Dwa tygodnie temu dreptał przede mną rue des Rosiers niewysoki facet w płaszczu - wydało mi się - ortalionowym, z plastikową siatką, z której wystawały lilie-smolinosy, a pod pachą trzymał bagietkę. Przyspieszyłem kroku i chciałem zawołać, ale jak? - "Miron!"? Nie mam prawa. - "Proszę pana!"? - na środku bagnieńskiej ulicy, po polsku? W Le Marais by to jakoś uszło. Po francusku coś beknąć? Jeśli to on, to głupio.

Zwolniłem kroku i patrzyłem, jak dziwny nieznajomy skręca przy restauracji Goldenberga w prawo, w ulicę Ferdynanda Duvala. Bagietka pod pachą jak z obrazu Czapskiego. Niech już tak zostanie. Nie dopadłem go przed laty w Warszawie, na tych Polach Elizejskich na Bagnie już nie wypada. Niech idzie.

Powiecie, że wymyśliłem Białoszewskiego na rue des Rosiers już po lekturze Mirona. Wspomnień o poecie zebranych i opracowanych przez Hannę Kirchner. Przeczytałem książkę w tę, a potem we w tę i nadal podczytuję. Zebrane w niej świadectwa - ważne. Materiał opublikowany przez redaktorkę tomu, Hannę Kirchner - na wagę złota. Trudno, mówcie, co chcecie: ja widziałem, co widziałem, dopiero potem przyjechała książka.

Białoszewski i Paryż. Do tej pory się wydawało, że jedyny paryski donos Mirona to scena z zegarkiem i Sandauerem opisana w Szumach, zlepach, ciągach. W tomie Hanny Kirchner nadziałem się na relację owego Sandauera, pod tytułem: Podzwonne Białoszewskiemu: "Na śmierć byłbym zapomniał o naszym wspólnym pobycie w Paryżu, w 1959 roku. Sam mieszkałem w PEN-Clubie, jego musiałem jednak umieścić w dzielnicy, gdzie by się mógł wyjęzyczyć po polsku. Wynająłem mu pokój przy rue des Rosiers, gdzie na każdym kroku słyszało się oba języki, z którymi osłuchał się od dzieciństwa, żydowski i polski. Dodajmy, że piękności oficjalnych oglądać nie lubił, po muzeach i galeriach chodził niechętnie. Największe wrażenie z przygód paryskich zrobiło na nim runięcie w jego izdebce starej hotelowej szafy, czemu też poświęcił wiersz. [...] Po trosze pokazywałem mu Paryż, ba! wybrałem się z nim na strip-tease, gdzie główną striptizerką była - o dziwo - Polka. Ale po nim to wszystko - jak po gęsi woda". Sandauer albo nie wiedział, co Miron Białoszewski robił w Paryżu, albo bał się wiedzieć, w każdym razie w prawdziwym paryskim pasażu Białoszewskiego nie odegrał żadnej roli.

Białoszewski pojechał do Paryża, by spotkać się w Maisons-Laffitte z Józefem Czapskim, co wynika z relacji, z listów i z rysunków umieszczonych przez Hannę Kirchner w rozdziale O Mironie, o Ludwiku. Dobrze pamiętałem, że na oryginale notatek ze Starobielska Czapski umieścił napis: "W razie mojej śmierci proszę oddać Ludwikowi Heringowi (adres) albo Marii Czapskiej (adres)". Dzięki Hannie Kirchner i lekturze Mirona mogłem wreszcie powiązać osobne nitki paryskie w dłuższy ciąg.

To Czapski uratował przed wojną Heringa od samobójstwa, to Hering z Ludmiłą Murawską wynosili w roku 1939 obrazy artysty z jego pracowni w Józefowie, to w listach do Józefa Czapskiego Ludwik Hering najpełniej - jak twierdzi Hanna Kirchner, która listy te czytała - wysłowił swój własny dramat. I to Józef Czapski dzięki interwencji Heringa, wraz z Kotem Jeleńskim, zorganizował w Paryżu w roku 1957 pomoc dla chorego na gruźlicę Białoszewskiego.

30 kwietnia 1958 roku Białoszewski pisał do Czapskiego: "Od paru dni wisi na moich nowych drzwiach (nowego mieszkania) Pana Kasjerka. Zawiesiliśmy ją z Ludwikiem. Patronuje domowi, teatrowi (w mieszkaniu), publiczności. Między jej zawieszeniem (teraz) a zobaczeniem Tramwaju przed siedemnastu laty (u Ludwika) zamyka się moje myślące życie".

Białoszewski do Czapskiego, lipiec 1958: "Ciągle myślimy (z Ludwikiem), że nasz teatr jest prostszy niż wydaje się Panu z daleka. Podobnie z moimi wierszami. Tak proste (są), że ludziom nie przyjdzie do głowy. Szukają zawsze i wszędzie wygibów, których nie ma".

W styczniu 1959 roku Białoszewski przyjechał do Paryża i donosił Ludwikowi Heringowi: "Byłem dziś u Józia. I jadę do nich na piątek, sobotę i niedzielę. Bardzo się z tego cieszę i cały czas o tym myślę. Bo Paryża nie mogę jeść. Zostaje malarstwo (które oglądam i Józio). Dwie najciekawsze rzeczy w Paryżu. [...] Był taki wieczór [...] kiedy przywlokłem się do nich na ostatnich nogach. Usiadłem w fotelu. Józio puścił nagle Requiem Mozarta. [...] Józio mnie rysował".

Na 287 stronicy Mirona znajdujemy ów rysunek Czapskiego. Młody mężczyzna z przymkniętymi oczami, zasłuchany w Mozarta lub w kosmiczne naszeptywania. Przyjrzyjcie się uważnie tej głowie: przecież to Edward Stachura.

Szumy, zlepy i ciągi we mnie: bagietka na rue des Rosiers, Stachura zatopiony w Mozarcie, Czapski troszczący się o gruźlicę Mirona. Tylko ten Sandauer niepotrzebny.




(Raptularz końca wieku: fr. książki)

Sfinx