363 Biegłem za szybko i nieuważnie. Na mokrym drewnie poślizg i stłuczenie uda pooranego niedawno na rowerze. Ból i ulga, że boli, bo wszak była sobota, a ja od dłuższego czasu nie cierpię sobót, niedziel, świąt i wakacji: to czas upadły, kiedy blakną kolory i czuję się podławo. Poza tym żyję w uniesieniu, odpoczywać nie umiem, więc wakacje mi do szczęścia niepotrzebne, a w soboty i niedziele chodzę na dyżury do radia. Zbierałem się z drewnianej kładki nad Marną. Dość powoli, ale - powtarzam - z wyraźną satysfakcją. Uderzył mnie zapach: nie rzeki, raczej zmoczonych desek pomieszany z aromatem geranium, bo skrzynki wisiały na barierach i kwitły. Wtedy zrozumiałem, że tajemnica Haupta tkwi na pograniczu, miedzy pisaniem i byciem. On jedno i drugie jak najmocniej ściągał, przybliżał do siebie, odkrywał i odtajniał. Oto zadanie dla pisarza. Powołanie prozaika. Program w założeniu
prosty, w robocie bardzo trudny, bolący bardziej nawet niż podwójnie obtarte
udo. 365 Dochodziłem do siebie powoli, do przebiegnięcia jeszcze z osiem kilometrów, bolało coraz promieniściej. Ze szlaku żadna siła mnie nie ściągnie, tym bardziej, że dzięki bólowi, widziałem jaśniej, gdzie tkwi tajemnica. Haupta też bolało. Bolała go pamięć, coraz mocniej, więc
starał się ten ból obrócić na dobre: na powiedziane, na zapisane (bo inaczej
słowo zginie), na nazwane. Nazwać ból po amputowanym pograniczu. Nie tylko
kultur i narodów, ale też pograniczu jawy i marzenia, życia i umierania,
kochania i tęsknoty. Haupt stał się mistrzem
panowania nad bólem wspomnień, które - to wiemy - potrafią zagryzać na
śmierć, jeśli nie uda się ich zgrabnie i sensownie ponazywać. 367 Zapanować nad bólem i zapanować nad pisaniem; stopień trudności podobny i na pewno wiąże się z zaciskaniem: zębów. I zaciskaniem składni. Jak opowiedzieć to, co się wydarzyło, nic więcej tylko to, opowiedzieć to, co się wydarzyło: upadek, zapach, spacer po parku, albo ból w podwójnie obitym udzie, a co począć w wypadku pogranicznego ludu, który sam nie wiedział, jakie przypisać sobie imię, jak nazwać ziemię własną. Nie wiadomo nawet, czy mówili o sobie, czy tylko przezywano ich Batiukami. Latopisowie i kronikarze mówili o księstwach łuckich, włodzimierskich, halickich, o Rusi Czerwonej i Grodach Czerwieńskich, o dziedzictwach Andegawenów, ziemiach takich i owakich. Poeci Renesansu pisywali o tej krainie pieśni łacińskie: Zimorowicze, Klonowicze, Szymonowicze zwali tę krainę Roksolanią, sierotę gęślarkę Marusię, nieletnią i niespełna rozumu, opisywali jako nimfę, a jej gwałciciela "Kłymkę takiego czy Iwana owakiego" - faunem. Kancelarie królewskie dzieliły je ustrojowo na województwa, kasztelanie, starostwa, królewszczyzny, wole, prawo cywilne powoływało się na posiadłości, klucze dobra, majoraty, kaduki, majętności kościelna, cerkiewne, klasztorne, hierarchie, diecezje, patriarchaty. Zaborcy znów rozgraniczyli je na gubernie, namiestnictwa, "becirki", obłastie, a samą ziemię nazywano Rusią, Hałyczną, Galicją, ukraińskim Piemontem. Ludzi nazywało się Rusinami, Rusynami, grekokatolikami, unitami. Opisać, jak pędzili ich na wojny, do piechoty wybranieckiej, albo do dragoni, do cesarsko-królewskich regimentów infanterii, do "strielców siczowych" Petlury. 368
Wystarczy powiedzieć, jak boli. Przez ściśnięte zęby, skurczoną składnią.
Tylko wtedy dojść można do siebie, dotrzeć do pogranicznej mety.
|