Nicolas Edme Rétif de la Bretonne: kto przeczytał tysiące napisanych przez niego stron? Jedna osoba na pewno: Daniel Baruch, który opublikował u Fayarda znakomitą biografię najwytrwalszego pisarza Paryża.

Rétif de la Bretonne męczył mnie od dawna z powodów, których nie potrafiłem sobie uświadomić. Obrazy Paryża i Nowe obrazy Paryża podczytywałem z przyjemnością i z rodzajem zakłopotania z powodu częstej niedbałości frazy wymieszanej w dziwnym koktajlu z fragmentami o kosmicznej wręcz celności. Grafomania i genialność po jednej stoją u Rétifa stronie. Nade wszystko Rétif de la Bretonne nękał wszak mnie swym stosunkiem do świata. Nie chciałem albo może bałem się powiedzieć głośno, z czym i z kim ów stosunek mi się kojarzy. Po lekturze wspaniałej biografii Barucha powiem głośno, śmiało i - o, bogowie! - niech powiem w dobrą godzinę, co mi w duszy gra.

Ten Francuz jest starszym bratem Edwarda Stachury i bliskim kuzynem Mirona Białoszewskiego w nasłuchiwaniu miejskich sumów, zlepów i ciągów. Nicolas Edme wsłuchiwał się w Paryż. Miron - w Warszawę, Sted - w cudne manowce. Tańczą teraz razem na niebieskiej łące, a Potęgowa macha im do rytmu gałązką rajskiej jabłoni.

Rétif de la Bretonne przebiegał po Paryżu owinięty czarnym płaszczem, w kapeluszu zdobionym wypchaną sową z rozwiniętymi do lotu skrzydłami. Hermes i herold osiemnastowiecznego miasta, które powoli dojrzewało do odrzucenia starej skóry. Dzięki książce Barucha pojąłem wyraźnie, że Rétif de la Bretonne napisał dwieście tomów nie tyle o Paryżu, ile o sobie. Błąkał się po rynsztokach, ciemnych zaułkach, po spelunach, placach i salonach, sycił opowiadanie setkami szczegółów, upychał jak najwięcej wydarzeń, zgarniał świat w siebie i zamieniał go w słowa w pośpiechu, z niecierpliwością, chory na bulimię obrotów rzeczy. Tym sposobem potwierdzał własne istnienie.

Uprawiał on niestrudzone, choć męczące, bezwstydne, choć z największej i lękliwej wewnętrznej lękliwości poczęte - życiopisanie. W Panu Mikołaju, w Paryskich nocach zdawał sprawę z intymnych lub z pozornie zupełnie nie znaczących wydarzeń. W drobinach szukał sensu, światła w banalności, istoty na powierzchni. Spieszył się, bo czuł, że świat mu nie popuści i potop kolejnych stanów rzeczy czyni z piszącego galernika nie tyle wrażliwości, ile pióra, że pismo nie nadąża za dzianiem się, że życie pogania, świat świeci i się niecierpliwi.

Ludzie mówili i - jak dowiódł Daniel Baruch w swej biografii - gadali słusznie, że Rétif de la Bretonne oddawał się perwersjom pisarskim: niektóre swoje książki składał bezpośrednio w kasztach - wyuczył się wszak typografii - czcionki dodawał do czcionek, bez manuskryptu, bez żadnej korekty, bez lektury nawet. Oto prekursor zapisu spontanicznego, patron nadrealistów i opiekun z ducha autora Całej jaskrawości, który przecież marzył, by pisać w czasie marszu, spajać rzeczy i słowo w drodze.

U Rétifa de la Bretonne wyczułem podobne zachwycenie światem jak u Białoszewskiego i u Stachury. Życie w zachwycie, codzienne świętowanie, powszednia samba z bogami. Taniec nie zawsze święty, czasami wręcz wszeteczny, bo Rétif de la Bretonne nie szczędzi czytającemu szczegółów swego życia płciowego, opisanego z niewyzywającym bezwstydem, raczej z poczucia obowiązku powiedzenia prawdy, tylko prawdy i całej prawdy o samym sobie. Oto osowiały Dionizos paryski.

Miłostki Nicolasa Edmy: wybiegiwane w podskokach po Paryżu z półcnotkami. Dopadał je zawzięcie, wnikał w ciało rozkwitających dziewcząt w religijnym uniesieniu, jakby wjeżdżał przez wąską bramę do Nowego Jeruzalem. Tym sposobem dokonywał egzorcyzmów, oczyszczał siebie przez Paryż, przezeń - cały świat z wszelkiego zła przeszłego i przyszłego, na wieki wieczne.

Rétif de la Bretonne - rozpustny guślarz, bezecny pustelnik Paryża. Wbijał się godzinami w miasto, pragnął je posiąść, uczynić je powolnym, wiernym, lepszym, bardziej może człowieczym. Nie kończące się włóczęgi i nieprzeliczone stosunki płciowe były w gruncie rzeczy tym samym gestem zaklinania. Rétif de la Bretonne odprawiał w Paryżu obrzęd Dziadów: oto siewca ziarna, które obumarłszy, owocu nie wyda.

Piewca Paryża wyspowiadał się sumiennie z fetyszyzmu. Ta jego zła skłonność potwierdza magiczny stosunek Rétifa do rzeczy i do słowa. Kiedy stała kochanka znikała na dłużej, pisarz "oszukiwał naturę" wyzyskując pantofel lub mufkę wybranki. Pisał, że gest Onana sprawiał mu w owych wypadkach niebywałą rozkosz i powtarzał, że nic bardziej naturalnego niż ta radosna droga odzyskiwania wewnętrznej (chwiejnej) równowagi. A kiedy kochanki nie brakowało, Rétif de la Bretonne wybiegał nocą na nadsekwańskie bulwary, wydobywał z pludrów kozik i rżnął w kamieniu tajemnicze znaki, słowa i imiona. Daniel Baruch napisał, że jeszcze w początkach wieku inskrypcje Rétifa czytywało się na wyspie La Cité. Co Rétif utrwalał w kamieniu? Inicjały NEDLB i stare zaklęcia ludzkości: podpisywał Paryż, zaklinał zapomniany język, by sowa odleciała mu z kapelusza o zmierzchu, szeroko zamachnąwszy się skrzydłami.


(Raptularz końca wieku: fr. książki)

Sfinx