Święto przywróconych Dziadów

(Książka miesiąca: Ryszard Przybylski Słowo i milczenie Bohatera Polaków. Studium o "Dziadach". Warszawa, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich PAN, 1993)

 

"Błogosławiony, który odczytuje,
i którzy słuchają słów Proroctwa,
a strzegą tego, co w nim napisane,
bo chwila jest bliska".
Ap, 1, 3.

 

"Przywróć nam Dziady. Tam, u Wszechmocnego tronu,
Kędy nasz żywot ścisłe odważają szale,
Tam większym jest ciężarem łza jednego sługi,
Którą szczerze wyleje nad tobą u zgonu,
Niż kłamliwe po drukach rozgłaszane żale,
Płatny orszak i kirem powleczone cugi".
Dziady, cz. IV

 

I

Ryszard Przybylski przywrócił nam Dziady. Postąpił zatem mądrzej, lepiej i piękniej niż Ksiądz, co prawda tylko unicki, w IV części dramatu. Ryszard Przybylski nie tylko Dziady zwrócił, ale pokazał, że tworzą one wielką artystyczną całość, analogiczną do Wielkiej Całości, która obejmuje wszelkie sfery niebieskie, ziemski padół i piekielne kręgi, Trójcę Świętą, archaniołów i aniołów, duchy wszelakie, zmarłych, żyjących i szukających spokojnej śmierci - czyli plemiona upiorów, zwierzęta, rośliny, kołatki i motyle. Całość, w której znajduje się miejsce i dla Polski, i dla historii.

Na dzieło Ryszarda Przybylskiego o Dziadach wypadło czekać długo z winy wydawców, którzy spełniają obecnie w rozpadającej się na sztuki Wielkiej Całości taką funkcję, jaką niegdyś pełnił Nowosilcow wobec wileńskiej młodzi, czyli odgrywają rolę szatańskich synaczków.

Oczy ich owadzie, odbijają światło, ale nie rozgrzewają duszy. Wydawcy de natura rerum bywają ograniczeni, a ich zajęcie zakłada zupełną ignorancję w świecie duchowych wartości. Gdyby Stwórca pokarał ich większym umysłem, to wszak wydawaniem książek trudnić by się natychmiast przestali.

Spotkałem wydawców o owadzich oczach, którzy na wieść o spychaniu dzieła o Dziadach do niebytu wzruszali pogardliwie ramionami i z ust ich uchylonych jak martwa ostryga wydobywał się syk: przecież to o Mickiewiczu!

Kiedy starałem się z entuzjazmem godnym wczesnych romantyków zwrócić uwagę zowadzonych, że przecież od lat kilku coraz więcej pojawia się tomów o Mickiewiczu, że to znak, zachęta i początek poważnej rozmowy, bo się wypełniają dni, a z kim rozmawiać w czasach przełomu, gdy odciska się na naszych czołach pieczęć wolności, jak nie z nim? Tyle książek o Mickiewiczu - to przepowiednia, kometa na polskim niebie i warto kometę śledzić, to znaczy przede wszystkim drukować mądre teksty. Wtedy wydawcy bąkali - to przecież o Mickiewiczu!

Nieszczęśni! nie wiedzą, co mówią! I choć nie zbadane są wyroki Boże, to jednak podejrzewam, że wylądują w ostatnim kręgu piekła. Ryszard Przybylski obiecał, że jak tylko się znajdzie w Górnym Kościele, to wyskubie Archaniołowi Drugiemu (ze sceny 3, części III) wszystkie jego niepokalane pióra za pomylenie Konradowej zdziczałej fascynacji władzą z wielką miłością do cierpiącego narodu.

Ja zaś obiecuję, że kiedy trafię do piekła, to gdy tylko diabelski oprawca oko odwróci, to podrzucę wydawcom bierwion pod sagany.

Wszak tu nie idzie o osobiste ambicje autorskie ani o pychę zwykłą, a zgubną. Toczy się gra o rzecz o wolności słowa i klucz do polskiego "jestem".

Można rzec: przesada! W końcu książka Ryszarda Przybylskiego ujrzała światło dzienne po latach pokuty w otchłani. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Otóż pisze się, i to z powodów zasadniczych.

Wydęte wargi i owadzie oczy wydawców są oznaką pomylenia wartości w polskim życiu duchowym. Zdradzają mianowicie, że jeśli ktoś pochyla się z uwagą nad księgami, w których szuka światła i mądrości, choćby księgi owe połyskiwały jeno ciemnym świecidłem i poiły gorzką wiedzą o sposobach ukojenia rozpaczy - to jest osobą chorą na umyśle.

Wydęte wargi i wzrok owadzi ostrzegają przed złowieszczą chwilą, kiedy bywalcy salonu warszawskiego, albo inne miałkie biesy, porwą Arkę Przymierza z tekstami świętymi Polaków i przerobią ją na mercedesa ze zwisającymi u radiowej anteny kutasikiem z pawich piór w barwach narodowych.

Wtedy biada nam wszystkim, bo będziemy błąkać się jak widma po mogiłkach, a zabraknie Guślarza, by ulżył w biedzie. Ryszard Przybylski w wieszczym uniesieniu napisał bowiem w Słowie i milczeniu Bohatera Polaków: "Nie zdając sobie z tego sprawy, mający wygląd anioła, można za życia pędzić upiorny żywot, bezczelnie odmawiając zapłaty za gościnę w świecie, oprotestowując dług wobec egzystencji. Upiory stwarza rozwydrzony egocentryzm". I tępa pazerność.

 

II

Książka Ryszarda Przybylskiego opowiada o przemianach bohatera Dziadów Adama Mickiewicza. Bohater dramatu, jak wiadomo, przybiera różne imiona i lubi zrzucać skórę. Bohater Polaków wiedzie żywot upiorny, a poza tym albo milczy, albo gada za dużo i raczej bez sensu. Bohater Polaków bywa histerykiem albo kabotynem.

Inaczej nie stałby się pewno Bohaterem Polaków: "Dziady zaczęły się w zapadłej wiosce na Litwie pytaniami o nadchodzące wydarzenia. Kończą zaś - w stolicy imperium, na pustym placu przed pałacem cara, w centrum politycznego zła, gdzie opuszczony przez proroka Bohater Polaków utknął w czarnej nocy, niepokojonej jedynie przez światło sączące się z okna carskiej sypialni. [...] Nie wiemy, dokąd pójdzie, o czym myśli, co zamierza i co uczyni. I nie dowiemy się już nigdy. Wpatrzony w znak ciemiężcy, zastygł na zawsze w ciemności, jak wieczna tajemnica. Na firmamencie czasu Polski pojawił się niby dzika gwiazda i nagle zawisł tam na zawsze, niedopoznany, nieodgadniony, ale rzeczywisty. Nieśmiertelny bohater polskiego mitu, wyniesiony przez Mickiewicza na ojczyste niebo. Groźny jak kometa wróżąca wielkie wypadki. Wołający nieustannie o dalszy ciąg swego niezwykłego żywota. Sam wiecznie niedokonany, w nas wiecznie dokonujący".

Bohater Polaków nie tylko wiedzie żywot co najmniej dwuznaczny. Imiona zmienia jak rękawiczki. Raz jest Upiorem, Widmem, innym razem zwie się Pustelnikiem, Gustawem, Konradem, Pielgrzymem lub Wygnańcem. Przeraża, śmieszy, łka, maże węglem po ścianach mało czytelne graffiti, trzęsą nim epileptyczne drgawki, rzyga pychą, potem wymaga czułej opieki, a po tym wszystkim skłonni jesteśmy podejrzewać, że Boża Opaczność powierzyła mu szczególną misję do spełnienia wobec Polski i świata.

Przyznajmy szczerze: Bohater Polaków nie wydaje się specjalnie sympatyczny i Szef Działu kadr w Departamencie Zadań Niewykonalnych, uwzględniający - w swej małości - ziemskie jedynie kryteria, tego osobnika do trudnej roli Męża Epoki z pewnością by nie wybrał. Ani zawiedziony kochanek, ani poeta z bazyliańskiej celi, ani tym bardziej upiór - na polskiego Rambo się nie nadaje. A jednak jest coś w tym osobniku wyjątkowego. Obrzędy II części Dziadów ujawniają - czytamy w dziele Ryszarda Przybylskiego - tę, między innymi, prawdę, że czas człowieka nie wypełniony cierpieniem, współczuciem i miłością jest czasem zmarnowanym. "Cierpienie, współczucie i miłość wiążą człowieka z materią, której istnienie jest taką samą tajemnicą jak niewidzialny świat ducha".

Czyli, że istotą życia są sprzeczności. Nie można sprzeczności uniknąć, bo inaczej życie staje się płaskie i nieprawdziwe. "Sprzeczności należą do życia" - pisał Miron Białoszewski w Rozkurzu, przy okazji rozważań o "tołkowaniu się każdego pokolenia z Mickiewiczem".

Miron Białoszewski i Ryszard Przybylski spojrzeli na Dziady tak, jak Mickiewicz przebił "przestrzeń imperialną" w Ustępie, czyli obaj dostąpili łaski sokolego wzroku. Ryszard Przybylski zauważył, że już na początku polskiego romantyzmu Mickiewicz zaproponował szczególne rozwiązanie: "Sprzeczność ma swój głęboki sens, dopóki pozostaje sprzecznością w całej swej wspaniałej grozie, która tak bardzo niepokoi rozum. Rozwiązać antynomię w ten czy inny sposób znaczy pozbawić ją głębokiego sensu i tym samym zubożyć doświadczenie. Antynomię należy przyjąć i przeżyć, wychodząc poza prawa logiki. Ucieczka od antytez jest przekleństwem. Prawda o istnieniu rodzi się z przeżycia obu sprzecznych wartości. Człowiek musi doznać goryczy i słodyczy życia, hańby i chwały materii. Musi zaznać pełni doświadczenia, która polega na ciągłym pogrążaniu się w skrajnościach. Rozdarcie jest strukturalną cechą egzystencji".

Nie ocala ani sama cnota, ani babranie się w występku. Ani szczęście bez cierpienia, ani cierpienie bez radości. Ani głuche milczenie, ani czcza mowa. Bohaterowi Polaków grozi, na mocy sprzecznej natury życia, ciągłe niebezpieczeństwo zostania upiorem: żywym trupem, to znaczy kimś, kto pozostaje zawsze nie całkiem.

Bohater Polaków zapoznaje się z tajemnicą życia, a raczej uczestniczy w niej swym paradoksalnym istnieniem w szczególnym czasie, to znaczy podczas święta. Karl Kerényi wiedział, że tylko święto odsłania sens codziennej egzystencji, wydobywa z otaczających człowieka rzeczy ich esencję oraz odsłania moce działające w życiu. "Święto - to najbardziej rzeczywista rzeczywistość człowieka - tak śmiało rzec możemy, zbierając w jedno to wszystko, co w święcie tkwi obiektywnego i subiektywnego zarazem - święto pokazuje, że ludzie są zdolni odnajdywać, dzięki periodycznemu rytmowi, wiedzę o sobie samych i odczuwać w ten sposób natychmiastową obecność bytów wyższych, na których spoczywa wszelka egzystencja" (K. Kerényi, Qu'est-ce que la fête?, w: La religion antique, ses lignes fondamentals, Genève 1957, s. 67).

 

III

Badania Ryszarda Przybylskiego nad pierwszym wcieleniem Bohatera Polaków, w którym zjawia się na cmentarzu w dniu Święta Dziadów, ośmielają do wyszeptania jeszcze jednego imienia, które nosi w sobie milczące widmo ze skrwawionym sercem. Być może imię jego - Anaon.

Największe święto celtyckie zwało się Samain i przypadało na noc z 1 na 2 listopada, czyli czarnego miesiąca miz-du. Do dzisiaj jeszcze w zapadłych kątach Bretanii, która jest rodzajem francuskiej Litwy, schodzą się mieszkańcy na pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki.

A kiedy się spogląda na przydrożne krzyże, kapliczki z wizerunkiem Maryi, albo trafi się pośród skał armorykańskich na tak zwane ossaria, czyli kryte słomą chaty, obłożone od powały po stropowe belki kośćmi i czaszkami przodków, z zewnątrz i z wewnątrz, to nie dziwmy się, że drzwi od kaplicy otworzy nam Guślarz.

Podejrzewam, że w Bretanii schroniły się moce, które pomogłyby w dokonaniu się rytu przejścia, czyli uzyskaniu przez Bohatera Polaków nowej postaci. Słowacki nie pomylił się za bardzo, wybierając na miejsce objawień skały oceanowe w Pornic, ale ponieważ rozsadzała go pycha oraz wygórowane ambicje - więc zboczył za bardzo na południe, ku Nantes, zamiast wejść w magiczny trójkąt ziemi obiecanej duchów pomiędzy Brestem, Vannes i Saint-Malo.

W Bibliotece Polskiej w Paryżu trafiłem przed kilkoma dniami na relikwiarz: w pozłacanych ramkach z tektury, udających gałąź cyprysu, zamknięto pod szkłem kawałek trumny żelaznej Mickiewicza, pociętej na kawałki po ekshumacji na cmentarzu w Montmorency, a przed podróżą na Wawel. Dziwnym, choć jak zwykle nieuniknionym zbiegiem okoliczności, relikwiarz zawinięto sznurkiem w paczkę z pocztówkami wyobrażającymi bretońskie ossarium, kaplicę i cmentarz. Na jednej z widokówek ujrzałem wspartego o płot Guślarza. Nadciągał miesiąc miz-du i mag zdążał na święto Samain.

Jak twierdzi Jean Markalé w książce Contes de la Mort des pays de France oraz w Histoire secrète de la Bretagne, podczas święta Samain świat zmarłych i świat żywych otwierały się wzajem na siebie, a raczej w ogóle przestawały istnieć, podobnie jak przestawali istnieć - osobno - żywi i umarli. Cała wspólnota przekształcała się podczas święta w grupę błogosławionych upiorów. Podczas święta wolno było na cmentarzu wyprawiać najdziksze swawole, łącznie z zaspokajaniem potrzeb naturalnych i spełnianiem aktów seksualnych.

Dusze zmarłych błądziły w strefie przejściowej pomiędzy zaświatami i światem żywych, więc wspólnota mogła im bardzo pomóc. Bo tylko doskonała jednia - Całość ustanawiana przez żywych i umarłych - pozwala na obronę przed czymś znacznie gorszym niż śmierć i trudniejszym od życia - przed atakami ciemnych sił w szarej strefie pośredniej między życiem i śmiercią, czyli w korytarzu upiorów.

Uczestnicy obrzędu Samain - bretońskich Dziadów - wiedzieli, że przed śmiercią uciec się nie da, a nawet uciekać przed nią nie warto, natomiast należy strzec się sił demonicznych, które żywym nie pozwalają całkiem wyzbyć się żywota, a zmarłym spokojnie opuścić ziemskiej skorupy.

Mieszkańcy Wogezów, którzy równie starannie jak Bretończycy przechowali dawne celtyckie formy obrzędowe Święta Zmarłych, gotowali w Dzień Zaduszny gorczyczne ziarna i połykali je z zapałem, ponieważ wierzyli, iż tyle dusz opuści tej nocy czyściec, ile rodzina zje gorczycy.

W Wogezach i w Bretanii zapala się często kalwados lub wódkę w kominku, by dusze błądzące pomiędzy prawdziwym życiem i sprawiedliwą śmiercią mogły się w zaduszny wieczór porządnie ogrzać.

Mieszkańcy Chateaubriand w departamencie Loary Atlantyckiej wierzą święcie, że stare panny, które nie igrały z młodzieńcami i "nie dotknęły ziemi ni razu", czyli ocalając cnotę skazały się na upiorną wegetację, że takie panny nie trafią po śmierci ani do nieba, ani do piekła, ani nawet do czyśćca, tylko błąkać się będą w poszukiwaniu kogoś, kto je do ziemi przyciśnie.

Po cmentarzu na Litwie, po wioskach bretońskich i po dolinach Wogezów, po irlandzkich łąkach i wrzosowiskach walijskich oraz po czterech kątach świata błąka się upiór zwany Anaonem, byt ani żywy, ani martwy, włóczący się - jakby powiedział Ryszard Przybylski - pomiędzy dwoma częściami rozerwanej Wielkiej Całości. Jean Markalé twierdzi, że upiory te tworzą coś w rodzaju "uniwersalnej rezerwy egzystencjalnej", wypadły z wieczności, utraciły poprzednie wcielenie i czekają na kolejną metamorfozę, a ich upiorne bytowanie jawi się jako "zjawa realna", czyli skóra zastępcza, płaszcz pożyczony, łachman brudny i ciasnawy.

Z dziejów Bohatera Polaków opisanych przez Ryszarda Przybylskiego, podobnie jak z historii Anaona lub innych upiorów błąkających się pod wszystkimi chyba szerokościami geograficznymi wynika, ze śmierć jest nade wszystko pasażem, przejściem z jednego stanu do innego, wędrówką po światach, których granice zacierają się i przenikają nawzajem. Pośród nas zasiadają liczne rzesze upiorów, a nasze dusze często przemykają się w dalekie rejony, by za stołem zostawić tylko trupa.

Dzieje Bohatera Polaków są próbą generalną zgonu czytelnika lub widza Dziadów i zachętą do nowego życia. To historia o bardzo szczególnym rytuale przejścia, dzieje potrząsania truchłem. Na dość wąskim obszarze w zachodniej Bretanii, pomiędzy miasteczkiem Plumaugat i Douarnenez, wokół doliny rzeki Porzay, zachował się dziwny zwyczaj. Żałobnicy wynosząc trumnę z kościoła, uderzają nią mocno w odrzwia lub pilar, by zachęcić nieboszczyka do dalszej drogi, by hic obiit... oraz natus est...

Z opisu Bohatera Polaków wynika, że jedyną stałą jego cechą jest niespełnienie: "Bez żadnej przesady Bohatera Polaków można nazwać człowiekiem skrajności. Zanim cokolwiek powiedział, milczał. Kiedy się wypowiedział, zamilkł. Całe jego jestestwo pochłania albo zbyt gorączkowa mowa, albo zbyt kategoryczne milczenie. W wiecznym otwarciu Dziadów drży przede wszystkim jego intrygujące milczenie. Chociaż od czasów Zygmunta Freuda panuje w Europie przekonanie, że do mówienia można zmusić nawet niemą podświadomość, to Konrada do mówienia nie zmusi jednak już nikt i nic. [...] Między losami Polski a życiem Konrada istnieje dość czytelna paralela. Jak Pierwsza Rzeczpospolita, Konrad zgrzeszył «nadużyciem słowa». Za ten grzech Opatrzność ukarała i Polskę, i Konrada wygnaniem do Babilonu i milczeniem. Nasz bohater został wtrącony w typowo polską sytuację. Po doświadczeniach otchłani nie wie, co ma powiedzieć i jak ma postąpić. Zastygł w niedopoznaniu sensu swej egzystencji. Czeka".

Konrad milczy nadal, bo można przypuszczać, że z woli Opatrzności Polacy jeszcze nie odkupili swych win. Trup jest ciałem, które przestało być próbą ducha. Grabarze muszą rąbnąć Konradową trumną o pilar kościoła.

 

IV

Kim jest autor Słowa i milczenia Bohatera Polaków? Guślarzem, to znaczy hermeneutą. Pochyla się z uwagą nad tekstem Mickiewiczowego arcydzieła, by dzięki szczególnym zaklęciom, inkantacjom i naszeptom wysłuchać wypowiedzianych i przemilczanych słów Bohatera Polaków i pozostałych tak zwanych bohaterów dramatu, czyli ludzi, wszelakiej gadziny oraz pozornie martwych przedmiotów.

Uwagi poświęcone osobie Guślarza pozostają, jak sądzę, w związku z Ryszardem Przybylskim jako autorem książki o Dziadach. Guślarz spełnia funkcję kapłana i poety. "I kiedy w końcu pojawi się Widmo, ocknie się w nim Ksiądz. Wszystkie te trzy funkcje łączy Guślarz w jednej osobie mistagoga".

Jak Guślarz z "Czyścowemi duszeczkami" i wiejską wspólnotą, tak Ryszard Przybylski postępuje z Dziadami. I podobnie jak Guślarz wobec Widma, dochodzi w końcu do przekonania, że "to jest ponad rozum człowieczy": "Biorę tedy znowu do ręki spisane przez Mickiewicza dzieje żywota [Bohatera Polaków] w nadziei, że mimo wszystko wyczytam z nich jakąś wiedzę o naszym przeznaczeniu, ale po uważnej lekturze znów dochodzę do wniosku, że ponownie znalazłem się przed tajemnicą. Nawet milczenie nie jest tu jednoznaczne. Prócz cierpienia nie ma w tym dziele nic pewnego. Żywi rozmawiają z umarłymi. W cmentarnej kaplicy lud wraz z duszami nieboszczyków wykonuje operę dla intelektualistów. Trumna, nadprzyrodzona dydaktyka i śpiew. Jakaś tajemnicza dziewczyna rzuciła nadwrażliwego młodzieńca i oto trzęsie się firmament, rozpada się przedustanowiona harmonia. Sfrustrowany upiór wpada w logomanię i zaczyna gadać jak najęty. Zegary biją. Świece gasną. Byt zapada w ciemności. W więzieniach, między przesłuchaniami, nasza najlepsza młodzież żartuje i śpiewa piosenki. Epileptyk szybuje ku gwiazdom. Historion wygraża Transcendencji. Machając ogonem, diabeł lituje się nad zbrodniarzami. Zapominając o tłumie ofiar, aniołowie cackają się z poetą wypchanym pychą. Wizjoner coś bełkoce o liczbach. Plugawy łotr szydzi z matki zakatowanego syna. Bluźnierstwa, modlitwy i bezsilność. Spiskowcy, zdrajcy i męczennicy. Półzgnili donosiciele dławią się gorejącą ziemią mogił. O świcie między drzewami cmentarza miga na drodze rząd kibitek. Filozoficzne przechadzki po ulicach kirgizo-kajsackiego Babilonu. Wszystko jest bezwzględnie rzeczywiste i zupełnie absurdalne, aż do łez".

W końcowym fragmencie swego dzieła Ryszard Przybylski posłużył się ironią, albo rodzajem katachrezy, nie po to jednak, by wyrazić bezsilność interpretatora wobec Dziadów, lecz by streścić prawdziwe odkrycia dokonane przez Guślarza-mistagoga podczas uroczystego obrzędu lektury dramatu Mickiewicza.

Z lektury Przybylskiego wynika nade wszystko, że Dziady są całością misterną, o konstrukcji jednocześnie koronkowej i krzepkiej jak strop katedry gotyckiej. Przekonanie o jedności Dziadów wcale nie zakorzeniło się w historii literatury. Przybylski dowodzi, że Dziady tworzą same Wielką Całość, choć jednocześnie milczy o tak zwanej Dziadów części pierwszej.

Z Mowy i milczenia wynika ponadto niezbicie, że Dziady zaklęte są w strukturze wiecznego niedopoznania, to znaczy, że wszelakie rozczulania się nad uniesieniami Konrada, pracowite rozszyfrowywanie proroctwa księcia Piotra i typowe dla polskiej duszy kulturalnej skłonności do tępego zachwytu wyjętymi z całości Dziadów fragmentami są znakiem takiego samego kabotyństwa, jak senne podskoki Bohatera Polaków w stronę grzbietu Nieba.

Ryszard Przybylski pokazał z mistrzostwem maga, że wielkość Mickiewiczowskiego przedstawienia Bohatera Polaków polega również na wykazaniu głupoty, uzurpacji, pychy, bezsensownego wzdęcia, małości i egoizmu nie tylko oprawców, ale też ofiar. Ofiar potencjalnych lub spełnionych.

Ryszard Przybylski dowodzi, że niezwykła zuchwałość, niesamowitość Mickiewicza polega również na tym, że obdarzył on Polaków bohaterem, na jakiego Polacy zasłużyli. We Wprowadzeniu Ryszard Przybylski napisał: "Czytanie formy otwartej jest bardzo szczególne. Wszystkie znaczenia, sensy i syntezy, które powstają w czasie lektury, są w jakiś sposób zawieszone. Każdy następny fragment może wywrócić najbardziej skrupulatne ustalenia. Rzucić nowe światło na poprzednie. Śmierć autora nie likwiduje tego zawieszenia. Przeciwnie. Po zgonie twórcy dzieło fragmentaryczne nigdy nie stanie się «organiczną całością». Dlatego, chociaż ograniczone, Dziady są teraz ciągle otwarte. Chociaż niedokończone, są nieodwołalnie całkowite. Są po prostu przejawem wiecznego niedo".

Tak jak wiecznym "niedo" charakteryzuje się dusza polska, tak "niedo" artystyczne Dziadów tworzy jego doskonałą formę. Arcyformę, która - jak najsłuszniej zauważył Ryszard Przybylski - nie jest śladem kompleksów wobec Zachodu, lecz sceptycyzmu wobec trwałości form stworzonych przez cywilizacje zachodnie. Z czego bynajmniej nie wynika, że Polacy są narodem (do czegokolwiek) wybranym.

Ryszard Przybylski odczynił nad Dziadami pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki. Po spaleniu (w duchu) garści kądzieli, kotła wódki, święconego ziela i tak do hermeneutycznej kaplicy wepchnęło się Widmo, które okazało się Bohaterem Polaków. Widmo, które gada jak najęte, albo tępo milczy. Widmowy bohater wiecznie przesunięty w fazie, nieobecny, ale widomy, mądry, ale głupi, wielki, ale mały, skromny, ale wypchany pychą. Męczennik - ale kabotyn.

I choć wiadomo doskonale, że pomiędzy Mickiewiczem i bohaterem Dziadów zachodzi taka sama różnica jak pomiędzy Krasińskim i Pankracym, to jednak nie mogę zapomnieć następującego fragmentu listu Zygmunta do Delfiny z 8 marca 1848 roku: "Z p. Adamem jako człowiek ciągle dobrze, - on co chwila przychodzi. [...] Nie raz, gdy on mówi co, krzyczący i piszczący, uważam, a on dystrakt, stoi przed lustrem i zupełnie tak, jak aktor patrząc się w lustro, mimikuje, rysy okręca i układa, włosy odrzuca w tył, jakby długo odbywał taką naukę i nagle zapomniawszy się, że ktoś patrzy, wracał do nałogu [...].

Potem kusi mnie do pychy, albo pochlebia. Tyrania, gniew, pochlebstwo - ani kropli miłości - wszystko to znaki nie Chrystusa, ale Szatana! Przy tym wiele prawd ogłasza, - na tym zależy piekło, że chwyta Boże prawdy i rozprowadza je swoim sposobem, by je popsuć".

Może odgrywał jednak Mickiewicz przed Krasińskim stworzonego przez siebie Bohatera Polaków, wtedy w roku 1848 w Rzymie, na via del Babuino, dwa kroki od Piazza del Poppolo i "Nawrócenia Świętego Pawła w drodze do Damaszku", ale skoro go grał, to również jest prawdziwa inna scena, odegrana w kwaterze Krasińskiego - wszak Mickiewiczowe Dziady to arcydzieło otwarte - scena, po której Krasiński napisał do Delfiny Potockiej, że: "Główną jego ideą, czuciem jego zażartym, stworzyć siłę taką przez świętość, która by mogła od razu wziąć górę tonem swej potęgi, nad tonem mongolskim, - i zburzyć budowę złego!"

Jedno z odkryć Ryszarda Przybylskiego polega na wykazaniu, że Bohater Polaków w Dziadach jest sprzeczny i nieobliczalny, ze Bohater Polaków jest zdolny do wszystkiego. Podobnie jak Mickiewicz w Rzymie.

 

V

Skoro Ryszard Przybylski jako autor Słowa i milczenia przeistoczył się w Guślarza, to motto otwierające jego hermeneutyczne inkantacje, zaczerpnięte z Opowieści chasydów Martina Bubera i zdające sprawę z nauki cadyka z Kobrynia o słowie i o człowieku - wydaje się gestem wielce naturalnym.

Ryszard Przybylski nie powołuje się w ogóle na dotychczasowe ustalenia mickiewiczologów i na zdobycze Dziadologii, lecz przyzywa na pomoc Ojców Kościoła. Bo rozważania Ryszarda Przybylskiego są medytacją chrześcijanina obdarzonego łaską wiary nad tajemniczym bytem słownym, w którym roi się od diabłów i aniołów, a Bóg Ojciec, jego Syn oraz imię Maryi wzywane jest często i do różnych celów. Niebiosa i kręgi piekielne wirują na kosmicznej karuzeli wraz z ludem, spiskowcami i stadem łajdaków.

Ryszard Przybylski postępuje jak Guślarz, cadyk i znawca świętych tekstów, czyli prowadzi dyskurs hermeneutyczny. Najbliższa metodzie Przybylskiego byłaby chyba alegoryka Orygenesa, którego czwartą księgę traktatu O pryncypiach Ebeling określa mianem pierwszego w historii systematycznego wykładu zasad hermeneutycznych (por. Religion in Geschichte und Gegenwart, Tubingen, 1959, s. 242-262). Orygenes, który przecież starał się również ocalić "autorytet hermeneutyczny" Świętego Pawła, wypracował teorię trzech sensów Pisma, wyzyskując zresztą wiedzę alegoryczną Filona z Aleksandrii (por.: H. de Lubac, Exègese médiévale: les quatres sens de l'Ecriture, T. I-IV, Paris, 1959-1964; J. Danielou, Origène, Paris, s. 179-190; J. Grondin, L'Universalité de l'herméneutique, préface de Hans-Georg Gadamer, Paris 1993, s. 21-24).

Orygenes odnalazł klucz do interpretacji Pisma w Księdze Przysłów: "Nadstaw ucha i słuchaj słów mędrców, nakłoń swe serce ku mojej nauce, bo dobrze, gdy w sercu je chowasz, gdy stale je widać na twoich wargach. Byś ufność swą w Panu pokładał, chcę wskazać ci dzisiaj twoją drogę. Czy już nie pisałem tobie trzy razy [słów pełnych] rad i wskazań, by cię nauczyć prawości i prawdy, byś wiernie zdał sprawę temu, kto cię posłał" (Prz 22, 17-21).

Orygenes doszedł do wniosku, że przysłowie przypisywane Salomonowi mówi też, że trzeba trzykrotnie Pismo przepisać, zanim zacznie się mówić o świadectwie prawdy w tekstach świętych zawartym. Ta reguła zakłada, że egzegeta musi trzykrotnie "zapisać" tekst w swej duszy: najpierw w sensie cielesnym albo dosłownym, zwanym też sensem somatycznym albo historycznym, który pozwoli uszlachetnić ludzi prostych. Wyższy sens - pneumatyczny (od pneumy) dostępny niech będzie tym, którzy już wstąpili na drabinę ducha i wiedzą coś o Piśmie. Sens trzeci - spirytualny, odsłaniający boskie i ostateczne tajemnice Pisma, dostępny będzie tylko Doskonałym.

Egzegeta Dziadów pochyla się nad Mickiewiczowym pismem i odkrywa w nim trojakie sensy, podkreślając przy okazji ciągłą obecność triady, powtarzanej w tylu wariantach i formach.

Sens somatyczny - dotyczy obrazu historii ziemskiej w Dziadach, sens pneumatyczny - epifanii, archeologii duszy oraz wzlotu i upadku Bohatera Polaków. Sens spirytualny - roli słowa i milczenia w tym utworze, których związek zaiste przemienił się w wielką tajemnicę, którą przeniknąć może dopiero Doskonały: "Czytelnik lub widz w teatrze, zwłaszcza widz, który nie tylko widzi, lecz również słyszy rzeczywistość Dziadów, staje się bowiem oto świadkiem niezwykłego wydarzenia. Obserwuje, jak Bohater Polaków przekształca się w wiecznie niedopoznaną tajemnicę.

Nikt nie jest w stanie poznać esencji jego duszy, istoty jego osoby. Kiedy milczał, czynił z reguły symboliczne gesty lub dawał znaki. Raz jako Upiór mówił bardzo dużo, ale była to pożegnalna mowa jego młodzieńczej duszy, która umarła na naszych oczach. [...]

Osoby występujące w II części Dziadów wiedzą o nim tyle co nic. Nawet Ksiądz Piotr. Znaki wizualne «odraczają» jego obecność, a mowa symboliczna uniemożliwia poznanie jego istniejącego «ja». Wszyscy odczuwają, że siły wyższe przeznaczyły go do wielkich spraw, ale nikt nie wie, kim jest w istocie. Stał się Bohaterem Polaków dzięki założonemu, chyba z niebios, niedopoznaniu. Jest niezwykły, ponieważ nie może być rozszyfrowany".

Hermeneutyczny trud Ryszarda Przybylskiego przywraca Dziady w ich wiecznie się spełniającej, choć nigdy przecie nie spełnionej tajemnicy. Autor Słowa i milczenia Bohatera Polaków wysłuchał więc jęku Gustawa i pojął go głębiej niż paroch.

 

VI

"Słowo zewnętrzne i wewnętrzne miało się na początku tak, jak ciało do duszy i jeśli mowa zewnętrzna stała się dzisiaj, niej lub więcej, jeno zastygłą lawą dawnego duchowego ognia, albo jeno płytą nagrobną zagubionego ducha, to ciało nadal przecie otwiera się i czeka na tajemne przejście, przez które przedostać się można, choć z trudem, z zewnątrz do wewnątrz i z wewnątrz na zewnątrz". (Franz Von Baader, Fermenta cognitionis, I, 22).

("Twórczość" nr 11/1993)

Sfinx