'||''|.            ||             ||
                   ||   ||  ......  ...    ....  .. ...
                   ||    || '  .|'   ||  .|...||  ||  ||
                   ||    ||  .|'     ||  ||       ||  ||
                  .||...|'  ||....| .||.  '|...' .||. ||.

'|| '||'  '|'                                           ||             ||
 '|. '|.  .' .... ... ...    ...   .. .. ..   .. ...   ...    ....  .. ...
  ||  ||  | ||. '  ||'  || .|  '|.  || || ||   ||  ||   ||  .|...||  ||  ||
   ||| |||  . '|.. ||    | ||   ||  || || ||   ||  ||   ||  ||       ||  ||
    |   |   |'..|' ||...'   '|..|' .|| || ||. .||. ||. .||.  '|...' .||. ||.
                   ||
                  ''''
                                     ||
                                    ...
                                     ||
                                     ||
                                    .||.

 ..|''||   '||                                     .           '||
.|'    ||   || ...  .... ... ... ... ...  ....   .||.    ....   ||    ....
||      ||  ||'  ||  '|.  |   ||  ||  |  '' .||   ||   .|...||  ||  .|...||
'|.     ||  ||    |   '|.|     ||| |||   .|' ||   ||   ||       ||  ||
 ''|...|'   '|...'     '|       |   |    '|..'|'  '|.'  '|...' .||.  '|...'
                    .. |
                     ''


              ___
 _________ __/ (_)    __
/ __/_ / // / / /__  / /__  ___    ___ ___ _    _____ ___ ___  ___
\__//__|_, /_/_/ _ \/ / _ \/ _ \  / _ Y -_) |/|/ / _ Y -_) _ `/ _ \
       <__/   / .__/_/\___/_//_/ / .__|__/|__,__/_//_|__/\_, /\___/
             /_/                /_/ / /_____  ___  / /__<___/_________ __
                                   /  '_/ _ \/ _ \/  '_/ // / __(_-< // /
                                  /_/\_\\___/_//_/_/\_\\_,_/_/ /___|_,_/


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*


   Zaczęło się od kłótni... jakżeby inaczej ;) Potem zostało rzucone
wyzwanie, w wyniku którego ja i Marek/Smayle mieliśmy napisać po
opowiadanku. Temat: 'Samotność w tłumie' zaproponował Łukasz Grochal,
który potem dołączył do konkursu i też napisał opowiadanko - "Pacjent
# ..." - niestety, nie mogę go znaleźć na DejaNews, więc nie podam
URL-a :(


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*


Subject:      Dzien Wspomnien
From:         nina@friko.onet.pl (Nina)
Date:         1997/09/20
Message-ID:   <3423985d.1563968@news.ict.pwr.wroc.pl>
Newsgroups:   pl.soc.dekadentyzm


   Dla Łukasza... ponieważ docenia surową symbolikę liczb ;)

//-----
   - Wybierz wspomnienie - monotonnie powtórzył komputer po raz bodajże
czwarty czy piąty.
   Piotr westchnął. Wiedział, że nie ma na to rady. Mógł ignorować te
wezwania, ale dopóki je ignorował, wszystkie systemy ignorowały jego.
Nie dostanie jedzenia, nie będzie mógł się swobodnie poruszać, jaskrawe
światło i denerwujące wezwania nie pozwolą mu zasnąć - zakładając, że
mógłby zasnąć na fotelu przed konsolą, bo sypialnia nie otworzy się
przed nim.
   - Jak wrócę z toalety - powiedział na odczepnego i powlókł się w
stronę jedynego pomieszczenia, do którego miał dostęp.
   Komputer chwilowo umilkł. Może podejrzewał, że to tylko próba
odwleczenia znienawidzonego przez Piotra obowiązku, a może nie
podejrzewał - Piotr nie miał w tej sprawie wyrobionej opinii. Komputer
ciągle czymś go zaskakiwał, więc może przejrzał grę Piotra... Zwłaszcza,
że wybieg z toaletą był równie stary, jak Dni Wspomnień i - prawdę
mówiąc - nawet kieszonkowy kalkulator byłby w stanie przewidzieć, że
Piotr pójdzie do toalety zanim wybierze wspomnienie. Z drugiej strony
wszelkie urządzenia mechaniczne, bez względu na stopień swej złożoności,
traktowały ludzkie czynności fizjologiczne z nabożnym wręcz szacunkiem,
istniała więc możliwość, że komputer niczego nie podejrzewa.
   - Wybierz wspomnienie.
   No tak. Podejrzewał czy nie, znowu zaczął swoją śpiewkę. Pewnie
przeanalizował zawartość muszli klozetowej i odkrył, że Piotr nie ma już
po co przebywać w ubikacji. Albo zwyczajnie podglądał. Szpieg. Świntuch.
   Piotr niechętnie wrócił na fotel. Wszystkie dni jego życia widniały
przed nim w postaci zgrabnej, wielohierarchicznej listy. Nie przyglądał
się jej, bo i po co?
   - Wybór losowy - powiedział, jak zawsze. Wszystkie dni, z których
mógł wybierać, były takie same.

   ***

   - Piotruś, wstawaj! Wstawaj szybko! Goście już przyjeżdżają! No,
wstawaj! Łazienka jest wolna, pospiesz się!
   - Co? Aaa... Dobra, już wstaję.
   Przyjęcie z grillem - nowa mania rodziny. Dziś były urodziny Asi -
znakomita okazja, aby zaprezentować szerszemu gronu wszystkie
usprawnienia, jakie zostały ostatnio wykonane w ogrodzie - a zwłaszcza
cztery połączone altanki, o ścianach z żywych roślin i przezroczystych,
plstikowych dachach, oczywiście dokładnie zasłoniętych roślinami.
Altanki były dumą rodziców - pozwalały cieszyć się przebywaniem w
ogrodzie nawet podczas przelotnych, letnich opadów. To znaczy -
pozwalałyby, gdyby tylko jakiś przelotny opad raczył się pojawić.
Niestety, od dwóch tygodni, czyli od czasu ukończenia prac w ogrodzie,
żaden deszcz nie padał i nie można było się przekonać, czy z altanek
wygodnie da się obserwować tęczę. Rodzina trwała w radosnym przekonaniu,
że to miłe zajęcie będzie możliwe. Zostały nawet zainstalowane sznurki
do odsuwania roślin z plastikowych dachów.
   - Piotruuusiuuuu - dobiegło zza drzwi łazienki. - Babcia chce się z
tobą przywitać.
   - Zaraz - wrzasnął Piotr.
   Dokładnie opłukał maszynkę do golenia, ale w chwili, gdy już miał ją
odłożyć na półkę, doszedł do wniosku, że powinien opłukać ją jeszcze
raz. Potem przystąpił do mycia grzebienia, bo, dokładnie mu się
przyjrzawszy, dostrzegł cień osadu w górnej części zębów. Kiedy w domu
jest mnóstwo gości, na pewno ktoś wejdzie do łazienki, z wszelką
pewnością zatem nie powinien zostawiać na widoku brudnego grzebienia.
   - Piotr! Co ty tam tak długo robisz? - dobiegło znów zza drzwi. Tym
razem był to głos ojca. Najwyraźniej cała rodzina po kolei będzie go
wywabiać z łazienki.
   - Wycieram podłogę - odpowiedział Piotr przebiegle.
   - Acha. Dobrze - dużo łagodniej odpowiedział ojciec, główny adresat
wszystkich tyrad mamy, dotyczących wycierania po sobie podłogi w
łazience.
   Skoro jednak ojciec pofatygował się na górę, sprawa była poważna.
Najwyraźniej główne osobistości już przybyły i czas się z nimi
przywitać. Cóż - przynajmniej ominęło go witanie ich wszystkich kolejno
przy drzwiach i załatwi powitania za jednym zamachem. Pocieszając się tą
myślą, Piotr opuścił wreszcie łazienkę i zszedł do salonu. Następne pół
godziny zajęły uściski, całusy, cmokanie z zachwytu, odkrywcze uwagi,
dotyczące jego wzrostu, wagi, postury, urody, inteligencji... Piotr
uśmiechał się, całował ciocie, ciocie-babcie i babcie po rękach,
wymieniał szybkie uśmiechy z kuzynkami i powinowatymi i czekał w
napięciu na tradycyjne słowa babci Doroty:
   - A czemu ty taki chudy jesteś? Nie głodnyś przypadkiem?
   - Nooo... Nie jadłem jeszcze śniadania - odpowiedział, doczekawszy
się wreszcie tej upragnionej kwestii. Z ulgą pozwalając się zagonić do
kuchni nie uznał za stosowne wspomnieć, że nigdy nie jada śniadań tak
wcześnie.
   W kuchni była tylko mama i trzech wujków. Po salonie była to oaza
spokoju.
   - Kawa jest zaparzona - powiedziała mama. - Chcesz tosta?
   - Nie, dzięki - odpowiedział Piotr. - Wypiję kawę i lecę po Tamarę.
Pewnie będę ją musiał wyciągnąć z łóżka, a potem będzie się guzdrać.
Jeśli mamy zdążyć na początek imprezy, to muszę się pospieszyć.
   Mama pokiwała głową i zaczęła opowiadać wujkom o Tamarze - jaka to
miła, mądra i śliczna dziewczyna. Piotr skończył kawę i wymknął się
kuchennym wyjściem.
   Miał dla siebie jakąś godzinkę, którą spędził, jeżdżąc po starym
pasie startowym tak szybko, jak tylko udało mu się rozpędzić samochód.
Potem pojechał po Tamarę. Wymienił kilka uprzejmości z jej rodzicami,
czekając na pojawienie się dziewczyny, a wreszcie nie miał innego
wyjścia, tylko wrócić do domu, ogarniętego pandemonium.
   Tamara radośnie przywitała się ze wszystkimi, uściskała Aśkę i
wręczyła jej prezent "od nas obojga", mrugając przy tym ironicznie do
Piotra, który, oczywiście, nawet nie pomyślał o tym, że powinien coś
kupić siostrze. Przez następne godziny trzymał się blisko Tamary, która
w tłumie czuła się jak ryba w wodzie. Konwersowała za nich dwoje,
utwierdzając Piotra w przekonaniu, że poderwanie jej było najlepszym
posunięciem w jego życiu. Mimo wszystko nie udało mu się uniknąć kilku
nieuchronnych rozmówek, kilku tańców z bliższymi i dalszymi kuzynkami,
oglądania nowego dziecka ciotki Eli i wypowiedzenia się, do kogo jest
podobne...
   Impreza była bardzo udana - tym bardziej, że spadł przelotny deszczyk
i okazało się, że wszystkie 38 osób swobodnie mieści się w altankach
oraz łączących je, krytych przejściach. Co ważniejsze - ukazała się
piękna podwójna tęcza, a sznurki do przesuwania roślin znakomicie się
sprawiły.
   - Pomyśl sobie życzenie - wyszeptała Tamara, przytulona do Piotra w
rogu jednej z altanek.
   Spojrzał na nią, nie rozumiejąc.
   - Pomyśl życzenie - powtórzyła z uśmiechem. - Kiedy pojawia się
potrójna tęcza, życzenia się spełniają. Pod warunkiem, że są prawdziwe.
No wiesz, to musi być coś, czego naprawdę chcesz.
   Piotr spojrzał na niebo. Rzeczywiście, obok dwóch łuków pojawił się
trzeci, bardzo blady i cienki, niemniej wyraźnie widoczny. Widok tęczy
obudził w duszy Piotra coś jakby...
   - Pomyślałeś? - spytała natarczywie dziewczyna, nie pozwalając mu
uświadomić sobie, jakie właściwie skojarzenia budził w nim widok tęczy.
   - Mmmm - mruknął i pocałował ją delikatnie. Czasem życzył sobie, żeby
wszyscy ludzie dookoła niego zniknęli, ale odpędzał takie myśli, bo
przecież wszyscy, którzy go otaczali, byli mu bliscy i naprawdę ich
kochał. To nie było odpowiednie życzenie. Nie sformułował go, patrząc na
tęczę. Myślał... sam nie wiedział, o czym.
   Tamara uśmiechnęła się i objęła go mocniej.
   - To dobrze - wyszeptała. - Te życzenia zawsze się spełniają.
   Deszcz przestał padać, tęcze zniknęły. Impreza robiła się coraz
bardziej familiarna wraz ze wzrostem zawartości alkoholu we krwi jej
uczestników. Ściemniło się, więc zapalono lampiony i ogród podzielił się
na mnóstwo oddzielnych wysepek światła i cienia. Tamara poszła do
łazienki i Piotr wreszcie został sam. Ukrył się w cieniu i leniwie
obserwował wędrówki ciemnych sylwetek w różnych kierunkach. Chwilami
sylwetki wchodziły w plamy światła, przemieniając się z tajemniczych
zjaw w dobrze znane osoby, a potem znów wkraczały w obszary cienia i
robiły się dużo bardziej interesujące. Tamara wróciła, odnalazła Piotra
i siedziała obok niego, nic nie mówiąc - prawie tak, jakby wciąż była
gdzieś daleko. W takich chwilach kochał ją najbardziej.
   Zegar w salonie wybił północ.

   ***

   Piotr patrzył na konsolę. Wykaz dni jego życia zniknął z niej zaraz
po dokonaniu wyboru, więc świeciły się tylko lampki kontrolne - miał
jednak miłe uczucie, że znowu panuje nad sytuacją. Wszystkie jego
polecenia znów będą spełniane. Aż do następnego Dnia Wspomnień był
wolny.
   - Podnieś pokrywę - powiedział, odchylając się do tyłu. Fotel wyginał
się wraz z nim, przez cały czas dając mu uczucie pewnego oparcia. Kopuła
znad sterówki zsuwała się powoli, a Piotr wracał do równowagi
psychicznej z każdym centymetrem, o który opuszczał się fotel i z każdym
metrem, o który odsuwała się pokrywa. Wreszcie leżał na fotelu na wznak
i patrzył przez przezroczystą osłonę. Po odsunięciu pokrywy tylko ona
oddzielała go od gwiazd - do których zbliżał się z każdym uderzeniem
serca. Których nigdy nie będzie mu dane zobaczyć z bliska.
   Odsuwanie pokrywy wiązało się z pewnym ryzykiem, ale nie dbał o nie -
nie w Dniu Wspomnień. Patrzył na gwiazdy. Dawały mu poczucie spokoju i
pewności. Wiedział, że nigdy już nie zobaczy żadnego człowieka i nigdy
nie będzie samotny. Wszystkie gwiazdy należały do niego.

--
                                       Najlepszego
                                                      Nina


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*


   Marek/Smayle napisał coś takiego: "Obywatele" Marka.
   Konkurs nie został rozstrzygnięty... ale kogo to obchodzi? Bawiliśmy
się dalej. Niestety, jakoś nie mogę znaleźć drugiej części na DejaNews,
dlatego jest bez nagłówka:


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*


Smayle wrote:
> Wg. niektórych życie jest pasmem cierpień, więc nie mając do
> nikogo żalu ni pretensji proponuję następujący eksperyment:
> - umieszczę swego posła-osła w świecie z opowiadania Niny :)
> - Nina zlokalizuje swojego amanta w realiach jakie ja przedstawiłem :)

   Niech się tak stanie :)

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

      OBYWATELE 2

   Było zbyt wcześnie, żeby się rozglądać. Cóż zresztą mógłby zobaczyć?
Szare domy, szarych ludzi, szary świat... No, oczywiście plakaty były
kolorowe, ale Piotr nie przepadał za oglądaniem swojej gęby, powiększonej
pięćdziesiąt razy. Kandydatkę Torbicką ewentualnie mógłby obejrzeć, pod
warunkiem, że plakaty przedstawiałyby ją w tej bajecznie kolorowej,
powiewnej sukience, którą z upodobaniem nosiła w rządowym ośrodku
wypoczynkowym zeszłego lata. Albo w kostiumie kąpielowym... ech! Zuzia
Torbicka spokojnie mogłaby startować w wyborach Miss Polonia, gdyby nie
była mężatką. Taak, gdyby nie była mężatką, no i, oczywiście, gdyby Piotr
był wciąż kawalerem, wiele rzeczy mogłoby się zdarzyć...
   - Na dziesiątą nie zdążymy, panie pośle - powiedział kierowca,
przerywając leniwe rojenia Piotra. - Trafiliśmy na tak zwaną "czerwoną
falę".
   - To nic - pogodnie skwitował Piotr. - I tak zawsze się spóźniam.
   Kierowca roześmiał się.
   - Prawda - przyznał. - Wożę pana posła gdzieś od połowy kadencji i
zawsze się spóźniamy. Ale za to jest pan poseł na wszystkich
posiedzeniach Sejmu, a to rzadko o kim można powiedzieć.
   - Cóż... każdy ma swój sposób na życie. Mój jest umiarkowanie
dostosowawczy - podsumował Piotr, nie przejmując się, że kierowca nie
może docenić tego dowcipu.
   Dojechali spóźnieni zaledwie o dziesięć minut. Piotr już sięgał do
klamki, gdy powstrzymała go ostrzegawcza uwaga kierowcy:
   - Minuta pana posła nie zbawi. Jacyś patrzą...
   Piotr przyznał mu rację. Odczekał, aż kierowca wysiądzie z limuzyny,
obejdzie ją i z fasonem otworzy tylne drzwi; dopiero wtedy wysiadł
dostojnie, dostosowując minę i postawę do ponurego gmaszyska, obłożonego
marmurem niczym grobowiec rodzinny. Wprawdzie schody wejściowe prowadziły
w górę a nie w dół, ale wystrój wnętrza był bardzo podobny - i podobne
echo budziły w tych murach ludzkie kroki. Pewien kontrast z korytarzami
stanowiła sala spotkań, pełna ostentacyjnego przepychu, lecz skojarzenie
z salonikiem ciotki Balbiny - inną odmianą rodzinnego grobowca -
przywróciło Piotrowi wiarę w trafność porównania. Gdyby nie absurdalne
'zaadaptowanie' niektórych antyków do roli a to stanowiska komputerowego
a to podstawki pod fax, złudzenie odbywania rodzinnej wizyty byłoby
całkowite.
   Prezes Radnicki odłożył poranną gazetę i uśmiechnął się jowialnie.
   - Punktualny jak zawsze - powitał Piotra. - Nie, nie - powstrzymał
wyjaśnienia. - Mówię serio. Spóźniasz się zawsze równo piętnaście minut,
ani mniej, ani więcej. To bardzo wygodne, wystarczy uwzględnić ten
kwadrans w terminarzu i już zmieniasz się w dwunogi odpowiednik
szwajcarskiego zegarka. Przemówienie?
   Piotr usiadł na krześle, uprzejmie wskazanym mu przez prezesa i
uśmiechnął się swoim najszczerszym uśmiechem z plakatów.
   - A nawet dwa - powiedział, ruchem magika wydobywając z nesesera dwie
eleganckie, plastikowe teczki.
   Prezes zmrużył oczy i pokręcił głową, nie kryjąc uznania.
   - Które wybiorę? - spytał, przyglądając się teczkom, leżącym na stole
i nie sięgając na razie po żadną.
   - Zważywszy ostatnie wypadki... - zaczął Piotr, przeciągając zgłoski
- ...stawiałbym na to - pacnął brązową teczkę.
   Prezes sięgnął po niebieską, podsuwając gościowi gazetę, którą
czytał przed jego przyjściem.
   - Jest tu ciekawy artykuł o programie kosmicznym, na drugiej stronie
- podpowiedział. Piotr rzucił okiem, ale już po chwili lektura pochłonęła
go całkowicie. Artykuł omawiał zasady rekrutacji jednoosobowych załóg do
statków badawczych, które z założenia nigdy nie miały wracać na Ziemię.
Projekt miał, zapewne, jakąś piękną, oficjalną nazwę, nikt jej jednak nie
używał. Jakiś dowcipny dziennikarz przezwał go projektem "Szaleńcy -
szaleńcom" i to określenie zrobiło zawrotną karierę, gdzieś po drodze
gubiąc pejoratywny charakter. Na świecie żyło zadziwiająco wielu
szaleńców...
   - Mocne - powiedział prezes, zamykając niebieską teczkę. - Większość
tych faktów zaobserwował Nowicki, ale jego wnioski skończyły się tam,
gdzie twoje się zaczęły.
   - Nowicki... niepoprawny romantyk - mruknął Piotr, zagłębiony w
programie "Esz kwadrat".
   - Panna 'i chciałabym i boję się' - potwierdził Radnicki. - Nie lubię
takich ludzi. Nie można na nich polegać. Weź sobie tę gazetę, za chwilę
mam następne spotkanie.
   Piotr schował gazetę do nesesera.
   - Nie przeczytasz drugiego przemówienia, wujku?
   - Nie mam czasu. Skoro wiesz, czym nas zaatakuje konkurencja, ufam,
że rozprawiłeś się z tym jak trzeba.
   - Jasna sprawa - zapewnił Piotr, wstając. - Tamara kazała mi
przypomnieć, że wieczorem oczekujemy was na kolacji. Wielka gala - dodał
w drodze do drzwi. Radnicki odprowadzał go; uprzejmość zarezerwowana dla
najważniejszych osobistości, przyjaciół, wrogów politycznych i członków
rodziny.
   - Wasza piąta rocznica, pamiętam, pamiętam. Lidka od tygodnia
podpytuje, czy nie wiem, jakie szykujecie niespodzianki... - prezes
zawiesił głos, lecz na widok tajemniczej miny Piotra natychmiast dodał
- Założę się, że sam nie wiesz.
   Rozstali się w znakomitych humorach.

   Zaraz za drzwiami dopadł Piotra poseł Pentlewski. Gnąc się w
ukłonach wyrzucał z siebie potok uprzejmości, równie ulizanych, jak jego
fryzura. Z pewnym trudem Piotr zrozumiał, że jest zapraszany do domu
Pentlewskiego na śniadanie. Z nie mniejszym trudem wyperswadował
ulizanemu osobnikowi ten zwariowany pomysł; niestety nie udało mu się
wykręcić od wizyty w pobliskiej knajpce. Pentlewski był widocznie
przygotowany na taki obrót wydarzeń, gdyż przy drzwiach powitał obu
posłów szef sali i wśród rewerencji zaprowadził ich do małej, bocznej
salki, pełniącej rolę gabinetu dla najważniejszych gości.
   Po zamówieniu lekkiego posiłku Pentlewski wyłuszczył swoją sprawę.
Zajęło mu to stosunkowo dużo czasu, ponieważ nie mówił wprost, owijając
zasadnicze fakty w łagodzące omówienia i retoryczne figury. Denerwował
Piotra okropnie, aż do chwili, gdy nieszczęsna prawda objawiła się w
całej swej mizerii.
   - Poderwał pan żonę Nowickiego? I ona wprowadziła się do pana? Tuż
przed wyborami? - upewniał się Piotr, nie wierząc własnym uszom. Wreszcie
zaczął się śmiać. Już się nie dziwił, że Pentlewski krążył ogródkami,
zanim zdecydował się wyznać te żenujące fakty.
   - Cóż... powiem o tym prezesowi wieczorem - obiecał wreszcie. - Mamy
taką małą, kameralną uroczystość rodzinną. Nie, nie mam pojęcia, jak
zareaguje - dodał, znów się śmiejąc. - Kto by przypuszczał, że z pana
posła taki Casanova...
   Mina zbitego psa, którą przybrał Pentlewski, wywołała w Piotrze
odrobinę współczucia.
   - Niech się pan poseł nie przejmuje - rzucił uspokajająco. - To nie
Stany, na pana szczęście. Nawet, jeśli prasa to wywącha, może panu co
najwyżej zrobić darmową reklamę. "Pentlewski - kraj, rodzina, miłość",
wszystko się zgadza. Wprawdzie rodzina cudza, ale miłość jak z Harlekina.
No i wszystko odbywa się w kraju. A teraz, niestety, naprawdę muszę już
iść.
   Przy drzwiach zatrzymał się, tknięty nagłą myślą.
   - Ale, ale... czy to nie Nowickiego właśnie zastępuje pan poseł w
naszym wyścigu?
   Pentlewski skurczył się potwierdzająco.
   - No to na pana miejscu bym go pilnował. Zabrał pan człowiekowi stołek
i kobietę. Jeśli coś sobie zrobi... Prasa to hieny, sam pan wie - Piotr
skinął Pentlewskiemu głową i wyszedł.

   Do Sejmu dotarł spóźniony o piętnaście minut, co oznaczało, że był
jednym z pierwszych posłów na sali. Dotarł do swojego miejsca, witając
obecnych prawie niedostrzegalnymi skinieniami głowy. Prezes Radnicki,
otoczony wianuszkiem totumfackich, pojawił się kilka minut po Piotrze.
Po dalszych dziesięciu minutach przybył przewodniczący Ściemniewski, w
towarzystwie własnych popleczników. Wszystko wskazywało na to, że za
chwilę nastąpi wielka rozgrywka.
   Piotr wyświetlił sobie listę posłów, zapisanych do głosu. Nazwisko
Grząskiego figurowało na trzy pozycje przed nazwiskiem Piotra; zważywszy,
że lista mówców ustalana była przed tygodniem, ten dogodny porządek
należało przypisać dalekowzroczności prezesa Radnickiego.
   Grząski zadał sobie trud pracowitego przejścia od tematu posiedzenia
do swoich rewelacji, sugerując ich powiązanie z zagadnieniami omawianymi
przez przedmówców. Piotr słuchał z głęboką uwagą, notując w pamięci
raczej to, co przeciwnik pomija, niż to, co mówi. Dbał też o utrzymywanie
na twarzy starannie maskowanego wyrazu wstrząśniętego obrzydzenia. Pod
koniec przemówienia Grząskiego, Piotr, zbulwersowany obojętnością sufitu,
podjął mimiczny dialog z tym ostatnim, próbując namówić go do jakiejś
ingerencji. Niestety, sufit pozostał niewzruszony.
   Przemówienia dwóch następnych mówców nie zainteresowały nikogo na
sali, stanowiąc tylko tło dla pospiesznie wymienianych uwag. Szepty
uciszyły się, gdy wywołano nazwisko Piotra.
   Piotr demonstracyjnie nie otwierał brązowej teczki, aby podkreślić,
że przemówienie Grząskiego było dla niego całkowitym zaskoczeniem i
zmusiło go do improwizacji, tu, na tej mównicy. Dla wzmocnienia efektu
podzielił się z salą zdumieniem i konsternacją, w jakie wprawiły go słowa
jego szanownego przedmówcy. Potem powtórzył raz jeszcze zarzuty, które
padły przed chwilą, podejmując wnioski Grząskiego, i, w gorliwej próbie
ich zrozumienia, doprowadzając je do absurdu. A potem zacytował wyjątki
z trzech ustaw, przeforsowanych na początku kadencji przez obóz
Ściemniewskiego, a następnie doszczętnie zapomnianych. Ustawy były
wewnętrznie sprzeczne i sprzeczne ze sobą nawzajem; prócz tego były także
sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale tego akurat faktu Piotr nie
podkreślał, nie chcąc rozpraszać uwagi szanownego gremium. Ograniczył się
do zręcznego zasugerowania, że wskazane przez Grząskiego fakty są prostą,
logiczną i nieuniknioną konsekwencją tych właśnie ustaw. Piotr nie
powiedział wprost, że podejrzewa twórców ustaw o celowe działanie w celu
wzbogacenia swoich krewnych i powinowatych, a także licznych firm i
fundacji, od których szanowni posłowie otrzymywali gratyfikacje za
"konsultacje" - poprzestał na zastanawianiu się, czego też mogli
spodziewać się autorzy projektów ustaw, zawierając w projektach tych tak
prowokujące do nadużyć "furtki". Zakończył przemówienie, pozostawiając
słuchaczom dopowiedzenie sobie ostatecznego wniosku - że reprezentowany
przez Grząskiego obóz przewodniczącego Ściemniewskiego to kretyni albo
przestępcy.
   Przemówienie Piotra skutecznie odwróciło uwagę sali od zarzutów,
podniesionych przez Grząskiego. Kolejni mówcy poszli ścieżką, wskazaną
przez Piotra. Pod koniec posiedzenia zadowalająco ustalono, że twórca
ustaw jako taki nie jest ani przestępcą ani kretynem - jest czymś w
rodzaju anioła miłosierdzia, zbyt szlachetnym z samej swej natury, aby
być w stanie przewidzieć całą podłość i perfidię ludzką, które
sprzysięgają się, aby wypaczyć, tworzone w najlepszej wierze, głęboko
humanitarne i postępowe ustawy, w niczym nie ustępujące ustawom
"europejskim", a nawet, niejednokrotnie, je przewyższające.

   "Kameralna rodzinna uroczystość" zgromadziła całą śmietankę
polityczną stolicy. Tamara znana była z talentu organizacyjnego,
umiejętności rozładowywania towarzyskich napięć i zapewniania
niepowtarzalnego nastroju wszelkim swoim imprezom. Po kątach szeptano,
że jej talenty dyplomatyczne to "trzecia noga" sukcesu Piotra - równie
ważna, jak koneksje rodzinne i jego własna błyskotliwa inteligencja.
   Po toastach, znakomitym posiłku i umiarkowanej ilości
wysokogatunkowego alkoholu przyszła kolej na niespodziankę Tamary. Tym
razem był to teatrzyk kukiełkowy, wzorowany na modnym ostatnio
"Politykonie" telewizyjnym. Teatrzyk Tamary różnił się od swego
pierwowzoru wszystkim, poczynając od kukiełek, szokująco podobnych do
swych pierwowzorów, poprzez dialogi, skrzące się złośliwym dowcipem, aż
po samą akcję, nie mającą nic wspólnego z nudną rzeczywistością. Postaci
znajdowały się w niebie i realizowały tu swoje najskrytsze marzenia.
Poseł Iwański pokrywał esami-floresami wielkie połacie kartek papieru,
poseł Jaworski spał na obłożonej puchowymi poduchami ławce sejmowej,
prezes Radnicki zmieniał zdanie co pięć minut... Bezmyślne masy przed
telewizorami nie doceniłyby tego rodzaju dowcipów, ale i tak co i rusz
ktoś rozglądał się niespokojnie, aby się upewnić, czy jacyś dziennikarze
nie czają się na żyrandolu lub nie wypełzają spod dywanu. Nawyk zawodowy
- bo, oczywiście, rezydencja była perfekcyjnie odizolowana od świata.
   Kukiełka Piotra pojawiła się pod koniec przedstawienia. Był chłopcem
o wielkich oczach i marzycielskim uśmiechu, taszczącym pod pachą doniczkę
z jedną, jedyną, ciemnoczerwoną różą - tak piękną, że musiała być
prawdziwa. Rozległy się oklaski. Piotr podszedł do teatrzyku, wyjął różę
z imitacji doniczki i wpiął ją sobie do butonierki. Kłaniając się,
zapraszał gości do sali balowej. Kiedy zaczęli się tam kierować,
wypatrzył wuja Radnickiego i nieznacznym gestem poprosił go o pozostanie.
Razem skierowali się do przytulnej biblioteki.
   - Pentlewski odebrał żonę Nowickiemu - poinformował Piotr bez wstępów,
gdy obaj usadowili się w wygodnych fotelach. - Prosił, żebym cię o tym
jakoś dyplomatycznie poinformował.
   Prezes parsknął krótko.
   - Zrobiłem mały wywiad i okazało się, że Pentlewski zgrał w czasie
odsunięcie przez ciebie kandydatury Nowickiego z odejściem Nowickiej -
kontynuował Piotr. - Najwyraźniej minął się z powołaniem. Powinien być
reżyserem trzeciorzędnych sztuczydeł kryminalnych. Napijesz się czegoś?
   - Masz tu wodę mineralną?
   Piotr wydobył butelkę i szklanki z barku, zręcznie wkomponowanego
pomiędzy regały z książkami.
   - Dodając to ostatnie posunięcie do tego, co już wiemy o prywatnych
machlojkach Pentlewskiego, mamy chyba jego pełny portret psychologiczny
- podsumował, nalewając wodę do szklanek.
   - Taak... - powiedział prezes przeciągle. - Władza demoralizuje.
Wszystkich z wyjątkiem ciebie.
   Piotr pytająco uniósł brwi.
   - Czy nigdy nie pomyślałeś, żeby wykończyć Grząskiego?
   Brwi Piotra powędrowały nieomal do połowy czoła.
   - Przecież wiesz, że on sypia z Tamarą - wyjaśnił prezes, przybierając
swą najbardziej nieprzeniknioną, polityczną maskę.
   Piotr uśmiechnął się melancholijnie.
   - Mylisz się, wuju... - powiedział spokojnie. - Z tego, co wiem, do
niczego między nimi nie doszło - łagodnym gestem powstrzymał Radnickiego,
który zamierzał coś powiedzieć. - Wiem, co mówię. On kocha Tamarę, a ona
kocha jego. Czy można być zazdrosnym o cudze... - zawahał się przez
chwilę. Słowa "szczęście" ani "nieszczęście" nie wydawały się
odpowiednie. - ...przeznaczenie?
   Radnicki westchnął. Mógł grać ludźmi takimi jak Nowicki czy
Pentlewski. Mógł psuć krew Ściemniewskiemu i całej reszcie, ale Piotr był
poza jego zasięgiem. Nie kierował się normalnymi ludzkimi pobudkami.
Bawił się polityką tak, jak dzieci bawią się nową zabawką. W obu
przypadkach można tylko zgadywać, kiedy entuzjazm się wyczerpie.
   - Podejrzewam, że gdybym uniemożliwił ci kandydowanie, a Tamara
odeszłaby do Grząskiego, uznałbyś to za wyjątkowo korzystny zbieg
okoliczności - powiedział w przypływie frustracji.
   Piotr roześmiał się.
   - Los do każdego uśmiecha się inaczej - powiedział zagadkowo. - Może
przynajmniej obywatele skorzystaliby na tym, dostając zamiast mnie
jakiegoś uczciwego polityka.
   Ostatnia uwaga rozbawiła także Radnickiego.
   - Uczciwy polityk - powtórzył, delektując się brzmieniem słów, tak
nieoczekiwanie zestawionych. - To ci się udało.

--
                                       Najlepszego
                                                      Nina
-----------------------------------------------------------------------
Antonina Liedtke                                   <nina@friko.onet.pl>


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*


   A jeszcze później...


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*


Subject:      Dzien Wspomnien 2
From:         nina@spamy.won.friko.onet.pl (Nina)
Date:         1997/12/21
Message-ID:   <34a57bf2.37648262@news.icm.edu.pl>
Newsgroups:   pl.soc.dekadentyzm


   - Wybierz wspomnienie - powiedzial komputer miarowym tonem.
   Piotr byl w tak dobrym humorze, ze nawet wizja przykrego obowiazku
nie wywolala w nim niechetnej reakcji.
   - Dobra, dawaj, co ci tam w macki wpadnie i miejmy to juz za soba -
rzucil pogodnie.

                              ***

   Tamara z wdziekiem krazyla wsrod gosci, nie zatrzymujac sie przy
nikim na dluzej, lecz kazdego obdarzajac promiennym usmiechem.
Sprawdzala, czy ktos nie obraca w dloni pustego kieliszka, czy rozmowy
nie zbaczaja na obszary, grozace scysja, czy najzacietsi wrogowie sa
rozdzieleni przez przynajmniej kilka pan... Piotr, ukryty na tarasie,
obserwowal ja myslac o czasach, kiedy usmiechala sie do niego, kiedy
ponad glowami tlumu porozumiewala sie z nim, a nie z kelnerami, kiedy
laczylo ich cos wiecej, niz kowenans. Wiele razy zastanawial sie,
kiedy stali sie sobie obcy i jak to sie stalo, ale wciaz nie znajdowal
zadowalajacej odpowiedzi. Ich milosc nie przypominala wina w
kieliszku, byla raczej mgla nad wieczorna rzeka i rownie
niezauwazalnie sie rozwiala.
   Gosci w salonie bylo coraz mniej. Znikali dyskretnie, zegnani
lagodnym usmiechem Tamary, wymieniajac z nia podziekowania i
zaproszenia na nastepne spotkania. Piotr wiedzial, ze powinien zegnac
gosci wraz z zona, jednak nie ruszyl sie z tarasu. Czekal, az ktos
jeszcze sie pozegna - ktos, kto nigdy nie przychodzil pierwszy ani nie
wychodzil ostatni, ktos, kto w ich domu powstrzymywal sie od glosnego
opowiadania dowcipow, irytujacego smiechu i obtancowywania wszystkich
pan po kolei... Piotr uswiadomil sobie, ze wlasciwie Grzaski znika z
pola widzenia zaraz po posilkach i zastanowil sie, gdzie on sie
zaszywa... Powodowany naglym podejrzeniem rozejrzal sie po tarasie,
ale nie zauwazyl rywala; a kiedy spojrzal ponownie na salon, zobaczyl
go, zegnajacego sie z Tamara. Nie przedluzali tej chwili - jedno
spojrzenie, dlon Tamary, wedrujaca do ust Grzaskiego ani za szybko ani
za wolno, usmiech... Piotr odwrocil sie, nie mogac na to patrzec.
Twarz Tamary zawsze wyrazala jej uczucia dokladniej niz jakiekolwiek
slowa... Piotr znioslby milosc do innego, znioslby obietnice,
porozumienie, pozadanie, wszystko, co moglby zrozumiec, na co moglby
zareagowac, ale ona bez slow mowila tamtemu mezczyznie 'chcialabym moc
umrzec dla ciebie' - i nic ponad to.
   Poczekal, az ostatni goscie wyjda i dopiero potem wszedl do salonu.
Tamara ze znuzeniem poprawiala wlosy.
   - Jestes zmeczona? - spytal.
   - Tak. Ide spac. Dobranoc - odpowiedziala, a potem odwrocila sie i
wyszla.
   Nie zatrzymywal jej. Nie wiedzial, jak mialby to zrobic. Ich zycie
bylo doskonale zorganizowane, najdrobniejsze szczegoly zostaly
rozwiazane, wszystko dzialalo tak perfekcyjnie, ze nie pozostalo nic
do omawiania. Mogl, oczywiscie, spytac ja o wrazenia z wieczoru i
uslyszec 'Bylo milo. Dobranoc'. Mogl spytac, co robi jutro i uslyszec
'Ide do fryzjera. Dobranoc'.
   Z tygodnia na tydzien odwlekal chwile, kiedy powie jej 'Zwracam ci
wolnosc, Tamaro' - poniewaz byla to jedyna istotna rzecz, jaka mogl
jej jeszcze powiedziec. Wciaz sie ludzil, ze kiedy to powie, zobaczy
jej usmiech - ostatni usmiech przeznaczony dla niego. Chcial, zeby
jeszcze raz twarz Tamary przemowila do niego, cos mu przekazala...
zeby ostatni raz przeplynelo miedzy nimi zrozumienie. Jednak im dluzej
zwlekal, tym bardziej utwiedzal sie w przekonaniu, ze ten ostatni
usmiech juz widzial - kiedys, dawno - i po prostu go przegapil.

--
                                       Najlepszego
                                                      Nina
-----------------------------------------------------------------------
Antonina Liedtke                                   <nina@friko.onet.pl>


*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*

                         Powrót na poprzednią stronę