Pasaż jubileuszowy

 

Mija siedem lat od chwili wejścia w "Paryskie pasaże". Przypomniała mi o rocznicy Życzliwa Osoba. Ja nie pamiętałem, bom słaby w rachunkach. Siedem lat nakrapianych, co tydzień, donosami rzeczywistości pod całą jaskrawość. Pasaże łączy z gazetowym felietonem tylko rytm pojawiania się i niknięcia. Pasaże wiodą w inne rejony. Jakie? Nic nie powiem. Zacznę znowu od moich ulic.

 

Walter Benjamin wiedział, że Paryż stał się Księgą szczególną, Księgą Poprawianego Prawa również ze względu na trwającą blisko od dwóch tysięcy lat walkę karnawału z postem w nazywaniu ulic. Księgą pomyłek, zagubień, przestraszeń, zawstydzeń, uników. Jak wiatr historii powieje, tak się nazwy zmieniają, ale - wbrew pozorom - wiatr historii w ulicznych imionnikach udział ma niewielki. Znacznie większy - ciało: materialno-teliesnyj niz - jakby powiedział Michał Bachtin. I stosunek paryżan do narządów płciowych, wydalania, połykania, wonienia, jedzenia, picia, narodzin, chorowania i umierania.

Do roku 1728 paryskie ulice, jak psy, imię nosiły z woli mieszkańców. O metrykę nikt nie pytał, przyzwolenia nie żądał. O nazwie decydował ludek paryski, czyli tradycja. W nazwie ulicy zastygała treść tego, co się na ulicy działo. Rabelais napisał, że nazwę miasta paryżanie wykrzyczeli w proteście: "Zaczął Gargantua zwiedzać miasto, gdzie wszyscy przyglądali mu się z wielkim podziwem. Paryżanie bowiem jest to naród z przyrody swojej tak głupi, gapiowaty i nicpotem, że lada kuglarz, lada kałamarz wędrowny, lada muł przybrany dzwonkami, kobziarz przygrywający na placu zgromadzi więcej ludzi niż który godny wykładacz Ewangelii. I tak natrętnie włóczyli się za nim, iż był zmuszony schronić się dla odpoczynku na wieżę kościoła Najświętszej Marii Panny".

Co uczynił Gargantua, by przegonić gapiów - pamiętamy: rozpiął nadobny saczek, dobył ampułkę i moc paryżan w urynie potopił. Ci, którzy z potopu ocaleli, złorzeczyli: "A to nas czysto ukąpał, nie trza pary! Od czego miasto nazwane zostało Paryżem (które przedtem zwano Lutecja, [...] czyli po grecku Białogród, z powodu białości pośladków dam onego miasta), a jako że przy tym nowym nadaniu nazwy każdy z obecnych klął się na świętego swojej parafii, odtąd paryżanie (ile że jest to ludek wielce mieszanego rodu) są z natury dobrzy pyskacze i tędzy juryści, i co nieco przemądrzali [...] iż nazwani są parrhesianie po grecku, co znaczy «o wyparzonej gębie»" (przekład Boya-Żeleńskiego).

 

Generał policji królewskiej René Hérault postanowił w Paryżu zaprowadzić nazewniczy porządek. W wojsku grady i pułki jeden rzut oka odróżnia dzięki lampasom galonom, guzikom. Ulicom też nazwy po rogach przybić trzeba, niczym blachy na czakach królewskim szaszerom. Hérault myślał logicznie: na tablicach niech widnieją nazwy powszechnie przez naród używane, ale szybko pojął, że niekiedy reguła ustąpić musi przed wyjątkiem niczym cnota przed występkiem. Okazało się bowiem, że ludek paryski ponazywał ulice chytrze i niecenzuralnie.

Czyż generał mógł zezwolić na urzędowe uwiecznienie imienia błotnistej ulicy od wieków zwanej Pute-Y-Musse? Tu gromadziły się osobniczki, których imię - jak znacznie później pisał Balzac o upadłych dziewczętach spod kościoła Notre-Dame-de-Lorette - "najzupełniej odpowiada ich trudnemu do wymówienia położeniu". Dosłowne tłumaczenie zniechęciłoby do mej osoby najwierniejszych Czytelników, muszę więc pójść tropem Boya i nazwę tę spolszczyć jako Piczydołek. René Hérault czytał, być może, Rabelais'go. Pute-Y-Musse zamienił bowiem, ze względów brzmieniowych, na Petit-Musc czyli na Pizdróżkę. Tak zostało do dzisiaj. Ulica ze świętego Antoniego schodzi ku Sekwanie. Pod drugiej stronie rzeki wznosi się opoką Hôtel Lambert.

Nieszczęsny policjant rwał sobie włosy z głowy z innego powodu: co począć z nazwą Poil-au-Cul uświęcającą niezłomną obecność burdeli rozsiadłych przy tej publicznej drodze jak przekupki? Wymyślił anagram: Poil-au-Cul - Pélican. I tak Sromną Kępę w ptaka przemieniono.

 

Po rewolucji porządek postanowił zaprowadzić postępowy ksiądz katolicki Henri Grégoire, który tak ochoczo przystał do jakobinów, że pierwszy podpisał listę "duszpasterzy patriotycznych" i pierwszy Boga wyganiał ze świątyń. Abbé Gregoire zażądał natychmiastowej lustracji nazw ulic paryskich. Żadna ulica Złotego Powozu, Złotosłoneczna, Promienista, Królewska w mieście Paryżu istnieć nie ma prawa. Każdą nazwę "zdradzającą cień pożądliwości lub despotyzmu co rychlej wymazać należy i ustanowić zdrowy system republikańskiego nadawania imion, którego przykładów w historii żadnego narodu potąd nie znajdujemy".

Lustracyjny zapał księdza Grégoire przyniósł pożądane skutki. Co prawda Place des Voges w ciągu XIX stulecia zmieniał nazwę na Plac Królewski chyba ze trzy razy: w końcu Wogezy górą.

Stalingrad trzyma się mocno. Z nieopisaną niechęcią, pod wpływem zewnętrznych ciśnień, zmieniono w końcu nazwę na "Plac Obrońców Stalingradu", ale metro zostało. Poza tym zaraz za paryskimi rogatkami ulic Lenina, Stalina i Gorkiego pod dostatkiem. Zgodnie z lustracyjnymi przepisami postępowego księdza, te nazwy żadnych zastrzeżeń nie budzą.


Sfinx