Niekiedy bywa, iż ciało pierwsze ulega starości, niekiedy znowuż dusza. Widziałem dość takich, których mózgownica słabła wcześniej niż żołądek i nogi; które zło, przez to, iż mało jest dotkliwe cierpiącemu na nie i nie tak jasno się objawia, tym bardziej jest niebezpieczne.
     Michel de Montaigne, Próby. Przełożył Tadeusz Żeleński-Boy

 

W Paryżu obradował Międzynarodowy Kongres Starości zorganizowany pod patronatem UNESCO. Kongresowi towarzyszył lęk. Nie przed samą starością, która - jak napisał Ryszard Przybylski w Baśni zimowej. Eseju o starości - jest "celą śmierci", ale przed powiększaniem się liczby starców, którzy się nie starzeją.

Pod koniec wieku długość ludzkiego życia, szczególnie we Francji, wydłuża się coraz bardziej. Statystycy wyliczyli, że Francja w roku 2005 liczyć będzie kilka setek tysięcy stulatków, a już niedługo jedna czwarta obywateli Unii Europejskiej przekroczy osiemdziesiąty rok życia. Ekonomiści głowią się, jak z tego wybrnąć, to znaczy, w jaki sposób utrzymać system emerytur i rent, skoro przyrost naturalny zmniejszył się niebezpiecznie i nie bardzo wiadomo, skąd w przyszłości wziąć pieniądze na emerytur i rent wypłacanie.

Ludzie żyją coraz dłużej, wyspecjalizowane gałęzie przemysłu spożywczego, farmaceutycznego i kosmetycznego, agencje podróży i ośrodki wypoczynkowe oferują swe produkty i usługi tym, którym sprzyja czas i cało. Środki hormonalne dla kobiet, viagra dla mężczyzn. Specjaliści twierdzą, że życie seksualne osób ludzkich przedłużyło się i jeszcze przedłuży, że starość skurczyła się i sczezła, czyli że prawie wszyscy pomrzemy młodo. I w dobrym zdrowiu. To straszne.

Ryszard Przybylski: "Dlaczego Sokrates z takim uporem dążył do śmierci? Czyżby z tęsknoty do rozpościerającej się za grzbietem nieba Rzeczywistości Istotnie Istniejącej przyspieszał upragnioną przeprowadzkę duszy?

Prawdziwą przyczyną jego niezwykłej decyzji była chęć ucieczki z «więzienia ciała», które, zwłaszcza w starości, przyprawia człowieka na ogół o wiele cierpień, niekiedy strasznych. Kiedy go skazano, liczył sobie siedemdziesiąt lat, ale do tej pory trzymał się znakomicie. Był to krzepki starzec. Prowadził bardzo aktywne życie i nic nie wskazuje na to, aby miał jakieś szczególne dolegliwości związane z podeszłym wiekiem. Jasność i bystrość jego umysłu była nadal uderzająca. Ciało miał sprawne, tyle że chodził powoli, «zwyczajnie jak starzec», jak tłumaczył się przed trybunałem. Nawet Platon, który miał skłonność do przesadnie uduchowionych obrazów, przekazał jego trzeźwą uwagę, iż starość to właściwie powolne umieranie. «Jestem przecież u tego kresu, przy którym ludzie najwięcej wieszczyć zwykli, kiedy mają umrzeć». Ksenofont stwierdził więc, że ta dobrowolna śmierć była formą ucieczki przed torturami niedołężnej starości".

Czy Sokrates dążył do śmierci z lęku przed złowieszczą niemocą ciała i tylko dlatego sprowokował sąd do wyroku śmierci, a kiedy przyjaciele doradzali mu łatwą ucieczkę - odrzucił tę myśl ze śmiechem? Czy chciał śmiercią wyłgać się od starości? Może myślał o śmierci szczęśliwej. Takie się zdarzają: chlubne i szczęśliwe, o czym wiedział Michel de Montaigne: "Widziałem kogoś, komu śmierć przecięła nitkę życia w jego najświetniejszym biegu i w kwiecie rozwoju, kładąc mu kres tak wspaniały, iż moim zdaniem, jego ambitne i śmiałe zamiary nie mogłyby osiągnąć nic wyższego, niż sprawiło to ich przerwanie. Doszedł, nie czyniąc kroku, tam, kędy dążył, ba z chlubą i wspaniałością większą niźli sam się spodziewał i pragnął; zagładą swoją przewyższył cześć i sławę, do której zdążał na swej drodze. W osądzeniu czyjegoś życia patrzę zawsze na to, jak upłynął jego koniec; nieustanną zaś pracą mego własnego życia jest, aby spłynął dobrze, to znaczy spokojnie i cicho" (Próby. Przełożył Tadeusz Żeleński-Boy).

Sokrates osiągnął to, o czym marzył francuski mędrzec.

Starość grozi bólem, a bólu nie można się nie bać. Ryszard Przybylski uważa, iż starość to cela śmierci, ale w następnej fazie celę śmierci zamienił na katownię: "W zasadzie podobną katownią jest cała egzystencja człowieka i już dziecko dowiaduje się o tym w chwili, kiedy po raz pierwszy przeżyje czyjś zgon".

Przeżycie śmierci osób bliskich w młodości postarza i niczego nie uczy. Tylko mocno rani. Te rany nigdy się nie goją, przysychają jedynie, by otwierać się i wstrętnie ropieć. O bólu zadanym przez śmierć bliskich wiem bardzo dużo i z całą powagą powiedzieć mogę, że ból ów życie - biologicznie młode - potrafi zmienić w gehennę.

Wiem ponadto, że życie nie biegnie po prostej linii ku starości i śmierci, lecz kręci się spiralnie lub rzucają nim fale jak statkiem pijanym. W jednym dniu bywa się Gerontionem i młodzieńcem. Umiera się i z martwych powstaje. Przemyka się przez trwogę jak przez czarny pasaż. Wtedy bardzo boli, nawet jeśli ciało sprawne. I staje się ciemność jak w poemacie Eliota analizowanym w Baśni zimowej przez Ryszarda Przybylskiego:

"Straciłem wzrok i dotyk, słuch, smak, powonienie.
Jakże więc mam ich użyć do zbliżenia się z tobą".

Przez wiele miesięcy odwiedzałem w szpitalu pana Władysława Żeleńskiego, który potknął się, złamał nogę, a ponieważ - arytmetycznie - liczy sobie lat niemało, więc rzecz wyglądała groźnie. Na szczęście już jest dobrze. Odwiedzałem - to złe słowo: uczyłem się od niego, jak żyć godnie, kiedy ciało płata nieprzyjemne figle i boleśnie doskwiera. Bólu zdążyłem się co prawda nałykać już sporo, ale w porównaniu z nim - to nic.

Uczyłem się i nadziwić nie mogłem: pan Władysław promieniował energią młodości, czyli zdolnością do kochania bliźnich i świata jakim jest. Część tej energii przeniknęła we mnie.

Tylu widziałem czterdziestoletnich, trzydziestoletnich, a nawet dwudziestoletnich starców, poskręcanych w sobie i niedołężnych, chociaż ciała ich - fizycznie - wydawały się sprawne, że - bywało - traciłem chęć do życia. Odzyskałem ją i nie stracę, choć o zdradzie gliny, z której mnie On ulepił, nie potrafię myśleć bez drżenia.

Ryszard Przybylski pisał w Baśni zimowej o zmaganiach ze starością Kanta i Sokratesa, Michała Anioła i Eliota, Jarosława Iwaszkiewicza i Tadeusza Różewicza. Mnie najbardziej nurtuje - i myślę o nim często - pojedynek Edwarda Stachury z uschniętą Gałązką Jabłoni.

Pisanie Stachury warto czytać jako błaganie o litość, jako wota o odwleczenie samobójstwa, jako wyznawanie lęku przed gołym ścierniskiem starości. Ledwo skończył lat dwadzieścia, a już w Jednym dniu wyznawał: "Wsadziłem ręce w gniazdo kieszeni, a głowę w gniazdo między ramionami - konarami moimi, i zacząłem się rozbiegiwać oczami dookoła, a dookoła były domy, kamienice podobające mi się bardzo, nie starożytne, ale dosyć średniowieczne, a przynajmniej po dwieście lat, tak sądzę po cegłach i wzorach, i może nie po zapachu, ale po tym, że wśród takich domów czuję się młody, a przynajmniej nie mam dwustu lat. Jeśli już tak sądzę, to zawsze będę młody, a na pewno będę żył młodo, choć może miałbym zawsze co oglądać i zawsze gdzie iść, nie tylko przez dwieście lat, ale nawet dwieście pięć albo pięćset. Tylko że jak ja bym wyglądał, jak ja bym mógł siebie kochać zgarbionego, łysego, o mięśniach jak nici lub masło, nie mógłbym niczego przeskoczyć, chodzić po drzewach bym nie mógł, pływać zupełnie, tańczyć wcale i śpiewać, żadne wędrowanie najulubieńsze, to jak ja bym siebie kochać potrafił, takiego kraba? To musiałbym wtedy kogoś innego pokochać, ładnego smukłego chłopca i co by ze mnie zostało?"

On bardzo bał się starości. Nie śmierci, lecz procesu starzenia odczuwanego - barokowo - jako cuchnący rozpad. Im dłużej żyję, tym jaśniej rozumiem jego lęk, ale go nie podzielam.

W siódmej lub ósmej klasie szkoły podstawowej byłem gruby i niesprawny. Na lekcjach wuefu jako ostatni, czyli najgorszy, trafiałem do rozdzielanych drużyn piłki nożnej. Biegałem wolno, skakałem nisko i mózg mój pracował niesprawnie. Byłem stary, choć tylko dojrzewający, ociężały, zawiedziony przez życie i ciało, odsunięty od prywatek, podczas których odbywały się dionizyjskie misteria odwiecznych inicjacji. Cierpiałem prawdziwe męki, smutny i samotny, zrozpaczony starzec.

Wtedy ciało zaczęło myśleć za mnie. Szczuplałem, biegałem coraz szybciej, wygrywałem z kolegami patrzącymi na mnie podejrzliwie i z wyraźną zazdrością.

I tak zostało. W biegu się starzeję. To jedyne wyjście z pasażu bez furty. To moja podróż zimowa z duszą na ramieniu.

(Książę bezdomny, r. 10)

Sfinx