Kajetan Morawski: Paradoks błękitnej krwi
1. Ambasador Kajetan Morawski należał do tych ludzi, których skromność równa zasługom i rozlicznym talentom spowodowała, że pozostali w historii literatury polskiej nieco w cieniu - swoje czyny przedkładając nad trud utrwalania imienia, o czym pisał Edward Raczyński w londyńskich "Wiadomościach" po śmierci Kajetana Morawskiego. Pozostawanie Morawskiego w cieniu - to również wina nieuważnych krytyków i recenzentów głównie - jak zwykle - warszawskich. Widzenie i opisywanie przez Kajetana Morawskiego ludzi i rzeczy przypomina ciepłe kolory na obrazach Watteau. Józef Czapski uważał, że wokół frazy Kajetana Morawskiego gromadzi się różowa aura, która może trochę drażnić zawodowych czarnowidzów, albo zwykłych pesymistów. W cieple kolorów Kajetana Morawskiego tkwi mądrość. Tę tonację wybrał Morawski świadomie, o czym zresztą wyraźnie pisał w książce Na przełaj opublikowanej w Londynie, w roku 1969 przez Polską Fundację Kulturalną: "Dziś przeglądając kartki rękopisu czuję się jakby w starej rupieciarni. Czuję się w niej dobrze, bo wśród ludzi, przedmiotów i myśli, do których przywykłem. A żadne światło jaskrawe nie mąci mi wzroku, bo dzień się już pochylił i ma się ku wieczorowi". Naturalna skłonność Kajetana Morawskiego do ciepłych tonów w pisaniu i w bezpośrednich stosunkach z bliźnimi - wynikała również, jak mniemam, z koloru jego krwi. Józef Czapski, w szkicu o Tamtym brzegu zauważył, że trzech Morawskich napisało ów tom: "«Właściwości języka» każdego nich zdają się różne i nierównej wartości: Morawski-ambasador, Morawski-skamandryta, jeszcze o Młodą Polskę zazębiony i Morawski-pisarz autentyczny, oryginalny, wyrastający z całej XIX-wiecznej tradycji pisarskiej Morawskich, tej rodziny o krwi najbardziej błękitnej, bo, jak mawiał profesor Tarnowski - najbardziej pomieszanej z atramentem".
2. Tak było. Gdyby komuś przyszło do głowy wydać dzieła wszystkie wszystkich Morawskich piszących w ubiegłym stuleciu, to należałoby chyba nawet jurkowskie rodzinne stajnie zamienić w biblioteczne hale pocięte w poprzek regałami. Choćby Franciszek Morawski, który zanim zaczął walczyć pod Napoleonem, zanim został generałem dyżurnym armii Królestwa Kongresowego i ministrem wojny w powstaniu listopadowym, zanim powrócił z zesłania, z Wołogdy do rodzinnej Luboni, to najpierw studiował prawo we Frankfurcie nad Odrą, a później brylował w przedpowstaniowych salonach Warszawy i w pałacach Kongresówki oraz Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Ulubione zajęcie Franciszka Morawskiego w warszawskim salonie Wincentego Krasińskiego polegało na godzeniu ognia z wodą, z pełną wiedzą o obcości godzonych żywiołów, czyli na próbie godzenia klasyków z romantykami. Franciszek Morawski pisywał recenzje teatralne w duchu prawie romantycznym, choć jednocześnie morał jego bajki: Kogutek i gąsięta, a bajki pisywał Franciszek Morawski arcyzabawne, mierzył w Mickiewicza. Pisywał świetne wiersze, z których Oda na powrót wojska z roku 1812, Na śmierć Karpińskiego lub Droga żelazna. Dworzec mego dziadka i poemat Parchatka - czyta się po dziś dzień z niekłamaną przyjemnością. W wolnych chwilach tłumaczył zgrabnie Andromachę Racine'a i pięć poematów Byrona, i Szekspira, i Moore'a, i Schillera. A Kazimierz Morawski, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego autor najobszerniejszej Historii literatury rzymskiej i wspaniałej monografii Czasy Zygmuntowskie na tle prądów odrodzenia, Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego i wierszowanych przekładów tragedii Sofoklesa, które zjednały profesorowi wielką popularność? A inny sławny Morawski, również o imieniu Kajetan, który gościł w latach czterdziestych zeszłego stulecia w rodowym Jurkowie Hieronima Kajsiewicza i Piotra Semenenkę i wspólnie z Koźmianem wydawał, a najprawdopodobniej również finansował, "Przegląd Poznański", pismo uznawane powszechnie za zacne i uczone, choć publikujące też rozprawy o tym, jak to Mickiewicz-heretyk wywierał arcyzgubny wpływ na polskie dusze. Szkoda tylko, że nie z tych Morawskich wywodzi się doktor Stanisław Morawski, który naraił Mickiewiczowi Celinę Szymanowską za żonę. Ten Morawski, niestety nie z Jurkowa tylko z Mickun pod Wilnem. Żałuję, że wielki polski pamiętnikarz, filareta i przyjaciel rodziny Szymanowskich nie wywodzi się znad Obry. To Stanisław Morawski opowiadał Mickiewiczowi o śmierci matki Celiny, o tym jak opuścił ją narzeczony, gdy się tylko dowiedział, że panna żadnego posagu nie ma, jaki smutny żywot wiedzie Celina Szymanowską u dziadków w Warszawie. Stanisław Morawski opowiadał tak ślicznie, że Adam wspominając wielkookiego podlotka znanego z petersburskich salonów westchnął: "Może bym się z nią ożenił, gdybym ją teraz spotkał", więc Stanisław Morawski jak najszybciej powtórzył słowa te Celinie, która spakowała sakwojaż i niebawem stanęła przed zdumionym Adamem. Żałuję, że Stanisław Morawski, autor, Szlachty-braci, nie z Dzierżykrajów, bo jego czyny i słowa znakomicie by do dziejów rodu Morawskich z Wielkopolski przylegały, tym bardziej że następujący fragment z eseju, a raczej opowiadania ambasadora Kajetana Morawskiego zatytułowanego: O dalekich kuzynach i bliskich znajomych, opowiadania zamieszczonego w tomie Na przełaj, mógłby się znaleźć właśnie w Braciach-szlachcie, albo u Rzewuskiego, albo, gdyby Kajetan Morawski pisał trzynastozgłoskowcem, w nienapisanym przez Adama Mickiewicza Synu Pana Tadeusza, bo przecież zaprawdę nie bez powodu znawcy twierdzą, że o życiu Soplicowa najwięcej dowiedział się Mickiewicz w czasie swego pobytu w wielkopolskich dworach. Posłuchajmy: "W jurkowskim folwarku, stara klacz arabskiej krwi, gdy przekroczyła 20 rok życia, co nawet jak na konie krwi arabskiej jest bardzo dużo, i nie można było wymagać od niej najmniejszego wysiłku, mogła urządzić sobie zmierzch żywota wedle własnego uznania. To znaczy, że drzwi najlepszego boksu w stajni pozostawały zawsze otwarte. [...] Szła spokojnie, schylając się tylko od czasu do czasu po kępki trawy, aleją kasztanową na Zamczysko. I tam na polanie, wśród brzóz okalających ruiny, spędzała większość dnia. Widocznie droga i miejsce dokąd prowadziła, szczególnie odpowiadały dzieciom i starym, bo na tej samej alei i na tym samym zamczysku spotykaliśmy codziennie poza siwką, wspartego o laskę Michała Kajaka, który po długiej służbie w domu mego dziada i ojca też już zażywał zasłużonego odpoczynku. [...] Niegdyś, za młodu był żwawy i przedsiębiorczy, jeszcze w dojrzałym wieku wybrał się na pielgrzymkę do Włoch i przywiózł nam z Rzymu poświęcone przez papieża medaliki. Pamiętam, jak nas nimi obdzielał, barwnie opowiadając o swych przygodach w dalekim świecie. Wypytywaliśmy go więc o nowe szczegóły aż nagle przerwał: «Ale teraz muszę zajść do mojej kobiety, bo przybiegłem tu prosto z dworca. Ledwo zdążyłem po drodze do chlewu zajrzeć, jak się świniak chowa»". I tyle. W skrócie, bez ozdobników próba kosmogonii w stylu Pana Tadeuszowym właśnie. Dwór i wieś, chłop i pan, żywina i ludzie. W dobrej zgodzie, w jednej zagrodzie. Różowa aura, która spowija wszystkie książki Kajetana Morawskiego, nawet najbardziej dramatyczne fragmenty Tamtego brzegu, gdy schodzi on po łazienkowskim stoku z Belwederu w dniach majowych 1926 roku, ku dolnemu ogrodowi z płaszczem Witosa, nawet wtedy Kajetan Morawski pełniący w Witosowym rządzie rzeczywiste funkcje ministra spraw zagranicznych i oskarżany przez politycznych przeciwników o rozesłanie po polskich placówkach dyplomatycznych okólnika wyjmującego Piłsudskiego spod prawa, co nie odpowiadało prawdzie, nawet na tych stronach Morawski nie podnosi głosu, ponieważ różową przysłonę Morawski nakłada świadomie z tkliwości serca? Z miłości do ludzi? Charakterystyczna właściwość stylu wielu tekstów Kajetana Morawskiego opublikowanych w tomach: Tamten brzeg, Na przełaj, Wczoraj, w Dzienniku podróży do Afryki Południowej polega na próbie godzenia poplątanej historii politycznej z dramaturgią życia codziennego przy zachowaniu dystansu właściwego znawcy klasyków. Wzruszenie tak, ale precz z sentymentalizmem, czułość tak, ale bez czułostkowości, ciepłe spojrzenie na bliźniego, ale nie lepka dobrotliwość, przed którą potrafią ocalić tylko niektóre rodzaje ironii. Czyli wiedza, świadomość własnej écriture, obecna w pisaniu Kajetana Morawskiego i stanowiąca o klasie oraz odrębności jego pisarstwa. Wiedza ujawniana nie tylko w wymienionych przed chwilą tomach, lecz także w raportach ambasadora, regularnie sporządzanych dla polskiego rządu w Londynie w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, raportach dotyczących sytuacji polskiej emigracji we Francji, oceniających sytuację polityczną i działania podejmowane przez PRL wobec polskiego wychodźstwa.
3. Czas na przypomnienie - w największym skrócie - życiorysu Kajetana Morawskiego na podstawie jego własnej odręcznej notatki autobiograficznej, sporządzonej najprawdopodobniej dla władz francuskich. Dokument ten udostępnił mi łaskawie syn ambasadora, pan Maciej Morawski. A zatem krótki rys biograficzny na podstawie szkicu do autobiografii: Kajetan Morawski urodził się 19 kwietnia 1892 roku w Jurkowie, w Poznańskim. Maturę zdał w gimnazjum w Lesznie, a następnie wyjechał na studia ekonomiczne i politologiczne w Lipsku i w Monachium l października 1918 roku wstąpił do polskiej służby dyplomatycznej. Pełnił obowiązki wicedyrektora w departamencie do spraw niemieckich, Komisarza Generalnego do spraw Gdańska, Dyrektora Departamentu Spraw Politycznych MSZ, Ministra-Rezydenta przy Lidze Narodów, kierownika Ministerstwa Spraw Zagranicznych do przewrotu majowego. Kajetan Morawski był również członkiem Komisji Mieszanej do spraw Górnego Śląska w latach 1929-1931. Pełnił funkcję prezesa organizacji rolniczych, patronował licznym spółkom przemysłowym, między innymi nadzorował budowę linii kolejowej łączącej Śląsk z Pomorzem, w latach 1937-39 był wiceministrem skarbu. W roku 1941 pełnił obowiązki ambasadora przy emigracyjnym rządzie Czechosłowacji w Londynie, a następnie Sekretarza Generalnego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych rządu polskiego w Londynie. W roku 1943 Kajetan Morawski sprawował funkcję Ambasadora przy Rządzie Tymczasowym generała de Gaulle'a w Algierze. Był pierwszym zagranicznym dyplomatą, który złożył listy uwierzytelniające na ręce generała. Do Paryża powrócił na jesieni 1944 roku i objął obowiązki ambasadora polskiego rządu aż do lipca 1945 roku, to znaczy do chwili cofnięcia uznania Francji dla polskich władz w Londynie i oficjalnego uprawomocnienia dyplomatycznego rządów komunistycznych w Polsce. Generał de Gaulle darzył Kajetana Morawskiego przyjaźnią. W owych trudnych chwilach de Gaulle, który zresztą wspomina o Morawskim w drugim tomie swoich Pamiętników, poprosił go do siebie i oświadczył, że paszport dyplomatyczny Kajetana Morawskiego jako Ambasadora Niepodległej Rzeczypospolitej będzie zawsze przez Francuzów honorowany. Spytał również, co może zrobić dla Polaków, wiedząc doskonale, że niczego wielkiego zrobić nie może, dorzucając jednocześnie dla osłody, że dla Kajetana Morawskiego drzwi jego gabinetu pozostaną zawsze otwarte. Morawski poprosił tylko o to, by w polskich kartach uchodźczych władze francuskie wypełniały rubrykę nationalité: nie - jak we wszystkich innych wypadkach - refugié politique, ale refugié polonais. Tak też się stało. Kajetan Morawski zmarł dwadzieścia lat temu w polskim ośrodku w Lailly-en-Val w dolinie Loary i spoczął na miejscowym cmentarzu. 28 listopada 1973 roku w Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza ukazał się artykuł przypominający sylwetkę zmarłego: "Świetny pisarz i publicysta [...] był orędownikiem przyjaźni polsko-francuskiej, przekonywał rodaków, że powinni dbać o rolę Francji w Europie w interesie Europy i Polski. Mawiał, że należy do czwartego kolejnego pokolenia Morawskich, odznaczonych francuską Legią Honorową". Wiktor Nowosad w artykule pt.: Zgon wielkiego Polaka drukowanym w Ostatnich Wiadomościach w listopadzie 1973 roku przypomniał, że Kajetan Morawski "pochodził ze starej wielkopolskiej rodziny szlacheckiej, która dała dawnej Rzeczypospolitej wielu dygnitarzy i świetnych pisarzy. [...] Wykształcony w najlepszych szkołach polskich i niemieckich, prawdziwy demokrata z ducha, umiejący w każdym uszanować jego godność i zasługi - był Kajetan Morawski z tego pokolenia Polaków, które urodzone w niewoli niemieckiej, dożyło szczęśliwie uzyskania niepodległości przez Polskę (on to zawieszał sztandar biało-czerwony na ratuszu poznańskim w roku 1918), służyło niepodległej Rzeczypospolitej z całym oddaniem. [...] W roku 1926, w czasie zamachu majowego, jako młody kierownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych w rządzie Witosa, stał po stronie prezydenta Rzeczypospolitej Stanisława Wojciechowskiego i legalnego rządu, ale później umiał się wznieść ponad spory polityczne i służyć Polsce swą wiedzą i doświadczeniem jako wiceminister skarbu".
4. Kajetan Morawski okazał się równie udałym dyplomatą, jak i artystą, co przecież w polskich dziejach politycznych i literackich XX wieku nie zdarzało się tak często. Powtarzam, ambasadorem i artystą - równocześnie, bez instrumentalnego traktowania jednej aktywności kosztem drugiej. Wartość pisania Kajetana Morawskiego doceniali wspomniany już Józef Czapski oraz Konstanty Jeleński. Niestety, polska krytyka literacka choruje od dawna na duchową słoniowatość, intelektualną elefantiazis, która powoduje również krótkowidztwo: proza Morawskiego, podobnie jak proza Zygmunta Haupta, zamiast trafić do szkolnych lektur, z trudem przebija się przez biura wydawców, ale przecież wiadomo skądinąd, że ani mądrość, ani piękno, ani inne wartości zwane merytorycznymi przestały się na polskim rynku wydawniczym liczyć, więc z tego rynku zalatują niepowtarzalne najczęściej wrażenia węchowe. Najbardziej jedność dyplomaty i artysty ujawnia się u Kajetana Morawskiego tam, gdzie jako prozaik, opisuje wydarzenia z dziejów dyplomacji, nabierające natychmiast sensu najzupełniej egzystencjalnego. Na przykład spotkanie z Saint-Exupérym, opisane w Tamtym brzegu. Zresztą trzeba wspomnieć, że Saint-Exupéry nie zapomniał o Kajetanie Morawskim w swych notatkach wojennych, opublikowanych u Gallimarda w roku 1982 z przedmową Raymonda Arona. O Saint-Exupérym Kajetan Morawski napisał tak: "Algier, początek 1944 roku. W kraju zajętym świeżo przez wojska anglo-amerykańskie, sprawowało władzę dwóch [...] generałów: Giraud i de Gaulle. [...] Dla głodnych nie tylko wrażeń politycznych, ale i pospolitej strawy dyplomatów, zorganizowały troskliwe władze francuskie klub w starym, pięknym arabskim domostwie [...]. I właśnie tam, w pałacu Bardo, zauważyłem - pisał Kajetan Morawski - że niedaleko ode mnie zwykł siadać kapitan czy major lotnictwa francuskiego o typie wybitnie kałmuckim i zagubionym lub raczej oderwanym od otoczenia wyrazie twarzy. Znający wówczas wszystkich w Algierze, tak jak przedtem i potem w Paryżu, a może i w całym świecie, radca prawny naszej ambasady, Aleksander Mohl, przyprowadził go któregoś dnia do mojego stolika. Był to Saint-Exupéry [...]". Wtedy przybył do Algieru Ambasador Jego Królewskiej Mości przy Francuskim Komitecie Wyzwolenia, członek Izby Gmin, a poprzednio gabinetu brytyjskiego - Alfred Dulf Cooper, autor - wypada dodać - arcyciekawych pamiętników odsłaniających nieznane i nie zawsze sympatyczne aspekty polityki Sprzymierzonych w stosunku do de Gaulle'a i opisujących szczegóły gry prowadzonej przez gabinety Aliantów o poparcie Stalina dla francuskiego Komitetu Wyzwolenia. Kajetan Morawski zaprosił Coopera na kolację, w której uczestniczyły również dwie panie: żona ambasadora Wielkiej Brytanii, lady Diana oraz panna Miribel, późniejsza Matka Elżbieta. Z ramienia Ambasady polskiej do stołu zasiedli: Aleksander Mohl i Paweł Zdziechowski, armię amerykańską reprezentował typowy Amerykanin - major Paweł Sapieha, armię angielską typowy Brytyjczyk - major Jan Gawroński, armię Francuską - Francuz z dziada pradziada - pułkownik Gaston Palewski, dyrektor gabinetu generała de Gaulle'a. Do kolacji zasiadł też zamknięty w sobie, nieco wilkiem patrzący - Saint-Exupéry. "Nastrój tego wieczoru - napisał Kajetan Morawski - utkwił mi silnie w pamięci. Rozmowy [...] były prowadzone z tym większym napięciem, że bardziej niż gdzie indziej czuliśmy naszą odpowiedzialność i bezsilność zarazem. [...] Dla nas - a słowem tym obejmuję zarówno władze francuskie, jak i przedstawicieli wygnańczych rządów - ustawiono wygodne fotele przy widowni i kazano cierpliwie czekać na podniesienie kurtyny. Bano się byśmy wtargnięciem za kulisy nie zamącili ukartowanej już w Moskwie i Teheranie akcji [...]. W tej karczmie, mówiąc o rzeczach prostych i codziennych, jesteśmy jak wędrowcy, którzy blisko kresu podróży nie wiedzą, czy obcy nie zatrzasną przed nimi wrót rodzinnego domu. [...] Saint-Exupéry pokazywał lady Dianie sztuczki magiczne: talie kart układały się w wyznaczonej z góry kolejności, a złote monety znikały i pojawiały się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Saint-Exupéry bawił się nie gorzej od swych widzów, akompaniując swój pokaz radosnymi okrzykami i wybuchami śmiechu. Nagle przestał tasować karty, zatrzymał się i spokojnym głosem powiedział: «Dziś rano byłem u wróżki. Widocznie nie rozpoznała odznak na moim mundurze i wzięła mnie za marynarza, bo przepowiedziała mi bliską śmierć w falach morskich». Niektórzy z obecnych pamiętali, jak przed laty, zaginionego od wielu dni po przymusowym lądowaniu Saint-Exupéry'ego odnaleźli wreszcie koledzy dzięki wskazówkom i namowom jasnowidzącej, gdy już w prasie paryskiej zaczęły się ukazywać jego nekrologi. Więc śmiech rozbawionego Saint-Exa wywoływał odtąd mniej szczere echo. Na wiadomość, jaka nadeszła w parę miesięcy potem czekaliśmy już prawie. 31 lipca 1944 roku Saint-Exupéry nie powrócił z patrolu". Tak oto relacja z dyplomatycznej kolacji przemieniła się w opis śmierci francuskiego pisarza i w metaforę tonięcia Europy. Właśnie w metaforze rozbłysku, w umiejętności budowania opowiadania podobnego przypowieści tkwi, jak sądzę, największa zaleta pisarstwa Kajetana Morawskiego. Józef Czapski zrozumiał, że wyżyn polskiej prozy sięgają te opowieści Kajetana Morawskiego, w których "ginie wszelka ozdobność, styl się uściśla, ginie młodopolska czy skamandrytowska poromantyczna patetyczność, wówczas dopiero pismo Morawskiego poprzez wierność wspomnieniu dochodzi do autentycznej wymowy, do sztuki".
5. Tamten brzeg, Wczoraj, Na przełaj powinny znaleźć się na liście lektur w liceach. Obraz dwudziestolecia międzywojennego, meandrów polskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej, życie codzienne w II Rzeczypospolitej przedstawił Morawski w swych książkach w sposób możliwie bezstronny, bez widomych emocji i przede wszystkim bez cienia złej woli. Kajetan Morawski o nikim nie chciał i chyba nie potrafił mówić źle - nawet o swych przeciwnikach politycznych. Rzadka to zaleta, godna naśladowania, szczególnie dzisiaj, choć zdaję sobie sprawę, że zanikająca wraz z ludźmi formatu Kajetana Morawskiego. Nie spodziewam się przeto, żeby w czasach wielkiego nabzdyczenia ktoś poszedł w jego ślady. Tym bardziej cenne, również pod względem artystycznym, a nawet przede wszystkim pod względem artystycznym wydają się dziś poufne, tajne lub ściśle tajne raporty ambasadora Kajetana Morawskiego, jak już wspomniałem, pisywane z Paryża przede wszystkim do ministra spraw wewnętrznych rządu londyńskiego, Stefana Starzewskiego. Te raporty przerodziły się z czasem w prozę czystą, odkąd uleciały z nich wszelkie tajności i zapachy niesfornego "teraz". W raportach talent literacki Ambasadora ujawnia się w całej pełni, również dlatego, że Kajetan Morawski tworzył w nich literaturę bezwiednie, mimochodem, na rozkurz - jakby powiedział Miron Białoszewski. Nie mogę więc, na zakończenie, powstrzymać się od zacytowania Państwu małej prozy Kajetana Morawskiego, czyli jednego z nie publikowanych raportów. Cytuję zatem:
"Paryż, dnia 26 czerwca 1961. Do JWPana Ministra Jana Starzewskiego w Londynie. Ściśle tajne. Szanowny i Drogi Panie Ministrze, Rozmawiałem niedawno obszernie z jedną z osób z najbliższego rodzinnego otoczenia gen. de Gaulle'a. Z opowiadań jej notuję następujące, nie przeznaczone oczywiście do użytku publicznego ustępy: l. Wrażenia, jakie wyniósł ówczesny kapitan de Gaulle z kampanii polsko-sowieckiej w 1920 roku miały dla całej jego późniejszej postawy decydujące znaczenie. Wyjeżdżał do Polski z przeświadczeniem, że armia francuska jest najlepszą na świecie i ze ślepym zaufaniem do swych przywódców. Kiedy front się załamał, był przekonany, że jedynie dorada oficerów francuskich może wyprostować sytuację. Powitał z entuzjazmem przybycie Weyganda, którego uważał, obok Petaina, za najwybitniejszego wodza. Ale doznał rozczarowania. Powróciwszy do Paryża, powiedział z goryczą rodzinie, że wojnę wygrał Piłsudski tylko dlatego, iż plan Weyganda odrzucił. Weygand okazał się dobrym sztabowcem, pozbawionym jednak koniecznej u naczelnego wodza śmiałości koncepcji i odwagi w podejmowaniu ryzyka. Gdy 20 lat później ten sam Weygand w pełni bitwy stanął na czele armii francuskiej, przypomniał de Gaulle otoczeniu swoje polskie doświadczenia. Wyciągnął z nich wniosek, że musi podjąć się ratunku Francji, wbrew swym przełożonym. [...] Łączę wyrazy prawdziwego poważania oraz serdeczny uścisk
dłoni. Kajetan Morawski". |