Pasaż histeryczny

 

1.

Zdarzyło się to, co się nieuchronnie musiało zdarzyć. Wysiadł mi komputer. Wiedziałem, że to nastąpi wcześniej lub później. Nastąpiło wtedy, kiedy wybiła godzina. Ja do maszyn mam stosunek taki, jak Haitańczyk do magii, czyli nabożny.

Kiedyś przed ośmioma laty pewien Misio zainstalował mi z łaski kawałek programu do pisania w skrzynce, którą właśnie przyniosłem na miękkich nogach z geesu z komputerami, a wtedy to były dopiero początki komputerowania dla ignorantów-amatorów takich jak ja, to czułem większą emocję niż przed pierwszą prywatką, na której wedle wszelkich możliwych przewidywań powinno dojść do jakiegoś zbliżenia z osobą ludzką. Na prywatce do zbliżenia nie doszło, a ja osiem lat temu wpatrywałem się tępo w ekran i klaskałem w dłonie, gdy tylko na ekranie pokazywały się literki.

Od początku z tamtym komputerem zdarzały się kłopoty. Dyskietki gięły się i syczały, wydawało mi się, że w nocy wypływa ze szpary czytnika jakaś smoła i ze skrzyni telewizyjnego ekranu dobywają się tajemnicze szepty. W końcu czytnik odmówił wszelakich lektur i musiałem poprosić specjalistę o przyjście i ratunek.

Przyszedł duży Murzyn, roztańczony, roześmiany, włosy poskręcane jak makaron świderki i tańcząc zaraźliwie spytał, co się złego stało. Ja też jakoś niechcący zacząłem ruszać biodrami i wskazałem na moje biedne pudło: "czytnik" - wyśpiewałem w rytmie raegge.

Duży Murzyn obejrzał i zapytał: "Czego się uśmiechasz, czego, co w tym widzisz wesołego?". Zawiesił na ekranie zdjęte z szyi koraliki i poszedł sobie. Smoła przestała ciec, a czytnik zaczął działać.

 

2.

Minęło lat osiem. Ile ja na tym biednym komputerze napisałem tekstów, dowiedziałem się dopiero wtedy, gdy je straciłem. Wiedziałem, że słabnie, bo mnie ostrzegał. Mrugał, groził starczym palcem na ekranie, dreptał nawet za mną na plastikowych nogach do łazienki, przysiadał na wannie i prosił o godziwy pochówek. Obiecałem i słowa dotrzymałem, ale przecież do końca nie wierzyłem.

Stało się nagle, jak wszystkie nieszczęścia. Z nie przegranym na dyskietki tłumaczeniem w brzuchu, w szale uniesień, w codziennym pośpiechu.

Co to się działo! Cierpiałem jak potępieniec w siódmym kręgu piekła. Cierpiałem i nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo cierpię. Wszak to jeno maszyna, przecież to zwykły telewizor ze scalonymi układami. Tłumaczyłem sobie: "Skończyłeś dwie książki - w brzuchu zostały same odpady, najwyżej przetłumaczysz od nowa część rozprawy francuskiego profesora - drobiazg".

A jednak wyłem i waliłem głową w półkę, na której stoją Dziady oraz Ballady i romanse, aż nabawiłem się na czole rany Konrada. Umarłem, by się ponownie narodzić: pojąłem mianowicie, że to wstrętne pudło jest elektroniczną materializacją rozważań filozofów o jedności ciała i ducha. W ciągu ośmiu lat skrzynka z ekranem stała się moją wątrobą z ducha. Więc wyłem i skręcałem się z bólu.

 

3.

Wątły, pobladły i skręcony w sobie pojechałem na przedmieścia z adresem w dłoni, jak z receptą na żywot wieczny. Błądziłem długo i głęboko po ulicach Lenina, Barbusse'a i Aragona, bo trafiłem na przedmieścia Blanc-Mesnil, ostatnią twierdzę komunistów w Ile-de-France. Musiałem budzić popłoch, bo mieszkańcy uciekali przede mną jak proletariat przed amerykańskim wyzyskiwaczem, a matki zasłaniały dzieciom oczy, co uczeńsze nuciły:

 

Miesiąc świeci,
Martwiec leci,
Sukieneczka szach, szach,
Panieneczko, czy nie strach?

 

Trafiłem do zakładu pana Jana Lisa, który siedział nad biedną moją skrzynką i próbował odzyskać utracone dane. Pot spływał nam z czoła jak chirurgom na dramatycznych filmach. Po siedmiu godzinach ciężkich zmagań moja duchowa wątroba, przed wydaniem ostatniego tchnienia, wypluła co najważniejsze. Spojrzeliśmy sobie z panem Janem i z jego pierworodnym synem w oczy, pomilczeliśmy i włożyliśmy w pudło po chrupkach martwe już wątpia maszyny. Spoczęły one na cmentarzysku dla komputerów w garażu pana Jana Lisa.

Siedzę przed nowym ekranem i myślę o eksperymentach Waltera Benjamina, patrona tych pasaży. W Zasadniczych aspektach drugiej serii doznań po zażyciu haszyszu Walter Benjamin zapisał skrupulatnie: "Wrażenie zewnętrzności wywołane przez haszysz zawiera w sobie coś nieprzyjemnego. W tym zewnętrzu musimy wyróżnić wyraźnie obszar widzenia, który stanowi dla człowieka upojonego haszyszem to, czym dla widza jest scena. Ale pojąłem, że między mną - widzem - i sceną znajduje się jeszcze coś, rodzaj proscenium. To proscenium to bliskość śmierci. Bliskość śmierci zawiera się dla mnie w następującej frazie: śmierć znajduje się pomiędzy mną i mym upojeniem".

Lodowate tchnienie wyczułem pomiędzy ekranem i klawiaturą, kiedy czcionki na ekranie zaczęły się zamieniać w zeschłe liście z romantycznej ballady Buergera.

Sfinx