Przesłanie Marka Bukowskiego

(Książka miesiąca: Marek Bukowski: Bądźcie gotowi zwariować. Wstęp Tadeusz Komendant. Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, 1995; str. 200. Seria: Nowa proza polska.)

 

Jeszcze niedawno z zapałem powtarzaliśmy strofy z wiersza Zbigniewa Herberta Przesłanie Pana Cogito wzmacniając się na duszy ich górnym wezwaniem. Na przykład taki fragment:

 

czuwaj - kiedy światło na
górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersiach twoją ciemną gwiazdę

powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz

 

Powtarzaliśmy te strofy w przekonaniu, że wzywają one do heroizmu i wytrwania w czasach próby. Muszę szybko dorzucić, kogo mam na myśli, kiedy piszę "my". Otóż myślę o setkach moich kolegów, z którymi zakładaliśmy "Solidarność" i wierzyliśmy, że mury runą.

Na pewno nasza interpretacja nie była mylna, ale jak każda interpretacja - okazała się nie jedyna, o czym przekonuje w swych uczonych esejach ulubieniec warszawskiej publiczności - Umberto Eco, chichoczący często jak dziecko z satysfakcji, że udają mu się świetnie dowcipy, i że publiczność się zachwyca i cmoka ze sztuczek, z których powinna się wspólnie z mediolańskim prestidigitatorem naśmiewać.

Kiedy w zeszłym roku dostałem do Paryża "Twórczość" z pierwszą częścią powieści Marka Bukowskiego Bądźcie gotowi zwariować, pochłonąłem ją z radością, a pochłaniając, odczuwałem radość czytania, której już dawno nie zaznałem. Nie mogłem się doczekać na drugi odcinek i wydzwaniałem do Warszawy, żeby mi przysłano. Doczekałem się w końcu i przeczytałem równie zachłannie.

Już podczas lektury zrozumiałem, że Marek Bukowski - pewno nieświadomie - zbudował coś w rodzaju prześmiewczej odpowiedzi na Pana Cogito Zbigniewa Herberta. Napisał rodzaj satyry menipejskiej końca XX wieku, która z pewnością twórcy Pana Cogito spodobałaby się, ponieważ poezja Zbigniewa Herberta zawiera znacznie więcej ciemnych i tajemniczych stron, niż się ponurakom wydaje.

 

Dlaczego Marek Bukowski sprawił mi taką frajdę? Po pierwsze dlatego, że znakomicie potrafi opowiadać historie, które mają początek, ale za to nie sposób ich zakończyć: zaczyna się je i potem same skaczą autorowi do gardła.

Po drugie, Bukowski posiada zmysł obserwacji wydarzeń bieżących i absurdalnie opowiada absurd absurdalnej polskiej codzienności w ponurym, ale też zabawnym czasie, gdy ze skrzyżowania zdychającego komunizmu, dzikiego kapitalizmu i polskich źle przetrawionych tradycji narodowych oraz wzlotów religijnych wyłania się na naszych oczach poczwara.

Oczywiście powieść Marka Bukowskiego można sprowadzić do warstwy anegdotycznej i sensacyjnej, po czym machnąć na nią ręką, jak uczynił to sympatyczny - oczywiście niewątpliwie - Krzysztof Varga w "Gazecie o książkach", autor ciekawej i w duchu Bukowskiego napisanej powieści Chłopaki nie płaczą, Zaraz do artykułu Krzysztofa Vargi o Bukowskim wrócę, ale najpierw popełniam niezbędną dygresję: Krzysztof Varga zaimponował mi najbardziej w piśmie poznańskim "Nowy Nurt" hermeneutyczną egzegezą wywiadu Manueli Gretkowskiej, którego mu ta słynna pisarka odmówiła. Na szczęście krytyk wydobył słowa Manueli Gretkowskiej "na jaśnię" z milczenia, co wydaje się gestem hermeneutycznym godnym Gadamera. Przy okazji zauważyć pragnę, że w tym samym numerze pisma "Nowy Nurt" poświęconego w całości dziełu pisarki, ukazała się wielce interesująca rozprawa, z której jasno wynikało, że dzisiejsza młodzież rozumie się z Gretkowską świetnie, ponieważ wieszczkę i czytelników łączą te same lektury. Z pewnością są to lektury wspólne, ale też - niestety - jedyne. Gdyby było inaczej, to przecież Krzysztof Varga, posiadający nie tylko wielką czułość serca, ale też i odpowiednie narzędzia, nie zlekceważyłby powieści Bukowskiego, podobnie zresztą jak wszystkich właściwie książek prozatorskich wydanych w piwowskiej "zielonej serii". Ale takie w Polsce obyczaje - wiedzieć z góry co ma zachwycać, a co zachwycać nie powinno. Ma rację mój ukochany markiz de Custine - od kiedy wszyscy nauczyli się pisać, sztuka lektury mocno podupadła. Na pewno w "zielonej serii" znalazły się książki różnej wartości, ale nie wolno ich odfajkowywać gromadnie, tylko przeczytać po kolei. Wracam do Bukowskiego.

 

W tej powieści nakładają się trzy różne tendencje, choć może autor o nich nie wiedział, bo z wykształcenia jest - na szczęście - inżynierem, a nie polonistą. Wiadomo jednak, że pisarze piszą często "bez wiedzy i zgody autora" - wtedy łacno popełniają czyny, których by z obawy przed niezręcznością - świadomie nie popełnili.

Tendencja pierwsza u Bukowskiego to pamięć o powieści sensacyjnej albo policyjnej, może raczej pamięć o serialu telewizyjnym. Z niej wzięła się intryga jak piosenka, której nie można przestać śpiewać.

Druga tendencja - to pamięć o misterium, wielkim dramacie romantycznym, o polskim mesjanizmie i Wielkim Polaku, który powinien się zjawić, by zbawić jeśli nie cały ludzki lud, to przynajmniej Polaków. Stało się tak, jakby Jasiek z Wesela (Jasiek w powieści Bukowskiego się oczywiście nie pojawia, Jaśka w niej nie uświadczysz, ale duch jego wcielił się w skórę cwaniaczka i matoła) nie zgubił złotego rogu, lecz w róg zadął - i z tego zadęcia wypadł Rutowicz. Oto posłannik, może i Mąż Boży, bohater romantyczny zjawił się wreszcie w Polsce, objawił się nam, zaistniał, ale bardzo szybko okazał się drobnym przestępcą, kombinatorem, wyzwalającym w narodzie najgorsze instynkty.

Zamiast Mistrza zjawił się Gnojek, dekonstrukcjonista, cham i hochsztapler. To co wielkie okazało się małe, to co wzniosłe - nikczemne. "Stare zaklęcia" przybrały kształt plugawych przekleństw.

I tendencja trzecia - pamięć o dionizjach, o święcie odnowy, o nadziei i chęci nowego życia, które w Bądźcie gotowi zwariować przekształcają się w powszechną kopulację. Ale jak słusznie powtarza Ryszard Przybylski - kiedy stary porządek upada, to kończy się gigantyczną świętą orgią, z której powinien powstać jakiś nowy porządek. U Bukowskiego żadnego nowego porządku ani widu ani słychu. Orgia to nieświęta. Degrengolada.

W tym właśnie sensie u Bukowskiego obecna jest tradycja satyry menipejskiej jako dionizji zdegradowanych, tradycja Złotego osła Apulejusza. O satyrze menipejskiej i o pamięci dionizjów znakomicie pisał Michał Bachtin w swoich esejach o słownej twórczości artystycznej. Polecam je uwadze młodych krytyków i recenzentów warszawskich, chociaż z pewnością Bachtin nie jest ulubioną lekturą Manueli Gretkowskiej i pewno o nim w ogóle nie słyszała.

Marek Bukowski zakończył swą powieść rodzajem supła kompozycyjnego, ponieważ inaczej zawiązać jej nie sposób: z Bądźcie gotowi zwariować bardzo przekonywająco wynika, że nic nie wynika z wielkich ambicji Polaków, że "powtarzanie wielkich słów, powtarzanie ich z uporem" powoduje najwyżej zatarcie się ich sensu. Dlaczego? Ano dlatego, że słowa może i wielkie, ale ludzie mali. Takie przesłanie wynika z książki Marka Bukowskiego, chociaż oczywiście żadnego przesłania autor nie narzuca.

 

Kiedyś w Genewie starszy pan z Fundacji Kościelskich, którego nazwiska niestety zapomniałem, powiedział mi tak: "Proszę pana, jak książka jest udała, to się to od razu to czuje". Święte słowa. Powieść Bukowskiego się udała, i to się od razu czuje. To powieść prorocza nie tylko dlatego, że opowiada o nikczemnym proroku-błaźnie i wydaje się epizodem z Powszechnej historii nikczemności. Powieść Bukowskiego przylega do rzeczywistego dziania się jak levisy 501 do pośladków.

Tadeusz Komendant napisał w przedmowie do książki: "Bukowski opisywał różne rodzaje oszołomstwa, zanim słowo oszołom zrobiło karierę we współczesnej polszczyźnie. Ostatnie lata, ogarnięte epidemią nie tylko lingwistycznej euforii, okazały się niewyczerpaną kopalnią tematów. Toteż Bukowski, tworząc polityczne fikcje, drwi z ideologii i polityki. Uruchamia w tym celu moc fabuły. Świat, jaki przedstawia, jest prawie taki sam jak nasz, różni się od naszego zazwyczaj jednym drobnym, ale istotnym szczegółem. Na przykład przegranymi strajkami sierpniowymi w Oszustwie. Na przykład prawdziwą, a nie jaruzelską wojną w Grach bez granic. Na przykład rzeczywiście objawiającym się duchem Piłsudskiego w Niech żyją agenci!

Językowy weryzm i klisze fabularne, znane przede wszystkim z sensacyjnych filmów, służą uprawdopodobnieniu tego podobnego - niepodobnego świata. Tak powstaje hiperrealistyczna groteska. Owe szaleństwa mogłyby się zdarzyć i w naszym świecie, Bądźcie gotowi zwariować - brzmi tytuł tej książki. A w słowach tych trzeba widzieć nie tyle zachętę, ile przestrogę".

Nasz świat wyprzedza zawsze o krok w groteskowym hiperrealizmie każde o nim opowiadanie. W powieści Bukowskiego obecna jest tęsknota do wyższego, na które prze niższe z taką siłą, że wyższe się degraduje i niższemu ulega. O wielkiej miłości najlepiej myśli się w burdelu - mawiał przed laty Leszek Kołakowski. W powieści Bukowskiego "myśli się" o wzniosłych uczuciach, o świętości i czystości, przemieszkując chyłkiem w świątyni zamienionej w horrendalny zamtuz. Z punktu widzenia "etyki wpisanej w tekst" Marek Bukowski przypomina pod tym względem Marka Hłaskę: oto obrońcy królestwa bez kresu i miasta popiołów.


("Twórczość" nr 5/1996)

Sfinx