Teraz, w godzinę śmierci
1. Długo nie potrafiłem pisać o książce Stanisława Rośka Zwłoki Mickiewicza. Próba nekrografii poety (Gdańsk 1997, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria), z powodów trudnych do nazwania, choć od razu zdałem sobie sprawę, że ukazało się dzieło wybitne i w humanistyce - bez przesady - przełomowe. To zresztą oczywiste dla każdego, kto książkę tę przeczytał. Powracałem do niej wielokrotnie, choć prawie wszystkie jej rozdziały znałem wcześniej. O swym zachwycie powiedziałem zaraz Staszkowi i tym znajomym, którzy chcieli mnie słuchać. Staszek jest człowiekiem bardzo skromnym, więc machał ręką i oganiał się. To mój wielki przyjaciel: przyjął więc, iż nie umiem zachować obiektywności. O jego próbie nekrografii, próbie - eseju na miarę Michela de Montaigne - gadaliśmy jednak wiele razy na Sobótki w Gdańsku, na Skarbowej i na La Sourdière w Paryżu: więc myślę, że Staszek już wie, że entuzjazm mój, choć w naszej wieloletniej i wypróbowanej przyjaźni zakorzeniony, osobiste związki przekracza. Przyjaźń pisanie utrudniała: apologii redagować nie potrafię, więc rodzaj lęku przed fałszywą nutą, tonem zbyt natarczywym blokował mnie przez czas jakiś. Do chwili, gdy głośno sobie przepowiedziałem, że jestem głupi: trzeba pisać jasno i niczego się nie lękać, szczególnie pomówień bliźnich o stronniczość: to ich zmartwienie, a nie moje. Książka Staszka dotyczy spraw ostatecznych i jednocześnie najprostszych, dlatego trudnych do wyrażenia w słowie: dotyczy nie tylko zwłok Mickiewicza, lecz dotyka też bezsensownego sensu każdej śmierci. Żywych z martwymi obcowania, znaczenia etapów w życiu ludzkim najważniejszych: miłości i wyprawy na tamten brzeg.
2. W natchnionym eseju Śmierć, którego żarliwość może nieco współczesnego czytelnika razić, Vladimir Jankélévitch doszedł do wniosku, że tajemnica śmierci wykracza poza wszelkie inne tajemnice, ponieważ śmierć każdego człowieka charakteryzuje zarazem przeraźliwa banalność i bezwzględna nowość. Śmierć jest zawsze zaskoczeniem oczekiwanym od chwili narodzin i upodabnia się do miłości, powtarzalnej, prastarej i banalnej i jednocześnie w każdym wypadku nowej. "Starożytna młodość" śmierci i miłości w jednym stoją domu i sens wytartego powiedzonka, że "można umrzeć z miłości", pojmie tylko ten, kto prawdziwej miłości skosztował i o śmierć się otarł. Jankélévitch: "Miłość jest zawsze nowością, dla tych, którzy ją przeżywają i zakochani używają słów powtarzanych już tysiące razy od zarania wieków, jakby nikt nigdy jeszcze ich nie wypowiedział, jakby po raz pierwszy od narodzin świata mężczyzna wymieniał z kobietą miłosne znaki, jakby wiosna była pierwszą wiosną ludzkości, a poranek pierwszym porankiem od czasu stworzenia: zakochani istnieją w tym pierwszym, jedynym i niepowtarzalnym poranku jako byt nieskończony w sytuacji, która nigdy nie przestaje ich sycić zdumieniem. W tym wypadku każdy staje się twórcą odkrywając jako absolutną nowość to, co od wieków znane: powtarzanie staje się tworzeniem, oczywistość - odkryciem, odtwarzanie - aktem kreacyjnym. Jak można powiedzieć cokolwiek nowego o miłości, skoro tyle pokoleń poetów nieustannie o niej mówi? A jednak: każdy kto kocha, daje uczuciu osobne i niepowtarzalne świadectwo, zagłębia się w miłość bez precedensu, wnosi do wiedzy o niej coś oryginalnego: w tej dziedzinie wszyscy są równie kompetentni! Agathon przypominał Fedrze, że Eros jest najmłodszym z bogów, ponieważ zgodnie z Rozprawą o namiętnościach miłosnych Pascala, rodzi się ciągle na nowo, więc Erosa przedstawia się z twarzą dziecka. Choć to brzmi paradoksalnie, podobnie dzieje się ze śmiercią: ona również zachowuje wieczną młodość". Zwłoki Mickiewicza dotyczą - powtarzam - zwłok Mickiewicza, ale jednocześnie mówią o tajemnicy śmierci, każdej śmierci. I o życiu po życiu. Mówią nienatarczywie, bardzo spokojnie i uważnie. W zdublowaniu dyskursu tkwi moc, tajemnicza siła "próby" Stanisława Rośka.
3. Zrozumiałem, że Staszek napisał rozprawę naukową wykraczającą poza historię literatury i biografistykę: warto ją też czytać jako esej o przygodach cielesności. Cielesności szczególnej, bo Mickiewiczowej, ale przecież każdy człowiek ma ciało, z którym coś począć wypada, i które z człowiekiem poczyna sobie śmiało, niekiedy okrutnie, niekiedy boleściwie. To ciało odejdzie od kości, nieuchronnie, ale przedtem i potem coś mówi. Stanisław Rosiek postanowił wysłuchać mowy ciała z właściwą mu rzetelnością i uwagą. Ciała, podobnie jak rzeczy, potrafią mówić własnymi językami. Trzeba się tylko nauczyć słuchać, dopuściwszy ciała i rzeczy do głosu. Nekrograf dopuszcza do głosu zwłoki, by odkryć bezsensowny sens śmierci. Jednostkowej śmierci Mickiewicza, ale nie tylko: "Oto więc wielki problem i wielka stawka projektowanej nekrografii - znaleźć odpowiedź na pytanie, kiedy i w jakim stopniu sens zwłok Mickiewicza był czymś wtórnym, zaszczepionym przez żywych, kiedy natomiast objawił się im jako autentyczne przesłanie przeszłości. [...] Sprawę utrudnia ponadto fakt, że pomiędzy nie wplątuje się niekiedy sens trzeci. Jego genealogia jest tajemnicza. Nie wiadomo nawet dokładnie kiedy, w jakich momentach i dzięki komu się pojawia. To sens w pewien sposób nadliczbowy, spoza wszelkich rachunków i kalkulacji. Nie można go wywieść ani z praktyk kultowych, ani z poczynań pasożytniczych. Zdaje się, że ci, którzy pozostali przy życiu, niewiele z nim mają wspólnego. A więc ustanawiany bywa przez zmarłych? [...] To wszystko trzeba będzie jeszcze sprawdzić, po wielokroć rozważyć. Im mniej wyraźna i oczywista przemoc żywych, tym trudniej zrozumieć fakt, że zwłoki coś (nam) mówią, coś (dla nas) znaczą. A może istotnie przemawiają same? Może graniczne miejsce, jakie zajmują - między życiem a niebytem, między widzialnym i niewidzialnym, między teraz i zawsze - może ono obdarza je tą niewiarygodną zdolnością przemawiania do żywych. Bo przecież mówią, to pewne. A gdy raz dojdą do głosu - o, wtedy nikt nie jest w stanie zmusić ich do milczenia. Są tak gadatliwe". O tym, co gadają zwłoki, dowiemy się z kolejnych tomów nekrograficznych napisanych przez Stanisława Rośka, które - mam nadzieję - ku pożytkowi i radości - ukażą się niebawem. Esej już opublikowany stanowi rodzaj przygotowania, otwarcia - odchylenia wieka tajemnicy.
4. W pierwszym tomie nekrograficznym nie znajdziemy gruntownej rozprawy o metodzie, chociaż uwagi o celach i zadaniach nekrografii pojawiają się w całym tekście. Staszek stroni od deklaracji i tłumaczenia się z metody, bo to czynność niepotrzebna. Metoda kryje się w sposobie opowiadania dziejów zwłok Mickiewicza i kto ma oczy ku patrzeniu i uszy ku słyszeniu - łatwo pojmie w czym rzecz. We Wstępie zauważa: "Punktem wyjścia jest zatem śmierć. Ale śmierć jako zdarzenie - jest nieokreślona, niewyrazista, ulotna. Dlatego trzeba było najpierw oznaczyć jej wymiary. W kolejnych szkicach analizuję trzy z nich: śmierć w wymiarze emocjonalnym, śmierć jako fakt i śmierć jako nowinę, która - dzięki telegrafowi - prędko obiega Europę. Następna część książki jest próbą opisu wielkiej przemiany zwłok, przemiany, która biegnie w dwóch kierunkach. Zwłoki stają się «zwłokami drugimi» - wyobrażeniem, rozproszonym i fragmentarycznym effigie (maska pośmiertna, fotografie, rysunek - liczne ich kopie, naśladownictwa, repliki będące wyobrażeniem wyobrażenia). W tym samym czasie przemieniają się w «przedmiot żałobny». Są balsamowane, przebierane, otaczane symbolicznymi przedmiotami, zamykane w trumnach, składane do grobu, na którym wystawiony zostaje nagrobek. Efekt tych dwóch przemian jest jeden. Zwłoki drugie i przedmiot żałobny łączą się, tworząc nowy byt «wymownego trupa», który może stać się uczestnikiem dialogu z żywymi. Podstawową trudnością nekrografii jest język. Okazało się prędko, że nie można o zwłokach Mickiewicza napisać słowa, by nie wpaść w konwencję żałobnej skargi, w patos, w poetyzowanie lub - z drugiej strony - w urzeczowiającą deskrypcję. Cała książka jest więc także próbą stworzenia języka, który pozwoliłby opowiedzieć o przygodach zwłok. Jest zarazem próbą zbudowania historycznego i metodologicznego kontekstu dla nekrografii. Stopniowo zaczęło się powiększać otaczające ją pole problemowe. Kontekstem najszerszym stała się «historia umarłych» - dziewiętnastowieczne dzieje wspólnoty żywych i umarłych Polaków - węższym natomiast biografia, która kończy się zwykle w punkcie wyjścia nekrografii". Każda metoda jest dobra, jeśli prowadzi do prawdy. Jakiejś, czyjejś prawdy, bo wiadomo, że cała prawda o kolejach życia, o twórczości, o duszy, o ciele, o zwłokach Mickiewicza lub nie-Mickiewicza nigdy odsłonić się nie da. Szanujący się historyk wie, że jego praca polega na nieustannym odpominaniu, przeglądaniu, opukiwaniu i odczytywaniu tych samych tekstów i przedmiotów, bo za każdym razem coś innego się w nich widzi i słyszy. Praca historyka przypomina czerpanie wody przetakiem albo robotę Syzyfa. Takie ciąży nad nim przekleństwo. Historyk, uprawiając swój zawód, skazany jest na odkrywanie nowości przez powtórzenie. I jak każdy człowiek - na śmierć. Każda metoda jest dobra, by zbliżyć się do (jakiejś) prawdy. Trzeba jednak postępować uczciwie i wystrzegać najgorszej pułapki czyhającej na historyka jak wnyki: pułapki anachronizmu czyli infantylizmu. Język wypracowany (wypracowywany) przez Stanisława Rośka szczęśliwie tę przeszkodę omija.
5. Przed anachronizmami ustrzec się bardzo trudno: skłonni jesteśmy odczytywać to, co było, przez to, co jest i chętnie zapominamy o szczegółach epoki, do której nasze pisanie się odnosi. Staszek dobrze wie, że najprostsze - zdawałoby się - dane, gdy tylko się im bliżej przyjrzeć, stwarzają mnóstwo kłopotów. Dlatego zastrzega: "Na ogół mieszkamy w teraźniejszości. Trzeba więc pewnego wysiłku i jakiejś choćby najprostszej hermeneutyki, by przejść od własnego świata znaczeń do świata cudzego - odległego w czasie lub przestrzeni. Punktem wyjścia jest w niej teraźniejszość, którą - gdy idzie o postawę wobec śmierci i umarłych - dzieli od wieku XIX niemało. Wielcy umarli stali się dzisiaj wielkimi nieobecnymi. Nasz stosunek do nich jest niejednoznaczny. Nie bardzo wiadomo, jak o umarłych myśleć, jak mówić. Dziewiętnastowieczny wzór przestał obowiązywać. [...] Nie można dzisiaj przebierać się w szaty dawnych żałobników. Są zbyt ciasne. Warto jednak wiedzieć jak były skrojone. Tego rodzaju wiedza o przebrzmiałych już formach kultu pośmiertnego pozwoliłaby zapewne odtworzyć w jakiejś nowej postaci rozbitą wspólnotę żywych i umarłych. Dlatego dokumentacja, opis i rekonstrukcja dziewiętnastowiecznej kultury śmierci są dzisiaj tak ważne. Bez dialogu z przeszłością nie odnajdziemy zagubionej drogi do umarłych". Mickiewicz umarł w Konstantynopolu 26 listopada 1855 roku. Tak, ale nie dla wszystkich. O jego zgonie naoczni świadkowie dowiedzieli się natychmiast, dzieci - w kilka dni później, dawni przyjaciele, jak Goszczyński - po miesiącu, brat Franciszek - chyba dopiero po roku, choć przebywał w Wielkopolsce, a nie w zaborze rosyjskim. A na Litwie? "Wieść o śmierci Mickiewicza - podobnie jak pół wieku wcześniej o zwycięstwach Napoleona - zatrzymała się u «Niemna brzegów». Na Litwie 1855 i 1856 roku była niecenzuralna. W gazetach wileńskich nie opublikowano żadnej wzmianki o śmierci poety w Konstantynopolu. Na Litwie Mickiewicz żył więc jeszcze". Nic albo prawie nic nie jest oczywiste. Każda informacja, każdy przedmiot lub "naoczna dana świadomości" wymaga namysłu. Wiadomość o śmierci rozchodzi się powoli, i ze sposobu rozchodzenia wypada wyciągnąć konsekwencje dotyczące natury umierania i jej rozciągłości w czasie. Staszek owe konsekwencje wyciąga z wielką uwagą i ostrożnością, ponieważ świadom odpowiedzialności za szczegół, stara się śmiertelnego grzechu anachronizmu uniknąć za wszelką cenę, więc - na przykład - z dokładnej analizy czasu rozchodzenia się nowiny o śmierci Mickiewicza czerpie przesłanki do sformułowania uwag o czasowości umierania: "Nie umiera się od razu - w jednej chwili, dla wszystkich. Śmierć nie jest «punktowa». Rozciąga się w czasie i przestrzeni. Nawet w odniesieniu do śmierci biologicznej pojęcie ostrej granicy między kondycją żywego i umarłego już dawno straciło sens. U progu XIX wieku fizjolog Bichat twierdził, iż «umieramy stopniowo i kawałkami». Cóż dopiero mówić o śmierci społecznej - śmierci dla innych. Ta rozciąga się niekiedy na długie miesiące, a czasem nawet na lata. Rozsunięcie między faktem śmierci a ujmującym go aktem świadomości bywa bardzo duże. Niektórym udaje się tym sposobem jakiś czas żyć jeszcze..." Szczegół roi się od znaczeń. Każdy szczegół trzeba wyraźnie obejrzeć i wysłuchać go. Protokoły ekshumacji na cmentarzu w Montmorency, niebieska konfederatka, nie założony na głowę zmarłego, lecz obecny w przestrzeni umierania fez, trzy trumny: cynkowa, dębowa, orzechowa czy sosnowa? Trumienne zioła, wytarte futerko Adama. Odległości: sposoby przekazywania depesz telegrafem. Ile tych depesz było? Którędy biegły? Świadectwa, nadmiar świadectw. Informacje tkwiące w przedmiotach, nadmiar tych informacji, które z trudem poddają się niespiesznemu rozumieniu, stwarzają możliwości różnych i prawdopodobnych interpretacji. Dokumenty, które do tej pory wydawały się dla historyka literatury drugorzędne: rachunki Lévy'ego, zaświadczenia, telegramy, urzędowe protokoły nabierają ogromnego znaczenia. W szczegóły trzeba się wsłuchiwać. Tylko w ten sposób daje się, przynajmniej w ograniczonym zakresie, wykaraskać z pułapek anachronizmu. Staszek uprawia "nekrografię" jako "mikrofilologię", której korzenie tkwią w pewnych odmianach fenomenologii, chociaż termin ten w jego rozprawie nie pojawia się ani razu. Autor woli mówić o "najprostszej hermeneutyce".
6. Uprawiania "mikrofilologii", w sensie wspomnianym powyżej, uczyłem się u Paula Ricoeura. Stanisław Rosiek również powołuje się na niego w przypisach. Ricoeur uczenie analizował związki pomiędzy czasem, opowiadaniem, symbolem i jego interpretacjami, objaśniał w jaki sposób mowa samych rzeczy może szczęśliwie spotkać się z językiem opowiadającego: artysty, historyka, historyka-artysty. W klasycznej już dzisiaj rozprawie Egzystencja i hermeneutyka Paul Ricoeur dokonał analizy "szczepu hermeneutycznego na fenomenologii", zwracając się jednocześnie ku Badaniom logicznym Husserla i ku Byciu i czasowi Heideggera, by uzasadnić poznanie historyczne jako praktykę interpretacji w sensie egzystencjalnym. Zgadzając się z podstawowym założeniem Diltheya, że życie (i śmierć) jest "pojęciem zasadniczym", Rocoeur dowodził, że zadanie hermeneutyki fenomenologicznej nie polega na wzmocnieniu poznania historycznego wobec poznania fizykalnego, lecz na drążeniu w głąb, pod poznanie naukowe, wzięte w całej swej ogólności, by dosięgnąć więzi bytu historycznego z całością bytu, więzi, która byłaby bardziej pierwotna niż stosunek podmiot-przedmiot w teorii poznania. "Etapem pośrednim w drodze ku egzystencji jest refleksja, czyli związek między rozumieniem znaków a rozumieniem siebie. To w sobie mamy szansę rozpoznać byt egzystujący. Proponując związanie mowy symbolicznej z rozumieniem siebie, chcę spełnić najgłębsze życzenie hermeneutyki. Każda interpretacja dąży do przezwyciężenia oddalenia, dystansu między minioną epoką kulturalną, do której należy tekst, a samym interpretatorem. Przezwyciężając ten dystans, stając się kimś współczesnym tekstowi, egzegeta może przyswoić sobie sens: wbrew jego obcości chce oddać jego swoistość, a więc uczynić go swoim własnym sensem; dąży zatem do poszerzenia samego siebie poprzez rozumienie drugiego. Każda hermeneutyka jest w ten sposób explicite lub implicite rozumieniem siebie samego na okrężnej drodze rozumienia drugiego. [...] Dlatego filozofia jest hermeneutyką, to znaczy odczytywaniem sensu ukrytego w tekście - pozornego sensu. Zadaniem hermeneutyki jest pokazać, że egzystencja dochodzi do słowa, do sensu i do refleksji jedynie dokonując nieustannej egzegezy wszystkich znaczeń, które pojawiają się w świecie i w kulturze. Egzystencja nie staje się sobą, ludzką i dojrzałą, w inny sposób niż przywłaszczając ten sens, który przebywa najpierw «na zewnątrz», w dziełach, instytucjach, pomnikach kultury, w których obiektywizuje się życie ducha" (przeł. Karol Tarnowski). Taka właśnie hermeneutyka egzystencjalna, zaszczepiona na fenomenologii, stanowi podstawę projektu "nekrografii" Stanisława Rośka.
7. Po latach zrozumiałem, że techniczny język francuskiego uczonego wyraził Miron Białoszewski, oczywiście niezależnie i w sposób tylko jemu właściwy, w wierszu Sprawdzone sobą:
Połamane krzesło, niczym trup i otwarte Mickiewiczowskie trumny przyciągają całe tłumy rzeczywistości i tworzą niewyczerpany skład prawdy, w którym historyk czuje się jak w skarbcu: "[...] Postanowiłem zająć się zwłokami Mickiewicza. Nie, nie dlatego, iżbym sądził, że osoba Mickiewicza jest już dostatecznie dobrze rozpoznana i znana. Mój zamiar nie wynika z przekonania, że niewiele już można powiedzieć o Mickiewiczu «żywym», o Mickiewiczu «żyjącym», o Mickiewiczu, «gdy był pełen życia». Przeciwnie. Sądzę, że zajmowanie się zmarłym - a mówiąc dobitniej: jego zwłokami, trupem, resztkami, prochem - na skutek tajemniczego sprzężenia, jakichś skrytych przejść i połączeń, powiększa naszą wiedzę o osobie, że wobec tego jego biografię powinna dopełniać nekrografia; dopiero obydwie łącznie obejmują całość czyjejś, także pośmiertnej egzystencji. Trzeba coś uczynić (wedle czasu i miejsca życia: Atenom, Italii, Europie...), żeby dzieje zwłok zaczęły współtworzyć tę całość rozpościerającą się ponad śmiercią. W przeciwnym razie jedynie czyjaś rozpacz na chwilę zakłóci grobowe milczenie, zwłoki zaś poczną osuwać się bezpowrotnie ku coraz niższym formom organizacji materii, która historii nie ma i nie potrzebuje. I czasem tylko poeta zajrzy do bezimiennego grobu po to, by poznać tajemnicę rozpraszania się ziemskiej i narodziny ziemnej tożsamości".
8. Jak mają się zwłoki Mickiewicza do połamanego krzesła? W jaki sposób przyciągają całe tłumy rzeczywistości? Oto pytania, które w innej formie stawia Stanisław Rosiek. W jego ujęciu brzmią one następująco: "Co (i jak) znaczyły zwłoki Mickiewicza dla Polaków końca XIX wieku? Oto drugie fundamentalne pytanie nekrografii. Pierwsze, przypomnę, pytało o sposoby narodowego używania szczątków wieszcza, a nazywając rzeczy po imieniu: o to, co z jego zwłokami żywi zrobili, jak je dla potrzeb wykorzystywali. Jedno i drugie ściśle się ze sobą łączy, wspiera, warunkuje". Oto cel fenomenologicznej metody Staszka: przez drobiny, szczegóły, szczątki, przez zwłoki odsłonić rzeczywiste i potencjalne scenariusze polskości. Pomysły na polskość. Ni mniej, ni więcej. Pokażcie mi jak postępujecie ze zwłokami waszych wielkich, a powiem wam kim jesteście. Scenariusze zrealizowane i scenariusze potencjalne, ujawniane bez anachronizmów, dają się wysłowić również za pomocą pytań: co by było gdyby? Gdyby na przykład Armand Lévy przegrał spór o zwłoki z doktorem Drozdowskim i ciało Adama pozostało w Turcji? Jakby się rozwinął pośmiertny kult Mickiewicza? Czy w ogóle by się rozwinął? Mickiewicz dla jego współczesnych był, owszem, wielki, ale jeszcze nie tak wielki jak dla "późnych wnuków". Dzieje zwłok Adamowych tworzą opowieść o historii glorii poety, która mogła opowiedzieć się inaczej albo nawet zupełnie inaczej, gdyby Lévy'emu nie udało się wywieść zmarłego do Francji. W końcu niewiele brakowało, a Lévy by przegrał i co wtedy? Gdyby nie jego troska i przenikliwość, czy Adam spocząłby na czas jakiś w grobie na cmentarzu Montmorency wraz z żoną? Czy doszłoby do Wawelu? Do czego by w ogóle doszło? Zwłoki Mickiewicza wymogły zachowania żywych. Zmusiły ich do działania o niekiedy wykluczających się intencjach: "Oto umarli - ich groby, ich resztki - wpisują się niekiedy w dzieje żywych, wymuszają jakieś działania i tym sposobem na nowo wplątują w historię. Nie dość dobrze rozumiemy, co przydarza się żywym, gdy materialne szczątki umarłych zlekceważymy i usuniemy poza granice dyskursu historycznego lub gdy przedstawimy je jedynie jako obiekt przetargów aktualnej polityki. Niektórych - czy wybranych? - śmierć nie wyłącza z gry. Nie tylko pamięć ich dawnych czynów, nie tylko wieczne dzieło trwa w dziejach i działa. Po śmierci istnieją oni - ci wybrani - w dwóch wymiarach: symbolicznym i materialnym. I te dwa wymiary dopiero wyznaczają całą przestrzeń ich obecności w dziejach. [...] Los umarłych spoczywa w rękach żywych. Cokolwiek byśmy pomyśleli czy powiedzieli o suwerenności tych pierwszych, to jednak ci drudzy wprawiają w ruch ciała opuszczone przez dusze, nadają śmiertelnym resztkom społeczną doniosłość. Ale umarli często wymykają się z rąk tym, dla których śmierć była akurat łaskawsza, więc ciągle jeszcze znajdują się na tym świecie. Śmiertelne szczątki - raz przez żywych poruszone - wchodzą samowolnie w nie kontrolowane przez nikogo związki z żywiołem symboliczności. Zyskują nagle na znaczeniu. I w tym sensie staja się suwerenne. Ważne jednakże, by ktoś zapoczątkował ten proces. Wystarczy wyjąć kamyk, a już cała lawina rusza. Lawina znaczeń. Tajemnica obecności umarłych w historii jest tajemnicą związku tego, co materialne, i tego, co symboliczne - on sam zaś należy do żywych, którym przypada w udziale pierwsze posunięcie". Abstrakcyjne powołanie zwłok ożywia w składzie prawdy czujne oko nekrografa, który odkrywając sensy nadawane śmiertelnym szczątkom przez żywych, on, żywy, uczy się mówić o godzinie śmierci. Jego. Swojej. Mojej. Teraz.
9. Odczytywanie ukrytych "pęków znaczeń" staje się możliwe, gdy patrzy się z odpowiedniego punktu widzenia. Z bliska: "W słynnych pracach Arcimboldiego istotna jest odległość, jaką zajmuje obserwator, a także położenie znajdującego się przed nim obrazu. I tak na przykład Il Bibliotecaro, którego widać z dużej odległości, z bliska okazuje się kompozycją książek, gdy zaś z kolei patrzący oddala się od kompozycji kwiatów, z wolna wyłaniać się z niej poczyna twarz młodej kobiety. To zapewne Primavera lub Flora - Arcimboldi malował obydwie. Inny znowu obraz przedstawia miskę z warzywami, gdy go obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, przemienia się w groteskową głowę. Wyobraźnia artysty łączy w jednej konstrukcji odmienne materie, przeciwstawne żywioły, sprzeczne jakości. Powaga jest podszyta śmiesznością, trywialność to fundament wzniosłości, a patos i drwina płynnie przechodzą jedno w drugie. Ta zabawa, raz rozpoczęta, trwa bez końca i zajmuje coraz większy krąg ekscentrycznych artystów i ich wielbicieli. Prędko włączają się do niej karykaturzyści polujący na wszelkie dwuznaczności. Wystarczy na przykład obrócić pewien dziewiętnastowieczny rysunek, by skalisty pejzaż z ruinami przemieni się niespodziewanie w «granitowy» profil Napoleona. Napoleon z innego rysunku przy bliższym wejrzeniu okazuje się stosem rozkładających się zwłok..."
10. Staszek napisał we Wstępie, że nie zamierzał podejmować tej pracy i że nigdy nie sądził, że umarły poeta i jego "doczesne szczątki" zajmą go bardziej niż jego dzieło. Ale usłyszał głos i niczego już nie mógł poradzić. Za tym głosem podąża. Głosem czyim? Nie odpowiem na to pytanie, bo nie potrafię. Każda próba okaże się bowiem niepełna. Prawda tkwi w szczegółach i kryje się w tajemniczych przejściach, w niedopowiedzeniach, a raczej w wymownych przemilczeniach nekrograficznego dyskursu mego gdańskiego przyjaciela. W tym właśnie tkwi największa atrakcyjność uprawianej przez Staszka "pewnej hermeneutyki": sensy symboli, mowa rzeczy, "pęki rzeczywistości" odsłaniają się dzięki niej w trakcie lektury nie tylko i nie przede wszystkim jako linearne poznanie wzbogacające "wiedzę o przedmiocie", choć oczywiście Zwłoki Mickiewicza zawierają owej wiedzy bardzo dużo, lecz także, a to dla mnie niezwykle ważne, jako egzystencjalna przygoda, w którą zostałem życiowo zamieszany. "Grób rozrasta się. Rozczłonkowane zwłoki rozpraszają się w przestrzeni zajmowanej przez żywych, a każda część znaczy całość i do żywych przemawia. Ta ekspansja jest nieskończona. I prawie zawsze zwycięska. Zwłoki potrafią bez trudu ustanowić zwierzchnictwo nad żywymi, dla których coś znaczą. Nie? A jednak. Po cóż dowodów szukać daleko. Zapisując te strony oddałem zwłokom Mickiewicza wiele czasu. A to, co w takim trudzie napisałem - czyż nie jest teraz odczytywane".
11. Michel de Montainge: "Bywają śmierci chlubne i szczęśliwe: widziałem kogoś, komu śmierć przecięła nitkę życia w jego najświetniejszym biegu i w kwiecie rozwoju, kładąc mu kres tak wspaniały, iż moim zdaniem, jego ambitne i śmiałe zamiary nie mogłyby osiągnąć nic wyższego, niż sprawiło to ich przerwanie. Doszedł, nie czyniąc kroku, tam, kędy dążył, ba z chlubą i wspaniałością większa niźli sam się spodziewał i pragnął; zagładą swoją przewyższył cześć i sławę, do której zdążał na swej drodze. W osądzeniu czyjegoś życia patrzę zawsze na to, jak upłynął jego koniec; nieustanną zaś pracą mego własnego życia jest, aby spłynął dobrze, to znaczy spokojnie i cicho".
12. Oby.
("Twórczość" nr 5/1998) |