zawsze ich
nienawidziłam. Te niby-małpki niby-wiewiórki mi nie przeszkadzają,
zresztą chyba się nas boją, bo trzymają się z daleka. O, jeden wydłubał
sobie orzech z huby... zrzucił go na ziemię i orzech się rozbił... teraz
zwierzak schodzi po niego. A drugi dźga hubę pazurami od spodu...
Ciekawe, o co mu... Ha! Coś wycieka z huby, a ten zwierzak to pije! Woda
czy jakiś przetworzony sok? Potrzebuję czegoś ostrego, żeby to sprawdzić.
Taki Zirby nie miałby problemów, dziabnąłby hubę pazurami Tsur...
Podpytałam go i okazało się, że te pazury można chować, masz pojęcie? No,
pewnego wieczoru, w jaskini... Prawie już zasypiałam, kiedy przyplątały
mi się czyjeś myśli. W pierwszej chwili nie poznałam, że to Zirby, bo nic
nie wspominał o idiotach-anarchistach. On jest całkiem miły i zabawny...
Co się stało? Czemu ten namiot tak łopocze? Simon? Pazury?! Jak? Skąd?
Przecież miałeś zupełnie normalne ręce... Przestań. I tak w to nie
wierzę! Wiem, że to złudzenie, tak jak ten pożar. Przestań! Zamknę oczy
i pazury znikną.

   SIMON: To nie takie proste, kotku. Zamknięcie oczu nic nie zmieni.
Przecież nadal możesz je czuć. I czujesz je, prawda? Czujesz chłodny
metal przesuwający się po twoim policzku. Może wolisz przekonać się,
że są naprawdę ostre? Czujesz teraz lekkie ukłucie? Czujesz, jak ostrza
wędrują po twej twarzy? Wiesz, że gdybym przycisnął je mocniej,
rozciąłbym ci skórę? Oczywiście, że tego nie zrobię. Nóż? Nie wiem,
o jakim nożu myślisz. Przecież ja nie mam żadnego noża. Wyglądam, jakbym
trzymał jakiś nóż? No właśnie. A dlaczego sądzisz, że takie pazury nie
mogą przeciąć kombinezonu? Spróbujmy...

   LANTON: Nie! To ja już wolę sama go zdjąć. Tak, chyba uwierzyłam, że
te wstrętne pazury są prawdziwe. No przecież nigdy mi się nie podobały!
Do Zirbiego nie miałam zamiaru podchodzić bliżej niż na kilometr! Tak
tylko mi się skojarzyło, a ty od razu...
   Simon... Czemu myślisz, że... wolałabym być z kimś innym? Do tego się
sprowadza wszystko, o czym starasz się nie myśleć. Chcesz wykorzystać
tę sugestię posthipnotyczną i to, co uważasz za moje pragnienia, żeby
nie pozwolić mi odejść. Żebyś nie musiał mnie zabić, gdybym chciała
odejść. Za dużo wiem o tobie... więc mogę się dowiedzieć jeszcze więcej,
prawda? To już niczego nie zmieni. Powiedz... Dlaczego musisz mi
udowadniać, że jesteś lepszy niż każdy przypadkowy facet o którym akurat
pomyślę?

   SIMON: Powoli. Rzeczywiście nie zamierzam pozwolić ci odejść, ale
tylko dlatego, że jesteś wyjątkową i fascynującą kobietą. No i piękną
oczywiście. I tego powinnaś się trzymać. Z całą pewnością nie chcę cię
zabić. Tylko proszę cię, przestań mi wreszcie grzebać w głowie. A jeśli
już nie możesz się powstrzymać, to przynajmniej rób to porządnie. Bo
teraz, ledwie natkniesz się na jakąś powierzchowną myśl, natychmiast
myślisz, że odkryłaś moje najgłębiej skrywane motywy. Gdybym chciał
cię zabić, już dawno bym to zrobił. Nie mówiąc o tym, że mógłbym cię
zatrzymać nie sięgając po tak prymitywne środki jak ta cała sugestia.
Ale nie chcę, rozumiesz? Traktowałem ludzi jak kukiełki już wystarczająco
długo, więc nim zaczniesz wpadać w paranoję, zastanów się przez chwilę.
Co ci mówi rozsądek?

   LANTON: Rozsądek?! Boże, nie wiem! Boję się... Nie jestem tak do
końca pewna, czy nie zrobisz mi krzywdy. Och, daj spokój. Wiem, że tego
nie chcesz. Rozumiem zasady. Przecież Peter też by mnie zabił, gdybym
próbowała go rzucić. Albo gdybym go zdradziła, albo gdybym wygadała coś
o interesach. To normalne. Ale ta klątwa... Myślałam, że tylko ją sobie
wymyśliłeś, ale może... Słyszałeś o ludziach, którzy popełniają
samobójstwo w dniu i godzinie podanych przez jasnowidza jako termin ich
śmierci? Tak, tego właśnie się boję. Koszmarów, które cię prześladują.
A najbardziej tego, że naprawdę w nie wierzysz i może, nieświadomie,
będziesz się starał postępować tak, żeby się spełniły. Popatrz na
siebie... Byliśmy tak blisko, ufałeś mi... i to było piękne. Nie myślałam
o tym, żeby zaglądać w twoje myśli, kiedy ich nie ukrywałeś. A teraz...
Nie chcę znać tych twoich ponurych tajemnic. Chcę, żebyś o nich
zapomniał. I żebyś znowu miał normalne dłonie.

   SIMON: Przecież cały czas są normalne. Widzisz pazury i boisz się.
Twój rozsądek każe ci uciekać. Lecz spójrz raz jeszcze, tak naprawdę tu
jest tylko dłoń, którą głaszczę cię po twarzy. I nie ma nic więcej.
Czasem coś, co wygląda na śmiertelne zagrożenie, jest tylko ułudą. Pomyśl
o tym, kiedy zaczniesz się bać.
   A klątwa jest już nieważna. Do końca życia będę niósł ciężar tych
wszystkich, których zabiłem i tych którzy zginęli w tej katastrofie.
I tyle. Skończyło się. Klątwa to tylko kolejny miraż, taki sam jak te
pazury. Przerażający pozornie, lecz tak naprawdę nie istniejący. Z jej
strony już nic nam nie grozi. Nie musisz się jej obawiać. Nie musisz się
niczego obawiać. Teraz już wszystko jest w najlepszym porządku. Możesz
mi wierzyć.



 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

Fenix nr 4(73) 1998, str. 111-119

   KARTA - LANTON
   ZAPIS: Uff... Chyba wracam na ziemię... no, może jeszcze nie
całkiem, ale cudze myśli znowu się przebijają. A przecież jesteśmy na
środku sawanny, dobre dziesięć kilometrów od polany. Jak daleko musimy
odejść, żeby się tego pozbyć? To prawda, że naturalni telepaci na innych
planetach nie są ograniczeni żadną odległością... myślisz, że teraz
wszyscy już staliśmy się naturalnymi telepatami? Że coś się w nas
odblokowało - na zawsze? Boże, całe życie z wariatami...
   O, złapałam coś ciekawego... ktoś uważa cię za maniaka
seksualnego... ktoś, kto sam reklamuje się jako chodzący salon
masażu erotycznego... to Ilquad.
   Simon, przestań. Nie chcę tego słuchać! Byłam z tobą przez cały
czas i wiem - wiem! - że nikogo nie mordowałeś na odległość. Ani nie
zachęcałeś do morderstwa. Ten Ilquad to świr i tyle! Nawet nie wie,
czy kogoś zabił, ale już próbuje zrzucić winę na ciebie. Nikt mu nie
uwierzy... Chociaż... Jak sobie przypomnę tego zwariowanego faszystę,
który już wcześniej wpadł na pomysł, że to anarchiści są wszystkiemu
winni, to niczego nie jestem pewna. Wiesz co? Wynieśmy się stąd. Tak na
wszelki wypadek. Bo jeszcze się okaże, że to ty mieszałeś w głowie
O'Callanowi, kiedy zabijał Rodrigueza, że to ty jesteś odpowiedzialny
za pożar lasu, brak żywności, tłok w latrynie... Skarbie, daj spokój...
Nie myśl już o tym... Przecież to bzdury kompletne...

   KARTA - SIMON
   ZAPIS: Nie byłbym tego taki pewien. Cholera, wiedziałem, że należało
odejść jak najszybciej od tego stada. Gdyby szybciej do mnie dotarło, że
tutaj wszyscy są telepatami... Teraz ... No właśnie. Ta cała hibernacja
rozstroiła mnie do tego stopnia, że ja naprawdę mogłem ich wszystkich
powybijać, nawet nie wiedząc kiedy. Zrozum, ty też nic byś nie zauważyła.
A ja głupi myślałem, że wszystko się jakoś ułoży, że klątwa przestała
działać. A tymczasem ludzie wokół giną, a ja nawet nie mam pewności, czy
to nie ja ich zabijam. Powinienem stąd odejść i to jak najszybciej.
Stanowię zagrożenie dla każdego, kto znajdzie się w zasięgu moich myśli.
   Muszę się uspokoić. Sam już nie wiem, czy powinienem z tobą
gdziekolwiek iść. Nie wiem, czy mam w sobie dość odwagi, aby zabrać cię
ze sobą. Nie chcę, aby i tobie coś się stało. Ale brak mi też sił, aby
odejść. Pewnie najwygodniej byłoby znaleźć jakiś miły klif i skoczyć
sobie w dół. Boże, ileż można uciekać? Mam już tego dość. Zresztą gdzie
moglibyśmy pójść? Za tymi twoimi anarchistami? Jeszcze im tylko mnie
brakuje.

   LANTON: Cholera! A już myślałam, że zapomniał o tej klątwie. Co mogę
zrobić? Mam go błagać? Nie, to nic nie da. A nawet jeśli, to jutro czy
pojutrze będzie to samo. Muszę coś zrobić. Coś, co do niego przemówi.
Co raz na zawsze zniszczy to jego szaleństwo. Czyli, w ramach tego
szaleństwa muszę udowodnić mu... Boże, muszę odejść... A jeśli się nie
uda? Czy muszę grać tak ostro? E, uda się.
   Simon, popatrz na mnie. Chcę być z tobą. Na niczym bardziej mi nie
zależy. Ale musisz przestać wmawiać sobie te głupoty. Powiedziałam
"głupoty" i podtrzymuję to. Uważasz, że możesz zmusić każdego do czego
chcesz? A ja ci mówię, że to jest możliwe tylko wtedy, kiedy ta osoba
sama tego czegoś chce i sama podejmie decyzję - z czego wynika, że nie
ponosisz większej odpowiedzialności, niż gdybyś zwyczajnie powiedział
komuś "chcesz zrobić to czy tamto". Nie, żadnych dyskusji. Po prostu
przekonajmy się. Ja zabieram teraz połowę rzeczy i odchodzę. Jeśli uda
ci się zmusić mnie... tak, tak, nakłonić, nazywaj to sobie jak chcesz...
W każdym razie - jeśli wrócę do ciebie, wygrałeś. Masz rację i jesteś
wielokrotnym mordercą. Jeśli nie wrócę, to znaczy, że obwiniasz się bez
powodu. Wynika z tego jeszcze jedno. Ty musisz przyjść do mnie - i nigdy
już nie wspominać o klątwie ani rzekomych morderstwach. Oczywiście,
jeśli ci na mnie zależy. Jeśli nie... cóż... żegnaj.

   SIMON: Zaczekaj. Wolałabyś, żebym cię okłamywał? Udawał, że nic się
nie stało? No jasne, po co w ogóle pytam. W porządku. Chcesz iść, to idź.
Nie będę cię teraz zatrzymywał, ale jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść,
to grubo się mylisz. Tak łatwo to się nie skończy. A teraz idź. Życzę
miłego spaceru. No już. Pa.
   Świetnie. Jakby jeszcze było mało... Komu ona chce coś udowodnić?
Sobie czy mnie? Przecież nie mogę jej zatrzymać, bo już nigdy mi nie
zaufa. Zacznie się mnie bać i wszystko się skończy. Czyli będę musiał
schylić kark i pójść po nią. Tyle, że najpierw muszę sam uwierzyć w to,
że nie ma żadnej klątwy. Uwierzyć na tyle mocno, aby dała się przekonać.
Ech, niech zakonne nauki przydadzą się wreszcie do czegoś pożytecznego.
W końcu uczono mnie, jak w nic nie wierzyć i jak wierzyć w to, co jest
akurat potrzebne. Przyjdę do ciebie, moja droga, ale najpierw muszę
popracować nad swoim umysłem. Ustawię sobie wszystko od nowa i dla ciebie
problem przestanie istnieć. A wtedy wszystko wróci do normy.

   KARTA: JUDITH
   ZAPIS: ...Borys, Borys - dobrze się czujesz. Od jakiegoś czasu coraz
gorzej wyglądasz. Nie możesz mówić. Nie słyszę twoich słów. Naprawdę
boję się o ciebie. Chyba nie jest to wpływ alkoholu, który był na
przyjęciu. Zresztą, zaraz się dowiem. Gdzieś przecież mamy jeszcze te
liście, z których cudem udało ci się wyekstrahować alkohol. Analizator
pokarmów wyrzucony, ale jeśli twoje problemy z telepatią są nimi
spowodowane spróbuję zbadać te liście na własną rękę. W końcu jako
była terrorystka przeszłam przez niezłą szkołę przetrwania. Potrzebuję
trochę tych liści, wodę, wykrywacz pierścieni aromatycznych węgla
i promieniowania atomowego i mogę badać.
   Alkaloidy - no jasne. Coś pośredniego między teiną a kokainą, jeśli
dobrze rozumiem wyniki testu - na potrzeby własne nazwę to teokoiną;
zdaje się, że zaczyna działać dopiero teraz na twój organizm. Alkoholowy
wywar z liści najpierw znieczulił organizm na działanie tej substancji,
by po wywietrzeniu alkoholu z krwi, pozwolić działać teokoinie ze
zdwojoną siłą. Na mnie to nie działa, bo mam wszyty implant
neutralizujący obecność alkaloidów, eterów i syntetycznych środków na
szczęśliwość. Lekarzom nie pozwalają na celowe trucie się. Ale ty się
zatrułeś, niestety. I to będąc w drodze mającej doprowadzić nas do
miejsca przyszłego domu. Będziemy musieli poszukać jakiegoś schronienia
dopóki nie dojdziesz jakoś do siebie. Nie mamy jednak zbyt wielu
możliwości stworzenia sobie legowiska. Ledwo trochę ubrań i dwa liche
koce. Jedyna nadzieja, w Enid i Simonie, którzy powinni być gdzieś
niedaleko, też przecież wybierali się na wschód. Może pożyczą nam
namiotu. Spróbuję się z nimi połączyć.
   Enid, Simon... Chyba coś słyszę. Prześlę im obraz sytuacji... Myślę,
że przyjęli i zjawią się tu. Póki co możemy odpocząć pod którymś z drzew
znajdujących się na skraju lasu. Trochę czuć wilgotne powietrze.
Świetnie. To znaczy, że gdzieś niedaleko powinna być rzeka do której
zmierzamy.
   Zjedz coś Borys... Nie ja dziękuję. Właściwie to nie jadam mięsa,
myślałam, że będę mogła się przemóc, ale nie... Za dużo widziałam
zabijania. Poszukam sobie jakichś roślin.
   A tak w ogóle - jeśli ktoś z dalszych okolic mnie odbiera - mam
propozycję. Planowaliśmy założyć plantację ryżopodobnych roślin czy
jakichkolwiek innych, którymi da się żywić i które można wykorzystać
jako rośliny użytkowe do budowy chat na przykład. Może ktoś się dołączy.
We dwójkę niewiele zdziałamy. Nie oferuję ideologii, bo anarchistka
ze mnie kiepska; ale wiedzę medyczną i co nieco rolniczej. Poza tym
postaram się o stworzenie miłej atmosfery. Ktoś w to wchodzi? Ludzie,
przecież my na tej planecie musimy żyć. Walką i wzajemnym oskarżaniem
nie zwiększymy sobie szansy przeżycia. Wszyscy jesteśmy tu rozbitkami
i musimy coś z tym zrobić - i to wspólnie...

   LANTON: Cześć, Judith. No, faktycznie, Borysek wygląda kiepsko.
Kurczę, z facetami są same problemy... Chciałaś namiot? Mam ze sobą
jeden i mogę ci go zostawić. Nie chce mi się go taszczyć. Nie, ja idę
dalej. Nie mam pojęcia, dokąd, ale nie chciałabym wplątywać was w moje...
mniejsza z tym. Gdzie masz zamiar postawić ten namiot? Pomogę ci. Czy
chcę, żeby Simon mnie okłamywał? Wszystko jedno, grunt, żeby nie myślał
o skakaniu z klifu. Sorry, Judith, nie zwracaj uwagi na to, co mi się
plącze po głowie. Tę linkę przywiążemy do drzewa, a tę... O, zobacz,
tu też rosną te pędzlaki. Łatwo je rozpoznać, mają długie, gołe łodygi,
a na końcach łodyg pęczki wąskich liści. Liście są bezużyteczne, ale
za to wśród korzeni tej roślinki rosną bulwy, które można piec w popiele.
Co będzie jadł Simon? A jeśli czymś się otruje?

   JUDITH: ...Dzięki. Linka powinna się trzymać. Namiot będzie w sam raz.
Naprawdę nie wiem jak ci dziękować... A właściwie gdzie Simon -
wspominałeś coś o truciu. Czemu miałby to zrobić? Czy i jego ogarnął
ten przygnębiający nastrój, który skłonił Praderę do samobójczego skoku?
Może połaczę się z nim telepatycznie ...Simon - odbierasz nas? Czy
wszystko w porządku? Zero odpowiedzi... Ale nie martw się Enid. Może po
prostu stara się wyciszyć swój mózg, nikomu nie odpowiadając. Każdy
potrzebuje chwili spokoju, prawda? ...Odchodzisz już Enid? Szkoda...
Cóż, nie będę Cię zatrzymywać. Mam nadzieję, że spotkamy się niedługo.
Widzę te bulwy - rzeczywiście wyglądają jadalnie. Myślę, że skorzystam
z pomysłu ich upieczenia. Może i ty weźmiesz trochę na drogę? I trochę
suszonego mięsa. Weź i nie martw się, nie powinno nam zabraknąć.
...Adieu. Trzymaj się. My też ruszymy, jak tylko Borysowi się polepszy.
W miejsce nowego życia. All are welcomed.

   LANTON: Nowe życie... Jakie tam nowe - to po prostu nowy facet.
Fantastyczny, ale co z tego? To jeszcze nie powód, żeby mi tak odbiło.
Przez jakąś idiotyczną klątwę, której zresztą wcale nie ma, przedzieram
się przez ten kłujący gąszcz... Zaraz, przecież dotąd szłam czymś
w rodzaju ścieżki, gdzie ona się podziała? Co za paskudne, czepliwe
witki... ale dalej jest jakby jaśniej, może to jakaś polanka? Grunt, to
się przedrzeć... już chyba niedaleko... O, cholera! Spadam?! Kurczę, co
jest, woda? Rzeka. Judith mówiła, że tu jest rzeka. Znosi mnie. Silny
prąd. Nie mogę... Gdzie jest brzeg? Jedzenie? Coś chce mnie zjeść?!
Nie oglądać się, to strata czasu! Gdzie jest brzeg? Tam! Zakole! Prąd
mnie zniesie, tylko złapać... Won, cholero! Jak cię walnę, to ci łeb
eksploduje!!! Twoje szczęście, że zwiałeś, bydlaku!
   A teraz się wdrapać. Boże... to był jakiś krokodyl czy inny aligator.
Niewiele brakowało, żeby odgryzł mi nogę. Przestraszył się tylko na
chwilę... Już wraca, a co gorsze, chyba jest ich tam więcej... całe
stado przedziera się tu pod prąd. Zaraz... jeśli one płyną pod prąd,
to ocean jest tam, a w takim razie... O rany! Wylądowałam na złym brzegu.
Simon, gdzie jesteś?


 .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:. .:*"*:.
^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^'-.,.-'^

                         Powrót na poprzednią stronę