'||''|. || || || || ...... ... .... .. ... || || ' .|' || .|...|| || || || || .|' || || || || .||...|' ||....| .||. '|...' .||. ||. '|| '||' '|' || || '|. '|. .' .... ... ... ... .. .. .. .. ... ... .... .. ... || || | ||. ' ||' || .| '|. || || || || || || .|...|| || || ||| ||| . '|.. || | || || || || || || || || || || || | | |'..|' ||...' '|..|' .|| || ||. .||. ||. .||. '|...' .||. ||. || '''' || ... || || .||. ..|''|| '|| . '|| .|' || || ... .... ... ... ... ... .... .||. .... || .... || || ||' || '|. | || || | '' .|| || .|...|| || .|...|| '|. || || | '|.| ||| ||| .|' || || || || || ''|...|' '|...' '| | | '|..'|' '|.' '|...' .||. '|...' .. | '' ___ _________ __/ (_) __ / __/_ / // / / /__ / /__ ___ ___ ___ _ _____ ___ ___ ___ \__//__|_, /_/_/ _ \/ / _ \/ _ \ / _ Y -_) |/|/ / _ Y -_) _ `/ _ \ <__/ / .__/_/\___/_//_/ / .__|__/|__,__/_//_|__/\_, /\___/ /_/ /_/ / /_____ ___ / /__<___/_________ __ / '_/ _ \/ _ \/ '_/ // / __(_-< // / /_/\_\\___/_//_/_/\_\\_,_/_/ /___|_,_/ *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* Zaczęło się od kłótni... jakżeby inaczej ;) Potem zostało rzucone wyzwanie, w wyniku którego ja i Marek/Smayle mieliśmy napisać po opowiadanku. Temat: 'Samotność w tłumie' zaproponował Łukasz Grochal, który potem dołączył do konkursu i też napisał opowiadanko - "Pacjent # ..." - niestety, nie mogę go znaleźć na DejaNews, więc nie podam URL-a :( *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* Subject: Dzien Wspomnien From: nina@friko.onet.pl (Nina) Date: 1997/09/20 Message-ID: <3423985d.1563968@news.ict.pwr.wroc.pl> Newsgroups: pl.soc.dekadentyzm Dla Łukasza... ponieważ docenia surową symbolikę liczb ;) //----- - Wybierz wspomnienie - monotonnie powtórzył komputer po raz bodajże czwarty czy piąty. Piotr westchnął. Wiedział, że nie ma na to rady. Mógł ignorować te wezwania, ale dopóki je ignorował, wszystkie systemy ignorowały jego. Nie dostanie jedzenia, nie będzie mógł się swobodnie poruszać, jaskrawe światło i denerwujące wezwania nie pozwolą mu zasnąć - zakładając, że mógłby zasnąć na fotelu przed konsolą, bo sypialnia nie otworzy się przed nim. - Jak wrócę z toalety - powiedział na odczepnego i powlókł się w stronę jedynego pomieszczenia, do którego miał dostęp. Komputer chwilowo umilkł. Może podejrzewał, że to tylko próba odwleczenia znienawidzonego przez Piotra obowiązku, a może nie podejrzewał - Piotr nie miał w tej sprawie wyrobionej opinii. Komputer ciągle czymś go zaskakiwał, więc może przejrzał grę Piotra... Zwłaszcza, że wybieg z toaletą był równie stary, jak Dni Wspomnień i - prawdę mówiąc - nawet kieszonkowy kalkulator byłby w stanie przewidzieć, że Piotr pójdzie do toalety zanim wybierze wspomnienie. Z drugiej strony wszelkie urządzenia mechaniczne, bez względu na stopień swej złożoności, traktowały ludzkie czynności fizjologiczne z nabożnym wręcz szacunkiem, istniała więc możliwość, że komputer niczego nie podejrzewa. - Wybierz wspomnienie. No tak. Podejrzewał czy nie, znowu zaczął swoją śpiewkę. Pewnie przeanalizował zawartość muszli klozetowej i odkrył, że Piotr nie ma już po co przebywać w ubikacji. Albo zwyczajnie podglądał. Szpieg. Świntuch. Piotr niechętnie wrócił na fotel. Wszystkie dni jego życia widniały przed nim w postaci zgrabnej, wielohierarchicznej listy. Nie przyglądał się jej, bo i po co? - Wybór losowy - powiedział, jak zawsze. Wszystkie dni, z których mógł wybierać, były takie same. *** - Piotruś, wstawaj! Wstawaj szybko! Goście już przyjeżdżają! No, wstawaj! Łazienka jest wolna, pospiesz się! - Co? Aaa... Dobra, już wstaję. Przyjęcie z grillem - nowa mania rodziny. Dziś były urodziny Asi - znakomita okazja, aby zaprezentować szerszemu gronu wszystkie usprawnienia, jakie zostały ostatnio wykonane w ogrodzie - a zwłaszcza cztery połączone altanki, o ścianach z żywych roślin i przezroczystych, plstikowych dachach, oczywiście dokładnie zasłoniętych roślinami. Altanki były dumą rodziców - pozwalały cieszyć się przebywaniem w ogrodzie nawet podczas przelotnych, letnich opadów. To znaczy - pozwalałyby, gdyby tylko jakiś przelotny opad raczył się pojawić. Niestety, od dwóch tygodni, czyli od czasu ukończenia prac w ogrodzie, żaden deszcz nie padał i nie można było się przekonać, czy z altanek wygodnie da się obserwować tęczę. Rodzina trwała w radosnym przekonaniu, że to miłe zajęcie będzie możliwe. Zostały nawet zainstalowane sznurki do odsuwania roślin z plastikowych dachów. - Piotruuusiuuuu - dobiegło zza drzwi łazienki. - Babcia chce się z tobą przywitać. - Zaraz - wrzasnął Piotr. Dokładnie opłukał maszynkę do golenia, ale w chwili, gdy już miał ją odłożyć na półkę, doszedł do wniosku, że powinien opłukać ją jeszcze raz. Potem przystąpił do mycia grzebienia, bo, dokładnie mu się przyjrzawszy, dostrzegł cień osadu w górnej części zębów. Kiedy w domu jest mnóstwo gości, na pewno ktoś wejdzie do łazienki, z wszelką pewnością zatem nie powinien zostawiać na widoku brudnego grzebienia. - Piotr! Co ty tam tak długo robisz? - dobiegło znów zza drzwi. Tym razem był to głos ojca. Najwyraźniej cała rodzina po kolei będzie go wywabiać z łazienki. - Wycieram podłogę - odpowiedział Piotr przebiegle. - Acha. Dobrze - dużo łagodniej odpowiedział ojciec, główny adresat wszystkich tyrad mamy, dotyczących wycierania po sobie podłogi w łazience. Skoro jednak ojciec pofatygował się na górę, sprawa była poważna. Najwyraźniej główne osobistości już przybyły i czas się z nimi przywitać. Cóż - przynajmniej ominęło go witanie ich wszystkich kolejno przy drzwiach i załatwi powitania za jednym zamachem. Pocieszając się tą myślą, Piotr opuścił wreszcie łazienkę i zszedł do salonu. Następne pół godziny zajęły uściski, całusy, cmokanie z zachwytu, odkrywcze uwagi, dotyczące jego wzrostu, wagi, postury, urody, inteligencji... Piotr uśmiechał się, całował ciocie, ciocie-babcie i babcie po rękach, wymieniał szybkie uśmiechy z kuzynkami i powinowatymi i czekał w napięciu na tradycyjne słowa babci Doroty: - A czemu ty taki chudy jesteś? Nie głodnyś przypadkiem? - Nooo... Nie jadłem jeszcze śniadania - odpowiedział, doczekawszy się wreszcie tej upragnionej kwestii. Z ulgą pozwalając się zagonić do kuchni nie uznał za stosowne wspomnieć, że nigdy nie jada śniadań tak wcześnie. W kuchni była tylko mama i trzech wujków. Po salonie była to oaza spokoju. - Kawa jest zaparzona - powiedziała mama. - Chcesz tosta? - Nie, dzięki - odpowiedział Piotr. - Wypiję kawę i lecę po Tamarę. Pewnie będę ją musiał wyciągnąć z łóżka, a potem będzie się guzdrać. Jeśli mamy zdążyć na początek imprezy, to muszę się pospieszyć. Mama pokiwała głową i zaczęła opowiadać wujkom o Tamarze - jaka to miła, mądra i śliczna dziewczyna. Piotr skończył kawę i wymknął się kuchennym wyjściem. Miał dla siebie jakąś godzinkę, którą spędził, jeżdżąc po starym pasie startowym tak szybko, jak tylko udało mu się rozpędzić samochód. Potem pojechał po Tamarę. Wymienił kilka uprzejmości z jej rodzicami, czekając na pojawienie się dziewczyny, a wreszcie nie miał innego wyjścia, tylko wrócić do domu, ogarniętego pandemonium. Tamara radośnie przywitała się ze wszystkimi, uściskała Aśkę i wręczyła jej prezent "od nas obojga", mrugając przy tym ironicznie do Piotra, który, oczywiście, nawet nie pomyślał o tym, że powinien coś kupić siostrze. Przez następne godziny trzymał się blisko Tamary, która w tłumie czuła się jak ryba w wodzie. Konwersowała za nich dwoje, utwierdzając Piotra w przekonaniu, że poderwanie jej było najlepszym posunięciem w jego życiu. Mimo wszystko nie udało mu się uniknąć kilku nieuchronnych rozmówek, kilku tańców z bliższymi i dalszymi kuzynkami, oglądania nowego dziecka ciotki Eli i wypowiedzenia się, do kogo jest podobne... Impreza była bardzo udana - tym bardziej, że spadł przelotny deszczyk i okazało się, że wszystkie 38 osób swobodnie mieści się w altankach oraz łączących je, krytych przejściach. Co ważniejsze - ukazała się piękna podwójna tęcza, a sznurki do przesuwania roślin znakomicie się sprawiły. - Pomyśl sobie życzenie - wyszeptała Tamara, przytulona do Piotra w rogu jednej z altanek. Spojrzał na nią, nie rozumiejąc. - Pomyśl życzenie - powtórzyła z uśmiechem. - Kiedy pojawia się potrójna tęcza, życzenia się spełniają. Pod warunkiem, że są prawdziwe. No wiesz, to musi być coś, czego naprawdę chcesz. Piotr spojrzał na niebo. Rzeczywiście, obok dwóch łuków pojawił się trzeci, bardzo blady i cienki, niemniej wyraźnie widoczny. Widok tęczy obudził w duszy Piotra coś jakby... - Pomyślałeś? - spytała natarczywie dziewczyna, nie pozwalając mu uświadomić sobie, jakie właściwie skojarzenia budził w nim widok tęczy. - Mmmm - mruknął i pocałował ją delikatnie. Czasem życzył sobie, żeby wszyscy ludzie dookoła niego zniknęli, ale odpędzał takie myśli, bo przecież wszyscy, którzy go otaczali, byli mu bliscy i naprawdę ich kochał. To nie było odpowiednie życzenie. Nie sformułował go, patrząc na tęczę. Myślał... sam nie wiedział, o czym. Tamara uśmiechnęła się i objęła go mocniej. - To dobrze - wyszeptała. - Te życzenia zawsze się spełniają. Deszcz przestał padać, tęcze zniknęły. Impreza robiła się coraz bardziej familiarna wraz ze wzrostem zawartości alkoholu we krwi jej uczestników. Ściemniło się, więc zapalono lampiony i ogród podzielił się na mnóstwo oddzielnych wysepek światła i cienia. Tamara poszła do łazienki i Piotr wreszcie został sam. Ukrył się w cieniu i leniwie obserwował wędrówki ciemnych sylwetek w różnych kierunkach. Chwilami sylwetki wchodziły w plamy światła, przemieniając się z tajemniczych zjaw w dobrze znane osoby, a potem znów wkraczały w obszary cienia i robiły się dużo bardziej interesujące. Tamara wróciła, odnalazła Piotra i siedziała obok niego, nic nie mówiąc - prawie tak, jakby wciąż była gdzieś daleko. W takich chwilach kochał ją najbardziej. Zegar w salonie wybił północ. *** Piotr patrzył na konsolę. Wykaz dni jego życia zniknął z niej zaraz po dokonaniu wyboru, więc świeciły się tylko lampki kontrolne - miał jednak miłe uczucie, że znowu panuje nad sytuacją. Wszystkie jego polecenia znów będą spełniane. Aż do następnego Dnia Wspomnień był wolny. - Podnieś pokrywę - powiedział, odchylając się do tyłu. Fotel wyginał się wraz z nim, przez cały czas dając mu uczucie pewnego oparcia. Kopuła znad sterówki zsuwała się powoli, a Piotr wracał do równowagi psychicznej z każdym centymetrem, o który opuszczał się fotel i z każdym metrem, o który odsuwała się pokrywa. Wreszcie leżał na fotelu na wznak i patrzył przez przezroczystą osłonę. Po odsunięciu pokrywy tylko ona oddzielała go od gwiazd - do których zbliżał się z każdym uderzeniem serca. Których nigdy nie będzie mu dane zobaczyć z bliska. Odsuwanie pokrywy wiązało się z pewnym ryzykiem, ale nie dbał o nie - nie w Dniu Wspomnień. Patrzył na gwiazdy. Dawały mu poczucie spokoju i pewności. Wiedział, że nigdy już nie zobaczy żadnego człowieka i nigdy nie będzie samotny. Wszystkie gwiazdy należały do niego. -- Najlepszego Nina *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* Marek/Smayle napisał coś takiego: "Obywatele" Marka. Konkurs nie został rozstrzygnięty... ale kogo to obchodzi? Bawiliśmy się dalej. Niestety, jakoś nie mogę znaleźć drugiej części na DejaNews, dlatego jest bez nagłówka: *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* Smayle wrote: > Wg. niektórych życie jest pasmem cierpień, więc nie mając do > nikogo żalu ni pretensji proponuję następujący eksperyment: > - umieszczę swego posła-osła w świecie z opowiadania Niny :) > - Nina zlokalizuje swojego amanta w realiach jakie ja przedstawiłem :) Niech się tak stanie :) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . OBYWATELE 2 Było zbyt wcześnie, żeby się rozglądać. Cóż zresztą mógłby zobaczyć? Szare domy, szarych ludzi, szary świat... No, oczywiście plakaty były kolorowe, ale Piotr nie przepadał za oglądaniem swojej gęby, powiększonej pięćdziesiąt razy. Kandydatkę Torbicką ewentualnie mógłby obejrzeć, pod warunkiem, że plakaty przedstawiałyby ją w tej bajecznie kolorowej, powiewnej sukience, którą z upodobaniem nosiła w rządowym ośrodku wypoczynkowym zeszłego lata. Albo w kostiumie kąpielowym... ech! Zuzia Torbicka spokojnie mogłaby startować w wyborach Miss Polonia, gdyby nie była mężatką. Taak, gdyby nie była mężatką, no i, oczywiście, gdyby Piotr był wciąż kawalerem, wiele rzeczy mogłoby się zdarzyć... - Na dziesiątą nie zdążymy, panie pośle - powiedział kierowca, przerywając leniwe rojenia Piotra. - Trafiliśmy na tak zwaną "czerwoną falę". - To nic - pogodnie skwitował Piotr. - I tak zawsze się spóźniam. Kierowca roześmiał się. - Prawda - przyznał. - Wożę pana posła gdzieś od połowy kadencji i zawsze się spóźniamy. Ale za to jest pan poseł na wszystkich posiedzeniach Sejmu, a to rzadko o kim można powiedzieć. - Cóż... każdy ma swój sposób na życie. Mój jest umiarkowanie dostosowawczy - podsumował Piotr, nie przejmując się, że kierowca nie może docenić tego dowcipu. Dojechali spóźnieni zaledwie o dziesięć minut. Piotr już sięgał do klamki, gdy powstrzymała go ostrzegawcza uwaga kierowcy: - Minuta pana posła nie zbawi. Jacyś patrzą... Piotr przyznał mu rację. Odczekał, aż kierowca wysiądzie z limuzyny, obejdzie ją i z fasonem otworzy tylne drzwi; dopiero wtedy wysiadł dostojnie, dostosowując minę i postawę do ponurego gmaszyska, obłożonego marmurem niczym grobowiec rodzinny. Wprawdzie schody wejściowe prowadziły w górę a nie w dół, ale wystrój wnętrza był bardzo podobny - i podobne echo budziły w tych murach ludzkie kroki. Pewien kontrast z korytarzami stanowiła sala spotkań, pełna ostentacyjnego przepychu, lecz skojarzenie z salonikiem ciotki Balbiny - inną odmianą rodzinnego grobowca - przywróciło Piotrowi wiarę w trafność porównania. Gdyby nie absurdalne 'zaadaptowanie' niektórych antyków do roli a to stanowiska komputerowego a to podstawki pod fax, złudzenie odbywania rodzinnej wizyty byłoby całkowite. Prezes Radnicki odłożył poranną gazetę i uśmiechnął się jowialnie. - Punktualny jak zawsze - powitał Piotra. - Nie, nie - powstrzymał wyjaśnienia. - Mówię serio. Spóźniasz się zawsze równo piętnaście minut, ani mniej, ani więcej. To bardzo wygodne, wystarczy uwzględnić ten kwadrans w terminarzu i już zmieniasz się w dwunogi odpowiednik szwajcarskiego zegarka. Przemówienie? Piotr usiadł na krześle, uprzejmie wskazanym mu przez prezesa i uśmiechnął się swoim najszczerszym uśmiechem z plakatów. - A nawet dwa - powiedział, ruchem magika wydobywając z nesesera dwie eleganckie, plastikowe teczki. Prezes zmrużył oczy i pokręcił głową, nie kryjąc uznania. - Które wybiorę? - spytał, przyglądając się teczkom, leżącym na stole i nie sięgając na razie po żadną. - Zważywszy ostatnie wypadki... - zaczął Piotr, przeciągając zgłoski - ...stawiałbym na to - pacnął brązową teczkę. Prezes sięgnął po niebieską, podsuwając gościowi gazetę, którą czytał przed jego przyjściem. - Jest tu ciekawy artykuł o programie kosmicznym, na drugiej stronie - podpowiedział. Piotr rzucił okiem, ale już po chwili lektura pochłonęła go całkowicie. Artykuł omawiał zasady rekrutacji jednoosobowych załóg do statków badawczych, które z założenia nigdy nie miały wracać na Ziemię. Projekt miał, zapewne, jakąś piękną, oficjalną nazwę, nikt jej jednak nie używał. Jakiś dowcipny dziennikarz przezwał go projektem "Szaleńcy - szaleńcom" i to określenie zrobiło zawrotną karierę, gdzieś po drodze gubiąc pejoratywny charakter. Na świecie żyło zadziwiająco wielu szaleńców... - Mocne - powiedział prezes, zamykając niebieską teczkę. - Większość tych faktów zaobserwował Nowicki, ale jego wnioski skończyły się tam, gdzie twoje się zaczęły. - Nowicki... niepoprawny romantyk - mruknął Piotr, zagłębiony w programie "Esz kwadrat". - Panna 'i chciałabym i boję się' - potwierdził Radnicki. - Nie lubię takich ludzi. Nie można na nich polegać. Weź sobie tę gazetę, za chwilę mam następne spotkanie. Piotr schował gazetę do nesesera. - Nie przeczytasz drugiego przemówienia, wujku? - Nie mam czasu. Skoro wiesz, czym nas zaatakuje konkurencja, ufam, że rozprawiłeś się z tym jak trzeba. - Jasna sprawa - zapewnił Piotr, wstając. - Tamara kazała mi przypomnieć, że wieczorem oczekujemy was na kolacji. Wielka gala - dodał w drodze do drzwi. Radnicki odprowadzał go; uprzejmość zarezerwowana dla najważniejszych osobistości, przyjaciół, wrogów politycznych i członków rodziny. - Wasza piąta rocznica, pamiętam, pamiętam. Lidka od tygodnia podpytuje, czy nie wiem, jakie szykujecie niespodzianki... - prezes zawiesił głos, lecz na widok tajemniczej miny Piotra natychmiast dodał - Założę się, że sam nie wiesz. Rozstali się w znakomitych humorach. Zaraz za drzwiami dopadł Piotra poseł Pentlewski. Gnąc się w ukłonach wyrzucał z siebie potok uprzejmości, równie ulizanych, jak jego fryzura. Z pewnym trudem Piotr zrozumiał, że jest zapraszany do domu Pentlewskiego na śniadanie. Z nie mniejszym trudem wyperswadował ulizanemu osobnikowi ten zwariowany pomysł; niestety nie udało mu się wykręcić od wizyty w pobliskiej knajpce. Pentlewski był widocznie przygotowany na taki obrót wydarzeń, gdyż przy drzwiach powitał obu posłów szef sali i wśród rewerencji zaprowadził ich do małej, bocznej salki, pełniącej rolę gabinetu dla najważniejszych gości. Po zamówieniu lekkiego posiłku Pentlewski wyłuszczył swoją sprawę. Zajęło mu to stosunkowo dużo czasu, ponieważ nie mówił wprost, owijając zasadnicze fakty w łagodzące omówienia i retoryczne figury. Denerwował Piotra okropnie, aż do chwili, gdy nieszczęsna prawda objawiła się w całej swej mizerii. - Poderwał pan żonę Nowickiego? I ona wprowadziła się do pana? Tuż przed wyborami? - upewniał się Piotr, nie wierząc własnym uszom. Wreszcie zaczął się śmiać. Już się nie dziwił, że Pentlewski krążył ogródkami, zanim zdecydował się wyznać te żenujące fakty. - Cóż... powiem o tym prezesowi wieczorem - obiecał wreszcie. - Mamy taką małą, kameralną uroczystość rodzinną. Nie, nie mam pojęcia, jak zareaguje - dodał, znów się śmiejąc. - Kto by przypuszczał, że z pana posła taki Casanova... Mina zbitego psa, którą przybrał Pentlewski, wywołała w Piotrze odrobinę współczucia. - Niech się pan poseł nie przejmuje - rzucił uspokajająco. - To nie Stany, na pana szczęście. Nawet, jeśli prasa to wywącha, może panu co najwyżej zrobić darmową reklamę. "Pentlewski - kraj, rodzina, miłość", wszystko się zgadza. Wprawdzie rodzina cudza, ale miłość jak z Harlekina. No i wszystko odbywa się w kraju. A teraz, niestety, naprawdę muszę już iść. Przy drzwiach zatrzymał się, tknięty nagłą myślą. - Ale, ale... czy to nie Nowickiego właśnie zastępuje pan poseł w naszym wyścigu? Pentlewski skurczył się potwierdzająco. - No to na pana miejscu bym go pilnował. Zabrał pan człowiekowi stołek i kobietę. Jeśli coś sobie zrobi... Prasa to hieny, sam pan wie - Piotr skinął Pentlewskiemu głową i wyszedł. Do Sejmu dotarł spóźniony o piętnaście minut, co oznaczało, że był jednym z pierwszych posłów na sali. Dotarł do swojego miejsca, witając obecnych prawie niedostrzegalnymi skinieniami głowy. Prezes Radnicki, otoczony wianuszkiem totumfackich, pojawił się kilka minut po Piotrze. Po dalszych dziesięciu minutach przybył przewodniczący Ściemniewski, w towarzystwie własnych popleczników. Wszystko wskazywało na to, że za chwilę nastąpi wielka rozgrywka. Piotr wyświetlił sobie listę posłów, zapisanych do głosu. Nazwisko Grząskiego figurowało na trzy pozycje przed nazwiskiem Piotra; zważywszy, że lista mówców ustalana była przed tygodniem, ten dogodny porządek należało przypisać dalekowzroczności prezesa Radnickiego. Grząski zadał sobie trud pracowitego przejścia od tematu posiedzenia do swoich rewelacji, sugerując ich powiązanie z zagadnieniami omawianymi przez przedmówców. Piotr słuchał z głęboką uwagą, notując w pamięci raczej to, co przeciwnik pomija, niż to, co mówi. Dbał też o utrzymywanie na twarzy starannie maskowanego wyrazu wstrząśniętego obrzydzenia. Pod koniec przemówienia Grząskiego, Piotr, zbulwersowany obojętnością sufitu, podjął mimiczny dialog z tym ostatnim, próbując namówić go do jakiejś ingerencji. Niestety, sufit pozostał niewzruszony. Przemówienia dwóch następnych mówców nie zainteresowały nikogo na sali, stanowiąc tylko tło dla pospiesznie wymienianych uwag. Szepty uciszyły się, gdy wywołano nazwisko Piotra. Piotr demonstracyjnie nie otwierał brązowej teczki, aby podkreślić, że przemówienie Grząskiego było dla niego całkowitym zaskoczeniem i zmusiło go do improwizacji, tu, na tej mównicy. Dla wzmocnienia efektu podzielił się z salą zdumieniem i konsternacją, w jakie wprawiły go słowa jego szanownego przedmówcy. Potem powtórzył raz jeszcze zarzuty, które padły przed chwilą, podejmując wnioski Grząskiego, i, w gorliwej próbie ich zrozumienia, doprowadzając je do absurdu. A potem zacytował wyjątki z trzech ustaw, przeforsowanych na początku kadencji przez obóz Ściemniewskiego, a następnie doszczętnie zapomnianych. Ustawy były wewnętrznie sprzeczne i sprzeczne ze sobą nawzajem; prócz tego były także sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale tego akurat faktu Piotr nie podkreślał, nie chcąc rozpraszać uwagi szanownego gremium. Ograniczył się do zręcznego zasugerowania, że wskazane przez Grząskiego fakty są prostą, logiczną i nieuniknioną konsekwencją tych właśnie ustaw. Piotr nie powiedział wprost, że podejrzewa twórców ustaw o celowe działanie w celu wzbogacenia swoich krewnych i powinowatych, a także licznych firm i fundacji, od których szanowni posłowie otrzymywali gratyfikacje za "konsultacje" - poprzestał na zastanawianiu się, czego też mogli spodziewać się autorzy projektów ustaw, zawierając w projektach tych tak prowokujące do nadużyć "furtki". Zakończył przemówienie, pozostawiając słuchaczom dopowiedzenie sobie ostatecznego wniosku - że reprezentowany przez Grząskiego obóz przewodniczącego Ściemniewskiego to kretyni albo przestępcy. Przemówienie Piotra skutecznie odwróciło uwagę sali od zarzutów, podniesionych przez Grząskiego. Kolejni mówcy poszli ścieżką, wskazaną przez Piotra. Pod koniec posiedzenia zadowalająco ustalono, że twórca ustaw jako taki nie jest ani przestępcą ani kretynem - jest czymś w rodzaju anioła miłosierdzia, zbyt szlachetnym z samej swej natury, aby być w stanie przewidzieć całą podłość i perfidię ludzką, które sprzysięgają się, aby wypaczyć, tworzone w najlepszej wierze, głęboko humanitarne i postępowe ustawy, w niczym nie ustępujące ustawom "europejskim", a nawet, niejednokrotnie, je przewyższające. "Kameralna rodzinna uroczystość" zgromadziła całą śmietankę polityczną stolicy. Tamara znana była z talentu organizacyjnego, umiejętności rozładowywania towarzyskich napięć i zapewniania niepowtarzalnego nastroju wszelkim swoim imprezom. Po kątach szeptano, że jej talenty dyplomatyczne to "trzecia noga" sukcesu Piotra - równie ważna, jak koneksje rodzinne i jego własna błyskotliwa inteligencja. Po toastach, znakomitym posiłku i umiarkowanej ilości wysokogatunkowego alkoholu przyszła kolej na niespodziankę Tamary. Tym razem był to teatrzyk kukiełkowy, wzorowany na modnym ostatnio "Politykonie" telewizyjnym. Teatrzyk Tamary różnił się od swego pierwowzoru wszystkim, poczynając od kukiełek, szokująco podobnych do swych pierwowzorów, poprzez dialogi, skrzące się złośliwym dowcipem, aż po samą akcję, nie mającą nic wspólnego z nudną rzeczywistością. Postaci znajdowały się w niebie i realizowały tu swoje najskrytsze marzenia. Poseł Iwański pokrywał esami-floresami wielkie połacie kartek papieru, poseł Jaworski spał na obłożonej puchowymi poduchami ławce sejmowej, prezes Radnicki zmieniał zdanie co pięć minut... Bezmyślne masy przed telewizorami nie doceniłyby tego rodzaju dowcipów, ale i tak co i rusz ktoś rozglądał się niespokojnie, aby się upewnić, czy jacyś dziennikarze nie czają się na żyrandolu lub nie wypełzają spod dywanu. Nawyk zawodowy - bo, oczywiście, rezydencja była perfekcyjnie odizolowana od świata. Kukiełka Piotra pojawiła się pod koniec przedstawienia. Był chłopcem o wielkich oczach i marzycielskim uśmiechu, taszczącym pod pachą doniczkę z jedną, jedyną, ciemnoczerwoną różą - tak piękną, że musiała być prawdziwa. Rozległy się oklaski. Piotr podszedł do teatrzyku, wyjął różę z imitacji doniczki i wpiął ją sobie do butonierki. Kłaniając się, zapraszał gości do sali balowej. Kiedy zaczęli się tam kierować, wypatrzył wuja Radnickiego i nieznacznym gestem poprosił go o pozostanie. Razem skierowali się do przytulnej biblioteki. - Pentlewski odebrał żonę Nowickiemu - poinformował Piotr bez wstępów, gdy obaj usadowili się w wygodnych fotelach. - Prosił, żebym cię o tym jakoś dyplomatycznie poinformował. Prezes parsknął krótko. - Zrobiłem mały wywiad i okazało się, że Pentlewski zgrał w czasie odsunięcie przez ciebie kandydatury Nowickiego z odejściem Nowickiej - kontynuował Piotr. - Najwyraźniej minął się z powołaniem. Powinien być reżyserem trzeciorzędnych sztuczydeł kryminalnych. Napijesz się czegoś? - Masz tu wodę mineralną? Piotr wydobył butelkę i szklanki z barku, zręcznie wkomponowanego pomiędzy regały z książkami. - Dodając to ostatnie posunięcie do tego, co już wiemy o prywatnych machlojkach Pentlewskiego, mamy chyba jego pełny portret psychologiczny - podsumował, nalewając wodę do szklanek. - Taak... - powiedział prezes przeciągle. - Władza demoralizuje. Wszystkich z wyjątkiem ciebie. Piotr pytająco uniósł brwi. - Czy nigdy nie pomyślałeś, żeby wykończyć Grząskiego? Brwi Piotra powędrowały nieomal do połowy czoła. - Przecież wiesz, że on sypia z Tamarą - wyjaśnił prezes, przybierając swą najbardziej nieprzeniknioną, polityczną maskę. Piotr uśmiechnął się melancholijnie. - Mylisz się, wuju... - powiedział spokojnie. - Z tego, co wiem, do niczego między nimi nie doszło - łagodnym gestem powstrzymał Radnickiego, który zamierzał coś powiedzieć. - Wiem, co mówię. On kocha Tamarę, a ona kocha jego. Czy można być zazdrosnym o cudze... - zawahał się przez chwilę. Słowa "szczęście" ani "nieszczęście" nie wydawały się odpowiednie. - ...przeznaczenie? Radnicki westchnął. Mógł grać ludźmi takimi jak Nowicki czy Pentlewski. Mógł psuć krew Ściemniewskiemu i całej reszcie, ale Piotr był poza jego zasięgiem. Nie kierował się normalnymi ludzkimi pobudkami. Bawił się polityką tak, jak dzieci bawią się nową zabawką. W obu przypadkach można tylko zgadywać, kiedy entuzjazm się wyczerpie. - Podejrzewam, że gdybym uniemożliwił ci kandydowanie, a Tamara odeszłaby do Grząskiego, uznałbyś to za wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności - powiedział w przypływie frustracji. Piotr roześmiał się. - Los do każdego uśmiecha się inaczej - powiedział zagadkowo. - Może przynajmniej obywatele skorzystaliby na tym, dostając zamiast mnie jakiegoś uczciwego polityka. Ostatnia uwaga rozbawiła także Radnickiego. - Uczciwy polityk - powtórzył, delektując się brzmieniem słów, tak nieoczekiwanie zestawionych. - To ci się udało. -- Najlepszego Nina ----------------------------------------------------------------------- Antonina Liedtke <nina@friko.onet.pl> *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* A jeszcze później... *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* Subject: Dzien Wspomnien 2 From: nina@spamy.won.friko.onet.pl (Nina) Date: 1997/12/21 Message-ID: <34a57bf2.37648262@news.icm.edu.pl> Newsgroups: pl.soc.dekadentyzm - Wybierz wspomnienie - powiedzial komputer miarowym tonem. Piotr byl w tak dobrym humorze, ze nawet wizja przykrego obowiazku nie wywolala w nim niechetnej reakcji. - Dobra, dawaj, co ci tam w macki wpadnie i miejmy to juz za soba - rzucil pogodnie. *** Tamara z wdziekiem krazyla wsrod gosci, nie zatrzymujac sie przy nikim na dluzej, lecz kazdego obdarzajac promiennym usmiechem. Sprawdzala, czy ktos nie obraca w dloni pustego kieliszka, czy rozmowy nie zbaczaja na obszary, grozace scysja, czy najzacietsi wrogowie sa rozdzieleni przez przynajmniej kilka pan... Piotr, ukryty na tarasie, obserwowal ja myslac o czasach, kiedy usmiechala sie do niego, kiedy ponad glowami tlumu porozumiewala sie z nim, a nie z kelnerami, kiedy laczylo ich cos wiecej, niz kowenans. Wiele razy zastanawial sie, kiedy stali sie sobie obcy i jak to sie stalo, ale wciaz nie znajdowal zadowalajacej odpowiedzi. Ich milosc nie przypominala wina w kieliszku, byla raczej mgla nad wieczorna rzeka i rownie niezauwazalnie sie rozwiala. Gosci w salonie bylo coraz mniej. Znikali dyskretnie, zegnani lagodnym usmiechem Tamary, wymieniajac z nia podziekowania i zaproszenia na nastepne spotkania. Piotr wiedzial, ze powinien zegnac gosci wraz z zona, jednak nie ruszyl sie z tarasu. Czekal, az ktos jeszcze sie pozegna - ktos, kto nigdy nie przychodzil pierwszy ani nie wychodzil ostatni, ktos, kto w ich domu powstrzymywal sie od glosnego opowiadania dowcipow, irytujacego smiechu i obtancowywania wszystkich pan po kolei... Piotr uswiadomil sobie, ze wlasciwie Grzaski znika z pola widzenia zaraz po posilkach i zastanowil sie, gdzie on sie zaszywa... Powodowany naglym podejrzeniem rozejrzal sie po tarasie, ale nie zauwazyl rywala; a kiedy spojrzal ponownie na salon, zobaczyl go, zegnajacego sie z Tamara. Nie przedluzali tej chwili - jedno spojrzenie, dlon Tamary, wedrujaca do ust Grzaskiego ani za szybko ani za wolno, usmiech... Piotr odwrocil sie, nie mogac na to patrzec. Twarz Tamary zawsze wyrazala jej uczucia dokladniej niz jakiekolwiek slowa... Piotr znioslby milosc do innego, znioslby obietnice, porozumienie, pozadanie, wszystko, co moglby zrozumiec, na co moglby zareagowac, ale ona bez slow mowila tamtemu mezczyznie 'chcialabym moc umrzec dla ciebie' - i nic ponad to. Poczekal, az ostatni goscie wyjda i dopiero potem wszedl do salonu. Tamara ze znuzeniem poprawiala wlosy. - Jestes zmeczona? - spytal. - Tak. Ide spac. Dobranoc - odpowiedziala, a potem odwrocila sie i wyszla. Nie zatrzymywal jej. Nie wiedzial, jak mialby to zrobic. Ich zycie bylo doskonale zorganizowane, najdrobniejsze szczegoly zostaly rozwiazane, wszystko dzialalo tak perfekcyjnie, ze nie pozostalo nic do omawiania. Mogl, oczywiscie, spytac ja o wrazenia z wieczoru i uslyszec 'Bylo milo. Dobranoc'. Mogl spytac, co robi jutro i uslyszec 'Ide do fryzjera. Dobranoc'. Z tygodnia na tydzien odwlekal chwile, kiedy powie jej 'Zwracam ci wolnosc, Tamaro' - poniewaz byla to jedyna istotna rzecz, jaka mogl jej jeszcze powiedziec. Wciaz sie ludzil, ze kiedy to powie, zobaczy jej usmiech - ostatni usmiech przeznaczony dla niego. Chcial, zeby jeszcze raz twarz Tamary przemowila do niego, cos mu przekazala... zeby ostatni raz przeplynelo miedzy nimi zrozumienie. Jednak im dluzej zwlekal, tym bardziej utwiedzal sie w przekonaniu, ze ten ostatni usmiech juz widzial - kiedys, dawno - i po prostu go przegapil. -- Najlepszego Nina ----------------------------------------------------------------------- Antonina Liedtke <nina@friko.onet.pl> *%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%*+-+*%$%* Powrót na poprzednią stronę