Ludzie, nie mogąc wyleczyć
się ze śmierci, z nędzy i z niewiedzy, postanowili, żeby czuć się lepiej,
w ogóle o tym nie myśleć.
Dwudziestoośmioletnia pielęgniarka ze szpitala w podparyskiej miejscowości Mantes-la-Jolie skróciła przedśmiertne męczarnie kilkunastu? kilkudziesięciu? pacjentom. Działała sama. Nie mogła znieść ich agonii. Pielęgniarkę pacjenci kochali: za serce, poświęcenie, troskę. Nikt tak czule nie pochylał się nad nimi. 2 maja zmarł starzec w końcowym stadium raka płuc. Stwierdziła zgon, który sama przyspieszyła, i wybuchła płaczem. Wyznała coś przełożonej, ta zawiadomiła dyrektora szpitala. Dyrektor zawiadomił policję. Pielęgniarka chciała się zabić. Żyje, lecz nawiedziły ją demony. Przebywała długo na oddziale psychiatrycznym. Pielęgniarka przyznała, że pomiędzy styczniem 1997 i majem 1998 roku skracała męki nieuleczalnie chorych, zwiększając im dawki morfiny. Przez osiemnaście miesięcy nikt nie zauważył zmiany w jej zachowaniu, dopiero zgon starca spowodował w niej wybuch. Dyrektor szpitala: "Bez przerwy otrzymujemy listy i telefony z wyrazami sympatii, uznania i współczucia dla pielęgniarki, która pomagała bliźnim umrzeć godniej. Nikt z rodzin zmarłych nie wniósł przeciw niej skargi". Dlaczego pielęgniarka stosowała eutanazję? Próba odpowiedzi dyrektora szpitala: "Pracowała w naszym szpitalu zaledwie kilka miesięcy. 15 marca 1996 stała się świadkiem tragicznej sceny. Mąż nieuleczalnie chorej pacjentki, nie mogąc znieść cierpień żony, zastrzelił ją na szpitalnym łóżku i sam popełnił samobójstwo. To wydarzenie wstrząsnęło dziewczyną straszliwie". Lekarz ze szpitala Pitié-Salpêtrière w Paryżu: "Eutanazję stosuje się w szpitalach od dawna, chociaż zabrania jej prawo. Eutanazję «czynną», to znaczy skrócenie agonii za pomocą zwiększenia dawki środków znieczulających, kodeks karny określa mianem świadomego zabójstwa. Eutanazję «bierną» - jako odmówienie pomocy osobie znajdującej się w niebezpieczeństwie. Coraz częściej się zdarza, że lekarze decyzję o eutanazji «biernej» podejmują kolektywnie. To jedyny sposób, by nie zwariować". Monika, pielęgniarka w jednym ze szpitali paryskich: "Pracujemy w ekipie, co pozwala uniknąć podejmowania «dzikich» decyzji. Jeden z pacjentów cierpiał ogromnie i nie było dla niego ratunku. Lekarze postanowili, by zastosować zwiększone dawki morfiny. Decyzja niejednoznaczna. Oni podjęli decyzję, ale to ja daję zastrzyk. I nie wiem, ile morfiny wstrzyknąć". Anne, pielęgniarka w jednym ze szpitali lyońskich: "Lekarz decyduje, czy pacjent umiera w strasznych cierpieniach, czy można już agonię skrócić. Rozstrzygać - to okropne". Agonia to upadły czas, o którym nie wiemy niczego. Pasaż od życia do śmierci przez wieki łagodziły rytuały i wiara. Agonia wdarła się między życie i śmierć jak intruz, niedawno. Od kiedy umiera się w szpitalach przemysłowo i w skrajnej samotności. Najgorsze, że z medycznego punktu widzenia nie da się ustalić, czym agonia jest. Czy jest bólem w stanie czystym? Czy można "leczyć" agonię? Przyspieszać śmierć? Isabelle Marin, lekarz w paryskim szpitalu Laïennec, autorka eseju Agonia niczemu nie służy twierdzi, że z punktu widzenia medycznego możliwe są dwie postawy wobec agonii. Pierwsza polega na jej odrzuceniu: żadnych zmian w terapii, niezależnie od skutków i wzmagającego się cierpienia: chorego, rodziny i leczących. Druga - na zaprzestaniu wszelkich działań, które mogą opóźnić śmierć, skoro wiadomo, że jej nadejście stało się nieuchronne, na stosowaniu jedynie środków łagodzących ból. Oto błędne koło: diagnoza o nadejściu agonii oznacza zapisanie śmierci jako leku. Pewnej diagnozy o nadejściu agonii nie można nigdy postawić. Terapia zamienia się wtedy w torturę. Działania lekarza pod koniec wieku, podobnie jak działania każdego fachowca w świecie współczesnym skazanym na bezwzględną konkurencję i wyścig, wydajności, mierzy się skutecznością: im szybciej i taniej - tym lepiej. Akcja winna trwać jak najkrócej: diagnoza, terapia i... albo-albo. Powolna i straszliwa walka ciała ze śmiercią, w której śmierć wygrywa zawsze, nie mieści się w przemysłowo-rynkowej wizji życia, bowiem ujawnia bezsiłę wszelkich współczesnych technologii, nie tylko medycznych. Oto reguły życiowej gry utrwalane na co dzień masowo, na miliony sposobów: śmierci trzeba unikać, opóźniać jej ataki, uciekać przed nią, nie zauważać jej ciągłej obecności, żyć zdrowo, nie pić, nie palić, jeść marchewkę, stosować coraz doskonalsze kremy przeciw zmarszczkom, wypoczywać. Młodość winna trwać do późnej starości, wszak technicznie to możliwe, współczesne technologie coraz doskonalsze, nadzieja na długowieczność wzrasta, a jeśli coś się przydarzy, to przecież postępy medycyny... Agonia ośmiesza technologię. I wszelkie związane z nią złudzenia o możliwości oszukania śmierci. Medycynę współczesną stawia w niewygodnej sytuacji: skoro lekarz winien naprawiać zepsute skutecznie i szybko, a tego psującego się naprawić nie zdoła, to dlaczego marnuje czas, pieniądze i zepsute wystawia na ból? Współczesny szpital jest zakładem naprawczym: taśmowo przywraca się sprawność uszkodzonym organizmom, albo się i nie przywraca. Na stany ostateczne - brakuje miejsca w cenniku usług. W całej Francji znajdują się tylko 534 miejsca szpitalne przeznaczone na "leczenie zastępcze", czyli łagodzenie cierpień agonalnych. Lekarzy zajmujących się opieką nad umierającymi - garstka. Sami nie wiedzą, jak działać, ponieważ opieka nad umierającymi stawia ich w sytuacjach nieoczekiwanych. Nie mogą podejmować decyzji na podstawie symptomów i znaków. Końcówka życia w cierpieniach stawia ich w sytuacji bez wyjścia: każda podjęta decyzja kończy się jednym: zgonem. Trzeba jednak decydować - i właśnie to przeraża najbardziej, bowiem lekarz staje na progu otchłani. Przerażenie tym większe, im jaśniej zdajemy sobie sprawę, że decyzja o eutanazji nie wiąże się - technicznie - z żadnym ryzykiem: pacjent i tak by niedługo umarł, więc? Im bardziej wydaje się, że można, tym straszniej. Chociaż prawo przewiduje we Francji za eutanazję «czynną» kary jak za morderstwo, a za «bierną» - jak za tchórzostwo, w nielicznych procesach zapadają symboliczne wyroki. Prawo zakazuje, społeczeństwo przyzwala. Dlatego "toczy się dyskusja", czy przypadkiem nie zmienić przepisów, by Francja "dogoniła bardziej postępowe kraje europejskie". Dogonienie postępu oznaczałoby oficjalne przyjęcie wizji medycyny jako fabryki zdrowia i uznanie śmierci jako odpadu życia. Lekarz zajmujący się "leczeniem zastępczym" staje się równie samotny i opuszczony jak chorzy, których - jako specjalista - winien wprowadzić w śmierć. We współczesnym, dobrze zorganizowanym technologicznie społeczeństwie funkcjonują doskonale różne przedsiębiorstwa, między innymi fabryki śmierci, skutecznie broniące przed zanieczyszczeniem środowiska naturalnego i odpadki zamieniające na towary pożyteczne i rynkowo opłacalne. Przeróbką śmieci zajmują się świetnie opłacani fachowcy, którzy uczą się zawodu w odpowiednich szkołach, by później uczciwie zarobić na duży samochód, dom z ogródkiem i zdrowe wakacje pod palmami. Jak powiadają uczeni socjologowie: każda potrzeba społeczna znajduje w końcu swój kształt instytucjonalny: już-nie-żywych, lecz jeszcze-nie-umarłych też jakoś "przerobić" należy, skoro społeczeństwo wyrzuca ich do fabryk zdrowia, w których brak dla nich miejsca. Decyzję podejmują za umierającego ludzie, którzy jeszcze żyją i cieszą się życiem: wiedzą, że umierający nie może wyrzec słowa, ale czasami słyszą z tyłu głowy dziwny szept. Dwudziestoośmioletnia pielęgniarka ze szpitala François-Questnay
w Mantes-la-Jolie, po przedawkowaniu umierającemu starcowi morfiny - usłyszała.
Szept, który wprowadził ją w szaleństwo. |