ooooo   ooooo  o8o      .   o8o  .ooooo.       .ooo
           `888'   `888'  `"'    .o8   `YP 888' `Y88.   .88'
            888     888  oooo  .o888oo  '  888    888  d88'
            888ooooo888  `888    888        `Vbood888 d888P"Ybo.
            888     888   888    888             888' Y88[   ]88
            888     888   888    888 .         .88P'  `Y88   88P
           o888o   o888o o888o   "888"       .oP'      `88bod8'


_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)


                    Nieobiektywne sprawozdanie
                    ze zjazdu graczy w Hitalię

                 Rytro, 11-13 października 1996 r.


_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)


Drogi niedoszły uczestniku HITu'96 - ŻAŁUJ!!!

   Było świetnie. Oczywiście, sama to doprowadziłam do skutku, więc
upierałabym się przy tym stwierdzeniu, nawet, gdyby było beznadziejnie,
ale BYŁO ŚWIETNIE, naprawdę.
   Nie jestem altruistką. Zorganizowałam to spotkanie dla siebie
i pojechałam na nie, żeby odnieść osobiste korzyści i tak się stało.
Ten list piszę też nie z altruizmu, tylko dlatego, że nie uczestnicząc
w spotkaniu nie mogłeś ulec dyskretnemu czarowi tak zwanej anarchii
(odmiana hitalska), która jest naprawdę zabawna. Zbieżność z prawdziwą
anarchią ogranicza się do nazwy; anarchistę hitalskiego można poznać po
tym, że nie siedzi w kraterze, nie leci w podskokach wypełniać poleceń
Kaktusa i nie marzy o jak najszybszym zasiądnięciu w fotelu przed
tele(holo?)wizorem, wydobytym z wraku, kapsuły czy skądkolwiek. Anarchista
hitalski, tu, na Ziemi, zna nazwiska, adresy, numery telefonów i adresy
sieciowe innych anarchistów hitalskich i kontaktuje się z nimi, kiedy
tylko chce, w celach dowolnych. Anarchista hitalski to sympatyczny
człowiek z poczuciem humoru... Dobra, dobra, wiem. Już przechodzę do
rzeczy. To było tak:


      _       _       _      _ _   _  __  ___  __
 _ __(_) __ _| |_ ___| |__  / / | / |/  \/ _ \/ /
| '_ \ |/ _` |  _/ -_) / /  | | |_| | () \_, / _ \_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
| .__/_|\__,_|\__\___|_\_\  |_|_(_)_|\__(_)_/\___(_|_|_|_|_|_|_|_|_|_|_|_|_)
|_|        )/

   O dziewiątej odbieramy (mój mąż i ja) Jagera z dworca Wschodniego.
Przyjechał z Łodzi, aby dalszą drogę odbyć z nami samochodem.
O dziesiątej już szczęśliwie przedarliśmy się przez pół miasta (Warszawa+
+ piątek = korki) i zabieramy Al-Fashira spod jego domu. O jedenastej
opuszczamy stolicę.
   Jager wprowadza nas szczegółowo w dokonania Jagera, poczynając od
chwili, w której skończył się jego ostatni zapis. Czyta i czyta
i czyta... Al-Fashir udaje niemowę. Ja siedzę na przednim fotelu,
wykręcona uprzejmie (i strasznie niewygodnie) w stronę Jagera i wydaję
stosowne okrzyki w rodzaju "no, no", "naprawdę?", "co ty powiesz?".
Wreszcie nie wytrzymuję: "zaraz, zaraz, 500 m na wschód i 500 m na północ,
to wlazłeś w bagno?". Jager stanowczo twierdzi, że spaceruje sobie po
lesie. Al-Fashir ogląda krajobrazy za oknem. Ja dociekam dalej "to gdzie
jest północ, twoim zdaniem?". Zdaniem Jagera, północ jest na górze kartki.
Hmm. Al-Fashir, z kamienną twarzą, grzebie w torbie. Z poczucia obowiązku
podtrzymuję rozmowę: "a ten las to się nie pali?". Następuje ożywiona
dyskusja o sposobach palenia się lasu, z uwzględnieniem wpływu
wybuchających drzew na samoistne wygasanie pożarów. Najbardziej
kompetentny okazuje się mój mąż, w związku z czym niepostrzeżenie wycofuję
się z rozmowy. Al-Fashir przystępuje do czytania grubej książki, którą
wydobył z torby. Nareszcie jakieś krzaczki! Zdecydowanie żądam zatrzymania
samochodu; po powrocie uprzejmie proszę Jagera, żeby zamienił się ze mną
na miejsca, bo pas mnie uciska. Jest to posunięcie ryzykowne, bo teraz
on pilotuje, a w atlasie samochodowym orientuje się równie biegle, jak
w mapce Hitalii, ale w sumie nie było tak tragicznie - zawracaliśmy
zaledwie trzy razy, nie licząc błądzenia po samym Rytrze. Za to Al-Fashir
odkłada swoje opasłe tomisko (zerkam na tytuł - filozofia, oczywiście)
i wreszcie możemy pogadać o anarchii. Niestety, głęboko przemyślane
pytania i argumenty spływają po nim, jak woda po kaczce. Dowiaduję się,
że na pewno istnieją odpowiedzi i wyjaśnienia, ale on ich nie zna i chyba
nie sądzę, że dla mojego widzimisię będzie zgłębiał teorię anarchii.
Wszystko się ułoży, bo ludzie będą życzliwi dla siebie nawzajem, będą
sobie pomagać i BĘDĄ SIĘ LUBIĆ. Hmm...
   No to kogo on zamierza skaptować i jak? Wydobywamy materiały
zjazdowe i przystępujemy do snucia rozważań na temat poszczególnych
osób, które mają się zjawić w Rytrze. Natchniony jest najbardziej
obiecującym kandydatem, twierdzi Al-Fashir. "Wiesz, że Enid zastrzeli
go, jak tylko go zobaczy" - mówię mu. "Właściwie czemu?" - dziwi się
Al-Fashir. Wydobywamy komplet Fenixów z Hitalią i zaczynamy je wertować
w poszukiwaniu krótkiego zarysu wiary Natchnionego. Wreszcie znajdujemy
- jest to bardzo krótki zarys zarysu... skróconego. Postanawiamy przepytać
Natchnionego dokładniej na miejscu. Następni kandydaci... Kaja-Halai-Tes?
Hosoda? I to już wszyscy? Mało...
   Jager odwraca się do nas na dźwięk nazwiska Hosody. "Czy to ten, co
chce mnie zabić?" - upewnia się. Potwierdzamy. Naszym zdaniem, jak na
ninję, Hosoda marnie się stara, ale tego nie mówimy, bo ćwiczymy się
w tolerancji. Jager informuje nas, że postara się przekonać Hosodę, aby
odstąpił od swego zamiaru, gdyż Jager jest niewinny. Próbnie usiłuje
przekonać nas, odczytując następny tasiemcowy tekst, traktujący o ciężkich
przejściach Jagera, które doprowadziły do wydania na niego wyroku śmierci.
Milczymy uprzejmie. Al-Fashir od niechcenia wertuje materiały zjazdowe...
stawia plus przy nazwisku Hosody i starannie go pogrubia. Gdy Jager dochodzi
do omawiania dań, które serwował w swojej knajpce, wiele, wiele lat przed
Hitalią, zabieram Al-Fashirowi materiały i stawiam ogromny minus przy
nazwisku Jagera. Właściwie trudno się domyślić, że to minus, więc
przedłużam go, tak, żeby przekreślał nazwisko. Wymieniamy z Al-Fashirem
zrezygnowane spojrzenia. Wpadliśmy, nie ma co ukrywać. Czemu to Rytro tak
daleko?! Podziwiamy krajobrazy - ładne są, bez dwóch zdań.
   Wreszcie dojeżdżamy. Jest już ciemno, ale mamy pół godziny do kolacji.
Meldujemy się i wchodzimy na górę. Są tu jacyś ludzie i patrzą na nas
wyczekująco... Wyciągam identyfikatory i rozsypuję je na stoliku w holu.
Obcy ludzie grzebią w nich, wybierają, przypinają... i już nie są obcy.
Lhaea ma proste włosy do ramion i wcale się nie peszy tym, że niewątpliwie
jest facetem. Później okaże się, że nie peszy się w ogóle niczym.
Natchniony ma kręcone, ciemne włosy i rozbrajający uśmiech. Hosoda jest
wysoki, ogolony na zero, bardzo podobny do przedstawiającego go obrazka
w Fenixie. Towarzyszy mu dziewczyna, która nie przypina sobie nawet
identyfikatorka z napisem "Pacjent szpitala", więc przedstawiam jej mojego
męża (który o rodzaju tego szpitala ma wyrobioną opinię) - jeden problem
rozwiązany.
   Redaktorów z Fenixa jeszcze nie ma, nie wiadomo, co robić, na
szczęście podają kolację. Jemy. Rozmowy są przyciszone. Atmosfera
oczekiwania. Cóż, muszę stawić temu czoła.
   Informuję wszystkich, że o programie nic nie wiem. Listy z dopiskiem
HIT'96 w większości zaginęły przy przeprowadzce redakcji; dostałam tylko
trzy i nie było w nich żadnych propozycji, dotyczących spotkania. Grę
przygotowywał Jarek G. - jak przyjedzie, to się wypowie. Proponuję,
żebyśmy poczekali, redakcja powinna niebawem zjechać, to wtedy pogadamy
o programie. Zostajemy w jadalni, która jest nasza na ten wieczór.
   Są rozczarowani. Trudno, nic na to nie poradzę, fakty są brutalne,
nawet, jeśli na razie nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. My wiemy
dokładnie, po cośmy tu przyjechali, więc porywamy Natchnionego od jego
stolika do naszego i osaczamy pytaniami. Interesuje nas głównie to, czy
Natchniony jest nastawiony wyłącznie na destrukcję, czy zamierza nawracać
na swoją wiarę. Okazuje się, że zamierza nawracać. Chwilowo nie buduje
kapliczki, bo polazł do wraku, żeby poniszczyć, co się da. Napotkał tam
członków załogi: dwóch zabił, trzeci go zranił. Skąd załoga się tam wzięła?
- oburzamy się. Przecież wszystkie istoty żywe, nie wyłączając kotów, były
na mostku. Natchniony odpowiada wymijająco. Prorokujemy, że tego mu nie
wydrukują; potem okazuje się, że mamy rację. Reszta zgromadzonych milknie
i przysłuchuje się nam. Stopniowo krzesła są przestawiane, aż wreszcie
tworzy się coś w rodzaju kręgu. Lhaea nie wytrzymuje i wdaje się w polemikę
z Al-Fashirem. Brzmi to bardzo dziwnie w moich uszach, bardzo dziwnie...
Aż wreszcie Lhaea pyta "Ale chyba nie jesteś anarchistą?". Al-Fashirowi
odejmuje mowę ze zdumienia, więc łapie identyfikatorek (przypięty
faktycznie może trochę niedbale i nie rzucający się w oczy) i podtyka
go Lhaei pod nos. Zdumienie obezwładnia tym razem Lhaeę. Ogólna radość.
Lody przełamane. Nagle wszyscy mają mnóstwo do powiedzenia. I mówią, oj,
mówią.
   Lhaea chce wiedzieć, czemu Enid obcięła włosy. "Ja się tak nie oszpecę!"
zapowiada triumfalnie. Wymieniam zdumione spojrzenia z "Pacjentką szpitala"
ostrzyżoną "na zapałkę". "Jeśli włosy są twoją jedyną ozdobą, to masz
rację, kochana, nie obcinaj" mówię serdecznie do Lhaei. Test wypada
pozytywnie, on ma poczucie humoru.
   Dziewczyna Hosody idzie spać. Mój mąż postanawia się zorientować, czy
jest tu coś ciekawego do roboty; wracając pokazuje wszystkim zapas piwa,
nabyty w kawiarni, po czym znika w pokoju. Następuje chwila zamieszania,
zwłaszcza, że czas już wyjść na dworzec po nową dostawę Hitalczyków.
   Nowa dostawa je kolację, a my ich oglądamy. Golean de Falco Jr III
czasem zaciąga gwarą śląską, a czasem nie. Później okazuje się, że robi
to specjalnie, w celach rozrywkowych. "Pacjentka szpitala" (Keshe),
niewysoka, ładna dziewuszka, śmieje się bardzo głośno i zaraźliwie.
   Kim są inni "pacjenci szpitala"? Mają ze sobą KARTY i charakterystyki:
puszczają je w obieg. Jeden to Jarcz Ophite (którego głównym dokonaniem
jest oswojenie arbuza) - raczej milczący facet, ale nie aż tak, jak inny,
który w ogóle się nie odzywa i nie wiadomo, kim jest, bo nie ma KARTY.
Inny, bardzo gadatliwy, którego nazwisko zapomniałam, okazuje się
wdzięcznym obiektem żartów, gdyż polazł do lasu i złapał się w pułapkę
- obecnie wisi na drzewie, uczepiony liną za nogę. Ustalamy, że pułapki
porozkładał Jager. Nadchodzi wielka chwila Jagera, który broń Boże nie
puszcza swoich notatek w obieg - będzie je osobiście czytał głośno.
   Łapię papierosy i wychodzę. Po chwili Al-Fashir, absolutnie niepalący,
dołącza do mnie na korytarzu. Przeczekujemy Jagera. Wracamy, gdy znów
rozlegają się śmiechy.
   Wiszący-na-drzewie usiłuje znaleźć kogoś, kto by go odczepił.
Al-Fashir w lot chwyta okazję i zaczyna negocjacje. Chce wiedzieć,
co Wiszący zrobi, jak już zostanie odczepiony. Kilka podchwytliwych
pytań obnaża wredną naturę Złapanego-w-Pułpkę: nie dość, że pochwala
podatki, to jeszcze chciałby je osobiście zbierać. Al-Fashir śmieje się
i nie pyta już o nic więcej. "Jeśli chodzi o mnie i innych anarchistów,
to wisisz dalej" - oznajmia bezlitośnie. Jakoś nikt nie kwapi się, żeby
wykorzystać ten niewątpliwy dowód aspołeczności anarchistów. Poborca
podatkowy... istnieją pewne granice miłości do ludzi.
   Przechodzimy do poważnych tematów egzystencjalnych... Nie na długo,
bo rozwój społeczeństwa następuje w wiadomy sposób i oto pada pytanie:
"Czy ktoś tu w ogóle zamierza mieć dzieci?". Lhaea natychmiast dorzuca:
"Rude lub nie?". Powaga przepadła. Krytykują używanie lornetki do
przyglądania się przystojnym Murzynom. Z wyższością informuję ich, że
jak się ma lornetkę, to się jej używa do czego się chce, a jak się nie
ma... to się wisi na drzewie. I czego Lhaea się czepia czarnych? Czy też
coś do nich ma? Lhaea zaprzecza, przypominając, że jest Mulatką.
Nienawidzi jedynie żółtych. Uzasadnia to obszernie, co byłoby nudne,
gdyby nie dbał tak bardzo o używanie właściwych końcówek: "Chciał mnie
zgwałcić, gdyż jestem pięk-NA. No to go zabi-ŁAM i uciek-ŁAM". Dziwne,
że w ogóle żyją na świecie jacyś gwałciciele, nie?
   Al-Fashir krytykuje arogancję kaktusowców, odkrywając przed
zgromadzonymi drzemiące w nim pokłady goryczy: "Taki Keric, jak
potrzebuje pomocników, to załatwia sprawę krótko: Nie pchać się,
jeden wystarczy. A ja jestem uczciwy i muszę czekać cztery miesiące,
aż ktoś się odezwie".
   Dyndający-na-Linie doznaje olśnienia: "To ja też tak zrobię!
Napiszę, że idzie grupa, wołam, żeby mnie odczepili, a potem: Nie
pchać się, jeden wystarczy!". Śmiejemy się, ale potem przypominamy
Wiszącemu, że zanim go odczepią, dowiedzą się telepatycznie o podatkach,
więc - "Wisisz dalej!".
   Al-Fashir rozwija swoją tezę (kaktusowcy to zakała Hitalii).
"Popatrzcie na O'Callana. Wziął ludzi na zwiad, wiadomo, bo
Kaja-Halai-Tes ich widziała. Potem zwiad się rozsypał, a wielki szef co
robi? Pomaga komuś? Szuka kogoś? Nie! Wraca do krateru po nowe mięso
armatnie i prowadzi je na zatracenie." Nieoczekiwane poparcie nadchodzi
ze strony Itsuma: "Prawda! Ja byłem w pierwszym zwiadzie. Drzewo mnie
przywaliło, straciłem przytomność i obudziłem się dopiero w tej jakiejś
jaskini, ale nie wiem, kto mnie tam przyniósł i opatrzył. Na pewno nie
O'Callan." Następuje snucie przypuszczeń, kto opatrzył Itsuma i w jakim
celu. Hitaliańska King-Kongica, żeby go zjeść? Wykorzystać seksualnie?
Przerobić na zabawkę dla małych małpek? Czy to lepiej, czy gorzej, niż
wisieć na drzewie?
   "W tej jaskini zobaczyłeś Rodrigueza?" pytam niewinnie. Itsumo
potwierdza, niczego na razie nie podejrzewając. Rodriguez nie mógł
przyjechać, więc wszyscy uważają, że niczego więcej nie da się z tej
informacji wycisnąć.
   Mamy swoje zdanie na ten temat, gdyż Rodriguez dostał mój telefon
z redakcji, zadzwonił, gadał przez 50 minut (z Gliwic!), a ponieważ lekko
mnie przeraził (zawodowy zabójca!), zdradziłam mu, że teraz piszę razem
z Al-Fashirem i nie mogę się dogadywać na własną rękę. Al-Fashir odezwał
się półtorej (!) godziny później i okazało się, że istotnie, Rodriguez
zadzwonił do niego zaraz potem, jak skończył gadać ze mną. Bogacz jakiś,
czy dzwoni za darmo? W każdym razie, mamy pewne plenipotencje od
Rodrigueza, dotyczące reprezentowania go w Rytrze i dysponowania,
w ograniczonym zakresie, jego postacią. Wykorzystamy to, a jakże, ale
wszystko w swoim czasie...
   Keric nie cieszy się sympatią zgromadzonych, niezależnie od ich
preferencji politycznych. "Czy odezwał się do kogoś inaczej, niż
protekcjonalnie?" - pytam prowokująco. Cisza, a potem wszyscy mówią
naraz. Szkoda, że Kerica tu nie ma. To było zbyt łatwe.
   Stołówka ma szklane drzwi. Przez moment miga mi za nimi znajoma
sylwetka... Cóż, jest dziesiąta. Najwyższy czas, żeby redaktorzy dotarli.
   Przychodzą po kwadransie. Łatwo do nas trafić, wybuchy śmiechu
chwilami zagłuszają nawet muzykę z odbywającej się na dole dyskoteki.
Jedzą kolację. Herbata wystygła dwie godziny temu, więc konieczna
okazuje się wyprawa po piwo. Potem usiłują wskrzesić zamarłą nagle
dyskusję. Po niedługim czasie humory wracają do normy. Wszelkie
poważne problemy, wskazywane przez Kaktusa, zgromadzeni rozwiązują
w minutę osiem. Kapsuła? Posłać tam Kerica! Wytaszczy na plecach,
żaden dźwig nie będzie potrzebny. Ewentualnie można podesłać do
pomocy O'Callana, zakazując mu osuszenia bagna - nie zdoła wykonać
tego polecenia, jak i żadnego innego.
   Wrak? Keric go wypatroszy! Nasz odporny na promieniowanie bohater
nie zna rzeczy niemożliwych! Jakie tam zmęczenie! Taki to i jedzenia
nie potrzebuje. A zresztą, czy żądamy tak wiele? Jeden wrak i dwie
kapsuły i już może odpocząć, a nawet - kto wie? - wziąć urlop.
   Jacek Drewnowski próbował nieśmiało napomknąć, że Keric to fajny
gość, ale nie doczekał się odzewu. Dla kogo fajny, to fajny...
   Około jedenastej obsługa stołówki łagodnie zasugerowała, że
gdybyśmy sobie poszli, to mogliby sprzątnąć po kolacji. Poszliśmy do
jednego z pokojów, obsiedliśmy cztery, znajdujące się tam, tapczaniki
i bawiliśmy się dalej.
   Podniesiono kwestię kąta, pod którym wrak jest wbity w grunt.
Jarek G. wykonał demonstrację: wrak symbolizowała butelka po piwie,
poziomem gruntu był stół. Aby dobrze wszystko obejrzeć, trzeba było
pełzać po podłodze, ale nikogo to nie powstrzymało. Uczepiony-za-Nogę
miał jakieś sugestie, ale nikt go nie słuchał: w końcu, jak ktoś wisi
tyle czasu głową w dół, to z definicji nic mądrego nie może wymyślić,
pomijając fakt, że nie widzi wraku, ani nie pamięta, bo dawno już
wylazł z krateru. Wisi i wisi... a czy on nie ma przypadkiem jakichś
wszczepów? Bo Natchniony tamtędy przechodził, więc może problem
został roz...wiązany?
   Golo (Jr III) oznajmił, że rodzina zaraz go znajdzie i taki będzie
koniec nielegalnej kolonizacji Hitalii. Natychmiast zaczęto zgłębiać
zagadnienie, kto go tu wysłał i kto go szuka. Czy on nie ma czasem
braci? Kuzynów? Nikogo, jak to? Ostatecznie przyznał się do jakiegoś
kuzyna - kazano mu zapomnieć o ratunku. Kuzyn przejął Falcorum i ma
Gola baaardzo, ale to baaardzo... daleko.
   Około pierwszej uznaliśmy, że dobrze by było odpocząć po podróży,
bo, niestety, śniadanie jest o ósmej... Wyznaczono pobudkowiczów i to
był koniec posiedzenia piątkowego.


        _        _           _ ___   _  __  ___  __
 ______| |__ ___| |_ __ _   / |_  ) / |/  \/ _ \/ /
(_-< _ \ '_ Y _ \  _/ _` |  | |/ / _| | () \_, / _ \_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
/__|___/_.__|___/\__\__,_|  |_/___(_)_|\__(_)_/\___(_|_|_|_|_|_|_|_|_|_|_|_)

   Przyszliśmy do stołówki punktualnie około ósmej. Po śniadaniu
musieliśmy z niej wyjść, bo miała przyjść inna grupa. Dla nas przed
południem przeznaczona była kawiarnia, ale okazało się, że będzie
otwarta dopiero o dziesiątej. Cóż... Mając doświadczenie w podbojach
nieznanych terytoriów, wysłaliśmy zwiadowców, aby empirycznie
sprawdzili, jak jest temperatura na zewnątrz budynku. Zwiadowcy
wrócili dość prędko i oznajmili, że potrzebne są swetry, bo jest
"rześko". Jarek G. prawie skręcił się ze śmiechu i zapowiedział, że
on nigdzie nie idzie, bo skoro jest "rześko", to przemarzniemy do
szpiku kości. Cóż, niektórych to nie zraziło. Wyruszyliśmy sporą grupką.
Poprad płynie tuż obok hotelu Balaton, prowadzi wzdłuż niego ścieżka,
czego więcej chcieć?
   Lhaea postanowił wywiedzieć się więcej na temat anarchii. Al-Fashir
dzielnie trwał na stanowisku, że wszyscy będą się lubić i to wystarczy,
a problemy podnoszone przez Lhaeę są sztuczne. Jakie przestępstwa?
Żadnych wariatów nie wpuści się poza przełęcz i tyle. Anarchiści będą
mili dla siebie nawzajem, bo w ogóle po to się zostaje anarchistą. Jak
ktoś chce szkodzić, to nie musi się fatygować - zostaje koło wraku i już.
Ja stanowczo odmawiałam udziału w tej dyskusji, koncentrując się na
bezsensie siedzenia w kraterze. Co tam można robić? Myśleć o wyniesieniu
rzeczy z wraku? Całe stado już myśli, nie potrzeba im pomocy. Opiekować
się rannymi? To chyba prędzej Sara MacLean, chirurg przecież. Skoro ona
nie jest potrzebna w szpitalu, to znaczy, że personelu jest aż nadto, po
prostu przepchać się do tych rannych nie można. Gotować? Niby co?
Złodziejskie zwierzaczki grasują po tym kraterze aż miło, wyciągają
każdemu z kieszeni, co zechcą, ale nikt żadnego nie ustrzelił.
Polowania odbywają się daleko i przynoszą mierne efekty, a zresztą
D'Albero oferował się za kucharza.
   Kradzieże wzburzyły wszystkich. Hosoda oznajmił, że protestował
w listach do redakcji, bo skoro okradziono go podczas snu, to znaczy,
że on się kończy jako ninja. Jak chcą, to niech go od razu zabiją,
ale zabierać mu sprzęt? Nie mógł tego strawić.
   Al-Fashir powiedział, że nie wydrukowali mu drugiego zapisu, bo
w nim się obudził w środku nocy i poszedł sobie z krateru. Oczywiście
wtedy nie mógłby zostać okradziony, a generator manny to brzmi
zabójczo. On miał na myśli po prostu urządzenie, w którym można
lepiej upakować zapas jedzenia na tydzień. W końcu liofilizowane
żarcie, koncentraty w tubkach i batony (może i wojskowe) istnieją już
dzisiaj - czy w erze podróży kosmicznych nie będzie nic lepszego?
   Mnie interesowało tylko jedno: po co siedzicie w tym kraterze? Tam
nie ma nic do roboty. Można się tylko obrzucać wyzwiskami, utyskiwać
na brak żarcia, wody i wszystkiego, bo jak się siedzi na gołej
ziemi... Ech! No tak, można jeszcze deklarować, że się zrobi wszystko,
cokolwiek rozkaże Kaktus. Można iść na zwiad z O'Callanem, jak komuś
życie niemiłe... Dla dziewczyn nie ma tam zajęcia, tak czy owak, chyba,
że którąś interesuje odrzucanie (lub przyjmowanie, co prawie na jedno
wychodzi) niedwuznacznych propozycji. Popatrzcie na Jotkę, jedyną
zajętą czymś sensownym: ona się nudzi! Upchnęli ją do szpitala i myślą,
że ona o niczym innym nie marzy. Chciała iść na zwiad - gdzie tam, nikt
tego nie usłyszał, ma pozostać zaszufladkowana i już. Koszmar!
   Natchniony przyłączył się do nas i we trójkę jakoś tak idziemy
osobno... Ten jego Bóg to jest obcy, który wstąpił w Natchnionego.
W worku są narkotyki, bo nawróconych trzeba jakoś nagradzać. Zabijanie
cyborgów jest konieczne. A gdyby się chcieli nawrócić? Hmm, tego
Natchniony nie rozważał. Ale gdyby bardzo chcieli? Pomyśli o tym. Dobra.
Co jest bardziej skomplikowane od noża? Pistolet! Zapomnij o moim
pistolecie, nic z tego! A w ogóle, trzymam cię na muszce, o ile tam jest
jakaś muszka. Ale o tym pogadamy później. Co z tymi wytworami cywilizacji?
Tama? Tak, tama jest zła. Niby czemu? Mała, zwyczajna tama z kamieni?
A po co wam tama? (to Lhaea. Skąd on się tu wziął?). Po nic, my tylko
pytamy teoretycznie. Acha. No, mała tama z kamieni może by przeszła.
Fajnie. A elektrownia? Zwariowaliście? Elektrownia to wymysł szatana!
A skąd weźmiecie elektrownię? (Lhaea, oczywiście. Niektórzy są strasznie
wścibscy.) Znikąd nie weźmiemy żadnej elektrowni, tak tylko pytamy,
z ciekawości. Natchniony, co ci się nie podoba w elektrowni? Małej,
zwykłej elektrowni, takiej napędzanej kołem wodnym, jak młyn. Mnie nic,
ale Bóg mówi, że elektrownia jest zła. Eee tam, strasznie drobiazgowy
ten twój Bóg. A po cholerę on w ciebie wstąpił? A cholera go wie. Acha.
No, a co właściwie jest nie tak z wytworami cywilizacji? Są złe. O rany,
wiemy, ale dlaczego są złe? Bo czynią z ludzi niewolników, uzależniają
ich od siebie. A narkotyki to niby nie?! Też, ale narkotyki pochodzą od
Boga. Dobra, zostawmy to na razie. To gdybyśmy się chcieli nawrócić,
też byśmy musieli zabijać cyborgi? Obowiązkowo! I niszczyć wytwory
cywilizacji? Pewnie! A skąd byśmy wiedzieli, które trzeba zniszczyć,
a które mogą zostać? Ja bym wam mówił. A jak akurat byłbyś zajęty, to
nie moglibyśmy niszczyć, bo bylibyśmy ciemni, jak tabaka w rogu?
Moglibyście niszczyć na wszelki wypadek wszystko, co wygląda podejrzanie.
Ale skąd byśmy wiedzieli, co jest podejrzane? Taki młyn, na przykład,
służy do produkcji mąki z ziarna, a z mąki robi się chleb, podstawowe
pożywienie. Chyba twój Bóg nie chciałby pozbawić swoich wyznawców
podstawowego pożywienia, bo by mu wymarli, więc młyn jest OK. No,
a elektrownia niczym się prawie nie różni od młyna, a ma być
zniszczona. Zaraz, zaraz, zaczekajcie... Sam widzisz! Potrzebujemy
jakiejś definicji. Wymyśl definicję! Albo przykazania! (Wszystko nam
jedno, definicja, przykazania... umiemy sobie z czymś takim radzić.
Byleby tylko mieć możność interpretacji.)
   Skądś pojawił się Itsumo. Al-Fashir wdaje się z nim w dyskusję
o prymitywnych elektrowniach wodnych. Ja pozostaję przy religii.
Powołując się na "święte teksty" dla pragnących się nawrócić (Feniks
nr 55, str. 107) wywodzę, że nie mam nic przeciwko uwierzeniu w to,
że Bóg Natchnionego mieszka w Natchnionym; ponadto, nic mi nie szkodzi
uwierzyć, że wzmiankowany Bóg nienawidzi cywilizacji, która czyni z nas
dzikie zwierzęta, bo w końcu, jak ktoś jest Bogiem, to mógłby sobie
pozwolić na dużo więcej, niż nienawidzenie czegoś. Nienawiść Boga
Natchnionego do cywilizacji w niczym mnie nie ogranicza, więc OK,
wierzę w nią. Nie rozumiem tylko, co jest złego w dzikich zwierzętach,
one są chyba jak najbardziej zgodne z naturą? Co do pójścia do lasu
i życia tam w harmonii z naturą, też nie mam zastrzeżeń. Jaskinia jest
w lesie, nie? Kwestia zabijania cyborgów jest postawiona bardzo jasno:
Bóg je zabija, rękami Natchnionego, niczyimi innymi. Krótko mówiąc:
nigdy nie spotkałam mniej kontrowersyjnej religii.
   Ten ostatni wniosek dobija Natchnionego, który zaprzestaje dyskusji.
   Wracamy. Lhaea przyjął wreszcie do wiadomości, że anarchiści będą
starannie dobierani i żaden zwyrodnialec nie wślizgnie się do nich,
więc próbuje przekonać Al-Fashira, że następne pokolenia wszystko
zepsują, bo na pewno będzie się rodzić sporo nieprzystosowanych.
Dyskusja schodzi na kwestie wychowawcze. Mam wrażenie, że żaden
z dyskutantów nigdy nie opiekował się małym dzieckiem nawet przez pięć
minut, toteż słucham pilnie, bo zabawa jest przednia i nie wtrącam
się, żeby za szybko nie skończyli. Gdyby na Hitalii pojawiło się tyle
dzieci w ogóle, ilu Lhaea wymyśla wyrodków, byłoby bardzo dobrze - tak
uważam, ale nie mówię tego.
   W międzyczasie rozwiązujemy problem wymowy nazwiska "Ophite" - to
się wymawia prawie tak, jak: Obfity. Jarcz Obfity, też ładnie i po
polsku!
   Kawiarnia jest już otwarta. Zsuwamy dwa stoły, Jarek G. kładzie
na nich mapę. Teraz wszyscy pchają się, żeby ją obejrzeć. Co my tu
mamy... "Jaskinia Lanton" jest na wyższej górce (myśmy ją sobie
wyobrażali na niższej), od strony oceanu - OK. Strumień spływa nie
z przełęczy, tylko ze wschodniego zbocza wyższej góry - źle - wpada
do bagna, niech będzie. "Przełęcz Natchnionego"? Tego nie rozumiemy
i zapomnieliśmy zapytać. Pożar dochodzi dużo dalej, niż na pierwszej
mapce, włazi aż na naszą górę; sprawia wrażenie narysowanego cyrklem.
W bagnie pojawiły się gejzery. Kapsuła! No, to jest mocne! Kapsuła
przypłynęła prawie do brzegu bagna - była najmarniej kilometr dalej.
"Polana Jagera" jest mniej więcej w połowie biegu strumienia, w strefie
pożaru, a jakże. Przybyły trzy nowe górki na wschodzie i to wszystko.
   Następuje poważna "sesja dyskusyjna" pod kierownictwem Jarka.
Rozważane są problemy kaktusowców: czy we wraku jest promieniowanie,
jakie, jak sobie z nim poradzić, skąd wziąć licznik Geigera. Przy
wywodzie Jarka, że skażona jest prawdopodobnie tylko woda, więc
wystarczy poczekać, aż cała ta woda wycieknie, a potem porządnie zmyć
powierzchnie dużą ilością czystej wody, ewentualnie owijać nogi
szmatami, a potem te szmaty wyrzucać, Al-Fashir nie wytrzymuje
i wdaje się w polemikę. Czy promieniowanie to kurz, waszym zdaniem?
- pyta jadowicie. A skąd weźmiecie wodę do spłukania tego kurzu, zdaje
się, że poważnie brakowało wam wody do picia? Duże ilości czystej wody?
W czym będziecie ją nosić? Ile osób do tego zaangażujecie? Ile czasu
im to zajmie? Czy będziecie czekać, aż zgłoszą się chętni do tej
harówki, czy będzie tak, jak z pogrzebem? I tak dalej... Kaktusowcy
nie ustają w wysiłkach, aby zminimalizować zagrożenie promieniowaniem.
Al-Fashir przypomina, że jak trzeba było wygnać graczy z wraku, to
promieniowanie było śmiertelnie groźne, niezależnie od tego, czy
w pobliżu wyciekała jakaś woda, czy nie. A teraz mamy o tym zapomnieć?
Pstryk i wyłączacie sobie promieniowanie, bo wam przeszkadza?
   Temat ulega zmianie. Teraz omawiają stan posiadania. Jager, cały
w skowronkach, wyciąga swój zeszycik, bo wczoraj, jak czytał,
redaktorów nie było, i oto po raz trzeci zabiera się do swoich
tekstów... Nie bardzo możemy wyjść, bo w kawiarni wolno palić.
Kupujemy sobie chipsy i napoje, siadamy skromnie na uboczu, przy
osobnym stoliku. Słuchamy, komentujemy cichutkim szeptem... Mimo to
budzimy niezdrowe zainteresowanie. Co i rusz ktoś domaga się, żebyśmy
powtórzyli coś głośniej. Jarek popatruje na Al-Fashira i rzuca
miażdżące komentarze na temat nieżyciowości anarchii, niemożności
przeprowadzenia różnych ważnych przedsięwzięć w społeczeństwie, w
którym każdy robi, co chce. Al-Fashir potwierdza - faktycznie,
anarchisty nikt nie mógłby zmusić do łażenia po promieniującym wraku,
w celu dowiedzenia się, że w ładowniach jest dokładnie to, co do nich
włożono... Podziwiam jego opanowanie - nie daje się sprowokować
zdroworozsądkowym wywodom Jarka; ze stoickim spokojem powtarza swój
koronny argument: anarchiści będą się lubić. To stwierdzenie jest
jakby nie z tej bajki, a jednocześnie trudno z nim polemizować.
   Wreszcie decyduję się sprowadzić te problemy do właściwych (jak
na razie) wymiarów: "Co ci szkodzi, że siedzimy sobie we dwójkę
w jaskini? Nikomu nie robimy krzywdy. Poradzimy sobie jakoś bez
prawa." Jarek przyznaje, że rzeczywiście, skoro jest nas tylko
dwoje, to może jakoś przetrwamy, chociaż nie mamy praw ani szefa.
   Inwentaryzacja sprzętu trwa. Powinni zatrudnić magazyniera! I
odźwiernego, bo teraz mają problem z otwieraniem drzwi. Dziwny jakiś
ten statek, nie ma awaryjnego otwierania ręcznego? Przecież to jest
statek kosmiczny, a im starszy, tym bardziej powinny być na nim
systemy mechaniczne. No, ale nie ma, to nie, nam to w sumie nie
przeszkadza.
   Jarek nalega na wyprawę do wraku, a jednocześnie piętrzy
trudności. Co będzie, jeśli ładownie się nie zdehermetyzowały? Ktoś
wie i wyjaśnia to tak szczegółowo, że robi mi się niedobrze.
Wymyślają na to radę. W ogóle wszystko robi się nagle proste, gdyby
tak jeszcze promieniowanie zniknęło... Na promieniowanie nie mają
pomysłu.
   Po obiedzie ktoś odkrywa, że jesteśmy w górach. Trochę głupio cały
czas spędzić na krześle, może byśmy jakąś górę obejrzeli z bliska?
Jeśli w ogóle, to właśnie teraz, bo zaraz będzie ciemno. Lecimy po
okrycia, niepotrzebnie, bo zrobiło się ciepło. Idziemy. Ambitniejsi
lecą jak wariaci, mało nóg nie pogubią. Będą się wspinać czerwonym
szlakiem, a my czemu tak się wleczemy w ogonie? Bo my idziemy na
spacer, dla przyjemności. Dobra, to oni nie będą czekać.
   Zostajemy w piątkę: Al-Fashir, Itsumo, Natchniony, Golo Jr III
i ja. Rozmowa schodzi na tematy prywatne, problemy z tekstami
nieopublikowanymi, kawały... Górka jest stroma, więc się nie
spieszymy. Napotykamy kręty strumyk i oglądamy go dokładnie. Szeroki
na półtora metra, głęboki może na trzydzieści centymetrów, woda
czysta, płynie szybko, na dnie leży mnóstwo kamyczków.
Zapamiętujemy.
   Włazimy na wierzch jakiejś pomniejszej górki. Czujemy się
usatysfakcjonowani - zdobyliśmy szczyt, spełniliśmy obowiązek
turysty, a na dodatek są tu jakieś ruiny, które oglądamy skrupulatnie.
 Cóż, kamienie, jak kamienie... Wracamy. Rozmawiamy o Hitalii,
niezobowiązująco i bez złości. W końcu, bawimy się w to dla
przyjemności. W porówaniu z innymi grami... A w co gracie?
A słyszeliście ten dowcip...?
   Czas na refleksję, nabranie dystansu. Chwila oddechu przed wielką
rozgrywką.
   Acha, Jarek odwołał grę. Nie ma wielu ważnych postaci, nie ma sensu.
   My nie odwołujemy niczego. Miała być gra, więc gramy. Golo nie
chce się angażować, żegnamy go bez urazy. Nikogo nie zmuszamy. Hasło
Al-Fashira ("a my będziemy się lubić") toruje sobie drogę do umysłów
odpowiednich ludzi.
   Lokujemy się w kawiarni. Wszystko jest właściwie oczywiste. Itsumo
obudził się w jaskini. Jakiej? Głupie pytanie! Jaka to może być
jaskinia? Jest tylko jedna, naprawdę godna tej nazwy i uwagi; ma
niskie odnogi, bo niby czemu nie? Kto go tu przyniósł i opatrzył? Kto
zna się na leczeniu? Natchniony, któż by? Itsumo zobaczył Rodrigueza.
Nie ma sprawy, Rodriguez jest z nami. Pozwoli się zobaczyć, jak go
ładnie poprosimy.
   Przybywa parę osób. Pacjentka szpitala, ta krótko ostrzyżona,
przyznaje się, że jest Kają-Halai-Tes. Al-Fashir mówi: "Wiedziałem!"
Albo kłamie (genialnie!), albo naprawdę jest telepatą. Ona pyta:
"Skąd mogłeś wiedzieć?". Też mnie to interesuje, ale oddalam się
dyskretnie, żeby mógł jej to wyjaśnić. Gdyby musiał polegać na logice,
źle by na tym wyszedł.
   Keshe, mała śmieszka, też chce się przyłączyć. Bomba! Dziewczyny
same wyciągnęły właściwe wnioski.
   Hosoda waha się. Sympatyzuje z nami, ale ma zadanie do wykonania.
My sympatyzujemy z jego zadaniem. Chętnie poczekamy.
   Kaja-Halai-Tes przyłącza się... no cóż, chyba raczej do Al-Fashira,
niż do anarchii (jak go spytacie, zaprzeczy, założę się). Ciekawość
mnie zżera, więc pytam ją, jak się przemyciła. Z moich danych wynika,
że Kaja-Halai-Tes to Aleksandra Rudka, nieobecna, jako żywo.
"Pseudonim" - wyjaśnia krótkowłosa. Ha! Sprytnie.
   Siedzimy w kawiarni aż do kolacji. Po kolacji rozmowa ogólna,
znowu mapa, znowu kaktusowcy kombinują, jak by tu się dobrać do
gratów z wraku. Po kiego licha tak się do tego pchają? Mało mają
cywilizacji wszędzie dookoła? Dobra, załóżmy, że promieniowanie
wygasło, drzwi, luki czy jak im tam, pootwierały się... Nie, inaczej:
dzielni bohaterowie, nadludzkim wysiłkiem intelektu uniknęli
napromieniowania, wykorzystali prąd, kołaczący się w resztkach
instalacji, do otwarcia drzwi i stanęli przed skarbami techniki. Co
robią dalej? Harują ciężko przy wynoszeniu tego z wraku. Harują
ciężko przy transporcie z wraku na polanę Jagera (może wykorzystają
strumień do spławiania rannych lub ciężarów). Na polanie, harują
ciężko przy składaniu sprzętu do kupy i stawianiu baraków.
Uruchamiają "cholerną polową stację telewizyjną" i... "Kim był
bohater okresu przejściowego, Keric", "I ty możesz zostać O'Callanem",
"Ogłoszenia parafialne Kaktusa", itp. Powodzenia!
   Co innego my. Skąd wiadomo? Wystarczy popatrzeć, kto został w kraterze
- sami nudziarze. A kto przyłącza się do anarchistów? Ludzie z pomysłami
(niektóre są szalone, ale co z tego?). My będziemy się bawić!
   Rozmówki na tematy wszelkie trwają do piątej nad ranem. Równolegle
odbywa się sesja RPG: mistrzem gry jest Jager. Al-Fashir zagląda tam
na małe pół godzinki; wychodzi zdegustowany. "System Jagera" - mówi,
w charakterze komentarza. Dyskusja trwa. Windows'95, UNIX, Internet...
Znacie to na pamięć? Kto nie zna? Kto by się oparł?
   Acha, Jacek Drewnowski przepatrzył swój identyfikator. Zgodnie
z sugestią Jarka, panowie redaktorzy dostali trzy wersje, do wyboru:
pierwszy z nazwą postaci (zgaduj, zgadula - to jest tajne), drugi
z nazwiskiem i trzeci, z napisem "Mistrz gry". Tego wieczora Jacek
paraduje z tym ostatnim, uzupełnionym o jedno słówko: "wstępnej".


      _        _    _     _         _ ____  _  __  ___  __
 _ _ (_)___ __| |__(_)___| |__ _   / |__ / / |/  \/ _ \/ /
| ' \| / -_) _` |_ / / -_) / _` |  | ||_ \_| | () \_, / _ \_ _ _ _ _ _ _ _ _
|_||_|_\___\__,_/__|_\___|_\__,_|  |_|___(_)_|\__(_)_/\___(_|_|_|_|_|_|_|_|_)

   Schodzenie się szło opornie, niektórzy spóźnili się poważnie, choć
tym razem śniadanko o dziewiątej. Zjedliśmy, a potem, jak już był
komplet, dyskretnie, bez hałasu, przysiedliśmy się do Itsuma
i Natchnionego. Wywołało to pewne komentarze, nietrafne, bo nie
mieliśmy już powodu agitować. Dziewczyny pojawiły się przy
anarchistycznym stoliku za moment. To już wywołało lekki popłoch,
eskalację pseudodowcipów i histerycznych śmiechów. Niezrażeni,
omawiamy kwestie techniczno-organizacyjne. Mamy mało czasu, musimy
się poumawiać. Ustalamy strategię. Kaktusowcy dowcipkują, więc
idziemy na korytarz. Oni zostają w stołówce. Jarek kursuje pomiędzy
nami. Ustalamy szczegóły. Czy Itsumo miał jakieś wszczepy? Tak,
licznik Geigera w przedramieniu, bo pracował w elektrowni i to było
coś w rodzaju czarnej skrzynki, poziom promieniowania miał być
rejestrowany cały czas i możliwy do odczytania po śmierci pracownika.
Natchniony wycina ten licznik, wali w niego kamieniem i wyrzuca przez
ramię. Potem opatruje Itsuma.
   Jarek twierdzi, że Itsumo i tak umrze. Krótka dyskusja, omówienie
typu licznika, celu i sposobu jego wszczepienia w rękę i ustalamy,
że żadne naczynia krwionośne nie miały powodu przechodzić przez to
urządzenie; kości też nie były ruszane. Jarek decyduje, że Itsumo ma
szansę przeżyć.
   Kaktusowcy wypytują Itsuma, czy licznik miał szansę ocaleć;
dowiadują się, że owszem, walenie kamieniem nie powinno mu zaszkodzić.
Chwila radości... i otrzeźwienie. Kto znajdzie małą blaszkę wśród
sterty kamieni? Żegnają się z licznikiem, lecz oto Obfity przypomina
sobie, że ma licznik Geigera wmontowany w spodnie. Ten to ma refleks,
szukają tego licznika od przedwczoraj!
   Al-Fashir idzie na zwiad i przynosi nam odrażające wieści: czy
wiecie, po co Obfity przyjaźni się z tym zwierzaczkiem? Nie wiemy.
Bo chce go podtuczyć i zjeść! A to świnia! Prawie kanibal! Tfu!
Kaktusowiec, po prostu...
   Ustalamy ostatnie szczegóły. Przykazania Boga Natchnionego...
Droga, jaką dotrą do jaskini dziewczyny. Reakcja Itsuma. Realne
korzyści z narkotyków. Kto co napisze. Kiedy piszemy. Kto komu co
wysyła. Wszystko zostaje omówione, wyjaśnione, ustalone.
   Obiad i pa, pa.
   Czemu tak krótko?
   (Dopiero po odstawieniu Jagera na dworzec mogę spytać Al-Fashira
o jedyną rzecz, której nie rozumiem, tzn.: "Właściwie po co nam
ta elektrownia? Przecież nie mamy niczego, co można by napędzać
prądem." Okazuje się, że prąd będzie nam potrzebny... ale
wszystko w swoim czasie. Jak nam to wydrukują, to się dowiesz.)


(Warszawa, 24.10.96.)

_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)_)

                         Powrót na poprzednią stronę