Herbert i Widowisko

 

1.

Zbigniew Herbert zbierał się do powrotu do Polski. Był rok 1992. "Wszyscy tam wrócimy" - mówił. "Nigdyśmy stamtąd nie wyjeżdżali" - dodałem i rozmowa zeszła znów na kozę bezczelnie obgryzającą uschnięte drzewo na Tycjanowym Pasterzu i nimfie, aż nagle Herbert przechyliwszy po swojemu głowę rzekł: "Wierzyłem, że Adam Michnik to powstaniec styczniowy, a on jest..." Nie dokończył i patrzył na mnie przewrotnie wiedząc, że pisuję do "Gazety Wyborczej" paryskie pasaże. Zbigniew Herbert je lubił, o czym mówił wprost. Pomyślałem: on naprawdę jest chory. Teraz wiem, że pomyślałem głupio. Na szczęście pomyślałem coś jeszcze.

 

2.

Pomyślałem o naszych rozmowach jako całości. Herbert używał w rozmowie środków, które wypada nazwać - jak to czynili zresztą badacze w stosunku do jego poezji - arsenałem ironicznym. Te środki służyły podwójnemu celowi: po pierwsze, prowokowaniu partnera do "wstąpienia" w dyskutowaną rzecz jak najsilniej, dźganiu go duchową ostrogą; po drugie - szarżowaniu na prawdę, by pokazała się choćby przez mgnienie lub przez negację. "Retorykę spekulatywną" Herberta lepiej niż słowo "ironia" tłumaczy détournement, zabieg wymyślony i stosowany przez Guy Deborda, francuskiego sytuacjonistę i Wielkiego Prowokatora, który napisał - między innymi - Społeczeństwo Widowiska i Komentarze do społeczeństwa Widowiska. Détournement polega na wywracaniu pozornych prawd wyschniętych w banał i zastygłych w kłamstwo - na opak. Debord brał na przykład cytaty z klasyków, przemieniał je, przekręcał, pastiszował i parafrazował, wciskał w nieoczekiwane sąsiedztwa, by pokazać pustosłowie pisarzy współczesnych, mianowanych wieszczami w mediach, wydobyć nowe sensy z dzieł parafrazowanych. "Détournement - pisał Debord - jest przeciwieństwem cytatu zakłamanego przez to, że stał się cytatem. Détournement jest płynnym językiem anty-ideologii". (W polskim wydaniu książki Deborda pt. Społeczeństwo Spektaklu, Gdańsk 1998, słowo/obraz terytoria, Anka Ptaszkowska tłumaczy détournement jako "odwrócenie". Mateusz Kwaterko w szkicu: Międzynarodówka sytuacjonistyczna: od negacji stylu do stylu negacji drukowanym w "Twórczości" proponuje, chyba słusznie, by to słowo pozostawić we francuskim oryginale).

 

3.

Podobną sztukę uprawiał Gombrowicz. Najlepiej opisał ją właśnie Zbigniew Herbert w szkicu Martwa natura z wędzidłem, który sam w sobie stanowi przykład détournement w mistrzowskim wykonaniu. Herbert pisał misternie myląc tropy o dziele Torrentiusa, które samo jako obraz jest "przekrętne", nie tylko z powodu świadomej, podwojonej pomyłki w zapisie nutowym i w pisowni słowa na jaśniejącej karcie przyciśniętej na obrazie kielichem. "Jest to więc zamierzony, zupełnie świadomy błąd pisowni i muzyki, zburzenie zasad języka i melodii, symboliczne naruszenie porządku. W średniowieczu ten zabieg kompozytorko-moralistyczny nosił nazwę diabolus in musica - i towarzyszył zwykle słowu peccatum". Herbert opisał - nie przypadkiem właśnie w Martwej naturze z wędzidłem - jak Gombrowicz stosował détournement na nim samym, w Royaumont: "Przypominam sobie pewien epizod, a działo się to wiele lat temu, niedaleko Paryża, w starym klasztorze przerobionym na azyl dla intelektualistów. Park, w parku ruiny gotyckiej świątyni. Z ziemi wyrastały białe, chude jak pergamin szczątki murów, ich nierealność podkreślały wielkie, ostrołukowe okna, przez które przelatywały teraz lekkomyślne ptaki. Nie było ani witraży, ani kolumn, ani sklepienia, ani kamiennej posadzki, została jakby zawieszona w powietrzu - skóra architektury. We wnętrzu nawy - tłusta, pogańska trawa.

Ten obraz zapamiętałem lepiej niż twarz mego rozmówcy - Witolda Gombrowicza, który szydził z mego umiłowania sztuki. Nie broniłem się nawet. Bąkałem coś trzy po trzy, rozumiejąc, że jestem tylko obiektem, drążkiem gimnastycznym, na którym pisarz ćwiczy swą dialektyczną muskulaturę".

Pomyślałem więc, że Zbigniew Herbert ćwiczy na mnie swą dialektyczną muskulaturę i robi "buch", żebym ja zrobił "bach" albo i nie zrobił. Zrobiłem détournement następujące: "Znacznie wcześniej! Bitwa pod Raszynem - śmierć pułkownika" - powiedziałem.

 

4.

W roku 1983 ukazały się dwie książki, które - bez przesady - dodawały sił moim Kolegom i mnie również. Czasy były (dość) srogie: trwała "wojna polsko-jaruzelska" (tak się wtedy powszechnie mówiło) i choć wiele jej aspektów dziś śmieszy, strasznych nie brakowało. Instytut Literacki w Paryżu wydał Raport z oblężonego miasta Zbigniewa Herberta; PIW w Warszawie - Klasycyzm czyli prawdziwy koniec Królestwa Polskiego Ryszarda Przybylskiego. Tytułowy wiersz z Raportu czytało się na głos - w zaprzyjaźnionym gronie lub na zajęciach ze studentami (pracowałem wtedy na UW). Fragmenty z Klasycyzmu również czytało się na głos w tych samych miejscach, w miarę bezpiecznych i opatrzonych. Byłem (byliśmy?) onego czasu naiwny i sentymentalny. Ze ściśniętym gardłem powtarzałem taki ustęp z Ceny rozczarowania - z czwartej części Klasycyzmu - o poecie i oficerze Legionów, Cyprianie Godebskim: "Był już zmierzch, kiedy po przerwanej bitwie wszyscy zaczęli szukać noszy i wózków, aby przerzucić naszych rannych do stolicy. Sierżant grenadierów Żórawski zdobył jakąś bryczkę. Zgarnął prawą połę płaszcza, którą zbryzgała krew, lewą zarzucił na swoje kolana i ułożył na nich głowę rannego pułkownika. Delikatnie wytarł palcem krew z kącika jego ust. Szare niebo wiosennego zmierzchu, przetykane pasmami złota, uciekało do tyłu. I wtedy Godebski zrozumiał, że musi mu to powiedzieć, ponieważ ta bryczka będzie odtąd wiecznie pędziła do Warszawy, dopóki istnieć będzie Polska.

U nas wszystko jest bronią - mówił cicho, lecz wyraźnie. Wszystko: bagnet, pług i pióro. Walcz, czym władasz najlepiej. Musisz być mądrzejszy od najchytrzejszych potęg. Na litość boską; nie daj się zeszmacić przez urazy, którymi napełni cię ich podłość. Nie zginiesz z rozpaczy, jeśli zapracujesz swym życiem na chwałę. Rzeczywistość niewoli jest nierzeczywistością moralną, więc staraj się żyć godnie. Rzeczywistość wolności jest..."

 

5.

Rzeczywistość niewoli jest nierzeczywistością moralną, rzeczywistość wolności jest...

W kilkanaście miesięcy po rozmowie w paryskiej kwaterze Zbigniewa Herberta, wędrowałem zawsze jesiennym korytarzem w Pałacu Staszica na konferencję naukową. U szczytu schodów spotkałem uczonego i poetę, z którym rozstałem się przed kilkoma laty w Paryżu w najlepszych terminach, by nie rzec - w przyjaźni. Uczony i poeta patrzył na mnie z wyraźną odrazą. Wyciągnąwszy palec, rzekł: "Jesteś sługą Szatana. Pisujesz w «Gazecie Wyborczej»!" Uczony i poeta z pewnością czytał Deborda, więc w jego wyciągniętym palcu oraz w rzuconej anatemie chciałem widzieć gest sytuacjonisty. Przypuszczam jednak, że on piętnował mnie poważnie. Buchnąłem śmiechem. Dziś pewno bym nie buchnął, nie tylko dlatego że podejrzenia o związki z władcą ciemności padające z ust uczonych i poetów należy traktować poważnie i nie tylko dlatego, że na giełdzie próżności takie relacje na pewno liczą się ogromnie. Zastanawia mnie co się stało, że Zbigniew Herbert przestał myśleć o redaktorze naczelnym "Gazety Wyborczej" jak o powstańcu styczniowym, a uczonemu i poecie zaleciałem siarką tylko dlatego, że w "Gazecie Wyborczej" pisywałem. Kto dziś jeszcze czyta na głos ze ściśniętym gardłem Raport z oblężonego miasta albo Klasycyzm? A jeśli czyta - czy nie uchodzi za wariata? Jaka jest "cena rozczarowania"?

 

6.

Rzeczywistość niewoli jest nierzeczywistością moralną. Rzeczywistość wolności to...

Od tamtych wydarzeń upłynęła więcej niż dekada. To co wtedy odczuwałem jako rodzaj prowokacji ze strony Zbigniewa Herberta w Paryżu oraz ze strony uczonego i poety u szczytu schodów w Warszawie, rozumiem raczej jako dopowiedzenie szeptu umierającego pułkownika Godebskiego, ponieważ rzeczywistość wolności stała się Widowiskiem, naśladowaniem rzeczywistości. (Mój kolega z Bremy, Zdzisław Krasnodębski, znakomicie pokazał w swej książce Demokracja peryferii, na czym polega naśladowczy charakter polskiej demokracji w III Rzeczypospolitej. Książka Krasnodębskiego została rzetelnie omówiona w "Rzeczypospolitej" i brutalnie zaatakowana w "Polityce" za to, że autor wyraził się krytycznie o Michniku i o "Gazecie Wyborczej"). Obawiam się, że Ryszard Przybylski się pomylił: napisał pięknie w Cenie rozczarowania, że bryczka z umierającym pułkownikiem Godebskim pędzić będzie wiecznie do Warszawy, dopóki będzie Polska. A ta bryczka już nie pędzi. Zniknęła. Zapadła się pod ziemię.

 

7.

W ciągu lat dziewięćdziesiątych umarło wiele słów. Śmierć słów dotyka nie tylko Polskę i polszczyznę. Z żalem (nieutulonym) patrzę jak szybko kona francuszczyzna. Niektórych słów mówiący wstydzą się już wymawiać, bo stały się brzydkie, a ich użytkownicy - podejrzani. Kto dziś potrafi jeszcze wypowiedzieć słowa: "Ojczyzna", "honor", "obywatel", "solidarność", "wolność", "dobro", "zło". Nie wypada nie wiedzieć, że sensy słów uległy twórczej "dekonstrukcji", a te, które jeszcze nie całkiem uległy - ulegną, żeby już raz na zawsze nie było wiadomo czym jest "dobro" i czym jest "zło", kim jest mężczyzna i kim jest kobieta, czym jest zdrada i czym jest wierność, czym jest rzeczywistość, a czym jest nierzeczywistość, i żeby było wiadomo, że historia jest tylko złudzeniem historyków, a racje zawsze podzielone, więc właściwie nie warto pytać o prawdę, bo to oznacza, że się nie czytało Derridy. Nie tylko Boga już dawno "niet", nie tylko historii "niet", nie tylko człowieka "niet", ale nawet "niet już "niet", co błyskotliwie dowodzą postmodernistyczni filozofowie. Nawet zdolność mówienia uległa dekonstrukcji - dawniej mówiło się i pisało przestrzegając reguł gramatyki i ortografii, dzisiaj - mowę i pismo zastępuje telefon komórkowy: "texto" i esemesy.

 

8.

W latach dziewięćdziesiątych zapanował w całej Europie (najsrożej rozpanoszył swe słodkie władanie we Francji) jedyny zalecany, dopuszczalny i akceptowany format życia: bez kłopotów z istnieniem, uwolniony od trudu myślenia. W Polsce ten format też się przyjał i chędogo rozgościł. Taki format życia zakłada oczywiście konieczność nieustannego i coraz szybszego konsumowania konsumpcji, ale przede wszystkim obiecuje urojony raj szczęśliwości natychmiastowej i wszystkim dostępnej.

Społeczeństwo Widowiska (społeczeństwo Spektaklu) - przypominam, że tak Debord zatytułował w roku 1967 swą książkę, która stała się drożdżami duchowymi paryskiego Maja 68, chociaż była wtedy czytana całkiem na opak - stało się już rzeczywistą nierzeczywistością, wcieleniem wizji Orwella, ale z "przekrętem" - z détournement. W społeczeństwie Widowiska Wcielonego Big Brother owszem, panuje niepodzielnie, ale w kobiecym przebraniu - jako Big Mother raczej, opiekuńcza i troskliwa o los swych dzieci, dbająca o zdrowie, przede wszystkim o zdrowie, o pomyślność, o dobrobyt i konieczne dla prawidłowego rozwoju potomstwa rozrywki. Nikogo już nie trzeba zamykać w obozach, ani nawet w więzieniach. Oficjalna cenzura też już niepotrzebna. Big Brother w wariancie macierzyńskim chce być kochany i jest kochany, chociaż Ministerstwo Miłości zostało rozwiązane.

 

9.

Zdobycie dobrego miejsca w Widowisku zwalnia od wielu uciążliwych czynności wymagających pracy, uporu, pamięci, wiedzy, wyrzeczeń, niekiedy poświęceń, a zatem czynności kłopotliwych, męczących oraz nieprzyjemnych. Dobre miejsce w Widowisku zwalnia od trudu wyuczenia się fachu, a nawet od trudu zdobywania pieniędzy, które po zdobyciu wyeksponowanych miejsc w Widowisku, cisną się same w ogromnych ilościach, niemożliwych do zdobycia bez widowiskowej ekspozycji. Wystawianie się w Widowisku wymaga sprytu, zabiegów, zdrowia i przede wsytkim braku skrupułów.

W Widowisku wystawia się tylko ciało, bo - zgodnie ze swą naturą - Widowisko nie uznaje ani duszy, ani ducha, ani widm, ani upiorów, ani kontaktów z umarłymi. Wystawiając ciało, Widowisko znosi intymność. To, co intymne, stało się publiczne, to, co publiczne - widowiskowe. Widowisko wystawia więc ciało i ciało wystawia się w Widowisku. "Widowiskowe" są procesy sądowe, "widowiskowe" są komisje Sejmowe, "widowiskowe" są uchwały rządowe. Co nie jest "widowiskowe" - nie istnieje.

 

10.

W roku 1988 Guy Debord napisał Komentarze do społeczeństwa Widowiska przekonany, że to co się miało stać - stało, że widowiskowa imitacja rzeczywistości niepodzielnie i nieodwołalnie wyparła rzeczywistość z Europy. W napisanym dwadzieścia lat wcześniej Społeczeństwie Widowiska wyróżnił dwie formy władzy widowiskowej: formę "skoncentrowaną" (koncentracyjną) - właściwą dwudziestowiecznym totalitaryzmom: komunizmowi i nazizmowi, oraz formę "rozproszoną" - właściwą tradycyjnym demokracjom liberalnym. W Komentarzach Debord wprowadził formę trzecią - Widowisko Wcielone, które jawi się jako welurowa metastaza form totalitarnych wtopionych w formy demokratyczne i liberalne. O ile poprzednie formy władzy widowiskowej odczuwane były jako jednocześnie: nieuniknione i zakłamane, o tyle forma trzecia rozpowszechniła się jako stan prawie naturalny i pożądany.

O ile skoncentrowaną (koncentracyjną) władzę widowiskową skupiał jeden dyktator-wódz-ojciec narodu(ów), rozproszoną - parlament, rząd i sądy, to centrum dowodzenia władzą widowiskową wcieloną tworzą media, a swą wszechwładzę medianci sprawują dyskretnie, lokując się wszędzie i nigdzie, usłużnie rozstawiając "stacje przymilności".

 

11.

Fałsz w społeczeństwie Widowiska Wcielonego uzyskał nową jakość: kłamstwo stało się jedyną niepodważalną wartością absolutną - innych wartości absolutnych we współczesnym społeczeństwe post-modernistycznym, post-demokratycznym i powszechnie z-derridziałym być nie może, a kto twierdzi, że takie wartości są wyobrażalne, nieuchronnie zostaje okrzyknięty faszystą lub nacjonalistą, reakcjonistą lub wariatem. Kłamstwo stało się wartością absolutną z powodu całkowitej niemożności jego wykrycia i przeciwstawienia się mu jako nieprawdzie. Panowaniu fałszu towarzyszy prawie wszędzie zanik prawdziwej realności lub w najlepszym raziej jej redukcja do stanu hipotezy, której nigdy nie da się już udowodnić. Niewykrywalność fałszu, a właściwie niepodważalne osadzenie się fałszu jako jedynej prawdy absolutnej ponad prawdą i kłamstwem oraz ponad dobrem i złem oznacza likwidację opinii publicznej, która najpierw utraciła zdolność wyrażania (się), a potem zrezygnowała z istnienia. Zanik opinii publicznej spowodował, że wolność słowa zastąpiła "swoboda wypowiedzi" - czyli swawolna gadanina byle czego, byle tylko utrzymać się i zdobyć korzystniejszą pozycję w Widowisku Wcielonym.

 

12.

Podstawowym zadaniem mediantów organizujących i panujących w Widowisku Wcielonym jest budowa wiecznego teraz, czyli bezruchu i bezpamięci. Wieczne teraz przezentuje się widowiskowo jako nieustająca wrzawa, nieskończone bogactwo zdarzeń oraz informacji w postaci międlenia w kółko tych samych błahostek prezentowanych z zapałem jako zdarzenia istotne. Prawdziwie ważne informacje pojawiają się w tym młynie rzadko, spazmatycznie i przechodzą niezauważone.

Wieczne teraz jest potrzebne, by rozcieńczyć pamięć historyczną, a w pierwszej kolejności - umożliwić "przekręt" (bardziej elegancko: détournement) informacji i analiz dotyczących przeszłości niedawnej. Wszechwładza widowiskowa po mistrzowsku operuje ignorancją i nie dopuszcza, by uczestnicy Widowiska zaczęli się zastanawiać nad tym, co się z nimi dzieje i co się im przytrafia, a jeśli nawet czegoś przypadkiem zdążyliby się oni o swym realnym położeniu dowiedzieć, medianci Widowiska Wcielonego czuwają, by jak najszybciej o tym zapomnieli.

 

13.

Zbigniew Herbert nie mógł i nie chciał pogodzić się najpierw z władzą widowiska skoncentowanego, a później z wszechwładzą Widowiska Wcielonego. Po powrocie do Polski przekonał się, że z Widowiskiem Wcielonym można walczyć tylko w sposób widowiskowy - stosując détournement. W tym sensie Zbigniew Herbert stał się w połowie lat dziewięćdziesiątych najwybitniejszym sytuacjonistą. Analogiczną rolę spełniały rysunki Sławomira Mrożka na łamach "Plusa-Minusa". Na przykład: manifestanci wzoszą hasło: "Aby kurwa była kurwą, a złodziej złodziejem!" Z limuzyny wychyla się głowa: "Cóż za prostactwo!".

Rzeczywistość niewoli jest nierzeczywistością moralną. Rzeczywistość wolności to...

Sfinx