Koty, koraliki i fantastyka
"...W 1844 przegrałem moją dziewczynę w karty, przegrałem ją i powiedziałem, że tak być musi na szlaku..."
Wiadomo było od dawna, że hazard to niebezpieczna rzecz. W karty, kości, monety, kamyczki, przegrywano domy i majątki, złotonośne działki, żony (ciekawe, że nie bardzo w literaturze można znaleźć opis przegrania męża), dzieci i własną wolność. W niektórych opowieściach pojawia się takoż motyw przegrania duszy, w co szczerze mówiąc po poznaniu kilku porządnych hazardzistów człowiek zaczyna wierzyć święcie. U Powersa okazuje się, że można jeszcze wygrać i przegrać szczęście, czy też... własne ciało. Cały problem pojawia się, jeżeli zrobi to nieodpowiednia osoba...
Czytałam kiedyś książkę wprost zatytułowaną "Tarot" (bodaj Beara), ale muszę powiedzieć, że opowieść Powersa znacznie bardziej mi się podobała. Mroczna, bogata, wplatająca w siebie tysiące odniesień - od teorii chaosu (modny temat ostatnio) do archetypów, groźnych i wielkich, od arturiańskich skojarzeń do kultu Izydy. A wszystko w ponurej i pustynnej scenerii, fascynującej i przerażającej swoją pustką. Jednooki szuler przegrał samego siebie w karty, bo zaniedbał wskazówki swojego przybranego ojca -"nie graj na wodzie, uważaj, czy dym i powierzchnia płynu w szklance zachowuje się normalnie - jeżeli nie, to rzucaj karty czym prędzej". Przychodzi czas oddania długu i wokół szulera zaczyna krążyć śmierć - niejednokrotnie dotykalna. Czy uda mu się jakoś wyplątać z tego co się stało wiele, wiele lat wcześniej? Pomogą mu inne karty w grze, blotki i sama Królowa, a swój udział w tym, co się stanie będzie miał także poprzedni Król, zdradzony i zniszczony, pałający zemstą zza grobu. Historia się trzy razy zatoczy koło i wszyscy okażą się potrzebni, a mężczyzna pozbawiony genitaliów jeszcze raz zostanie ojcem - tym razem inaczej niż by chciał.
Przy tej fascynującej książce jedno tylko od czasu do czasu drażni - tłumaczenie. Niestety, tłumacza definiuje się jako człowieka, który zna dwa języki - ten, z którego tłumaczy i ten, na który tłumaczy. O ile Mirosław P. Jabłoński polski zna świetnie, książka jest przetłumaczona naprawdę piękną polszczyzną i ogólnie świetnie się czyta, to śliczna łączka kwiatków tłumaczeniowych straszy bardziej niż książkowa czarna magia. Dopóki jest tak, że angielszczyzna jest zwykła i znaczenie słów można sprawdzić w słowniku wszystko gra, ale jak się pojawiają idiomy zaczyna być ciekawie. Zdumiał mnie u cokolwiek doświadczonego tłumacza tak klasyczny błąd jak "patetyczna karykatura" (u licha, pathetic znaczy żałosny!), złapałam się za głowę natomiast przy przysiędze "od macicy do zimnicy". Na zimnicę bądź też malarię umrzeć można, ale ucho dam, że w oryginale w tym miejscu była kostnica. Na grupie prsf-f zwrócono uwagę na coś co w pierwszej chwili mi umknęło - "i tam pokażemy ci liny" (w oryginale "we will show you the ropes", w wolnym tłumaczeniu - pokażemy ci jak to działa). Uprzejmie proszę korektę o wyłapywanie czegoś takiego albo kupienie tłumaczowi większego słownika...
Książkę bardzo polecam - nie tylko po to, żeby się przekonać dlaczego nie należy grywać w pokera kartami do tarota...
Tim Powers "Ostatnia odzywka"
Tłum. Mirosław P. Jabłoński
Zysk i S-ka
Poznań 2000
Ewa Pawelec
Magazyn Fantastycznie! nr 9/2000
Zhakowane na szybko przedświątecznie przez E. P.