Raptularz Mariusza Wilka w "Kulturze"! Moi kartezjańscy koledzy, którym opowiadam o tym dzienniku pisanym w dzień i w zachwyceniu i porównuję Wilczą prozę z techniką pisarską Zygmunta Haupta i Andrzeja Bobkowskiego (obaj autorzy też byli związani z "Kulturą"), twierdzą, żem płochy entuzjasta i żebym wzruszał się raczej polską prozą kobiecą. Macham ręką, wzdycham, czasem przeklnę z cicha. Co ja będę z ludźmi rozumnymi gadał.

Czekam na "Kulturę". Co miesiąc niespodzianka - i to jaka: kto z Polaków tak pisał o Rosji - nie tylko bez nienawiści, ale z czułością, bez wyższości, ale i bez niższości, bez etosu umoralniającego i bez etui na etos? Kto tak o Rosji z Polaków pisał przed Wilkiem? Chyba tylko Józef Czapski.

Mariusz Wilk zdaje mi się duchowym bratem bliźniakiem z powodów nielicznych, ale zasadniczych. Wyznać muszę od razu, że go nie znam, nigdy na oczy nie widziałem, nie wiem nawet, czy Wilk to jego prawdziwe zawołanie rodowe czy też pseudonim. W życiu się czasami zdarza, że się z bliźnim człek zabliźnia przez tekst i tylko przez tekst, niby przypadkowo, ale i nieprzypadkowo, bo wiadomo wszak od dawna, że przypadek jest najwyższą formą konieczności.

We fragmencie Sołowki-kwiecień ("Kultura" 1996, nr 7-8) Mariusz Wilk napisał: "Czytelnicy pytają, dlaczego Sołowki wybrałem? Co sprawiło, że usiadłem na Wyspach Sołowieckich jak na wieży obserwacyjnej i patrzę stąd na Rosję, na świat? [...] Bo Sołowki przypominają drogocenny kamień: jakbyś nań długo patrzył, wciąż się mieni, zmienia, łamie światło, szlifem gra. Wystarczy, że nieco obrócisz fabułę, akcenty zmienisz, wątki poprzestawiasz, a cała reszta od razu innych znaczeń nabiera, po drugiemu lśni. Nie sposób zatem wyłuszczać racje, nitki wyciągać z osnowy, każdą oddzielnie analizować, w gębie obracać, a tylko razem, jedną przez drugą, trzeba oglądać. Inaczej mówiąc, należy odejść od linearnych praw języka i stanąwszy w pewnej odległości, na całość spojrzeć. A potem się przesuwać, samemu, krok po kroku, i zmieniać kąty patrzenia".

Tako rzecze Wilk. To jego pisarski program. Mój też. Chyba należymy do jednego stada.

Już słyszę wycie: Jak ten Rutkowski śmie! Mariusz Wilk na Wyspach Sołowieckich, na Sybirze cierpi, z własnej woli co prawda, ale jednak, a ten wieśniak paryski, co sobie luksusowy przebyt zafundował - się do Sybiraka porównuje.

Wyjców odganiam słowami Józefa Czapskiego: "Kiedy w 1935 roku wróciłem do Paryża na parę miesięcy, by napisać książkę o Pankiewiczu, bałem się chodzić po Montparnassie, po dawnych moich ulicach. Miałem wrażenie, że są obluzgane moją krwią! I kiedy dziś mówi mi ktoś współczująco «ach, jak pan musiał cierpieć w Rosji», odczuwam zażenowanie i sam tego nie rozumiejąc chcę zaprzeczyć; myślę, że moje młodzieńcze lata w Paryżu były po jakiemuś trudniejsze. To była pierwsza w moim życiu konfrontacja marzenia z rzeczywistością".

Mariusz Wilk na Wyspach Sołowieckich ogląda Rosję i cały świat. I oglądanie przemienia w pisarskim, świadomym trudzie na słowa. Zdaje sobie sprawę z ryzyka językowej gry, z obłości pisarskich narzędzi. I nade wszystko wie, że miejsca, z których widać całość świata, muszą być różne, i że obserwatorami warto obsadzić bocianie gniazda i na Sołowkach, w Le Marais, i jeszcze w kilku innych miejscach globowych. Co prawda obserwatorzy nie pod każdym krzakiem muszą tkwić, bo po pierwsze - nie każdy krzak gorejący, a po drugie - nie każdy, kto ma oczy ku patrzeniu, widzi. A nawet jak widzi - to nie zawsze potrafi opisać. Więc do zliczenia gromadki powtykanej w bocianie gniazda na gontach globowych i zdolnej widzieć i po polsku zgrabnie zobaczone opowiedzieć - wystarczy chyba palców jednej ręki.

Jak Rosję i świat cały widać z Sołowek? "Tutaj można wzrokiem objąć procesy, które tam, w Rosji, zachodzą na ogromnych obszarach i dlatego są trudno uchwytne. Na Sołowkach widać Rosję jak na dłoni. [...] Wystarczy zatem usiąść na przyzbie własnego domu, plecami się oprzeć o drewnianą ścianę rozgrzaną wiosennym słońcem, myśli puścić, niechaj same się marszczą, i patrzeć, i słuchać, i milczeć".

Jak Rosję i świat cały widać z Paryża? Tutaj można zobaczyć i poczuć, jak tradycje Europy zwanej Zachodnią trzeszczą i pękają w szwach, jak przemija skóra świata i pojęcia pustoszeją, zioną wklęsłym krzykiem niczym usta na porozwieszanych w Centre Pompidou obrazach Francisa Bacona.

W Paryżu widać bezsiłę Europy jak na dłoni. Rosja widziana i opisywana przez Mariusza Wilka ma krzepę. Na Sołowkach spotkały się Matuszka Rossija i Imperium. Wilk to widzi, patrząc na monastyr i na uczestników paschalnej procesji. Po paryskich ulicach snują się turyści oraz sen Europy o potędze utraconej jak dziewictwo, na zawsze.

Ale nie narzekajmy - wystarczy przysiąść na przyzbie zraszanego moczem od wieków Luwru i uważnie pomilczeć, by odrodzić w sobie apetyt na nowy, jasny dzień.

Nowy dzień wstaje, nowy dzień.


(Raptularz końca wieku: fr. książki)

Sfinx