Każde dziecko wie, co Proust maczał w filiżance, ale co to jest magdalenka - tego nikt nie zgadnie. Magdalenka to oryginalny wkład polskiej kultury do kuchni francuskiej. Nie wódka, nie Chopin ani Poniatowski - tylko magdalenka właśnie. Małe ciastka pieczone w kształcie małży i w sekrecie z mąki, jaj, cukru, masła z ociupiną soku cytrynowego pojawiły się nagle w XVIII stuleciu w miejscowości Commercy nad rzeką Meuse. Krągłe pyszności piekła przyśpiewując niejaka Madeleine Paulmier, kucharka. Starzy ludzie jednak dziwowali się przyśpiewkom: po jakiemu Magdalenka nuciła! A to jakieś dziwne szelesty, a to zanoszenia się nie znane ani Frankom, ani nawet gburowatym Bretonom. A hoża kucharka piekła i dziwnie podejmowała się pod boki: a to kucnęła, a to czegości zapiszczała, a to dziwacznie zapaską po klepisku zakręciła, skrzek przy tym obco brzmiący wyrzucając zza stanika: hop dziś, dziś, ucha ha! Otóż wieść gminna niesie, że piec magdalenki wyuczył Madeleine w roku 1755 Stanisław Leszczyński, kiedy już bardzo tłusty i starawy osiadł w Luneville jako książę Baru i Lotaryngii, czczony przez Francuzów, dobry pan i mecenas artystów, chociaż - jak twierdzi znawca jego losów Andrzej Zahorski - wcześniej zasłynął z tak rozpustnej konduity, że najwięksi francuscy libertyni chowali się zgorszeni po najciemniejszych kątach swych hôtels particuliers. Andrzej Zahorski pisał: "Płynęły spokojnie lata w pięknej Lotaryngii. [...] Leszczyński, dyplomata, pisarz polityczny, filozof, mecenas, miał też do późnej starości różne słabości, które podtrzymywały jego radość życia. Były to rozkosze łoża i stołu. Słynął król Stanisław jako smakosz i wielki koneser płci pięknej. Z licznymi kochankami, przy suto zastawionych stołach i wśród zabaw ogrodowych, figlował starzec w chwilach wolnych od filozoficznych dumań i religijnych rozmyślań, bo do końca dni swoich pozostał bardzo pobożny". Pewno dlatego magdalenka jako ciastko przybrała kształt tak niespodziewanie nieprzyzwoity. Historycy w sprawie magdalenki się różnią. Niektórzy twierdzą, że to kucharka Marii Leszczyńskiej, małżonki Ludwika XV, zwała się Magdalenką i to ona wymyśliła wypiek wprawiający pamięć poszukiwacza straconego czasu w artystyczne wibracje. Jeszcze inni uważają, że magdalenki wymyślił słynny Avice, kucharz księcia Talleyranda, jeszcze inni, że receptę na ciasteczka sporządziła w roku 1840 duszessa Perrotin de Barmond, pani na zamku w Commercy. A ludzie mówią, i mówią uczenie, że to Leszczyńskiego owoc niebezpiecznych związków, skoro to właśnie król Stanisław, excusez le mot, począł babę. On bowiem kazał cukiernikowi stworzyć wypiek miękki, gładki, słodki i jędrny zarazem, krzepki rumem, pikantny od wiśniowego kirszu, nakrapiany rodzynkami i gładki lukrową polewą jak brzuch wszystkich Magdalenek z Luneville. Leszczyński, znawca baśni z tysiąca i jednej nocy, nie myślał wszak w nazewniczym uniesieniu o Ali Babie, lecz o czterdziestu rozbójniczkach, które umilały mu słotne lotaryńskie wieczory. Baba wzięła się we wszystkich francuskich słownikach z powodu starczej chutliwości Polaka, ergo magdalenka z babą zakrawają na skandal. Skandal się powtórzył w innym wszak wcieleniu, zgodnie z prawem wiecznego powrotu, na stopniach kościoła Świętej Magdaleny w Paryżu podczas pogrzebu Adama Mickiewicza w roku 1856. Wtedy emigrant Franciszek Jaźwiński rzucił się z kijem na generała Władysława Zamoyskiego. Norwid to widział i po powrocie napisał wiersz zatytułowany Duch Adama i skandal, którego fragment trzeci brzmi:
I "Kochajmy się" wyrzekłszy przy zgonie,
Hańba domowa na stopniach kościoła tak się ma do kucharki króla Stanisława Leszczyńskiego, jak Proust maczający ciasteczko do mechanizmu pamięci: te wszystkie elementy łączą więzy nieuchronnie oczywiste. Magdalenka przypomina bowiem nadmuchaną pyzę mazowiecką. Jednoczy przaśność z libertyńskim wyuzdaniem, chuć z ogładą, gest emigranta Jaźwińskiego z dwuznaczną subtelnością wspomnień pobudzanych przez zamaczanie. |