Nagadusza

 

Zawsze... srebrnica... skrzydła swe rozrzuca
     Na sosny... oczy kolorami bawi
I za przeszłością daleką - zasmuca,
     A nad czynami wieku się nie zjawi.
Czasem piosenek już zda się donuca,
     A zawsze końce aniołom zostawi,
Aby śpiewali jak leśni ptaszkowie -
A nigdy swoich ostatnich nie powie.
          Juliusz Słowacki o Xawerze Deybel

 

1.

Książka Ewy K. Kossak Boskie diabły ("Czytelnik" 1996) to prawdziwe wydarzenie. Źródło inspiracji dla historyków i artystów, którym zaległ na sercu Mickiewicz. Czytelnik znajdzie w niej mnóstwo mało znanych lub nieznanych szczegółów dotyczących Adama, trzech kobiet: Celiny Szymanowskiej, Xawery Deybel i Karoliny Towiańskiej, Andrzeja Towiańskiego i polskich emigrantów. Dzięki informacjom i hipotezom zawartym w książce Ewy K. Kossak o Mickiewiczowskich tajemnicach myśli mi się inaczej. Lepiej rozumiem, co czynił. Gdyby książkom przyznawano Oscary, Boskie diabły powinny ich dostać co najmniej jedenaście. Jak Titanic.

 

2.

"W niedzielę, piątego dnia po zamążpójściu, Mickiewiczowa upiekła ziemniaki". Żeby takie zdanie napisać, trzeba wiedzy i odwagi. Ewie K. Kossak, autorce wybornych esejów: Dagny Przybyszewska - zabłąkana gwiazda, W stronę Misi z Godebskich, Rodzina M. (książka o rodzinie Mickiewiczów) oraz Boskie diabły, wiedzy i odwagi nie zabrakło. Boskim diabłom brakuje co prawda przypisów i to chwilami irytuje, bo chciałoby się zajrzeć jeszcze raz do dokumentów - do wielu z nich nikt poza autorką książki dotychczas nie dotarł - by pójść za tropem. Na "chodzeniu tropem" polega wszak robota historyka literatury z prawdziwego zdarzenia. Przypisów brak, ale trudno - autorka wybrała sposób pisania jej tylko właściwy. Tak szczęśliwie się złożyło, że jej tropem udaje mi się podążać i stopniowo do większości dokumentów docieram. I widzę, że jest tak, jak Ewa K. Kossak napisała.

Jeśli uważnie wczytać się w Boskie diabły - a lektura to równie fascynująca co wymagająca cierpliwości, ponieważ tekst książki gęsty - to wynikają z nich wnioski, które powinny rozsądnych mickiewiczologów przyprawić o zawrót głowy i pewno przyprawiają. Nie tylko mickiewiczologów, każdego czytelnika w rzecz wstępującego.

Boskie diabły studiowane uważnie, z ołówkiem w ręku, odsłaniają tajemnice cielesności Mickiewicza, okruchy, szczegóły i wątki, bez których moja (nasza) wiedza o XIX stuleciu, o emigracji, o Polakach, o rzeczach ludzkich, arcyludzkich pozostałaby znacznie uboższa. Dzięki Boskim diabłom lepiej rozumiem, dlaczego Mickiewicz przestał pisać, a zaczął czynić poezję inaczej.

Podczas lektury książki Ewy K. Kossak wyobraziłem sobie po raz pierwszy dokładnie mały domek na ulicy Pépinière 121: trzy pokoje, gabinet Adama i okropny smród. Kwas potrójny: intensywny cug fajkowego dymu wżerającego się w tapety i w sufit, cierpkość przypalanego przez Celinę kapuśniaku z kartoflami i słodkawą duchotę pieluch, gotowanych i wiszących na sznurkach.

 

3.

"We wtorek, 22 lipca, ledwo w trzy tygodnie po oświadczynach, a dokładnie w dwudzieste drugie urodziny narzeczonej, Adam Mickiewicz poprowadził pannę Szymanowską do ołtarza". Już w niedzielę piekły się kartofle. Oboje czuli się jeszcze dobrze. Smakowało im życie i litewska strawa. Jeszcze kwas nie stężał.

"Orientacyjnymi danymi o sytuacji materialnej Mickiewiczów służy list poety z 1847 roku do żony" - tak rozpoczyna się przypis Ewy K. Kossak na stronie 83 Boskich diabłów. Gdy pobierał połowę pensji w Collège de France w wysokości 2500 fr. rocznie i po odtrąceniu czynszu (600 fr. rocznie) pozostawało ok. 150 miesięcznie na utrzymanie siedmioosobowej rodziny: "Po opłacie chleba, mleka, piwa etc. pozostało mi na tydzień życia..." pisał Mickiewicz. Nawet wówczas, gdy wypłacano mu całą pensję, potrzeby rodziny przewyższały wysokość zarobków poety, a otwarty przez Januszkiewicza kredyt dla Celiny już w połowie roku wykazywał zadłużenie na 1219,15 fr.

Niektóre wydatki przedstawiały się następująco: czyszczenie płaszczy - 6 franków, czarny krawat - 10 franków, krawiec - 268 franków, szapoklak 18 franków. Dla porównania funt krzyżowej kosztował wtedy 18 sous, łokieć perkalu - 5 sous. Goszczyński żywił się obiadami z garkuchni płacąc miesięcznie 25 fr. Tytoń dziennie kosztował go 20 centymów, jajko - 5 do 8 centymów, piwo - 30 centymów.

Słowacki w 1847 przedstawił preliminarz wydatków na trzy osoby, bez zakupu garderoby czy innych domowych inwestycji. Koszt utrzymania miał wynosić 400 franków miesięcznie, w tym mieszkanie - 80 franków, stół - 180 franków, kucharka - 30 franków. Inne wydatki - 110 franków.

Kiedy Mickiewicz otrzymywał pełną pensję w Collège de France wynoszącą 5000 franków rocznie oraz 1000 franków za pracę w Bibliotece Królewskiej, którą się wszak nie parał, to i tak łatwo obliczyć, że Mickiewiczowie żyli w biedzie, a często na skraju nędzy. Mieszkanie - za duże, ale ze względu na stanowisko w Collège de France prawie prestiżowe - na ulicy Amsterdamskiej 1 kosztowało 1200 franków rocznie. Co dwa lata - nowe dziecko. Wystarczy porachować. A poza tym Mickiewicz poczuwał się do roli jałmużnika. Inni emigranci cierpieli jeszcze sroższą biedę.

W sierpniu 1836 roku nędza tak skoczyła do gardła, że Mickiewiczowie musieli zrezygnować z domku na ulicy Pépinière i przenieść się do zapuszczonej posiadłości Davida d'Angers w Domont. Januszkiewicz pisał do Larissówny (cytuję za najnowszym, przygotowanym przez Marię Dernałowicz tomem Kroniki życia i twórczości Mickiewicza, czerwiec 1834 - październik 1840): "Interesa pieniężne naszego Adama są w dosyć złym stanie. Pytałem go, jakie są jego resursa? Odpowiedział mi, że Platon czy inny tam filozof grecki utrzymywał, że nic tak nie zabija duszy jak myśl o jutrze, potem według słów Pisma św. kazał mi patrzeć na ptaki niebieskie itd. Jego czcigodna Celina to drugi Adam. Ładna, ale jak on bezładna, mało troskająca się o to, co będzie za dwa, trzy miesięce. Byłem u nich w poniedziałek, święto małej córeczki Maryni. Adam z Zanem byli na przechadzce. Ją zastałem we łzach, pytałem o przyczynę. «Płaczę nad losem Maryni. - Jakże, czyż to nie za wcześnie kłopocić się tym, co za lat 16 wypadnie?» W końcu przyszła do wyznania, że dla braku funduszów musi opuścić Paryż, przedać część matki, i że całą zimę myślą mieszkać w Domont (pod Montmorency) w opuszczonym i prawie pustym zamczysku rzeźbiarza Davida, że to martwi Adama, niepokoi, do niczego już się nie może [wziąć], zaczętych prac nie kończy i jednym słowem bieda. Usiadła do fortepianu, zagrała Wilią, wtem wszedł Adam tęskny i ponury. Wziąłem na stronę Zana, a ten mi potwierdził wyznanie Celiny i proponował, czy by się nie udało przedać rękopism Tadeusza i innych wierszów Adama. On jest kapryśny i wolałby z głodu umrzeć, niż darowiznę przyjąć, ale temu by się zaradziło, żeby się znalazł kto, aby dał 200 lub 300 dukatów".

Dom, rodzaj hôtel particulier Davida d'Angers w Domont rzeczywiście ponury. Obwąchiwałem jego resztki na rowerze. W zimie - groza. Mury nie do ogrzania. Jeśli nawet zgromadziłoby się potężne zapasy drewna. Drewno droższe niż zapisany papier, na opał nie starczy, nawet gdyby palić rękopisami w kominku.

Dlaczego Mickiewicz przestał pisać?

Myślę o tym od lat. Wymyśliłem różne teorie i wystawiałem wyrafinowane hipotezy. Że nie mógł, nie potrafił i nie chciał się powtarzać. Że doszedł do kresu nocy, że poezja pisana przestała mu wystarczać. Że pragnął wyzwolić szczególną i nadzwyczajną siłę z siebie i z bliźnich. Moc zdolną góry przenosić. Przypuszczam, że moje górne domniemania nie całkiem wyssałem z palca. Ale po lekturze Boskich diabłów zrozumiałem, że nie wolno mi zapomnieć o sprawach najprostszych. Że muszę pamiętać o ciele, bo on przestał pisać jeszcze z innych powodów, tak zwanych przyziemnych i bardzo konkretnych: z powodu przaśnego smrodu. Z zimna. Z biedy. Z powodu pieluch. Czy z powodu Celiny? Towiańskiego? Xawery Deybel? A jeśli spojrzeć na sprawę jeszcze uważniej, to wtedy się może okazać, że największa wina tkwiła w nim samym, o ile oczywiście zaprzestanie pisania wolno rozważać w kategoriach winy.

 

4.

W połowie grudnia 1838 roku Celina zaczęła wobec otoczenia zachowywać się coraz agresywniej, a męża dręczyła ze szczególną zajadłością. Eustachy Januszkiewicz pisał do Larissówny: "Nieszczęśliwy, biedny Adam widząc, że sam nie podoła niczemu, zdecydował się Celinę umieścić w jednym z najlepszych zakładów dla obłąkanych. Celina rada by każdemu robić właśnie co mu najbardziej się nie podoba; nad tym najwięcej umysł jej pracuje jakby każdemu dokuczyć. Adam przez sześć tygodni [podkr. - K.R.] był celem nieustannym tego jej usposobienia. Temu sześć czy siedem dni do takiej go przywiodła rozpaczy, iż ją chciał bić, a zreflektowawszy się schronił się do izby kucharki, żeby odpocząć. I tam go znalazła, i już Adam chciał się z trzeciego piętra rzucić, żeby koniec swej męczarni znaleźć".

Wystarczy zamknąć oczy i wyobrazić sobie tę chwilę. 17 lub 18 grudnia 1838 roku. Poniedziałek lub wtorek. Celina z rozszerzonymi oczyma wykrzykuje wibrującym głosem straszliwe słowa: słowa, które mogą zabić. Mickiewicz szarpie za klamkę okna na trzecim piętrze izby kucharki przy Val-de-Grace numer 1. Już dłużej nie wytrzyma. Do zamkniętych drzwi dobija się śmierć. Jeszcze jeden krzyk, nagły gwar ulicy, oślizły parapet i - milczenie. Krótki lot - czarny kształt przylega do błota, czerwień powoli barwi siwiznę. Koń woziwody płoszy się: staje dęba i rży.

Wiele osób cieszyłoby się z takiego rozwiązania. Bardzo wiele: oto godny i piękny koniec dla wieszcza, który przestał pisać. Mickiewicz skacząc w poniedziałek lub wtorek, 17 lub 18 grudnia 1838 roku, z okna pokoju kucharki oszczędziłby wielu rozczarowań i - co tu dużo gadać - kompromitacji. Adam Mickiewicz 1798-1838. Nieźle. Żyzny grunt dla dzięcieliny legend. Innych niż te, które znamy i przepowiadając - współtworzymy. Legend zgęstniałych, co skróconych o kilkanaście lat żywota dziwacznego, ciemnego, moralnie dwuznacznego, podejrzanego i kto wie - czy nie zmarnowanego.

Wszak Mickiewicz już niedługo zacznie wyprawiać "coś", co spowodowało, że dawni przyjaciele odwrócili się doń plecami, polscy księża oskarżyli o herezję, policja francuska spowodowała, że utracił katedrę w Collège de France i nigdy nie zyskał francuskiego obywatelstwa.

Najgorsze, że przestał pisać. Ten żal do rozrzutnika pulsuje od lat w setkach jęków narzekań, w daremnych poszukiwaniach i rekonstrukcjach dalszych części Dziadów lub nowego Pana Tadeusza. Żal najsilniej i najboleśniej wyrażony w listach Marii Goreckiej do starszego brata z lat 1872-1874, w których piętnowała z pasją "mistyczny bełkot" towiańszczyzny: "Wyrażenie to jest przyziemne, ponieważ jest wulgarne, lecz nie znalazłam innego, które dokładnie oddawałoby moją myśl. Cóż wydał ów zaułek pseudomistyczny. Króla Ducha? Przecież to ciemna otchłań. Czy nie sądzisz, że drugi Pan Tadeusz byłby wartościowszy od wszystkich Biesiad świata? Ta doktryna wyjaławiała każdego, kogo tknęła. Strzeż się ty, aby te opary nie rzuciły ci się na mózg i nie pociągnęły pod sztandary, których ta Deybel była Joanną d'Arc, a pani Gutt Deborą".

 

5.

Trzy osoby, bez żadnych "rekomendacyj", zapukały śmiało do drzwi Adama Mickiewicza w Paryżu. Kobieta. Mężczyzna. Kobieta. Kolejno: Celina Szymanowska, Andrzej Towiański, Xawera Debel. Kat i ofiara. Prorok. Xiężniczka.

Z dociekań Ewy K. Kossak wynika, że Celina Szymanowska i tak przyjechałaby do Paryża, nawet gdyby doktor Stanisław Morawski, który podobno z nią flirtował jeszcze w czasach petersburskich, nie swatałby jej Adamowi. Na Celinę spadły trzy ciężkie ciosy, jeden po drugim. Umarła matka, opuścił ją narzeczony, a siostra Helena nie mogła jej przyjąć do zbyt ciasnego petersburskiego mieszkania. Celina od wczesnej młodości skarżyła się na duchowe zapaści, czyżby zapowiedzi późniejszego szaleństwa?

17 października 1832 roku Celina pisała do siostry: "Kochana i droga Heleno! Wystaw sobie, ile mię obeszła zupełna niemożność pomieszczenia mnie u Ciebie i tym samym opóźnienie mego przyjazdu na czas nieograniczony. Ty wiesz, jak ja zawsze w przykrych dla mnie chwilach uzbrajam się w odwagę i cierpliwość; tym razem potrzebuję ich wielką dozę, gdy już zabłysła nadzieja, że Cię wkrótce ujrzę, a teraz muszę ją stracić. Podaję się zupełnie na łaskę Boga. Moje przeznaczenie cierpieć i we wszystkim znaleźć przeciwności. Heleno, dziękuj Bogu, że nie zostałaś sama, jak ja nieszczęśliwa, która jestem sobie i drugim ciężarem. Lepiej by mi było z rodzicami, choć i na drugim świecie, kiedy mi ich Pan Bóg stąd zabrał. Bądź zdrowa i szczęśliwa. Tego Ci życzy Celina".

W tym okresie Celina mieszkała z dziadkami: Barbarą i Franciszkiem Wołowskimi w posesji przylegającej do browaru na Walicowie. Franciszek był piwowarem, dzieci swoje wykształcił starannie, Marii Szymanowskiej chętnie zezwalał na podróże artystyczne po Europie. I to dziadkowie Celiny, jak twierdzi Ewa K. Kossak, doszli do przekonania, że wyjazd Celiny do Francji stanie się dla niej korzystny: "Na przełomie 1833/34, zanim jeszcze doktor Morawski powrócił z Francji, Celina była już na wyjezdnym z Warszawy. Wybierała się do stolicy Francji, «z innych powodów» niż matrymonialne [podkr. - K.R.], wymijająco tłumaczył Odyniec. Świadectwo to, złożone wiele lat później, nosi cechy prawdy. Jego informatorką była najprawdopodobniej panna Szymanowska, która spotkała się z Odyńcem w przejeździe do Paryża. Los uśmiechnął się do niej. Nad Sekwanę wybierała się jej ciotka Joanna Brzezińska z niespełna siedemnastoletnią córką Laurą; cioteczna siostra zmuszona do zarobkowania zamierzała w Paryżu zdobyć szlify nauczycielskie, co i dla kuzynki mogło mieć pewne znaczenie. Wychowana wśród zbierającej się u matki europejskiej elity artystów, uczonych oraz ciążącego ku tej cyganerii romantycznego odłamu arystokracji, panna Szymanowska liczyła bodaj, że bez kłopotów znajdzie posadę guwernantki lub damy do towarzystwa w znakomitym polskim domu. Pomysł ucieczki od dotychczasowych klęsk świadczyło o zdrowych odruchach i wyzwalał od licznych kompleksów. Jeśli do własnej inicjatywy dodać ten najważniejszy motyw podróży - wezwanie jej przez Mickiewicza - całe to przedsięwzięcie bynajmniej nie jest ani desperackie, ani «trzpiotowate», jak chciał poeta". [podkr. - K.R.]

Oto kolejna bardzo poważana hipoteza wpisana w Boskie diabły. Pierwsza, przypominam - dotyczyła niedoszłego samobójstwa poety w roku 1838 z powodu Celiny. Druga, że Celina podatna na szaleństwo, przyjeżdżając do Paryża nie postępowała po wariacku, bo jej plany matrymonialne dotyczące Adama okazują się naddatkiem, który nie zdecydował o podróży. I tak by przyjechała, bo musiała wyjechać z Warszawy. To nie swaty Stanisława Morawskiego spowodowały, że rzuciła wszystko i ruszyła na zachód, w nieznane. Taką decyzję śmiało nazwalibyśmy wariacką. Wariactwo tak, ale jeszcze nie wtedy, szaleństwo, owszem, ale dopiero wyzwolone w Celinie przez Adama w małżeństwie.

Celina Szymanowska pojechała do Paryża jako narzeczona "wirtualna" i najprawdopodobniej nie liczyła na zaślubiny. Może jednak trochę, ale nie przesadzajmy. Gdyby nie poszła z Mickiewiczem do ołtarza 22 lipca 1834 roku, prawie na pewno nie doszłoby do jej załamania, upiornych lęków, do wybuchów niedocieczonej choroby, do cierpień z powodu Xawery. Szczerze powiedziawszy - i to kolejna hipoteza Ewy K. Kossak, z którą należy się najpoważniej liczyć - byłoby lepiej, gdyby do ślubu nie doszło. Dla niej i dla niego.

 

6.

"Dokładnie w miesiąc po zamążpójściu odezwały się spóźnione emocje z ostatniego półrocza. Celina chorowała cały tydzień, «nawet kilka dni obłożnie». Przez kilka następnych miesięcy widać jeszcze nie ochłonęła z lęku przed powtórnym zachorowaniem, modląc się «o spokojność dla siebie». Widać to, co wydawało się proste, nie było wcale łatwe".

Dlaczego Mickiewicz ożenił się z Celiną, a ona zgodziła się wyjść za niego za mąż? Zdrowo myślący historycy wzruszą ramionami i powiedzą, że nie dojdziemy prawdy, bo tego rodzaju pytania kierują w stronę psychologicznych motywacji decyzji podejmowanych przez naszych zmarłych braci, a psychologia to wiedza bagnista i łatwo w niej utonąć.

To prawda, ale nie całkiem prawdziwa. Skazani na domniemania, wmyślania się i wczucia powinniśmy pytać: dlaczego? Ta decyzja zamieniła życie Adama w piekło, a żywot Celiny w biografię ofiary i kata. Wiemy o tym aż nadto dobrze, więc spróbujmy zrozumieć, dlaczego tak się stało. Nie lękajmy się bagnistych i otchłannych pytań. Nie boi się ich autorka Boskich diabłów. Nie uciekniemy od nich. Każdy człowiek ma ciało i zaplątaną w nie duszę.

Wedle ustaleń Ewy K. Kossak, Mickiewicz ożenił się z Celiną z desperacji, a ona - chyba z podziwu ściśniętego w litość, co od samego początku wróżyło najgorzej.

Celina była bardzo piękna. Mickiewicz wyspowiadał się przed nią w mieszkaniu Wołowskich nazajutrz po jej przyjeździe do Paryża. Odsłonił się prawie całkowicie, może licząc na to, że się do niego zniechęci: "Nie to, aby wątpiła w jego szczerość. Rozchwytywany przez kobiety, poeta korzystał ze swego powodzenia. Podziw dla niego walczył w Celinie z politowaniem, że mężczyzna jest równie bezbronny jak kobieta. Czy przemawiała przezeń próżność i pycha, gdy wyliczał katalog swoich podbojów? Albo przeciwnie, bezradność, lęk, niepewność ukrywane pod ekspansywnym życiem? Genialnego szlachetkę z zaścianka przymusowe zesłanie wyszlifowało na brylant pierwszej wody w najświetniejszych salonach imperium rosyjskiego. Przecież i w Petersburgu wiedziało się już coś niecoś o zbyt łatwych konkietach poety tudzież o nie zrealizowanych planach matrymonialnych. Siostra Celiny, Helena, która wprost uwielbiała Joannę Bonawenturową Zaleską (jej mężowi dedykował Mickiewicz Konrada Wallenroda) i Karolinę Sobańską, towarzyszkę podróży krymskiej poety, bardziej po dorosłemu chłonęła te opowieści".

Lepiej by się stało, gdyby do ożenku nie doszło. Celina zostałaby - przez krótki czas - guwernantką przy zacnej rodzinie. Potem już szybka kariera. Z jej urodą i zdolnościami, inteligencją i intuicją zajęłaby miejsce w Panteonie polskiej emigracji. Tak zwane poczesne. Jak Klaudyna Potocka.

Może wyszłaby za wpływowego Francuza. Pielgrzymowaliby do niej pielgrzymi, a ona, piękna i nadobna, pomagałaby im szczerze i z wrodzoną pasją. Pomagałaby też Mickiewiczowi, wmówiwszy sobie, że go kocha, oczywiście pomagałaby dyskretnie, nie tylko ze względu na nazbyt porządnego męża, ale z powodów patriotycznych.

Pokrzepiona lekturą II części Dziadów, zajęłaby miejsce Maryli. Adam też czułby się lepiej. Z pewnością doszłoby do romansu. Zamiast litewskiej altany - Ogród Luksemburski, po którym Gérard de Nerval przechadzał homara na smyczy. Zamiast Bolcienników, lasy wokół Saint-Germain-en-Laye, czułe listy, namiętne spojrzenia, uściski tym cenniejsze, że niedozwolone, chyba nieślubne dziecko, ale trudno. Chłopiec, nie - jednak dziewczynka: to dziecko nie umarłoby z głodu, jak nieślubne dziecko Xawery Deybel, bo porządny Francuz uznałby je za swoje. Celina Szymanowska trafiłaby do ksiąg wieczystych polskiego gwiazdorstwa sentymentalnego. Do panoptikum chrześcijańskiej caritas. Historia potoczyłaby się inaczej. A potoczyła się tak, że Mickiewicz musiał ją wozić do domu wariatów. I emigranci kpili, że narodowy wieszcz ożenił się z Żydówką.

Gdyby Mickiewicz nie ożenił się z Celiną, może nie przestałby pisać. Nawet na pewno nie przestałby pisać. Romansowałby z piękną panią, z domu Szymanowską, primo voto - powiedzmy - Burgaut des Marets, lepiej nawet - Madame Céline de quelque chose, z pewnością de quelque chose. Chociaż Celina wyszłaby pewno za bogatego Polaka.

Celina przyjechała do Paryża, ponieważ do Paryża przyjechać postanowiła, niezależnie od sentymentalnego westchnienia Mickiewicza. Innego pomysłu na życie nie znalazła. Bo życie srodze ją zawiodło. Pomysł dobry. Rozwiązanie - fatalne. Celina Szymanowska powinna się w Paryżu wydać dobrze za mąż. Wyszła za Mickiewicza wskutek okropnego zbiegu okoliczności. Popełniła straszny błąd. On też przeraźliwie się pomylił. Mickiewicz, rozpieszczony i intuicyjnie uciekający przed ożenkiem, w spowiedzi przed Celiną ukazał się jako niedojrzały emocjonalnie gówniarz. Powtarzam - prawdopodobnie chciał takim się pokazać. Ona go przeczytała i nie powiedziała "nie". Obyczajowość epoki? Kult geniusza? Nieśmiałość i nadzieja, że to jednak on? I ona przy nim bezpieczna, podziwiana? Żona Mickiewicza? Awans? Nadzieja na szczęście? Zwykła próżność?

Z książki Ewy K. Kossak wynika, że podczas feralnego popołudnia w mieszkaniu Wołowskich wydarzyło się jeszcze coś. Celina, wyczuwszy w Mickiewiczu słabość, nieświadomie postanowiła go udręczyć. Dręczyła - strasznie. Wbrew sobie. Tylko w łóżku czuli się dobrze, więc nędza doskwierała coraz okrutniej, bo rodziły się dzieci.

Celina zwariowała przez Mickiewicza. Gdyby nie Xawera Deybel, Xsiężniczka Izraelska, zwariowałby Mickiewicz. Andrzej Towiański odegrał po mistrzowsku - i wbrew woli - rolę swata w tej płomienistej nieboskiej komedii. Przybliżył Xawerę Mickiewiczowi, przez długi czas nie protestując przeciwko zachwytom poety nad stanem ducha panny z Wilna.

 

7.

"Małżeństwo może nie rozczarowało Celiny, lecz ukazało jej Adama w nowym świetle. Rozszyfrowała go niebawem po ślubie. Prócz łoża i stołu resztę obszarów swego życia wyłączył ze wspólnoty małżeńskiej. Chętnie służył swoją pomocą i spełniał niewygórowane życzenia żony w ramach obopólnego świadczenia sobie normalnych, domowych usług, jak przesłanie przez okazję kartonu z jej suknią czy sprawienie jej przyjemności w chorobie i kupno niezwykle eleganckich pantofli. Na tym jednak kończyła się uważna i troskliwa więź małżeńska, dla Celiny nie wystarczająca".

Celina chciała stać się osobą, to znaczy - jak mniemała - sobą: nie tylko żoną gotującą kartofle, nałożnicą zachodzącą regularnie w ciążę, lecz także lwicą: gdy wyruszała, niepomna na konwenanse, do Szwajcarii do Towiańskiego, by wydobyć od mistrza potępienie Xawery, gdy wpadała do gabinetu Cavaignaca w obronie zesłanego na galery Towiańskiego, gdy z parą pończoch po królowej przemyka pod rewolucyjnymi barykadami do Quinetów, by zdać raport o włoskich czynach Adama. Celina bywała wielka i coraz piękniejszą się stawała, bo udręki duszy rozciągały jej zmarszczki wokół oczu w puch dojrzewającej brzoskwini.

A Mickiewicz? Mąż najzwyczajniejszy. Komedia pomyłek: mąż i żona. Kalesony. Chustki. Proza życia. Kiedy pojechał w sierpniu 1837 roku na rekolekcje do katedry w Amiens, by skupić się w rozbitej na drobiny duszy, pisał do Celiny jak mąż do żony, jak stolarz do mebla: "Przybyłem tu zdrów, kochana Celino. Siedzę w celi, wstaję o szóstej, palę bardzo mało lulki i piję mniej wina niż zwykle, byłabyś tu ze mnie rada. Mam nadzieję, żeście zdrowe, ty i Misia. Zabawię tu zapewne aż do soboty. Oddawcy tego listu daj dla mnie koszulę, chustek od nosa dwie i kalesony, a on mnie przeszle. - Nie masz potrzeby mówić komukolwiek gdzie jestem i co robię. Twój..."

Lulka, wino, chustki do nosa i kalesony. A gdzie Bóg, gdzie miłość? Gdzie Polska? Gdzie nadzieja zmartwychwstania? Ukryta, obecna, lecz jeszcze nie wzbudzona.

Celina w obłędzie stała się Matką Boską, która jako królowa Rzeczypospolitej zamierzała wszystkich Żydów nawrócić na wiarę katolicką. I widziała swego Adama królem koronowanym na Wawelu. Nie trzeba studiować Lacana, by rozpoznać w obłędzie Celiny syndrom lustra, zwierciadlaną odpowiedź udręczonej duszy na list pisany u podnóża pikardyjskiej świątyni podczas rekolekcji w Amiens.

Mickiewicz wyzwolił w Celinie obłęd. Zjawienie się Xawery uratowało Adama. Celina przez Xawerę cierpiała męki, ale mniejsze niż przez Mickiewicza. Deyblówna działa jak balsam i trucizna. Celinie przysporzyła wielu cierpień, ale też ją zahartowała. Mickiewicz przy niej poczuł się bezpieczny i - najprawdopodobniej - bardzo szczęśliwy.

 

8.

"Ile pamiętam, od najrańszej młodości, naprzód w każdej książce, potem w każdym człowieku, w każdym kraju szukałem czegoś. Ale ledwie teraz Bóg przez Mistrza pokazał mi to coś, tę istotę, która tylko jedna okrom której wszystko mara". Tak pisał Mickiewicz o mistrzu, który już był daleko. Blisko była Xiężniczka. Ona stała się tym "czymś", czego szukał od dziecka.

Najwięcej informacji o Xawerze Deybel znajdujemy w Boskich diabłach. Więcej danych zgromadzić już chyba nie sposób. Sprawdziłem: "Niezależnie od miejsca zajmowanego w sercu poety i roli, jaką zamierzała odegrać: pokornej wielbicielki czy muzy. Czy poduszki pod głowę udręczonego małżonka Celiny. Czy wiodła ją ciekawość, czy ambicja? Czy nie za wiele pytań? Cóż jednak począć, kiedy żywot Xawery składa się głównie z pytajników. Bo jaką odegrała rolę? Ajentki Towiańskich? Joanny d'Arc towiańszczyzny? Czy kapłanki - świątynnej prostytutki, żony niewydarzonego policjanta, sługi towianistycznego sanktuarium?

Tyle nie wyjaśnionych spraw. Nie brak ich także w życiorysach pani Adamowej czy Karoliny Towiańskiej, jednak w ich przypadku zerwany ścieg można odnaleźć dalej snującą się nitką. Przeciwnie z Deyblówną. Labirynt jej ścieżek prowadzi zawsze donikąd. Ba! gdyby to była powieść, można by z Xawery zrobić kochankę Walentego Wańkowicza lub Ferdynanda Gutta, wojującą czy raczej praktykującą saint-simonistkę, która marzy o roli kobiety-mesjasza, macierzy pomazańca. Albo tajną emisariuszkę Maryli Puttkamerowej. Albo potajemną ofiarę komuny towianistycznej i małżeństwa zbiorowego. Istnieje nieprawdopodobnie wielka ilość kombinacji, z których żadna nie jest prawdziwa. [...]

Xawera ma 55 lat, sterana, jak na jednym z dwóch istniejących zdjęć, o zapadłych i mocno zaciśniętych ustach. W kwietniu 1874 rodzina Mainard [Xawera, jej mąż Edmond i dzieci] zamieszkała w Nanterre przy ulicy Royale 4, w dawnej «chacie» Mistrza, żywi się od trzech tygodni samym mlekiem. Nie ma drewek ani węgla. Na palenisku została tylko garstka wystygłego popiołu. Kredyt w sklepiku został wyczerpany, a mężowi grozi wylanie z następnej posady. Znikąd słowa litości. Może niezupełnie. Tajniak z policji, który spisuje te i inne, równie żałosne fakty, jakby litował się nad rodziną eks-kolegi.

Xawera nie kocha życia, bo i ono jej nie kochało. Jedno jest pewne. Madame Mainard przegrała swoje życie. Głupota czy pech? Cóż z tego, że jest żoną ciotecznego wnuka króla Neapolu i kuzynką książąt Murat. Lub uznawaną pokątnie matką pozamałżeńskiej Mickiewiczówny?

Upłynie dużo, dużo lat, zanim córka pana Andrzeja Waleria Kulwieciowa zwierzy się pod sekretem profesorowi Pigoniowi, że zna córkę Xawery i Adama, dziewczynę rudą jak marchew. Długo jeszcze będą plotkować, że Antonina Szpotańska z domu Kantecka, żona biografa Mickiewicza i Towiańskiego Stanisława Szpotańskiego, jest wnuczką Xawery. Jak bicz uderza Xawerę pogarda Rodziny. Jego dzieci. Wyniosły i pogardliwy syn Adama jest i tak pobłażliwszy od tej świętoszki Goreckiej. Xawera może się domyślać, co też ta dewotka o niej gada lub wypisuje: «trzeciorzędna Messalina», «kreatura», «istota tak plugawa jak jadowita», «z jej bandą małych, które musza być ładnymi okazami rasowej mieszaniny», «że powinno jej być wzbronione przekroczenie progu uczciwego domu».

Jakiej zbrodni dopuściła się pani Mainard?"

Osoby zainteresowane losami Xiężniczki Izraelskiej lub - tak jak ja - bezgranicznie w niej zakochani - mogą posłużyć się esejem Ewy K. Kossak jak przewodnikiem po katakumbach ludzkiej nikczemności. Xawera Deybel: najciekawsza, najbardziej tajemnicza i najtragiczniejsza postać kobieca polskiej emigracji w wieku XIX.

Oto pełny tekst nie dokończonego szkicu o Deyblównie Władysława Bełzy. Bardzo on cenny, również przez skreślenia. Przepisuję go z fotokopii rękopisu ze zbiorów Ossolineum we Wrocławiu (sygn. 13222/II), składając dzięki Wiesławie Kordaczuk z warszawskiego Muzeum Literatury, że zechciała mi dokumenty owe sfotokopiować i przysłać do Paryża. Wydaje mi się, że niewiele osób dokument ów uważnie przeczytało. Ewa K. Kossak - przeczytała na pewno.

 

9.

Papier z główką: "Władysław Bełza. Sekretarz Macierzy Polskiej we Lwowie". W prawym górnym rogu adnotacja: "Ksawera Deybell na protestacji [przeciwko wydaleniu Towiańskiego z Francji] podpisana z 46 podpisanymi na akcie do ministra Sekretarza Stanu w wydziale spraw wewnętrznych Francji 7 czerwca 1842 r."

A pod owalną pieczęcią z herbem: "Ze zbiorów Witolda Bełzy «rękopism»" z licznymi skreśleniami (które podaję w nawiasach półokrągłych): "W roku 1841, w (miesiącach) jednym z zimowych miesięcy, pojawiła się na bruku paryskim, osoba młoda, lat może około dwudziestu (ciemna szatynka, biał), nie ładna ani brzydka, ale pociągająca tą białością i świeżością oblicza jakiemi młodość tylko krasić umie - i bez żadnych poprzednich rekomendacyj (zgłosił) zapukała śmiało do mieszkania Adama Mickiewicza w Paryżu przy rue d'Amsterdam 1.

(Osoba, która stąd czerpała przekonana) Osobą tą, którą tak mało (jak widać) obchodziły ceremonie i konwenanse światowe, była panna Ksawera Deybell, której (losy były) dalsze koleje życia splotły się dość silnie z życiem poety i niemało wpłynęły na stosunki jego domowe.

Może byśmy (i) nie (potrącali o tę nieznaną) zgłębiali tych tajemnic prywatnego życia poety, gdyby nie wiadomość, że [słowo nieczytelne] (nie) podzielony [?] pamiętnik opisanego przez naocznego - a bystremi, bo kobiecemi oczyma, patrzącego (i na tę kilkuletnią zażyłość wieszcza z kobietą bądź co bądź awantur) [?] świadka, o którego istnieniu jest nam wiadomo (wiemy,) (a) który, gdyby kiedykolwiek wyszedł na widok publiczny, mógłby snadno (rzucić cień na tę wielką postać, którą radzibyśmy widzieć otoczoną w blasku otoczoną blaskiem aureoli) być tłomaczonym jednostronnie (i tylko ze skandalicznej swej strony być) i niekorzystnie dla sławy poety.

Że pamiętnik ten istnieje wiemy na pewno. (Część jego jednak) Połowa jego znajduje się w rękach Kraszewskiego; (część) druga, w ręku p. Artura Wołyńskiego. Jakkolwiek nie mieliśmy w ręku (sposobności czytania) owego pamiętnika - treść jego wszakże nie jest nam zupełnie obca. Znamy ją po części z listów i z osobistego komunikowania się z dzisiejszymi ich posiadaczami, którzy chwalebnymi powodowani skrupułami (pamiętnik) zapiski owe dotąd przechowują w ukryciu. - Ale co będzie, jeśli papiery - koleją losu, przejdą w inne, mniej dyskretne ręce? Co będzie, jeśli amatorowie (skandalicznych kronik wypadeczków) polujący na wszelkie skandaliczne nowinki - (rzucą się) na podstawie tych notat, ręką jednej z najbliższych Mickiewicza stojących osób, zacną szargać sławę poety? Kto go wówczas (obroni) stanie na świadectwo prawdzie - skoro naoczni świadkowie (tych chwil) zejdą z tego świata... Póki (czas, odsłonijmy lepiej całą prawdę, mówimy o niej spokojnie powo) oni żyją - (wytoczmy tę sprawę wynieśmy tę sprawę na) starajmy się wyświęcić tę sprawę, powołajmy się na świadectwo innych, nie mniej blisko Mickiewicza stojących osobistości - zwłaszcza, że nie wahamy się twierdzić stanowczo na mocy (z doku [?]) będących w naszym posiadaniu dokumentów, że (osoba) rękę, która pamiętnik ów pisała, kierowała osobista niechęć do poety, w skutek zawodu, jakiego doznała po śmierci żony Mickiewicza.

Nie da się bowiem zaprzeczyć - że lata pobytu panny Xawery w domu poety, (były ciążą jak ciemna mgławica) rzucają cień (dość) silny na jego słońce, pokrywają czarną chmurą lat kilka jego żywota... (Nie wiem [?] Nie wahajmy się rzucić rozjaśnić te mroki, nie czekajmy aż nie kierujmy się fałszywym pietyzmem oto tylko Nie).

Mickiewicz lubił wszelką oryginalność - i to wpłynęło może, że panna Xawera doznała od razu gościnnego w domu jego przyjęcia. (Zajął się nią naty) Umiała ona zainteresować nie tylko już samego poetę, ale i jego żonę, przyrodnią siostrę i otoczenie całe - któremu imponowała odwaga jej i determinacja, z jaką nie wahała się przybyć do Paryża. Nadto, (tej) panna Xawera była Litwinką - a słabość poety do Litwy i do Litwinów - znaną jest powszechnie. Nie było dla niego nic nad kołduny litewskie, nad mowę

Panna Xawera,

W owym czasie - sam Mickiewicz znajdował się w dziwnie egzaltowanym usposobieniu. Zjawienie się Mistrza - którego on zdawał się być Janem Chrzcicielem - absorbowało go w zupełności. Torował mu ścieżki, jednał stronników, gromadził uczniów - a jednego z najgorliwszych i to o (pięknych) wymownych oczach, znalazł w pannie Xawerze, która dziwnie szybko przylgnęła (sercem) do tych nowinek paryskich i głośno je zaczęła apostołować.

W roku 1842, znajdujemy już jej nazwisko na proteście podpisanym przez 46 zwolenników Towiańskiego, wniesionym przeciw jego wydaleniu z (Francji) Paryża, na ręce ministra sekretarza stanu w wydziale spraw wewnętrznych Francji.

Te ośm miesięcy pobytu p.X.D. w domu poety - od listopada 1841 do czerwca 1842 dziwnie ich zbliżyło i spoufaliło do siebie. Pani Celina, - zrazu tak życzliwie usposobiona do nowej swojej lokatorki, zaczęła podejrzliwym okiem spoglądać na jej stosunek do męża. Nie podobało jej się - i słusznie - te ciągłe á parte w gabinecie p. Adama, - wspólne wycieczki ich za miasto... Płakała z początku biedna kobieta, - później przyszło do wymówek, do kilku scen przykrych domowych, w których poeta jeżem stawał, aż w końcu suchemu już tylko oczyma patrzyła na tę dziwną istotę, która (coraz to) z taką dziwną czelnością wydzierała jej męża i coraz bardziej odrywała go od niej.

Jak była zręczna, dość powiedzieć, że w pierwszych chwilach umiała sobie nawet zjednać zaufanie Pani Celiny, - jak była obrotna, niech świadczy to, ze po kilkudniowym pobycie w domu (rod) poety, była ze wszystkimi na stopie poufałej - z Celiną jak z siostrą, z dziećmi jak ciotka - z Adamem...

Ale o tem potem.

(Nie była) Panna Xawera ładną nie była. Niska, ciemna szatynka o piwnych (lecz mówiących) oczach (miała) snadnie w (któr) całej postaci swojej (miała dużo) coś egzaltowanego (w ruchach, w mowie, w obejściu się wreszcie; nadto samotność jej na świecie) coś (jakby chorobliwego) co (zakrawało na) ją oryginalniejszą czyniło w oczach poety od wszystkich spotkanych dotąd przez niego kobiet.

O jej przeszłości - (a i jakaż być mogła dwudziestoletniego dz) niewiele wiemy. To pewna, że bez wiedzy i zezwolenia rodziców, wyrwała się z domu i przybyła do Paryża, (w celu, jak mówiła złożenia hołdu poe) przywabiona sławą poety - dla (któr) którego poznania (którego) rzuciła wszystko co było drugiem jej domem, rodzinę, ojczyznę, byt dostatni, aby go tylko poznać i hołd mu swój wynurzyć.

Byłaż to wędka na Adama, czy istotna cześć dla niego, trudno rozsądzić. Poeta uwierzył w szczerość intencji, rozczulił go los młodej dziewicy, (przyjął ją sercem) przygarnął ją do swojego domu i (dał jej miejsce przy stole swoim) zaopiekował się nią gorąco.

Mamy list Celiny z tych czasów, pisany do przyjaciela: «Adam zawsze w ziemi, mówi że nie poświęci głowy św. Jana i Xawery dla mnie nie potępi». List ten, dziwnie bolesne wywrzeć musi na każdym wrażenie.

Kiedy Adam wychodził z domu - a wiem to od naocznego świadka - panna Xawera (brała) zarzucała również szal na (sienie) (ramiona) i brała go w oczach żony pod ramię i wychodzili razem.

Mówiono - (ale inni) czemu jednak p. N. przeczy stanowczo - pamiętnik wszakże pisze o tem, że (związek ten sympatyczny, nie był) stosunek ten poety do jego kusicielki, nie był bez owoców... (Nie dociekałem tego, bo i na cóż wreszcie wiadomość taka).

Jedynym żyjącym jeszcze świadkiem, którego [?] powołać możemy na potwierdzenie przytoczonych poniżej faktów jest p. A[lojzy] L[igęza] Niewia[rowicz] autor zajmujących wspomnień o Adamie - który, zaszczycając nas swoją życzliwością, raczył niejeden szczegół w tej sprawie wyświecić i niejeden rys charakterystyczny do stosunku Adama z Xawerą Deybell dorzucić. - (a nie usprawiedliwiając bynajmniej wielkiego poety - postawić w prawdziwem)

Nie tajmy, że stosunek ten - zawisł jak czarna chmura nad cichem i spokojnem dotąd życiem rodzinnym poety. Wypadł z niej piorun - który ugodził w serce żony Adama, (który sprawi) zakrwawił je boleśnie i (sprawił niemałe) wyorał przepaść pomiędzy sercami Małżonków.

Panna Xawera - której tak oryginalne (znalezienie) pojawienie się w domu poety opisaliśmy, dziwnym czarem od razu opętała (poetę) Mickiewicza. Lubił on wszelką oryginalność - i ta właśnie w młodej (samo) i awanturniczej kobiecie zaimponowała mu. (Kochał on nade wszystko) miał słabość do Litwinów - a tytuł kompatriotki (łączący się z osobą młodej) którego łączyła w sobie młoda kusicielka, ułatwiał jej od razu stanowisko w domu poety, stawiał ją na stopie (pokrewnej) bliższej, pokrewnej prawie. (pisał Władysław Bełza)".

Ewa K. Kossak przypomniała, że jeszcze przed kilku laty paryscy emigranci utrzymywali, że klątwa ciążąca na Xawerze Deybel obejmuje również tych, którzy się jej losami zajmują i przejmują. Prawdopodobnie wierzył w przekleństwo Władysław Bełza, ponieważ swoje studium o Xawerze odłożył do szuflady, a jego bratanek przestrzegał, alby "zostawić rzecz w spokoju i nie kalać pamięci naszych najświętszych, tym samym nie ściągać na głowę swoją mściwej klątwy duchów, co odeszły..." Czy i mnie klątwa dosięgnie? Trudno.

 

10.

"Zanim jeszcze Mickiewicz opuścił Langrune, morze obdarowało go snem. Przypłynął na srebrnym grzebieniu fali i niewątpliwie miał jakiś związek z Deyblówną. Spisane nocą w pugilaresiku trzy lub cztery zwrotki usłyszanej we śnie pieśni poety ofiarował Xawerze".

Jesień 1847 roku. Tylko Xawera mogła wydobyć wibrującym głosem sens tego śpiewu. Zaraz po powrocie do Paryża, Mickiewicz zwołał zebranie Koła i powiedział: "Kiedy byłem u wód, w śnie nadzwyczajnym była mi dana przestroga. Przyjaciel mój, który nawet nie jest w Kole, we śnie przyszedł mnie pocieszać. Wiele narodowych pieśni mi śpiewał, a szczególnie pieśń jedną. Tej muzyki szczęty zachowałem w mojej pamięci i strof kilka słów zapamiętałem. Widziałem wielu emigrantów i objawiłem chęć, czemu jednej pieśni razem nie śpiewamy. Wtedy mój przyjaciel przybrał twarz poważną i surową, głosem pewnym i uroczystym przemówił do mnie te słowa, po których się obudziłem.

A słowa są: «Nutę pieśni im dawajcie; ale słów pieśni broń Boże im dawać, chyba tym, którzy tę nutę śpiewają i razem z wami tańczyć będą. Kto na nutę nie odpowiada, temu słów nie dawać!»

...Na mnie to zrobiło wrażenie, którego wam wypowiedzieć nie mogę".

Xawera, tylko Xawera słowa pieśni potrafiła zrozumieć, pieśń tę zaśpiewać i zatańczyć. Wieść o pieśni doszła do przebywającego w Bazylei u mistrza Goszczyńskiego, który odpowiedział na sen, snem. W nocy z 15 na 16 października 1847 roku ujrzał wewnętrznym okiem, że Adam czytał mu: "jakieś poema. Było to śród pól podczas żniwa, ja rozbierałem kłos, z którego wypadały ziarna jeszcze nie dojrzałe. Treść poematu nie wiadoma mi, tylko w tonie Adama coś głębokiego, rzewnego. Wkrótce zmienia się głos jego w wiele głosów płaczących... Stopniami przeszło to w jakąś rozmowę i śmiech, ale radości czystej..."

U schyłku tego roku Xawera była z Mickiewiczem najsilniej. Zanotowany w pugilaresie sen z Langrune poeta powierzył właśnie jej. Zwierzył się też Feliksowi Wrotnowskiemu, ale to wydaje się mniej istotne. Xawera stała się Mickiewiczowi człowiekiem najbliższym: "Xawera, typ emocjonalny i wizjonerski, jedna z tych (jak pisał do Łubieńskiej poeta) cierpiących głód moralny, ból istnienia, żywiąca nadzieję przyszłości i znalezienie w niej pociechy, doświadczona przez swoje grzechy i poczucie własnej ułomności, z tych, którzy porywają się z motyką na słońce i nieukojonych, obok których poeta nie mógł przejść mimo".

Ujejski widział Xawerę u Mickiewicza. Wychudłą i smagłą. Z jakąś wadą postawy, czyżby w dodatku była chroma? Niska, bardzo niska, kładła na taboret stos nut lub książek, gdy z polecenia Adama zaczynała grać na fortepianie i śpiewać. Prastarą pieśń ludzkości, wydobytą z czeluści snu poety.

 

11.

"Kiedy przed górą pół wiekiem Tadeusz Żeleński-Boy mozolnie próbował się wedrzeć w domowe tajniki Mickiewiczowskiego matecznika, towarzyszyła temu hałaśliwa antyrewizjonistyczna nagonka, głosząca, że «Brązownicy» to szarganie narodowych świętości. Sensacyjność wątku Xawery Deybel przesłoniła (jak zwróciła mi na to uwagę profesor Zofia Stefanowska, szanowna recenzentka tej książki) to, co w kampanii Boya było najistotniejsze, mianowicie «kampanię o źródła». W poszukiwaniu tych nie zafałszowanych źródeł Boy-Żeleński zwrócił się do dobrze ponoć poinformowanego Witolda Bełzy. Bratanek i spadkobierca Władysława Bełzy odpowiedział wydrukowanym przez adresata z nieznacznymi skrótami osobliwie brzmiącym listem: «Chcąc od razu wejść in meritum użyję porównania ze znanej Panu zapewne zabawy dziecięcej, gdzie dzieci szukają pewnego ukrytego przedmiotu, a jedno z nich wiedząc, gdzie jest on schowany, prowadzi szukających po nitce słów: zimno-ciepło-gorąco». Bełza wprawdzie nie ujawnił, że ze spuścizny po stryju coś się zachowało, lecz przynajmniej dał do zrozumienia, iż Deyblównę, owego tajemniczego diabła ogniska Mickiewiczów, uważa za klucz do zatajonej części życia poety. I tak było".

Kiedy Xawera Deybel zjawiła się u Mickiewiczów? Władysław Bełza twierdzi, że zdarzyło się to w "jednym z zimowych miesięcy" roku 1841. Ewa K. Kossak ustaliła, że Xawera przyjechała później i prawdopodobnie Celina sama ściągnęła ją sobie na głowę, ponieważ szukała guwernantki do dzieci. Xawerę poleciła siostrze Helena Malewska.

12 marca 1842 roku Celina pisała do Heleny: "Mamy tylko jedną służącą, dziećmi sama się trudnię. Marynię uczę co mogę...". Może Xawera zjawiła się po raz pierwszy u Mickiewiczów w zimie 1841 roku na krótko, a dopiero na wiosnę zamieszkała na Amsterdamskiej na stałe, w każdym razie na wiosnę 1842 roku rozkwitała między Celiną i Xawerą przyjaźń. Deyblówna została przyjęta uroczyście do Koła - wręczono jej święty medalik - na Wielkanoc 1842 roku. Żonę Celinę mąż Adam wyniósł do godności siostry (to znaczy brata, bo - jak nauczał - "siostra to też brat") dopiero w kilka miesięcy później.

 

12.

Posiedzenie Towarzystwa Literackiego Polskiego w dniu 3 maja 1842. To wydarzenie, które warto uważnie przeczytać z powodu obecności Xawery i nieobecności Celiny. Dziwaczne zachowanie Adama, na sali Xawera i Karolina Towiańska. Kiedy Mickiewicz przemawiał w wielkim podniesieniu ducha, ona urodziła mu przed kilkoma godzinami kolejnego syna. Celina urodziła o piątej rano. Posiedzenie Towarzystwa odbyło się o godzinie... nie wiemy dokładnie, ale - pewno jak zwykle - po południu, około 14.

Xawera siedziała wraz z Towiańską pośród zjednoczonych patriotycznym uniesieniem emigrantów, którzy - choć zapatrzeni tylko w sprawę polską - zdążyli zauważyć: "Dwie damy, to jest szanowna małżonka Głównego Mesjasza (sam bowiem nie raczył się ukazać) i młode jakieś niewiniątko, które podobno forytują na przyszłą Joannę d'Arc, rzewnymi zalewały się łzami".

Z pewnością posiedzenie Towarzystwa Literackiego Polskiego w dniu narodowego święta, a uroczyste sesje trzeciomajowe uważano za najważniejszy emigracyjny rytuał patriotyczny, Mickiewicz wybrał, by "uderzyć" swą wiarą w objawioną mu przez mistrza prawdę. Na posiedzeniach majowych 1842 roku zamierzał skrytykować krytykę Konstytucji 3 Maja wygłoszoną w Collège de France przez - jak kurtuazyjnie rzekł xiążę - "pierwszego naszego geniusza, naszego wieszcza narodowego".

Zatem jeszcze przed rozpoczęciem spotkania na ulicy des Saussayes pod numerem 3 panowała szczególna atmosfera: napięta i uroczysta, nasączona ciekawością i niepewnością. Zebrani wiedzieli, że coś się ważnego (strasznego, śmiesznego) wydarzy. Mickiewicz o tym wiedział i oczekiwania emigrantów spełnił. Inaczej niż się tego spodziewali.

Zagaił xiążę Czartoryski i polemizował z zarzutami postawionymi twórcom Konstytucji 3 Maja przez Mickiewicza w wykładzie z 15 marca 1842 roku. Wbrew zwyczajowi, xiążę swego krytycznego przemówienia nie opublikował, choć jego okolicznościowe mowy drukowano regularnie. Obrona Konstytucji zapewne przeredagowana - jak twierdzi Zofia Makowiecka w odpowiednim tomie Kroniki życia i twórczości Mickiewicza - znalazła się dopiero w Żywocie Juliana Ursyna Niemcewicza wydanym w Berlinie w roku 1860.

Mickiewicz w wykładzie z 15 marca 1842 roku mówił, że twórcy Konstytucji 3 Maja zdradzili ducha narodowego, więc replika Czartoryskiego narzucała się sama przez się. Mickiewicz wysłuchał jej spokojnie, wytrzymał też lekturę Wieczorów pielgrzyma Witwickiego, ale potem wstał niespodziewanie i - jak pisał Jan Koźmian do Stanisława Egberta Koźmiana - "z wielką gwałtownością i ogniem w oku na nowo zapowiedział, że nie mamy czego szukać tam i ówdzie ojczyzny, bo ojczyzna między nami, że trzeba podnosić ducha, że przyszły czasy". Mickiewicz pisał 7 maja 1842 roku do Aleksandra Chodźki: "Czułem obowiązek publiczny zatwierdzić to, co już szeroko rozchodzi się po cichu o teraźniejszych naszych nadziejach. Głos zrobił wrażenie nie rzeczą i frazesami, ale mocą, tonem prawdy, którego człowiek ani udać nie może, ani sam sobie dać nie zdoła". Znamy dziesięć reakcji na zachowanie Adama, wszystkie krytyczne albo ironiczne. Witwicki pisał do Bogdana Zaleskiego pięć dni później: "Był gniew, wielki jakiś niepokój wewnętrzny i coś zupełnie niedobrego".

Mickiewicz powiedział: "Długoż będziemy, pisząc i radząc, czekali aż pomrzemy wszyscy? Tylu już tu żegnaliśmy mowami naszemi, a mowy te były tak żałobne, tak czarne, jak gdybyśmy odprowadzali Ojczyznę i z nią samą szli do grobu. Dosyć zamykać się w przeszłości, stawić twierdze w piersiach swoich; nadeszły inne czasy; trzeba wszystko zdjąć z siebie, rozkryć, nagą pokazać duszę i w niej wszystko znaleźć [podkr. - K.R.]; bo wiedzcie, że już nic nie macie; imię, zaszczyty, dostojeństwa, zdarte z was dawno i daleko precz odrzucone. Nie pytajmy, co się dzieje w kraju. Niech każdy wstawszy rano, kiedy po niebie i po ziemi patrzy ze smutkiem, wzniesie swojego ducha i przysłucha się własnemu uczuciu, a wtenczas niebo i ziemia mu odpowie, jaki tam ucisk, jaka tęsknota i boleść. [...]

Powtórzę wam z apostołem mówiącym do Żydów: czekaliście Mesjasza, a Mesjasz był między wami. Powiem, jak w Ewangelii o niewiastach galilejskich, co przyszły szukać Chrystusa w grobie: Kogo szukacie? Chrystus powstał. Wstała z martwych Ojczyzna wasza i jest pośród was.

Chcecie ją widzieć? Nie przyjdzie ona do was zamkniętych u siebie, nie wlezie wam przeze drzwi, nie napłynie rurami jak powódź prawdy wezbranej do wysokości okien waszych. Trzeba się podnieść duchem aż do niej.

Nie szukajcie jej ani w niebie, ani na ziemi, ludzie rady i ludzie czynu; zapytajcie was samych gdzie jest, zejdźcie do głębi duszy waszej, natężcie waszego ducha wewnętrzną pracą a ujrzycie ją, okaże się wam zstępująca biała i czysta jak gołębica, błoga zwiastunka przyszłych losów waszych.

Odzywam się do was, bo wszyscy jesteście wieszczami, wszyscy powinniście to przeczuć. Ten, co nic nie mówiąc bił się za ojczyznę, w milczeniu pierś swoją nadstawiał nieprzyjacielskim działom, przeczuł ja, był pierwej wieszczem. Taj jest z wyroków Opatrzności i długo byłoby wam to tłumaczyć. Rzadki jest moment, w którym dozwolono wieszczom zupełnie się wywnętrzyć, ducha swojego, przybierającego pierwej różne formy, nago niejako okazać. Dzisiejsza chwila jest taką".

I długo jeszcze mówił Mickiewicz, że ojczyzna jest między nami. Potem uderzył w dłoń i wyszedł.

Xawera wspierała go duchem. Xawera służyła mu milczącą i silną pomocą. Ona: Xiężniczka. Nagadusza. To ona, przez nią, to dzięki niej.

 

Xawera towarzyszyła Adamowi w pielgrzymkach do miejsc napoleońskich, kiedy spędzali długie wakacje w Saint-Germain-en-Laye. Celina karmiła, Xawera chodziła i brała na oczach żony - Adama pod rękę. I jeszcze zagęszczenie widzeń: słowa Panny i Xawery. "Celina, zaprzątnięta dziećmi i przygotowaniami do powrotu do domu, nie angażowała się w prace wyczerpanego czuwaniem męża. Zdawała się nie widzieć, że Adam zamyka się z Deyblówną i nieskończenie długo gawędzą pochłonięci jakimiś notatkami [...] Adamowa musiała się wcześniej czy później dowiedzieć, że jej mąż i domowniczka miewają wspólne «natchnienia». Coś ją powinno tknąć: definicja Mistrza. «Podobne myśli są to połączenia wyższych duchów, są to natchnienia». Byli oboje «duchami wyższymi»! Duchy wyższe i niższe, nadduchy i podduchy, światłe i światlejsze, a też złe i te z głębi czeluści piekła. Ileż zawiłości! Mówiło się o łączeniu duchów, przede wszystkim o łączności z duchem Mistrza, który niejasno zapowiadał: «ducha zrobim», «świadom, jak wprowadzać ducha», «nie mamy wyobrażenia, jaką masę ducha możemy przyjąć», było to jednak równie zagadkowe i nieprecyzyjne jak «akt łączenia się» dwóch duchów. Xawera, w terminologii pana Andrzeja przejętej od XVIII-wiecznego szwedzkiego mistyka Swedenborga, była «księżniczką izraelską», to jest istotą żyjącą w planie boskim. Niechby sobie była! Ale jeśli ubrdała sobie, że jest duchem «wyzwolonym»? Bo i takie były w nauce Towiańskiego, zdążające wprost ku wieczności przez przezwyciężenie w sobie ciała i umysłu, ze świadomością całego dorobku z poprzednich wcieleń. Cóż wtedy? Taki duch wyzwolony, mówił Mistrz, mógł sobie «hulać po ziemi», tworzyć dla przyszłej epoki zręby nowych praw. Była to kategoria dotąd cierpiąca z powodu nieprzystosowania, nie mieściła się w dotychczasowych formach społecznych. I to powodowało, uczył pan Andrzej, tyle «zjawisk pomiędzy ludźmi niepojętych, a razem smutnych; stąd np. małżeństwo niedobrane, mąż nie wie co z żoną zrobić, powiada że spazmatyczna, a to duch wyzwolony; ojciec nie może dać rady synowi... to samo, jednych zamykają u obłąkanych, drugich...». W tej dziedzinie pani Adamowa nie mogła konkurować z guwernantką ani nawet zabierać głosu. Należała do «łatwowiernych» - grzesznych małą wiarą, widzenia ją opuściły wraz z chorobą i nie spełniła warunku ducha wyzwolonego, jak wykładał pan Andrzej: «żeby widzieć duchem trzeba go wyzwolić, to jest każdy ma być takim zewnątrz, jakim jest wewnątrz». Zresztą gdyby nie była «starym duchem izraelskim», jej osoba nie przedstawiałaby dla Mistrza większej wartości".

 

Xawera w Koło wpadła, wirowała w nim, bez niego żyć nie mogła. Bez Xawery nie mogło żyć wielu innych braci. Nagadusza. Bez niej Mickiewicz nie wzniósł się tak wysoko i nie upadł tak nisko.

 

13.

Gdzie jest grób Xiężniczki? Ewa K. Kossak go nie odnalazła, choć szukała uważnie. Nie wiadomo gdzie leży pochowany jej mąż Edmond Mainard, który policję paryską chciał "po towiańskiemu" zreformować. Stary cmentarz w Nanterre służy za wysypisko śmieci. "Kiedy Alojzy Niewiarowicz spisywał swoje Wspomnienia o Adamie Mickiewiczu (wyd. 1878) traktował panią Mainard jako osobę żyjącą [...]; W memorandach - kalendarzykach towiańczyków brak daty śmierci Xawery z Deyblów. Drukowane memoranda w zbiorach Muzeum Literatury imienia Adama Mickiewicza obejmują braci zmarłych do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku (suplement pochodzi z 1889), ale ostatnie ich właścicielki - Waleria z Towiańskich Kulwieciowa i jej synowa Zofia z Karnkowskich - dokonywały w dalszym ciągu wpisów i znały przecież córkę Deyblówny i Adama Mickiewicza. Syn poety bez wątpienia znał tę datę informując Stanisława Szpotańskiego, który z kolei napisał, że Xawera z Deyblów Mainard zmarła «w wieku dość późnym». Zależnie od tego, co termin ten oznacza, można przypuszczać, że śmierć «księżniczki izraelskiej» nastąpiła około roku 1889, gdy przekroczyła już wiek siedemdziesięciu lat. Owego roku 1889 w sławetnym liście Marii Goreckiej dotyczącym rodziców, towianizmu i Mainardów pada po raz ostatni w korespondencji rodzeństwa Mickiewiczów imię Xawery. Tak zatrzaskuje się nad nią symboliczne wieko trumny, nie wiadomo tylko, gdzie złożonej".

 

14.

Czy odnajdę grób Xawery? Szukam go, żeby spłacić dług i wstyd za mych zmarłych braci przykryć białą różą.


("Twórczość" nr 7/1998)

Sfinx