Dla Mirona księgą i kuźnią natury stało się właśnie Miasto. To ono, pełne tajemniczych symboli i objawień, słów wymawianych przez rzeczy - domaga się lektury. Miasto: twór jakby sztuczny, ale dzięki swej zwielokrotnianej obecności bezpośrednio dany i dostępny w codziennym doświadczeniu, a więc niejako "naturalny". Miasto tworzy jedyną naturę: w nią właśnie Wędrowiec został wrzucony. Wędrowiec istnieje i się istoczy tylko i wyłącznie pośród mowy Miasta, szepczących zaułków i chrapiących podwórek zakreślających uniwersum - pole możliwej rozmowy. Wędrowiec "lata" po mieście, ale Miasto przekracza Wędrowca: pojawił się w nim nagle, by wsłuchiwać się i odczytywać przesłania, i opuścił je nagle, pozostawiając lekturę w miejscu równie przypadkowym, jak było na początku. Prawda: pośród ulic i placów znajdował też gaje i oczerety: "Zlatujemy. W dół na prawo. Ścieżki. Ciemno. Spąt. Gąszczyki. Coraz szerzej od drzew. Zaraz za nimi cała wielka woda. Idziemy. Ścieżki kręcą. Ognik. Leży dwoje na trawie. Gada. Le. podskakuje. - Op! Bym się przewrócił. To i tak... Że ci. Bo pusto. Zawsze tu teraz pusto. Głupi prażanie nie przychodzą. To właściwie środek miasta - z drugiego brzegu piętrzy się Warszawa, wywyższa, włazi w górę, po skarpie, po wieżowcach świeci, spada, topi się w wodzie, drży, cała, od góry do dołu, gasi, zapala, zmąca, i od początku... Nagle idzie na ciemnym tle ciemna postać, szybko, długie włosy... - Idzie Hamlet". Mateczniki tkwią w Mieście, szuwary gęste i wonne jak te, które przemierzał Miron z Le. wzdłuż praskiego brzegu Wisły między mostami Śląsko-Dąbrowskim i kolejowym. Spośród drzew i zarośli wyziera wielka woda, w której podwaja się i załamuje Warszawa. Ten obraz - warto mu poświęcić osobną rozprawę - ulubiony przez romantyków obraz odbicia w wodzie jest kolejnym wcieleniem metafory "gwiazd jeziora" bliskiej Mickiewiczowi, Słowackiemu, Krasińskiemu i Leśmianowi. Gaje nie tworzą jednak oaz natury w Mieście, lecz są częścią Miasta. Wędrowiec może spotkać Hamleta koło Portu Praskiego, w przedostatniej bramie od Marszałkowskiej albo gdzieś w starej kamienicy na Hipotecznej. Bo miasto i jego sobowtór to dla Wędrowca "przedmioty intencjonalne" - podpowiada fenomenolog. Wędrowiec nie postrzega Miasta jako wytworu zbiorowości, produktu cywilizacji, narzędzia "służącego" komuś, czemuś i po coś. Dla Wędrowca Miasto nie używa w swojej mowie celownika, a może nawet narzędnika. Te przypadki wytarły się w miejskich obrotach rzeczy. Domy, arterie, podwórka i mosty utraciły dla Wędrowca użyteczność, ale coś zyskały w zamian. Filozof powiedziałby, że kiedy przedmiot traci "poręczność", czyli - na przykład - psuje się jak pióro, którym piszę, lub gwóźdź, który zamiast w ścianę wbijam sobie w palec, to wtedy wychodzi na jaw (dla mnie) sens tego przedmiotu jako przedmiotu właśnie. Przedmiot traci swą milczącą "poręczność", ale za to zaczyna do mnie "mówić" swoim własnym głosem. Kiedy zaś piszę bez kłopotów i gwóźdź wchodzi w ścianę, rzeczy te są dla mnie przezroczyste i właściwie nieobecne. Maurycy Mochnacki wyrazie podobne przekonania mocno i stanowczo w rozprawie "o duchu i źródłach poezji w Polszcze": "Wszystko mówi do serca naszego, co nie podlega sztucznemu berłu człowieka. Te tylko rzeczy, które on sposobi do własnego użycia są nieme, bo martwe. Lecz kiedy czas zniszczy ich użyteczność, odzyskują mistyczne życie". Rzeczy są nieme i martwe wtedy, gdy służą człowiekowi zgodnie ze swym przeznaczeniem. Teza ciekawa i powracająca w rozmaitych wariantach od presokratyków do Heideggera, podejmowana przez poetów. W "normalnym", to znaczy zdroworozsądkowym nastawieniu do świata, w którym kategorie myślenia są gotowe, a słowa mają określać przedmioty zgodnie z ich znaczeniami spisanymi w dobrze sprawdzonych słownikach, każemy rzeczom milczeć i milczą one jak kamienie. Nie mają głosu. My wiemy lepiej, my wiemy tak, jak wiedział Jowisz litewski - uczony Jan Śniadecki - gdy w salonie u państwa Bécu natrząsał się z niedorzecznych bredni Nietoperza Literatury - młodego Mickiewicza, drżącego w kącie z gniewu i ze zgrozy. Drżenie to opisał wybornie Ryszard Przybylski w eseju Oświeceniowy rozum i romantyczna przepaść. Nasza racjonalna racja jakąś wartość naprawdę posiada i nie trzeba jej lekceważyć, ale jedna racja nie wyklucza innej, bardziej tajemniczej. Biada zadufanym, którzy mają oczy ku patrzeniu, a nie widzą, mają uszy ku słyszeniu, a nie słyszą, bo tylko jedną stronę czytają z Księgi. Gdy pióro przestaje pisać - to coś do mnie mówi. Gdy samochód wpada na warszawskiej ulicy w dziurę, bo magistrala "nie podlega berłu człowieka", a "czas zniszczył jej użyteczność" - to wierzę w mistyczne życie rzeczy. Nie o żarty tu idzie, tylko o życie mowy. Jeśli rzeczy są martwe i nieme, to znaczy martwe, bo nieme - ich życie i mowa to jedno, albo niewiele się mylę - to wina człowieka. Coraz częściej się zdarza, że człowiek uzurpujący sobie miano pana stworzenia, przedłużający swoje chcenia na przedmioty, uzależnia się od nich całkowicie i z pana mniemanego przemienia się w rzeczywistego niewolnika, najczęściej bezwiednie: do chwili gdy... przedmioty odmówią mu posłuszeństwa. Lubimy zawiązywać łańcuch za pomocą przedmiotów, mnożyć je, gromadzić, ulegać irracjonalnemu w gruncie rzeczy "rozumkowaniu" o mocy rozumu i potędze techniki. Rozum i Technika - to neon mrugający trupim światłem nad motelem "Piekło". Rozum i pragmatyzm wychodzą człowiekowi bokiem. I wtedy zaczyna się robić tęskno na duszy. Dusza miewa swoje zachcianki, sobowtór budzi się między sercem i nerkami. Sobowtór lub/i człowiek wewnętrzny. Człowiek wewnętrzny może usłyszeć i zobaczyć, czego nie był w stanie pojąć tamten: zrozumie - jak mówili nasi starsi bracia - sercem. Często takie duszne zewy kończą się ponurym kacem, bo rozum jest przebiegły i wśród wielu funkcjonalnych rzeczy wymyślił również narzędzia, które skutecznie neutralizują bunty przeciw niemu. Ale nie w wypadku Wędrowca-poety. On wie i wierzy głęboko, że każda rzecz ma wiele różnych stron, że różne strony rzeczy domagają się głosu, łączą w związki inne niż funkcjonalne. Wie i wierzy głęboko, że rzeczy stają dęba i wymykają się z ordynku. Psują. Wtedy ożywają i przemawiają. Pamiętamy ten wiersz:
SPRAWDZONE SOBĄ
To tylko krzesło, ale połamane, a więc żyjące. Już przemówiło. Już przyciągnęło tłumy rzeczywistości, rozpoczynając swoje mistyczne życie przedmiotu częściowego - jak by powiedział Jacques Lacan. Nie bójcie się: to nadal krzesło, ale włączone w rytm Kosmosu, w tajemny związek powinowactw natury. Jeżeli Rozum i technika przyzwyczaiły nas do myślenia o rzeczach, ich związkach i człowieku w kategoriach funkcji, to czujcie i wiara każą nam szukać istoty rzeczy w mowie zjawisk. Wsłuchiwać się w kosmiczne szepty i nawoływania, dochodzące z różnych czasów i przestrzeni dzięki temu, że zniknęły funkcjonalność i "poręczność" rzeczy. Miasto i jego sobowtór w rzecznym odbiciu, wychylające się z krzaków lub zza węgła, objawia się Wędrowcowi jako Rzecz-Pospolita-Mówiąca wyrwana władzy rozumu i techniki. W tym znaczeniu Miasto staje się naturą w stanie czystym. Objawia się jako rzecz kaleka i połamana, a więc prawdziwie żyje. Oto rzecz pospolita, codzienna, dana naocznie, chociaż zwodniczo, widna dla oczu zewnętrznych, choć w zamgleniach i srebrzystościach niewyraźna, oraz widna dla oczu duszy, które ciemność odmykają. Oto pospolita rzecz mówiąca, scena kaleka i teatr ubogi, w którym rzeczy istniejące nie całkiem, mieszają swoje partie z głosami żywych i umarłych, łącząc się w wielki chór przy wtórze eolskiej harfy. Miron: "Dlaczego ja sobie ubzdurałem, że na pustym korytarzu na jedenastym piętrze w upalne noce trzepocze śpiew na mandolinie. «I grała, śpiewała...»? Żarówy świecą. Potem wiatr wszystkimi klatkami wieje, łączy się z sobą przez jedenaste piętro korytarzem... Rozdziela, wyje... jak jeden olbrzymi instrument miejskiej natury - harfa bloku. Czy blok harfy? [...] Cisza. Bez wiatru. Burczy transformator.
Może poderwie się cały blok, już się podrywa bez śladów odgłosu w Kosmos".
|