Sławomir Mrożek wrócił do Krakowa! Zostawił meksykańskie rancho La Epifania. Dlaczego? Bo Suzana i on mogli stracić życie. Szczególnie w sobotę, w dzień wypłaty, kiedy wiadomo, że na rancho są pieniądze. Dlatego potrzebny był Colt Combat Comander 38. Dla Suzany to broń o wiele za duża i za ciężka, więc Sławomir Mrożek musiał colta zarepetować. Spali na zmianę, na stryszku, to najlepsza pozycja strategiczna. Poza tym płonęły lasy. Stąd najdłużej można się było bronić. Przed kim?

W wiosce wiedzieli, że na rancho w soboty wypłata, pewno już tequilla lała się strugą i różni muchachos coraz silniej szarpali struny gitar. Gęba barbarzyńcy. Uśmiech barbarzyńcy. Barbarzyńcy w poncho, barbarzyńcy w dżinsach z ogolonymi głowami, barbarzyńcy w garniturach Bossa i z telefonami komórkowymi w kieszeni. Barbarzyńcy u władzy. Barbarzyńcy w nędzy, barbarzyńcy w szmalu. Barbarzyńcy w beszamelu. Triumf Zenka, gigantyczna wiktoria wielopostaciowych chamideł.

"No i wracam do Krakowa. Wyjechałem z Polski 6 czerwca 1963. Więc po trzydziestu trzech latach emigracji, dokładnie połowa mojego życia".

Wielkie wrażenie wywarł na mnie tekst Mrożka Dlaczego nie wracam. To była odpowiedź na ankietę "Polityki", zamieszczona dwa, a może trzy lata wcześniej, czas leci niebezpiecznie i głupio. Sławomir Mrożek opowiadał w niej, jak umierał i jak chwyciła go za gardło zwierzęca tęsknota za Krakowem. I napisał też, że do Polski nie wraca, ponieważ - jeśli dobrze pamiętam (fotokopia odpowiedzi zawieruszyła się gdzieś w ciasnocie mojej klitki) - Polska zaczyna się upodabniać do Francji, a on przecież z Paryża wyjechał do Meksyku, gdyż to, co rozpoczęło się w Paryżu, okazało się nie do wytrzymania. Owszem, przyznał Mrożek, w Paryżu można żyć wygodnie i na luzie i na pewno nigdzie na świecie nie żyje się sympatyczniej niż tu, ale...

Ale co? Precyzyjnej odpowiedzi zabrakło, lecz ja się domyślam, że dla Mrożka coś w Paryżu bezpowrotnie pękło, może zobaczył przez swe okulary, jak na bulwarach i placach miasta zaroiło się od Zenków. Coraz ich więcej, w różnych postaciach: mlaszczą, podsiadują, podpatrują, jedni siorbią piwo z puszki, a drudzy odegną elegancko paluszek w słynnej restauracji, dawniej zacnej, dziś zhamburgerowanej, jeszcze inni w telewizji przemówią do ludu o wolności, równości i braterstwie, kilku wbije nóż w plecy, wielu rozpłynie się w obłudnym uśmiechu. To przede wszystkim miejscowi, ale przybysze też.

Inwazja Zenków na Paryż nie wiąże się z poczuciem fizycznego zagrożenia, lecz z niebezpieczeństwem utraty sensu życia: duchowego życia. Obsikiwane bezustannie mury kamienic zaczęły cuchnąć w tym mieście ostrzegawczo. I katedra Notre-Dame zamieniła się w obleśny wybieg dla wielojęzycznego stada: oto świątynia w zamtuz zamieniona. Skoro zaś Polska zaczyna upodabniać się do Francji, to kierunek - Meksyk!

Dziesięć lat temu wnosiłem ze Sławomirem Mrożkiem szafę do jego mieszkania na ostatnim piętrze przy ulicy Franco-russe. Po wniesieniu usiedliśmy i wypiliśmy po jednym, jak na dwóch ludzi z szafą przystało. Mieszkanie było długie, przypominało kadłub fregaty ze snu, w oknach piętrzyły się paryskie kominy. Z punktu widzenia strategicznego - wybór znakomity: fregata gwarantowała skuteczną obronę, a nawet kontratak. Pod ścianami półki pełne książek: chwiejne i stanowczo tymczasowe.

Pijemy, gadamy, pytam: "Wybacz śmiałość, ale dlaczego nie sprawisz sobie solidniejszych regałów, przecież to wszystko się wywróci?" "Nie warto, przecież i tak trzeba będzie się niedługo pakować. Należy być gotowym do drogi, zawsze".

Pierwszy odcinek Dziennika powrotu Sławomira Mrożka, napisany w sobotę 13 kwietnia 1996 roku na rancho La Epifania, rozpoczyna się tak: "Trzy dni temu podczas śniadania. Suzana opowiedziała mi szczegóły jej wczorajszego dnia w Mexico-City. - Jeśli chcesz - ja na to - wracamy do Europy. Paryż czy Kraków, wybieraj. - Kraków - odpowiedziała bez namysłu. I tak po prostu w jednej chwili, rozstrzygnęły się nasze dalsze losy".

Poszukiwania raju na ziemi kończą się w zasadzie albo źle, albo głupio. Nie ma wysp szczęśliwych. Można uciekać do Paryża albo z Paryża, do Kanady albo z Kanady, do Australii albo do Meksyku, ale wszędzie odnajdzie mnie twarz Zenka, która może się okazać również moją maską.

Ucieczka do raju wiedzie wprost do piekła. Im bardziej rzekomy raj wydaje się rajski: zapachnie chanelem lub palmami, plażą, ukoi żywicą, łagodnością górskich stoków lub prostą pieśnią meksykańskiego ludu - tym okrutniejsze później piekielne męki.

Powrót: czas pogodzić się ze światem i ruszać ku polanie, bo droga jest jak dom.


(Raptularz końca wieku: fr. książki)

Sfinx