Aleksander Wat prawie wszędzie i prawie zawsze czuł się obco i źle. Cierpiał wiele z powodu swej nieuleczalnej bólowej choroby, ale na ból fizyczny nakładały się również cierpienia duchowe, które czyniły ból jeszcze bardziej nieznośnym. Wat starał się zgłębić przyczyny niemocy ciała i choroby duszy. Podejrzewał, że źródło cierpienia wytryska z krainy Demonii. Jeśli Wat dostał się w szpony diabła, to potrzebne mu były egzorcyzmy. Wizyty u włoskiego zakonnika Padre Pio, opisane w Moim wieku. Skończyły się one niezbyt szczęśliwie dla opętanego, gdyż słynny stygmatyk demona z Wata nie wyciągnął, a samemu Watowi nie udzielił rozgrzeszenia, a nawet przegnał precz od konfesjonału. Gniew Padre Pio, którego cechowała podobno łagodność św. Franciszka i pokora pierwszych chrześcijan, pozwala przypuszczać, że demon w ogóle w Wacie się nie zagnieździł, bo wtedy Padre Pio - niezależnie od stosunku uczuciowego do ofiary diabelskich zakusów - egzorcyzmów spróbować by musiał. Zresztą gniew zakonnika opisany w Moim wieku (Wat opowiedział tę historię Miłoszowi podczas jednego z seansów magnetofonowych w odmiennej wersji i tonacji) znakomicie nadaje się do przedstawienia w powieści neogotyckiej, w wierszu lub w dramacie. Wat lubił teatr. Dlaczego Padre Pio przegnał Wata - pozostanie na zawsze tajemnicą strzeżoną przez święty sakrament spowiedzi. Przyczyna musiała być nie byle jaka, chociaż Wat twierdzi, że Padre Pio odepchnął go z krzykiem na wieść, że "ani razu się nie spowiadałem". To za mało. W grę wchodzi raczej jakieś pierworodne bluźnierstwo grożące wygnaniem z różnych domów Boga. Wat należał do "obcych". Tych, których imię brzmi: Alos, Heteros, Xenos, Allotrios, Allogenes, Alius, Alienus, Extraneus, Nukraya. Czuł się wydziedziczony z rodzinnych tradycji żydowskich, chociaż szczycił się przodkami-rabinami. Nie wierzył w Boga katolików, choć przyjął chrzest, odrzucił bałwana komunizmu, choć do końca życia fascynował go Stalin, przede wszystkim jako geniusz. Geniusz zła. Wat miotał się przez całe życie. Rozdzierany od młodości kompleksami, żądny woli mocy, zmysłowy i skłonny do mistycznych uniesień, zarazem buńczuczny i nieśmiały, dumny z tradycji rodzinnych i upokorzony z powodu rzekomej i realnej inności - za Watem kroczył cień Stawrogina. Nie zapominajmy, że to Wat świetnie przetłumaczył inną powieść Dostojewskiego - Braci Karamazow. Nie bez powodu polski przekład monologu Wielkiego Inkwizytora i cały rozdział Smierdiakow z gitarą należą do translacyjnych arcydzieł. Czasami czuł się synem królewskim, a czasami ostatnim nędzarzem. Czasami Hiobem, a niekiedy Maurice'em Chevalierem. Niekiedy Żydem z rodu kapłanów, który zdradził naród wybrany dla nauki Nazareńczyka, a niekiedy sądził, że to jego samego legioniści prowadzą na Górę Czaszek, i wygłaszał diatryby przeciwko Szawłowi z Tarsu, bo zdradził on esencję żydostwa, a chrześcijaństwo zakaził rabinizmem. Tu się zakleszczył wirus bluźnierstwa. Zjawa zwielokrotnionej
zdrady. Bluźnierstwa, samoodrzucenia i samowygnania. Pokusa wyparcia się
wszelkiej religii przy nienasyconym pragnieniu wiary. Gdyby Wat nie został
w młodości komunistą, wstąpiłby do klasztoru. Widzę go też tańczącego
w białych pończochach i w lisiej czapie z chasydami. Wat: Bogoiskatel
i wiarołomca. Mistyk ateizmu i ateusz objawień. Jego los naznaczył stygmat
ucieczki. |