Po herbacie

(Książka miesiąca: Krystyna Sakowicz: Po bólu. Wstęp Henryk Bereza. Warszawa, Państwowy Instytut wydawniczy, 1995, str. 136, Seria "Nowa Proza Polska")

 

Pierwszy mój kontakt z książką Krystyny Sakowicz Po bólu nie należał do łatwych, przyznaję. Przejrzałem i pomyślałem sobie - gadanie. Babskie gadanie. Kiedy jednak bliżej przyjrzałem się książce, doszedłem do przekonania, że to utwór podstępny, wyrafinowany i bardzo interesujący.

Mówię "utwór" a nie powieść, ponieważ książka Krystyny Sakowicz należy do nurtu polskiej "słownej twórczości artystycznej", którą odkrył na dobre dla polszczyzny Miron Białoszewski, chociaż równolegle z Białoszewskim, samorządnie i niezależnie, w Ameryce, jeden z największych polskich pisarzy XX wieku - Zygmunt Haupt.

Zarówno Białoszewski jak i Haupt trudzili się wytrwale nad wprowadzeniem zapomnianych, wyklętych, niechcianych, lekceważonych obszarów mowy do polszczyzny pisanej, do "zwanej" literatury, jakby powiedział Edward Stachura. Nie dlatego, że tak sobie wymyślili, nie z przekory, nie dla sławy, dla pieniędzy lub z jakichkolwiek względów ideologicznych, ale dlatego, że zdawali sobie sprawę (ich wiedza niekoniecznie była uświadamiana), że codzienna gadanina, "mowa świata" albo - jak wolą francuscy uczeni zajmujący się teorią literatury lub filozofią - "pierwotne gatunki mowy" przenosi sensy, które nie potrafią się pojawić w gatunkach bardziej złożonych, pisanych, artystycznych, naukowych itd.

Można owo wyzwanie sformułować jeszcze inaczej i formułowaniem owej tajemnicy zajmują się obecnie filozofowie pochylający się nad mową w świetle tzw. "nauk kognitywnych": każda nasza wypowiedź związana jest z systemem naszych pojęć i wyobrażeń o świecie. Każda nasza wypowiedź świadczy i wyraża cały nasz stosunek do świata, do bliźniego, do nieba, do piekła, do Pana Boga, do Erosa i Thanatosa. Nie mówimy "o tych rzeczach", tak nam się wydaje, ale to nieprawda: "te rzeczy" nami mówią. Nami - naszym słowem i czynem, zachowaniem i gestem, mrugnięciem i stęknięciem. Każda nasza wypowiedź ma się do naszego ciała i do naszej duszy. Słowa nasze wygadywane, wypowiadane, wyszeptywane nie tyle są czynu testamentem, ile czynem samym. O filozofii mowy w świetle nauk kognitywnych napisałem osobno i w miarę drobiazgowo, ale oczywiście nikogo to i w Polsce nie obchodzi. Passons.

Wyzwanie rzucone polskiej literaturze przez Białoszewskiego i Haupta - nota bene tego rodzaju działanie we francuszczyźnie nie wydaje się możliwe ze względu na starcze usztywnienie odmian pisanych tego języka i niesłychane rozwarstwienie jego odmian mówionych - polegało zatem na bardzo prostej operacji: wprowadźmy gatunki mówione do literatury i zobaczymy, co z tego wyniknie. Powstały arcydzieła: na przykład Pamiętnik z powstania warszawskiego, na przykład Pierścień z papieru.

Nie w tym rzecz, że wprowadzenie "narracji mówionej" do literatury pisanej nadaje jej większą "autentyczność", że iluzja narracji mówionej czyni tkankę literacką bardziej elastyczną, chociaż i tych korzyści lekceważyć nie trzeba. Obecność codziennych gatunków mowy w literaturze powoduje, że może się nam objawić "literatura czynna", powiadam "objawić" świadomie, bo tylko objawienie zupełnie nieoczekiwanych sensów w zderzeniu wypowiedzi w stanie "brut" lub pozornie w stanie "brut" następuje wtedy i raczej tylko wtedy, gdy autor z uwagą dokonuje bombardowania elementarnymi cząstkami mowy skostniałą skórę pisanych odmian języka.

Ten proceder przypomina w dużym stopniu podróż po internecie: podłączasz się do sieci i szukasz informacji, nie szukając, bo kiedy szukasz histerycznie - to jej najczęściej nie znajdujesz. Żeglujesz zatem po oceanowych fluktach mowy i zbierasz w "presse-papiers" to, co wydaje ci się z nieuświadomionych względów ciekawe. Potem tę kośbę jeszcze raz przeglądasz i okazuje się, że podczas internetowej podróży inicjacyjnej wydarzyły się rzeczy niebywałe, które otwierają ci furtkę do kilku tajemnic. Otwierają, albo chociaż uchylają - to wystarczy.

W wypadku "słownej twórczości artystycznej" posługującej się gatunkami "żywej mowy" również mamy do czynienia z "podróżą inicjacyjną", podczas której wydarzają się rzeczy nieprzewidywalne. W zderzeniu różnych fragmentów, urywków, strzępów, wypowiedzi, urywków, drobin, drobiazgów, odprysków.

Szumy, zlepy, ciągi oraz Rozkurz Białoszewskiego to przykład językowej podróży do kresu nocy z objaśnieniami i legendą jak podróżować i jak nasłuchiwać. Wyniki tej podróży okazały się - dla uważnego czytelnika - zaskakująco bogate, ponieważ przez szumy, zlepy i ciągi widać cały kosmos i całe piekło, całe niebo i cały wszechświat. Całą jaskrawość. Co wynika z Po bólu Krystyny Sakowicz?

 

Największa trudność ze znalezieniem klucza do tej książki polega na tym, że Po bólu dotyczy świata, którego już nie ma. Książka ta powinna być sprzedawana łącznie - na przykład - z przewodnikiem po świecie codziennym realnego socjalizmu w wersji peerelowskiej wydanym na CD-ROMie. Kto dziś jeszcze pamięta o głodzie rzeczy, o walce o skrawek mięsa, o każdy przedmiot potrzebny do życia, kto dziś jeszcze wyobraża sobie świat zdegradowanych i ciągle łaknionych przedmiotów pierwszej, drugiej i trzeciej potrzeby, nijakość, hybrydyczność tamtego świata, jego - jak mówią cudownie Rosjanie - "poszłost".

Kto o tym pamięta - ja pamiętam, ale ja już jestem czcigodnym starcem. "Pampersi" nie pamiętają i nawet nie chcą wiedzieć. Mój przyjaciel Tadeusz Komendant opowiadał mi, że na zajęciach ze studentami polonistyki UW ćwiczył wiersz Słonimskiego o tęsknocie do kapelusza. Młodzież analizowała i analizowała, i dopatrywała się w wierszu wielu różnych sensów, między innymi kosmicznych, ale brakowało jej podstawowej przesłanki: wiersz Słonimskiego powstał z powodu głodu rzeczy, tak jak Pan Tadeusz z tęsknoty za ojczyzną. O tym młodzież nie wiedziała, bo nigdy w życiu niczego jej nie brakowało. Młodzież nie tęskniła ani do rzeczy, ani do ojczyzny. Po bólu.

Jeśli w książce Krystyny Sakowicz czytelnik bez pamięci historycznej "czasów pogardy" natrafi na następujący mrożący krew w żyłach fragment: "W mięsnym złapałem trutnia. Tłok jak cholera, a ten z boku, chaps. Zauważyłem. O, ludzie się kochają, stoją tylko i patrzą, co się dzieje. Dorwałem faceta, przytrzymałem. Było dwadzieścia pięć tysięcy w portfeliku, przekupywał mnie tym. Nie chciał dotykać: «ja nie chcę, nie chcę, nie chcę, niech mnie pan wypuści». Trzydzieści pięć - czterdzieści lat, ludzie myśleli, że morderca, gdy go przyłapałem. Bo najpierw w łeb, w łeb, w łeb i na ziemię. Kop. Byli młodzi chłopcy, stali bez ruchu, taka zwykła sytuacja" - gdy więc osobnik bez pamięci trafi na taki fragment, to będzie źle, bo chyba niewiele zrozumie, wzruszy ramionami, albo się przestraszy.

Potrzeba przypisów, że oto w sklepie mięsnym, albo w "Delikatesach" jakiś człowiek chciał się wśliznąć bez kolejki do kolejkowej głowy, do głowicy, do lady, chciał - nie wystawszy swych kilku godzin, albo nawet kilkunastu godzin kolejkowych, bez opowiadania się na społecznej liście kolejkowej obecności, bez cierpienia, bez odkupienia, bez bólu, pragnął dopiąć się do lady, jak do maminej piersi i bezprawnie ssać: kupić mięso albo co. Więc zasłużył na śmierć - prawie: "taka zwykła sytuacja". Teraz już po bólu.

 

Dobrze, ale wiem i czuję, że chociaż książka Krystyny Sakowicz winna się ukazać ze stosownym CD-ROMem, to i bez niego sensu nie traci, pod warunkiem, że czytelnik czyta ją z pewną uwagą i życzliwością, a nie wzdyma wstępnie lub: i tak wie z góry, co o niej sądzić, ponieważ poleca ją Henryk Bereza.

Po bólu jest collage'em głosów "z tamtej strony", to wysłuchane szepty i skomlenia ludzi "z domu umarłych", rozchwiana powieść o własnej zdegradowanej egzystencji, o nieobecności życia i radości życia w czasach "między psem i wilkiem", o drążącej dusze pustce, a może nawet o utracie duszy. Po bólu to podniebny dialog z Końcówką Becketta, albo z dramatami "rodzinnymi" Pintera. Oto końcówka jak resztka "woł. z kość." na kartce żywnościowej.

Książka Krystyny Sakowicz kojarzyła mi się z filmem francuskim Kassovitza Nienawiść, wyświetlanym również w Polsce. Nienawiść opowiada o przedmieściach wielkich francuskich miast, na których bezsens życia rodzi agresję, a agresja prowadzi do zbrodni. Agresja bez celu i bez powodu. Bunt bez kierunku, bo bunt niemożliwy.

Sytuacja na przedmieściach wielkich miast francuskich przypomina pod wieloma duchowymi względami stres duchowy przedstawiony przez Krystynę Sakowicz w Po bólu. Pustka nie wymachuje sztandarami. Pustka duchowa nie zna granic. W tym sensie książka Krystyny Sakowicz - jakby powiedzieli odpowiedzialni krytycy, którzy - jak wyczytałem w "Zeszytach Literackich": "o sprawach poważnych mówią poważnie" - "zawiera przesłanie uniwersalne" i gdyby przetłumaczyć ją na francuski (to niemożliwe ze względu na przepaść gatunków mowy pomiędzy francuszczyzną i polszczyzną, o której wspomniałem na początku) - to na pewno odniosłaby nad Sekwaną gigantyczny sukces. Dwa lata temu Goncourtów dostał sympatyczny Antylijczyk za pomysł trochę podobny: przedstawił bowiem - i uczynił to z wdziękiem - żywą mowę kreolską w uścisku literackiej francuszczyzny i pokazał jak kreolszczyzna mówiona francuski język literacki rozsadza.

 

Skoro zaś PIW nie opublikował Po bólu Krystyny Sakowicz z CD-ROMem o peerelu, to przynajmniej polecam młodym krytykom i recenzentom warszawskim lekturę tej prozy równocześnie z poematem Tadeusza Różewicza Spadanie. Ale i tak mnie nikt nie posłucha, po herbacie.


("Twórczość" nr 7/1996)



Sfinx