Mickiewicz dla dorosłych(Książka miesiąca: Jacek Łukasiewicz: Mickiewicz, Wrocław 1996, Wydawnictwo Dolnośląskie.)
1. Jacek Łukasiewicz napisał znakomita książkę o Mickiewiczu. Jej znakomitość polega na wygraniu zakładu (z samym sobą), który wydawał się nie do wygrania: opowiedzieć życie i dzieło Adama Mickiewicza jasno, zwięźle: nie więcej niż 100 stron maszynopisu, ciekawie, dla dzieci, dla młodzieży szkolnej oraz dla dorosłych równocześnie, i to pod koniec XX wieku, kiedy wydawałoby się, że o Mickiewiczu już wszystko wiemy, ponadto ludzie odzwyczaili się od czytania, a świadomość literacka tysięcy trzydziestolatków rozpoczyna się i kończy na Manueli Gretkowskiej oraz bruLionie. Ha! Ja bym się przeraził i poddał wyobraziwszy sobie natychmiast zatopiny narracyjnej mej nawy rozprutej na mieliźnie banału lub roztrzaskanej o skalę hermetyzmu. Opowiedzieć Mickiewicza na 100 stronach i nie wpaść w ogólniki, w infantylizm lub w banały - to jakby przepłynąć wpław Zatokę Gdańską i nie dostać zapalenia skory. Niemożliwe! A jednak! Jackowi Łukasiewiczowi się udało: powstała książka o znaczeniu wyjątkowym. Na czym polega jej wyjątkowość, postaram się wyjaśnić szczegółowo, bo kiedy rzecz dotyczy Mickiewicza, to od razu nabiera osobnego znaczenia i zaczyna dotyczyć nas wszystkich. Nazwę rzecz od razu po imieniu i prosto z mostu - Jackowi Łukasiewiczowi udało się tak przepowiedzieć mit - opowiedzieć dzieje Osoby, która w polskiej kulturze odgrywa rolę Edypa i Odysa jednocześnie, czyli opowiedzieć o postaci hierofanicznej w taki sposób, żeby postać owa zjawiła się przed nami żywa życiem żywym, to znaczy ani jako Pomnik, ani jako Upiór. Łukasiewicz tak opowiedział Mickiewicza, że go wywołał: do nas, dla nas. Mickiewicz bardzo nam się dzisiaj zdaje potrzebny, dlatego udała książka wrocławskiego profesora odgrywa rolę magnetycznej karty otwierającej kaplicę nie nazwanego do końca wyznania.
2. Wielokrotnie już chwalono Wydawnictwo Dolnośląskie za świetny pomysł serii wydawniczej "A to Polska właśnie..." I ja mam klaskaniem obrzękłe prawice z radości. Połączenie mądrego i krótkiego tekstu z obrazem w dobrym układzie graficznym, w zgrabnym formacie i z lekką objętością - to marzenie każdego szanującego się wydawcy, który swymi książkami chciałby trafić pod strzechy, nieść oświaty kaganki i przy okazji parę groszy uczciwie zarobić. Oprawa graficzna i układ strony w wypadku książki Jacka Łukasiewicza wydała mi się szczególnie staranna i przemyślana, a pomysł umieszczenia w rozdziale Pośmiertne życie Mickiewicza fotografii mickiewiczowskich "dewocjonaliów" i świadectw kultu - utrafiony, bo rozmaitość form czci pośmiertnej Adama znamy w stopniu ograniczonym. Na szczęście wielkie dzieło "nekrofilologiczne" Stanisława Rośka, dotyczące Mickiewicza życia po życiu, pozwoli objąć rozmiary i głębsze znaczenie śmierci Adama w żywocie Polaków. Zatem "A to Polska właśnie..." to bardzo dobry pomysł Wydawnictwa Dolnośląskiego, choć z goryczą wyznać muszę, że i tej oficynie trafił się strzał kulą w płot, o czym świadczy seria "Biblioteka Klasyki": plastikowy półskórek, złocenia lśnią jak nosy gipsowych krasnali w niemieckich ogródkach, a kiedy zobaczyłem wydanie Opowieści okrągłego stołu, to spadłem z krzesła: zginęły nazwiska tłumaczy: Krystyny Dolatowskiej i Tadeusza Komendanta, autorem Opowieści stał się Jacques Boulanger, który tę średniowieczną prozę tylko przepracował, a zza złotych zębów oprawy wyleciała karteczka, że wydawnictwo przeprasza, iż nie umieściło w nocie copyrightowej nazwisk tłumaczy, chociaż wiadomo, że copyright ma PIW, który Opowieści wydał w "Bibliotheca Mundi". Może tak już musi być: jak się coś dobrego narodzi, to jakieś złe mu w rozwoju przeszkodzi. Jak się redaktorzy "Biblioteki Klasyki" w stronach tytułowych wyćwiczą i nieco lśniący półskórek w piasku nadodrzańskim wytarzają, to się o wstydzie zapomni. Wracajmy do dobrych nowin i do "A to Polska właśnie..." Szczęśliwy pomysł Wydawnictwa Dolnośląskiego i staranne opracowanie graficzne tomu przez Ryszarda Puchałę i Jana Stolarczyka powodują, że wyjątkowa wartość książki Jacka Łukasiewicza jeszcze bardziej wartościowieje. Obraz i słowo układają się w całość celną. Mickiewicz wydał mi się najlepiej opracowaną graficznie książką z serii "A to Polska właśnie...", może dlatego, że z Mickiewiczem pozostaję uczuciowo związany. Tekst odgrywa jednak w Mickiewiczu Łukasiewicza rolę szczególną. Tekst pisany. Jacek Łukasiewicz opowiedział Mickiewicza - całego - tak jak starożytni przepowiadali mit. Żeby wstrząsnąć wspólnotą, przebudzić ją ze snu.
3. Opatrzność zrządziła, że w ciągu ostatniego dziesięciolecia powstało kilkanaście nowych książek o Mickiewiczu, o ludziach z nim związanych, o środowisku, które kształtował i które na niego oddziaływało. Autorzy nie namawiali się ze sobą, żadna zewnętrzna okoliczność nie zmuszała ich do trudu wmyślania się w Adamową otchłań, nie zawiązano żadnego spisku ani tajnego przymierza. To nie robota ani Żydów, ani masonów, ani cyklistów. Tak się stało, że grupa osób, porozrzucanych zresztą po różnych świata stronach zabrała się do pisania tekstu Mickiewicza raz jeszcze. Jeśli używam sformułowania "pisanie tekstu Mickiewicza raz jeszcze", to czynię to świadomie, ponieważ wiem, że poszukiwaniom i pracom lat ostatnich nie towarzyszył popęd przyczynkarski, charakteryzująca ubogich duchem zadufańców skłonność do dorzucania swojej grudki do kopca wiedzy usypanego już przedtem przez wielkich mistrzów i starszych braci z historycznoliterackiego Zakonu Adamitów, prawdziwie wielkich mistrzów, nie zawsze docenionych: na przykład dzieło Stanisława Pigonia to skarbiec niezupełnie przeszukany. Współcześni bracia z Zakonu Adamitów dostrzegli w Mickiewiczu sygnaturę naszych losów i przeznaczeń. Mickiewicz stał się dla nich sygnaturą, a więc obcowanie z nim musiało się stać się "całościowe", trzeba było ujawniać, co ta sygnatura podpisuje i jak podpisuje. Jakie mane-tekel-fares Adamowy palec rysuje na ścianie, kto maże w celi naszego wnętrza słowa: Hic obiit... i kto hic natus est. Mickiewicza należy opowiedzieć raz jeszcze od nowa i w całości, bo nadszedł czas. Celne opowiedzenie w całości mitu dzisiaj, mitu Adama, wymaga specjalnych środków pisarskich. Najczulszych, a przez to najtrudniejszych. Opowiadanie Mickiewicza domaga się dzisiaj eseju.
W roku 1975 pochłonąłem w napięciu pierwsze wydanie Mickiewicza Aliny Witkowskiej. Byłem studentem III roku Polonistyki i doznałem szoku. Jak to? W ten sposób można pisać o Mickiewiczu? Bez natręctwa metodologicznego, bez pokazywania szwów metody, a jednocześnie z wielką wiedzą w tle o rzeczy i o metodzie? Po raz pierwszy zetknąłem się z esejem - z prawdziwym esejem - prezentującym Adama w opowieści jednocześnie naukowej i artystycznej. To znaczy w postaci rzeczywistego eseju. Wtedy wyraźnie poczułem, chociaż nie potrafiłem jeszcze przez długi czas mego odczucia jasno wyrazić, ani tym bardziej podjąć samodzielnych prób pisarskich, ze esej jest w życiu polszczyzny ważny niesłychanie, a w wypadku Mickiewicza - wręcz konieczny. Tylko on pozwala na pokojowe współistnienie w jednej osobie i w jednym tekście badacza i pisarza. W ostatnim rozdziale Mickiewicza Alina Witkowska napisała: "A jaka perspektywa rysowałaby się przed Mickiewiczem, gdyby nie umarł w Konstantynopolu? Oczywiście mógłby pogodzić się z klęską i powrócić do Biblioteki Arsenału jako zbankrutowany polityk, który w emerytalnym rytmie dożywania lat niechętną ręką porządkuje stare manuskrypty. Koniec straszny. Oczywista śmierć za życia. Łatwo przewidzieć, ze Mickiewicz uciekałby od takiego finału swego losu. [...] O co zaczepiłby się duchem, aby znaleźć punkt odbicia do nowego lotu? I ku czemu?". Pytania stawiane w taki sposób uderzyły mnie na odlew. Przed ponad dwudziestu laty poczułem, że tylko tak pytać warto. Mickiewicz. Słowo i czyn Aliny Witkowskiej stał się dla mnie "tropą", słupem znaczącym drogę, którą musiałem sobie wytknąć. Drugą tropę szykował mi na przyszłość intensywnie czytany w tym samym czasie Walter Benjamin.
Mickiewiczowski cykl eseistyczny tworzony przez Jarosława Marka Rymkiewicza zajmuje w literaturze polskiej miejsce trudne do przecenienia, za to łatwe do niedocenienia. Jarosław Marek Rymkiewicz sprawił, ze esej stał się współcześnie dla polszczyzny najważniejszym gatunkiem słownej twórczości artystycznej. (Tezę owa, starałem się kilka razy udowodnić i z pewnością jeszcze kilka razy w tej sprawie - arcyważnej - głos zabiorę). Jarosław Marek Rymkiewicz w swym cyklu Mickiewiczowskim dokonuje prawdziwych "aktów strzelistych", poddaje myśl próbom wytrzymałości z godną podziwu konsekwencją uczonego i z wirtuozerią artysty, dzięki czemu tropy Adamowe zaczynają świecić światłem znaczącym. Cykl Mickiewiczowski Rymkiewicza stanowi dla literatury polskiej końca XX wieku hojny dar: to co uczone ujawnia się w artystycznym eksperymencie, artyzm Rymkiewiczowskiej prozy świeci blaskiem dzięki erudycji i opanowaniu metody. Słowo "esej" ujawnia się w najgłębszym i pierwotnym znaczeniu jako "próba". Próba siebie samego, próba słowa, próba wielkości. Zmagania Jarosława Marka Rymkiewicza z Mickiewiczem jako sygnaturą Polaków i z polskości wypadałoby nazwać "romantycznymi", gdyby to słowo posiadało jeszcze jakikolwiek sens, to również zmagania z literaturą i z polszczyzną na skalę "globową". W nich idzie o wszystko. Autor Do Snowia poddaje najcięższym próbom tekst Mickiewicza i jednocześnie swoje własne pisanie: próbuje możliwości uprawiania literatury polskiej dziś. Próbuje - czyli pisze gwiaździste eseje. I dzięki mu za to. Rodzina M. i przede wszystkim Boskie diabły Ewy K. Kossak, czyli opowieść o Celinie Mickiewiczowej, Xawerze Deybel i Karolinie Towiańskiej z wszechobecnym cieniem, Mickiewiczem, to "próby" jeszcze innego rodzaju. Ewa K. Kossak dotarła do rewelacyjnych materiałów archiwalnych i postawiła "szalone" hipotezy dotyczące motywacji działań Adama w okresie towianizmu, kierując się rozsądną odwagą. Boskie diabły opowiadają historię "pragnień trójkątnych" jako podstawowych motywów Mickiewiczowskiego działania. Boskie diabły to jedna z pierwszych w historii polskiego eseju książek nie o wielkości, ale o małości Mickiewicza. O karlim cieniu geniusza. O "cieniu" Adama napisał też pasjonującą pracę nieżyjący już Kanadyjczyk Jean-Charles Gille-Maisani. Nakładem PWN ukazała się pierwsza część rozprawy kanadyjskiego inżyniera, specjalisty od rakiet samonaprowadzających się na cel (wybór fragmentów z francuskiej całości pojawił się najpierw w roku 1988 w PIW-ie). Z najbardziej pasjonującą, drugą połową książki polski czytelnik nadal zapoznać się nie może. Ostatnia krucjata Janusza Ruszkowskiego, Ton i bicz Doroty Siwickiej i wspomniane Zwłoki Mickiewicza. Próba nekrografii poety Stanisława Rośka dowodzą, jak bardzo Mickiewicz pobudza esej do lotu. Mickiewicz Jacka Łukasiewicza jawi się pośród nowszych esejów o Adamie jako zaklęcie wyszeptane przez poetę.
4. Poeta i historyk - to bracia syjamscy. Poeta i historyk w jednej osobie - pisałem o tym dość obszernie w artykule Pisanie Mickiewicza albo esej o "ciele myślącym" ("Arkana" 1995, nr 6) - potrafi godnie spłacać zaciągnięty wobec przeszłości "dług", ponieważ umie rozmawiać ze zmarłymi. Historyk i poeta, czyli - wedle moich prywatnych estymacji - autor "prób", czuje się "dłużny". Zaciągnął wobec naszych zmarłych dług, który spłaca rekonstrukcją historycznej konstrukcji poddanej mu lub przez niego odkrytej jako "materiał historyczny". Trudność polega na tym, że materiał historyczny dany nam jest już jako opowieść, jako tekst: zarówno wtedy, gdy mamy do czynienia z dziełem literackim, jak i wtedy, gdy obcujemy z dokumentami lub przedmiotami innego rodzaju: na przykład z pamiątkami lub z przestrzenią, w której rozgrywały się obchodzące eseistę zdarzenia. Materiał historyczny jawi się nam już jako konstrukcja, jako opowieść. Żeby poznać historię, trzeba historie opowiadać. Na nowo je przegadywać. Rola imaginacji w myśleniu historycznym okazuje się ogromna, niezbędna i trwała. Potęga historycznej wyobraźni stanowi warunek historycznego poznania. Celność w uchwyceniu prawdy historii zależy od zręczności opowiadania historii, czyli od wiedzy i imaginacji. Innymi słowy, historię trzeba sobie umieć "wystawić", ustawić-przed-sobą-w-opowiadaniu. Wystawianie to nie oznacza dowolności interpretacyjnej. Wyobraźnia stoi na antypodach dowolności. Wyobraźnia umożliwia pójście w drogę, przeciera szlak: historyk na tropie, historyk-poeta, historyk-eseista wychodzący na ścieżkę opowiadania, naszeptuje sobie po cichu: "wydarzenia powinny się rozgrywać tak, jak zostały opowiedziane w tym oto dyskursie. Tak mówię, bo całym sobą - duszą i ciałem, sercem i wolą, wiedzą i wiarą - ruszam w drogę, by tropić ślady. Ja, historyk, wybieram się na ryzykowną wyprawę, która pachnie wielką przygodą, ale naraża mnie też na poważne ryzyko, w najlepszym wypadku na zadrapania i siniaki duchowe, w najgorszym - na śmierć". Historyk-eseista czuje się "dłużny". On zaciągnął wobec bohaterów swej opowieści i wobec poprzedników wcześniej o nich opowiadających dług, który chciałby sumiennie spłacić celną rekonstrukcją historycznej konstrukcji: wygrzebanej, odsłoniętej, zdobytej, wyszperanej, wyśnionej. Niezależnie od tego, jak eseista widzi historyczną konstrukcję wydarzeń, jego rekonstrukcja zmierza w jednym kierunku, o ile eseista kieruje się w swym działaniu szlachetnymi intencjami, a prawdziwy eseista innymi motywami działania kierować się nie powinien: eseista chce wiedzieć, jak to rzeczywiście było. Kłopot w tym, co to znaczy "rzeczywiście". Paul Ricoeur w rozdziale Rzeczywistość przeszłości historycznej trzeciego tomu Temps et récit napisał: "Kwestia rzeczywistego przedstawiania przeszłości przez historyka tkwi w prostym pytaniu: co to jest «rzeczywista» przeszłość historyczna? Co kryje się w twierdzeniu, że coś wydarzyło się «rzeczywiście»? [...] Skoro historia jest konstrukcją, to historyk instynktownie chciałby, żeby jego konstrukcja stała się konstrukcją przeszłości już wcześniej - nie przez niego - skonstruowanej. Niezależnie od tego, czy podchodzi do konstrukcji poprzedników z sympatią, czy też ją traktuje jako sobie obcą i niecelną, pragnie oddać przeszłości sprawiedliwość. Jego stosunek do przeszłości wyraża się nade wszystko w chęci spłacenia długu. Z czytelników swego dzieła czyni wierzycieli. Pojęcie długu z początku może wydawać się nieco dziwaczne, ale kojarzy mi się z określeniem łączącym wysiłek artysty i historyka: artysta stara się oddać pejzaż, historyk - bieg zdarzeń. W określeniu «oddać» rozpoznaję powinność historyka". Rekonstrukcja historyczna zakłada "fikcjonalizację", to znaczy narracyjną konstrukcję rozwoju wydarzeń, które należy odpowiedzieć po swojemu od początku do końca. Związki pomiędzy historią i fikcją pozostaną tajemnicą na zawsze, ale rezultaty spotkania historii i fikcji w opowiadaniu stają się czytelne od pierwszego wejrzenia. Wiemy od razu, czy doszło do dobrego, czy do złego spotkania. Czy jest dobrze, czy jest źle. Jacek Łukasiewicz prze-powiedział Mickiewicza i powstała opowieść udała.
5. Jacek Łukasiewicz poszedł w swej prze-powieści trudną tropą. Oddalił się od wydeptanych ścieżek. Opowiedział (również) czego o Mickiewiczu nie wiemy, to znaczy o tym, co dziś przed nami jawi się w nim jako znowu problematyczne. Wydawałoby się, że ogromne biblioteki tekstów Mickiewiczowi poświęconych wystarczą, że już o nim wiele nowego nie da się powiedzieć, że może już wystarczy i w ogóle nie warto o nim więcej pisać. Omam, złudzenie. W poznawaniu historycznym, to znaczy: w przepowiadaniu historii, nie występuje zjawisko arytmetycznego przyrostu wiedzy. Tego naczynia nie da się wypełnić, to durszlak, sito, worek bez dna. Na przepowiadanie pozornie tego samego, które nigdy nie jest tym samym, ciągle od nowa i w nowych sytuacjach, jesteśmy skazani na wieki i przez wieki. Paul Ricoeur w trzecim tomie Temps et récit - o czym pisałem, między innymi w artykule poświęconym próbom Jarosława Marka Rymkiewicza w "Arkanach" - przedstawił projekt pisania historii inspirowany w dużej mierze "tropologicznymi" rozważaniami Haydena White'a zawartymi w rozprawie: Metahistory. The Historical Imagination in XIXth Century Europe. Ricoeur, podobnie jak White, twierdzi, że praca historyka pod wieloma względami przypomina pracę artysty i przeszłość warto u-obecniać w teraźniejszości za pomocą czterech "wielkich tropów": metafory, metonimii, synekdochy i ironii. Zadanie historyka - wedle White'a i Ricoeura - polega na takim prowadzeniu narracji, by powstał rodzaj "ikony" przeszłości, wyposażonej w niemalże sakralną zdolność jej reprezentowania: "u-obecniania" (représentance), "uobecnione i świecące aurą" - jakby powiedział - inny mistrz mój duchowy, Walter Benjamin. Historyk, wedle White'a i Ricoeura, winien nade wszystko "wystawić sobie" przebieg zdarzeń wydobyty z dokumentów. "Wystawianie sobie", podobnie zresztą jak operacja "przepowiadanie sobie", by odwołać się do słów Mirona Białoszewskiego, to operacja na wskroś poetycka, wymagająca metaforyzacji i niekiedy ironicznego wytyczania granic obszaru, przez który przyjdzie się przedzierać, przechodzić, może skakać i przeskakiwać pagórki, a może tańczyć w natchnionym tańcu rodzaj samby z bogami. Esej obiecuje wiele rozmaitych niespodzianek... Poetycka operacja "tropienia historii", zadawania pytań zdecydowanych, mówiąc nieco inaczej: konstruowania tekstu wokół "tropów", zakreśla historykowi teren buszowania, otwiera proces przedzierania się przez znaki. Cel działania historyka polega oczywiście na odkrywaniu, jak to było naprawdę, ale paradoks polega na tym, że droga do prawdy - droga to zbyt śmiało powiedziane: raczej dróżka, ścieżka, przesmyk, ślad - prowadzi przez prefiguracje, czyli droga do prawdy prowadzi przez fikcje. Przez wyobrażanie sobie, że... Projekt pisania historii White'a-Ricoeura, sięgający do platońskiej "tropologii" i wielkich gatunków mowy obecnych w projekcie poetyki filozoficznej ulubionego filozofa zarówno White'a jak i Ricoeura - Giambattisty Vico, wyraźnie przeciwstawia się "szkiełku i oku" badaczy wierzących w możliwość "obiektywnego" poznania historycznego. White i Ricoeur wiedzą: żeby poznać historię, trzeba ją wielokrotnie przepowiadać, należy ją odmawiać, przeszeptywać, na nowo przegadywać, na różne sposoby, umiejętnie i świadomie, co oczywiście zakłada perfekcyjne opanowanie technik opowiadania, czyli metod uprawiania historii gwarantujących skuteczność opowieści. Rola imaginacji w myśleniu historycznym okazuje się ogromna, niezbędna i trwała. Potęga historycznej wyobraźni stanowi warunek historycznego poznania. White: "Rzeczywistość poznajemy tylko wtedy, gdy zderzymy ją i porównamy z wyobrażeniem rzeczywistości". Ricoeur: "Historyk wpisuje czas opowiadania w czas świata. Wyobraźnia broni odmienności przed upadkiem w niewypowiedziane". Podobne myśli zanotował przed niespełna dwoma laty Czesław Miłosz we fragmentach O byciu poetą ("Zeszyty Literackie" 1995, nr 51): "Przeszłość jest niedokładna. Kto żyje długo, wie, jak bardzo to, co widział na własne oczy, obrosło plotką, legendą, powiększającą lub pomniejszającą wieścią. «To było wcale nie tak!» - chciałby (poeta) zawołać, ale nie zawoła, bo widzieliby tylko poruszające się usta, nie słysząc głosu. [...] «Co jest nie wymówione, zmierza do nieistnienia»: to zdumiewające, myśleć o mnóstwie wydarzeń dwudziestego wieku i o ludziach tam występujących, rozumiejąc, że każda z tych sytuacji zasługiwałaby na epos, tragedię albo liryczny poemat. I nic. Zapadły się, zostawiając nikły ślad. Można rzec, że najbardziej nawet potężna, krwista, czynna osobowość w porównaniu z celnym układem kilku słów, choćby opisywały tylko wschodzący księżyc, jest zaledwie cieniem". Rzecz w tym, że "najbardziej potężna, krwista, czynna osobowość" wymaga od historyka najcelniejszego układu słów, bo wtedy dopiero spełnia się to, co zapisane w księdze żywota, czyli mówiąc nieco innymi słowy - prawda spełnia się w opowieści i wypływa na powierzchnię dziejów.
6. Jacek Łukasiewicz w szkicu pod charakterystycznym tytułem Poematy i obrzędy, zamieszczonym w książce Oko poematu, opublikowanej również przez Wydawnictwo Dolnośląskie w roku 1991, napisał: "Powierzać się gatunkowi... grać gatunkiem... Wydaje się, że występują w sprzężeniu obie te tendencje. Wtedy, gdy gatunek staje się wewnętrznym problemem, stematyzowanym w utworze, występują równocześnie obie postawy: powierzania się gatunkowi i gry gatunkiem. Z jednej więc strony pragnienie bezpieczeństwa, oddanie się siłom przerastającym nas, które potrafimy magią literatury, sposobami przekazanymi nam przez przodków (jednym z takich sposobów jest w pełni świadomie wybierany gatunek) skłonić do opieki nad nami. Z drugiej zaś strony poczucie siły - panowania nad sytuacją, zachowywanie dystansu, właśnie prowadzenie gry". Mickiewicz Jacka Łukasiewicza powstał ze świadomego oddania
się siłom nas przerastającym i ujawnił jako dar opieki tych sił: esej
mrugający ku nam okiem poematu.
|