Paryż to raj dla włóczęgi, dla dziwacznego osobnika zwanego flâneur. Paryż stworzony jest dla włóczęgów i dla roweru. Flanera wymyślił Baudelaire. Paryskiego rowerzystę - Andrzej Bobkowski. Baudelaire pisał w Paryskim spleenie: "To co ludzie zwą miłością jest błahostką, drobiną i niczym wobec kosmicznej orgii, ofiarnego nierządu, wobec oddawania się chodzeniu. [...] Nie masz rzeczy głębszej, bardziej tajemniczej, bardziej brzemiennej w treść niż jaśniejące nocą okno, wypatrzone przez przechodnia". Andrzej Bobkowski: "Skończyłem dziś remont roweru. Dwa tygodnie, dzień w dzień do 12 w nocy przy warsztacie. [...] Basia przeklinała mnie, bo przez dwa tygodnie pokój zawalony był śrubkami, kulkami, nitami itd. Wobec tego pojechałem na próbę do Lasku Vincennes. Jedna z tych cudownych niedziel wczesnej wiosny. Drzewa lepią się od pączków, cisza, słońce i ciepło. Po południu poszliśmy włóczyć się nad Sekwaną - pić słońce z winem na tarasie jakiegoś bistra, mrużyć oczy, drzemać w jasności i w cieple. Mieliśmy obydwoje miny kotów, wyłażących z piwnic w ciepłe popołudnie. Długie, drzemliwe przystanki przed skrzyniami bukinistów. Jakaś książka lub komplet reprodukcji budził nas czasem, po czym zasypialiśmy na nowo. Po tak wściekłej zimie, słońce ogłupiło nas i otumaniło. Sekwana, Notre-Dame, bukiniści, ludzie, drzewa - wszystko było malowane nie akwarelą, lecz wodą, w której rozpuściło się trochę farby. Białe i szare łuki kościoła wyglądają jak szkielet potwora wykopanego z ziemi". Paryż na jedną niedzielę zaklętą w moment wieczny odkrył swą duszę. Miasto słodko westchnęło, zmuszając do łazikowania i do rowerowania, bo jego istotą jest napowietrzność. Ulice, place i bulwary tworzą naczynie napełniane światłem, nigdy takim samym. Paryż stągwią się staje na jedną niedzielę ukradzioną z raju. Walter Benjamin w notatkach do Paryża - stolicy XIX wieku zauważył, że tysiące najrozmaitszych świadectw łazikowania po Paryżu, napisanych przez Francuzów, Anglików, Niemców, Duńczyków, Rosjan i Hiszpanów, łączy przez stulecia nietrzeźwość. Włóczęga po Paryżu wprowadza flanera w stan upojenia jak alkohol pijaka, unosi w ekstazę, wybija z równowagi, zaciera proporcje. Flâneur kojarzy się z flachą, jak befsztyk z frytkami. Benjamin, przesiedziawszy dwadzieścia lat w paryskiej Bibliotece Narodowej i przeczytawszy większość tekstów o Paryżu napisanych, zauważył, że kto długo błądzi bez celu po paryskich ulicach, ten czuje narastające w duszy i w wątpiach pijackie upojenie. Każdy kolejny krok, każdy stopień schodów dodaje błądzącemu dziwnej siły. Uśmiechy kobiet odrywają się od ust i lądują pośród listowia lub nikną w wolich oczkach na poddaszu, kolejna ulica wciąga jak przedsionek piekieł. W końcu błądzący nie widzi już nic i jak dziki zwierz węszy po dzielnicach w poszukiwaniu tajemniczego łupu, aż padnie z wyczerpania w wynajętym numerze lub na tarasie knajpy. Paryż stworzy flanera. Żadne inne miasto na świecie nie zrodziło takiego gatunku niespiesznego przechodnia. Von Hofmannsthal dokonał uczonej analizy Paryża i Rzymu, ponieważ pragnął dociec, na czym polega różnica magii obu Miast. Doszedł do wniosku, że Paryż "jest pejzażem utworzonym z czystego życia". A ja Andrzejowi Bobkowskiemu w ową niedzielę sprzed pół wieku się wdarłem, na nabrzeżach byłem, kołami kręciłem, pijany i radosny, że spełnił się sen o potędze, a zegarowa tarcza bez wskazówek w Pasażu Choiseul wybiła godzinę dobrych duchów. Z Baudelaire'em spotykam się stale. |