Wieść gminna przestrzega przed opowiadaniem snów na czczo. W tym stanie człowiek przebudzony pozostaje jeszcze w istocie we władzy snu. Mianowicie ablucje wydobywają z mroku jedynie powierzchnię ciała i jego widoczne funkcje motoryczne, natomiast w głębszych warstwach także podczas porannego obmywania trwa senne zamroczenie - wręcz ustala się ono w samotności pierwszej godziny na jawie. Kto lęka się zetknięcia z dniem - czy to ze strachu przed ludźmi, czy gwoli wewnętrznego skupienia - ten nie chce jeść i gardzi śniadaniem. W ten sposób unika przełomu między światem nocy i dnia. Oto przezorność, którą usprawiedliwia tylko energetyczna przemiana snu w skupioną pracę poranną, o ile nie wypali się w modlitwie - w innym bowiem razie dochodzi do pomieszania rytmów życiowych. W tej kondycji zdawanie sprawy ze snów jest zgubne, ponieważ człowiek w połowie jeszcze do świata snu należąc, zdradza go słowami i musi spodziewać się jego zemsty. Mówiąc nowocześniej: sam się zdradza. Nie chroni go już śniąca naiwność, a poruszając, nierozważnie, senne wizje, wydaje siebie. Do snu bowiem wolno odwoływać się tylko z innego brzegu, z perspektywy jasnego dnia, w przemyślanym wspomnieniu. Tamta strona snu jest osiągalna tylko przez oczyszczenie, które jest analogiczne do mycia, jednak całkowicie od niego różne. Idzie przez żołądek. Na czczo mówi się o śnie, jakby mówiło się przez sen.
     Walter Benjamin, Ulica jednokierunkowa (tł. A. Kopacki)

 

Śniłem, że jem, by oczyścić się ze snu. Stałem przy oknie sam, otulony w obecność. Ulica lśniła wilgocią w blasku kilku latarni. Wokół dwupiętrowe domy z czerwonej cegły, małe ogródki, zardzewiała furtka, brytan niechętnie poszczekujący na wietrze. Pnie drzew bezlistne, ale przyjazne. W tle wieżowiec z aureolą: niebo czerwieni się pasmami, wschodu lub zachodu. Nie musiałem znać imienia tego miasta, czułem, że na pewno jestem w domu. Pełnym i prawdziwym, któremu brakuje tylko jednego - strony zewnętrznej, jak snom.

Przekład Ulicy jednokierunkowej, sporządzony przez Andrzeja Kopackiego, dowodzi, że Benjamin po polsku może brzmieć świetnie. Już myślałem, że go polszczyzna odpycha i skazuje na gorszy od milczenia - drętwiejący klekot. Ta niewielka książeczka więcej znaczy, niż dwie dotychczasowe obszerne antologie z tekstami ważnymi, lecz brzmiącymi marnie. Andrzej Kopacki przypomniał opinię Susan Sontag o pisarstwie Benjamina: "Każde [jego] zdanie jest tak napisane, jakby było pierwszym i ostatnim". Właśnie tak Benjamin chciał pisać przez całe życie. Wyznaczył sobie zadanie karkołomne i karku przez lata nadstawiał, narażając się bezustannie na kłopoty i niezrozumienia. Odrzucenie habilitacji - to drobiazg. On pragnął wielkiego dzieła, a pozostawił po sobie ułamki, ruiny, fragmenty. Z tego powodu cierpiał. Bardzo. Tym bardziej, że pisaniem zamierzał leczyć nieszczęśliwą miłość i wydobyć się z oparów berlińskiego dzieciństwa.

"We śnie odebrałem sobie życie za pomocą karabinu. Kiedy padł strzał, nie obudziłem się, lecz patrzyłem przez chwilę na siebie jako leżące zwłoki. Dopiero potem ocknąłem się" (Ulica jednokierunkowa. Przełożył Andrzej Kopacki. Pozostałe cytaty z tego dzieła Benjamina podaję również w tłumaczeniu Kopackiego).

Jazda z Bazylem Kerskim po Berlinie stała się dokładnym odpowiednikiem biegania Białoszewskiego po Warszawie. "Czułość wszystkiego" i podwójność istnienia, bo przecież dzisiejszy Berlin jest i nie jest jednocześnie, dopiero wyłania się z ziemi z chtoniczną mocą z plątaniny rur, z fundamentów, z wykopów, z wiejskawych zaorań, spod setek dźwigów budowlanych, z pulsującego błota, z tymczasowo wytyczonych ulic jednokierunkowych, z niewidzialnych blizn po rozbitym murze. Miasto się staje i pulsuje znakami.

Na małym cmentarzu w pobliżu Friedrichstrasse też roboty: nie wiadomo czy ekshumacja, czy budowanie nowych kwater. Woleliśmy nie pytać, by nie uzyskać jednoznacznej odpowiedzi.

Berlin się buduje i Berlin się rozkłada. Gigantyczny plac, okrutnie niezadomowiony. Tu pulsuje centrum Europy. Pod koniec wieku Paryż w porównaniu z Berlinem wygląda jak elegancki, choć nieco zaniedbany, skansen.

- Ta kamienica, to enerdówek, tu stał mur.

- Tu?

- Nie, tu. Przy tym badylu.

- Nie badyl, tylko asfodel.

- Ale uschnięty.

- Listopad.

- Tu zakręcał.

- Asfodel?

- Mur.

Schyleni, pod rurami z wodą gruntową, ja we frontowych okopach. Świdry, koparki, podnośniki, betonowe bloki, zbrojenia, haki, ściany przeszklone, ruiny wypalone na pamiątkę i na wszelki wypadek, Bazyl zdziwiony, bo jeszcze tydzień temu było pole, a teraz ulica połyskująca w odbiciach, pusta i bezdomna, choć wszędzie okna od sufitu po podłogę.

Zza rogu wypada facet goły do pasa, choć chwyta mróz. Na lewej piersi przyklejone kółko: może plasterek antynikotynowy? Odmiana esperalu? Urwana elektroda? Idzie, patrzy w okna niewidzącym wzrokiem. Szuka domu lub tylko spokoju. Idzie niespiesznie, nie gryzie go zimno, nie ugniata hałas. "Flaneur" berliński z uśmiechem szczęśliwego dziecka.

Podjeżdżamy pod dom Benjamina, widziałem go w snach dokładnie, właśnie tak, w każdym szczególe: wykusze, podwórko, schody, gołębie, loggia i jeszcze kwiaty: pelargonia, goździk kartuzek, asfodel, kaktusy, niezapominajka i jakaś roślina liściasta bez własnego imienia. We śnie dom Benjamina był stalowo-szary. Na jawie obleśnie świeci świeżym tynkiem barwy barszczu.

"Pelargonia
Dwoje ludzi, którzy się kochają, przywiązuje się nade wszystko do swoich imion.

Goździk kartuzek
Ukochana osoba wydaje się kochającemu zawsze samotna.

Asfodel
Za tym, kto jest kochany, otchłań płci zamyka się tak jak otchłań rodziny.

Kwiaty kaktusów
Kto kocha prawdziwie, cieszy się, gdy ukochana osoba w kłótni nie ma racji.

Niezapominajka
We wspomnieniu obraz ukochanej osoby jest zawsze pomniejszony.

Roślina liściasta
Jeśli połączenie z drugą osobą napotyka przeszkodę, wnet daje o sobie znać fantazja wolnego od pragnień bycia razem na starość".

Jadłem, by połączyć dwa światy. Zetknięcia z dniem się nie boję, jeśli udaje mi się ruszyć, najchętniej przed świtem, w jedynym, koniecznym kierunku. Droga prowadzi wilgotną ulicą i wydaje się prosta, ale rychło komplikuje i zamienia w labirynt przypominający berliński plac budowy. I choć każdy oddech, każde słowo i wszelki sens wydaje się oczywisty, naturalny i w zasięgu ręki, to nie mogę go uchwycić: odsuwa się, uchyla, traci sygnaturę, odcieleśnia - jak w koszmarnym śnie.

Skazałem się na drogę jak Benjamin na fragment. Dobrze mi z tym, choć nielekko.

Tłumacz Andrzej Kopacki w krótkim posłowiu: O czym jest "Ulica jednokierunkowa"? napisał: "W latach dwudziestych myśl estetyczna i historiozoficzna Benjamina wygenerowała katastroficzną - choć nie pozbawioną metafizycznej nadziei - wizję świata: skostniałego w cierpieniu, przemawiającego językiem alegorii, której znaczenie tkwi w szczególe. [...] Pasaże - Paryż, po którym przechadza się «flaneur» Benjamin - ma swoją prefigurację w przechadzkach po ulicy jednokierunkowej. Jej aforystyczno-fragmentaryczny obraz (który odpowiedź na tytułowe pytanie czyni zadaniem karkołomnym) odpowiada - dziś powiedzielibyśmy: postmodernistycznemu - pluralizmowi tropów, a migotliwa, oryginalna językowo forma jest wyzwaniem dla przekładu, któremu teoretyk Benjamin przypisywał wszak mesjanistyczną rolę".

O czym jest Ulica jednokierunkowa? Słówko "o" wiedzie na manowce. Benjamin nie pisał "o", lecz "coś". Pisaniem budował, rozkręcał, w rzecz wstępował. Czyhał pisaniem na znak, na przejaw czułej obecności w rzeczach lub stanach rzeczy. Czyhał na swojego Boga, by nie poddać się rozpaczy.

Jego pisanie uznać wypada za odmianę zaklęcia, modlitwy lub wyznań mistyka znajdującego się w nieustającej ekstazie, łączącego sen i jawę w rzeczywistość wyższego stopnia. Ulica jednokierunkowa jest ulicą: lśniącą listopadową wilgoci w blasku rozchwianych wiatrem latarni.

Flaneur rusza w drogę: patrzy na pelargonie, goździka kartuzka, asfodela, kwiaty kaktusów, niezapominajkę i liściastą roślinę bez imienia. Zanim kwiaty uschną, dodadzą mu sił. Na zimną ulicę nie wolno wszak wychodzić na czczo.

(Książę bezdomny, r. 19)

Sfinx