Czekałem na ten dzień długo i niecierpliwie: na biografię Alberta Camus napisaną przez Oliviera Todda. Po raz pierwszy we Francji stałem w geesie z książkami w dniu premiery w kolejce, jak w peerelu po cukier, z rosnącą irytacją zerkałem, kiedy panienka wyciągnie paczkę, rozetnie plastik i z miną obrażonej księgowej ustawi tomy na półce. Transport się opóźnił, bo spadło trochę śniegu. Czekałem jednak, bo chciałem mieć natychmiast tę cegłę - 855 stron - nad którą Todd pracował lat kilkanaście i zjeździł cały świat w poszukiwaniu informacji i dokumentów. Nie zawiodłem się. Nie tylko dlatego, że jej sumienność budzi podziw, ale również dlatego, że Todd opisał życie Alberta Camus bezprzymiotnikowo, bez ocen. Bez gniewu i bez nienawiści. Opisał życie gruźlika z Algierii, prozaika, eseisty, dramaturga, aktora, komunisty i antykomunisty, którego większość francuskich intelektualistów zawzięcie zwalczała. Todd opisał zdarzenia, które budzą zażenowanie: okazuje się, że snobizm nigdy nie był motorem postępu, a głupota nie zna granic, niezależnie od tego, czy snobi przesiadują na bulwarze Saint-Germain czy też na Krakowskim Przedmieściu. Passons. Sprawa Algierii. Camus uwielbiał swój kraj rodzinny i nikt tak dobrze jak on nie zdawał sobie sprawy z francusko-algierskich krwawych związków, których wszak nie koiło noszenie przez paryskich intelektualistów walizek z materiałami wybuchowymi za terrorystami z Frontu Wyzwolenia Narodowego. Kiedy środowisko skupione wokół Gallimarda podpisywało protesty i akty popierające działania Algierczyków, Camus ostrzegł, że zbyt łatwe zwycięstwo FLN obróci się przeciwko Algierii i przeciwko Francji. Z Alberta Camus wtedy szydzono. Czesław Miłosz napisał do niego list, w którym pytał, dlaczego Camus na oszczerstwa nie reaguje. "Nie dyskutuje się z rynsztokiem" - odparł Francuz. Camus i Polacy. Przed dziesięciu laty z okazji czterdziestolecia "Kultury" zawiesiliśmy na wystawie w Paryżu list Alberta Camus skierowany do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w imieniu wydawnictwa Gallimarda, że jemu - Camusowi - bardzo przykro, głupio i gorzko, ale Inny świat we Francji ukazać się nie może z powodów wiadomych. Inny świat ukazał się po francusku dopiero cztery dziesięciolecia później. Camus musiał gryźć palce z obrzydzenia do Francji, swej przybranej ojczyzny. Przybranej - bo Camus urodził się na tamtym brzegu Śródziemnego Morza. To różnica zasadnicza, której nie trzeba wyjaśniać nikomu, kto poczuł w czas przypływu, że z powodu słońca można zabić. Tylko z powodu słońca. W Prowansji takie myśli człowieka nie nachodzą. Muszę jednak donieść uprzejmie, że o historii wydania Innego świata Olivier Todd w biografii Camusa zapomniał. Lato 1935 roku. Gruźlica zaatakowała już drugie płuco. Albert Camus pływa i ogląda mecze piłkarskie oraz pojedynki bokserskie. Odwiedza gabinet Polaka, dwumetrowego wielkoluda - Stanisława Świklińskiego, zwanego "Stachą". Stacha słynął z cudownego daru narracji, ale po latach napisał powieść, którą przesłał Camusowi do Gallimarda. Camus odpisał przyjacielowi najszczerzej, że drukować jej nie może, ponieważ utwór wydał mu się całkowicie niezrozumiały z powodu naszpikowania go neologizmami i barbaryzmami. Latem 1935 roku doktor Świkliński pracował wytrwale nad kurzymi zarodkami, z których pragnął wypichcić cudowne lekarstwo na gruźlicę, oraz nad "kamieniem medycznym", to znaczy odmianą kamienia filozoficznego. Stacha próbował pomóc Simone Camus, z domu Hié, której matka we wczesnej młodości wstrzykiwała morfinę, żeby ulżyć córce w okropnych bólach wywoływanych przez cykle miesięczne. Z morfiną taniec zacząć łatwo, ale trudno skończyć. Doktor Świkliński zapisał Simone kurację polegającą na poście trzydziesto- lub czterdziestodniowym połączonym z regularnym piciem wody z dodatkiem kilku kropel gliceryny. Kuracja Simone nie pomogła. W 1942 roku Stacha zalecił Camusowi pobyt wysoko w górach ze względu na pogarszający się stan płuc. Camus rady przyjaciela posłuchał. Camus i Czapski. Kiedy "poputczycy" dosłownie mieszali z błotem Algierczyka za jego protest wobec sowieckich kłamstw i hipokryzji zachodnich intelektualistów, Józef Czapski napisał do niego: "Po tych wszystkich atakach zogniskowanych na Pana osobie, natychmiast pragnę Panu powiedzieć, dlaczego tak Pana kocham i żeby Pan wiedział, że ma Pan przyjaciół, o których istnieniu Pan nawet nie wie". Camus odwiedził wystawę malarstwa Józefa Czapskiego i odpisał
artyście: "To, że nie należy Pan do żadnego «nurtu»,
jest bez znaczenia. Współczesne nurty do niczego nie prowadzą. [...] Jeśli
słowo «lewica» utraciło obecnie sens, to dlatego, że lewicowi
intelektualiści, właśnie oni, stali się grabarzami wolności, jak to widać
wyraźnie na przykładzie «Temps modernes» [to był organ Sartre'a
- K.R.]. Dlatego powinno się ich zwalczać twarzą w twarz i neutralizować".
|