Cloaca Maxima


Dla Pascala Quignarda, autora Wszystkich poranków świata,
Seksu i trwogi oraz Słowa na końcu języka.


I

Trzeba się przechylić przez kamienną barierę, by zobaczyć sklepione ujście ścieku Tarkwiniusza, zwanego też Cloaca Maxima. Ściek odprowadzał w czasach starożytnych wodę do Tybru z bagien Welabrii zalegających pomiędzy rzymskimi wzgórzami: Palatynem i Kapitolem. Dopiero potem popłynęły nim rzymskie brudy. Cloaca Maxima składa się z dwóch kanałów: pierwszy przebiega pod kościołem Świętego Jerzego z Welabrii, drugi - pod kościołem Matki Boskiej z Cosmedin słynnym Ustami Prawdy. Legenda mówi, że kto włoży ręce między kamienne wargi maszkarona i skłamie - straci dłoń. Kto skłamie, że skłamie - wybucha śmiechem: oto sens słynnej sceny z filmu Wakacje w Rzymie.

Paul de Musset pisał w roku 1855 w Malowniczej podróży do Włoch, że kiedy woda w Tybrze opada, ściek Tarkwiniusza warto zwiedzić łodzią. Słonecznego lipcowego poranka, wiedziony ciekawością, zszedłem na brzeg Tybru i wniknąłem w otwór. Co w nim ujrzałem? Powtórzę słowa Apulejusza: "Powiedziałbym - gdyby mi powiedzieć się godziło; dowiedziałbyś się, gdyby tobie słuchać tego było wolno. Ale tak samo winne byłyby płochej ciekawości uszy, co by słuchały, jak wargi, co by mówiły. Ale już nie będę długo trapił twej ciekawości, co może z religijnego pragnienia pochodzi. Słuchaj tedy, lecz wiedz, że są to słowa prawdy".

Apulejusz mógł zakończyć Metamorfozy tak oto: "Do granicy śmierci doszedłem i progów Prozerpiny dotknąłem, a wróciłem przez bezdnie wszystkich żywiołów. W głębokiej nocy widziałem słońce ślepiącym blaskiem jaśniejące, patrzyłem w oczy potęgom piekielnym i niebieskim potęgom i do stóp ich czołem uderzyłem". Leszek Kolankiewicz, autor Samby z bogami, opis rytualnych obrzędów candomblé (w których uczestniczył) zwieńczył parafrazą XI Księgi Metamorfoz: "W pewnej chwili w kręgu pojawił się chłopczyk - śliczne, może pięcioletnie Murzyniątko w śnieżnobiałej koszuli. Ze skupioną miną, zerkając na dorosłych, dzielnie drobił w tańcu. Dziwne: przyszło mi do głowy, że swoim zjawieniem się dopełnił kręgu. W tym kręgu umarli byli żywi, śmiertelni dawali się poznać jako nieśmiertelni, a pośrodku było dziecko.

Mogę tedy powiedzieć, parafrazując słynny fragment Metamorfoz: widziałem; i patrzyłem w oczy potęgom; do granicy doszedłem i progów śmierci dotknąłem; wróciłem".

Cloaca Maxima wchłonęła mnie w siebie. Doszedłem do granicy, w oczy potęgom spojrzałem - wracam?

II

Od wieków autorzy piszący o miłości zwracali uwagę na paradoksalność tego uczucia - o ile z uczuciem mamy do czynienia, a nie z chorobą, w szczególności z obłędem lub ze skutkami hormonalnej nadczynności gruczołów. Nawet jeśli o miłości niewiele wiemy, to wiadomo o niej z pewnością tyle, że przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Zakochanym wydaje się, że jeśli już przyszła, pozostanie na zawsze, a gdy jej zabraknie, przecierają oczy ze zdumienia, że obdarzeni przez los - dar zmarnowali. Amoryczny związek okazuje się nadspodziewanie kruchy, na co zwracał - między innymi - uwagę w szesnastej maksymie o miłowaniu siedemnastowieczny moralista Bussy-Rabutin:

Encore qu'il soit presque impossible,
D'être d'un même objet toujours fort amoureux,
Il faut pourtant pour être heureux,
Alors que l'on devient sensible,
Il faut, et c'est un grand secours,
Croire qu'on aimera toujours.

(Chociaż to prawie niemożliwe, / By tylko w jednej osobie być na zawsze silnie zakochanym, / To jednak trzeba, żeby być szczęśliwym, / Kiedy porywa nas uczucie, / Trzeba - i to jest nasz ratunek, / Wierzyć, że będziemy kochać wiecznie.)

Amoryczne zobowiązania nie zaciskają się na miłości niczym obręcz, lecz rodzą wraz z miłością. Kochankowie, żeby czuć się szczęśliwymi, składają miłosne przysięgi i wierzą w ich trwałość. Ta wiara - jak pisał Bussy-Rabutin - choć przecież prawie niemożliwa, okazuje się do życia niezbędna. Nie sposób doznać miłosnego szczęścia, jeśli się nie wierzy, że to "coś", choć nie do wiary, naprawdę istnieje.

III

Zdarza się, że spoglądam na coś pięknego przekonany, że to piękno może szkodzić. Podziwiam bez radości. Słowo "podziwiać" kryje w sobie "dziwność". Zdziwienie wywołane przez piękno nie zaprzecza atrakcyjności podziwianego, ale może też budzić wstręt. Słowo "podziwiać" nie oddaje jednak związku pomiędzy zachwytem i wstrętem; na szczęście polszczyzna pamięta jeszcze, choć z niechęcią, o czasowniku "wenerować" używanym przez Sienkiewicza w Trylogii: "To jest Kmicic, któregom poprzednio wenerował, a który tak mi się odpłacił..." Dzięki temu czasownikowi można rozwiązać zagadkę translatorską tkwiącą w czwartym rozdziale książki Pascala Quignarda Seks i trwoga, zatytułowanym Perseusz i Meduza: powiązać podziw i wstręt w jedno. Zatem zdanie o spoglądaniu można sformułować tak: zdarza się, że weneruję coś atrakcyjnego, co budzi we mnie awersję. Słowo "wenerować" prowadzi, zgodnie z intencją Quignarda, w stronę Wenus. I w stronę Platona, który odmawiał rozdzielania piękna od trwogi. I jeszcze dalej, w stronę francuskiego czasownika "méduser", któremu po polsku odpowiednika brak, a który oznacza konieczność ucieczki przed "wenerowaniem" oraz strach przed spojrzeniem własnej śmierci w oczy.

Oto historia Meduzy: za grzbietem nieba, po stronie Nocy mieszkały trzy Gorgony: siostry i potwory. Dwie z nich: Steno ("Potężna") i Euryale ("Dalekosiężna") były nieśmiertelne. Trzecia, śmiertelna, zwała się Meduzą ("Chytrą"). Na głowach Gorgon nieśmiertelnych wiły się węże (o włosach Meduzy napływają sprzeczne informacje), z ich ust wystawały zęby jak kły dzika, z ramion wyrastały złote skrzydła, a z palców - miedziane szpony. Ich oczy świeciły złowrogo. Ktokolwiek na nie spojrzał, bóg albo człowiek, stawał się kamieniem.

Arkizjos, król Argos, miał córkę wyjątkowej urody, którą kochał do szaleństwa. Nazywała się Danae. Wyrocznia delficka przepowiedziała królowi, że jeśli Danae urodzi syna, to zginie on z ręki wnuka. Arkizjos uwięził Danae w piwnicznej komnacie w spiżowej wieży. W Danae zakochał się Zeus i przeniknął do niej w formie złotego deszczu. Urodził się Perseusz.

Król Arkizjos zapłakał, kazał zamknąć córkę z wnukiem w drewnianej skrzyni, którą wypchnął na morze. Skrzynię wyłowił rybak z wyspy Sefiros na Cykladach i zaopiekował się matką oraz dzieckiem. W jednej z wersji mitu rybak występuje jako Diktys, brat tyrana Polidektesa. Tyran zapałał do Danae niepohamowaną żądzą. Perseusz obiecał mu głowę Meduzy, jeśli powstrzyma swe zapały wobec matki. Inna odmiana mitu głosi, że skrępowany obecnością młodzieńca Polidektes postanowił pozbyć się Perseusza i dlatego, pobudziwszy w nim młodzieńczą ambicję, nakłonił do czynu równego samobójstwu. Perseusz Arkizjosowi przeszkadzał. Tyran był o Perseusza zazdrosny. Perseusz był zazdrosny o matkę.

Meduza miała śmierć w oczach. Kto zdoła wtłoczyć do saka głowę zadającą śmierć spojrzeniem, otrzyma imię Pana Bez Trwogi ("mestor phoboio")? Jak wygląda twarz Meduzy? Jej oczy, szeroko rozwarte i nieruchome, kości policzkowe szerokie jak u lwicy, grzywa skrywająca niskie czoło lub fryzura z węży, uszy byka, gęba wykrzywiona w grymaśnym uśmiechu, kracząca, dolna warga zwisając odsłania kły odyńca. Zaśliniony język zwisa za podbródek, z którego sterczą kłaki. Oto jedna z twarzy Meduzy.

Od 400 roku przed Chrystusem Meduzę przedstawiano również jako kobietę nieznośnie piękną: pociągającą i atrakcyjną, o oczach ciemnych i głębokich, cudownych gęstych włosach, odsłaniającą w uśmiechu zęby równe i białe. Meduza, kochanka Posejdona i matka Pegaza, pojawiała się jako półklacz i półkobieta, na podobieństwo centaurów. Głowa Meduzy zwanej Meduzą Rondanini, której kopia znajduje się w monachijskiej Gliptotece, ściąga ku sobie spojrzenia i - na pierwszy rzut oka - nie trwoży, podobnie jak głowa Meduzy przypisywana dawniej Leonardowi da Vinci, wisząca w galerii Uffizi we Florencji, której zachwycony Shelley poświęcił wiersz uznany za manifest romantycznych złudzeń o pięknie.

Perseusz wiedział, jak Meduza wyglądała. Wziął oszczep i tarczę, i ruszył na spotkanie śmierci. W drodze ku kresom nocy starł się z trzema Grajami, starymi i siwymi od urodzenia siostrami i strażniczkami Gorgon, dzielącymi między siebie jeden kieł, by pożerać, i jedno oko, by widzieć pożerane. Perseusz ukradł im jedyny kieł i jedyne oko, by zdradziły mu, gdzie kryje się Meduza. Graje wyznały, co zechciał, i dały mu cztery magiczne środki przeciwko meduzim promieniom śmierci.

Po pierwsze, "kuneę", czyli czepiec z wilczej skóry, boski atrybut śmierci, bo śmierć zaciągając na głowy żywych kaptur, pogrąża ich w wiecznej nocy.

Po drugie, skrzydlate sandały pozwalające mu w jednej chwili przemierzać dowolne przestrzenie, łącznie z krainami podziemnymi.

Po trzecie, "kibisis", czyli skórzaną sakwę myśliwską lub raczej mecherę zwaną też mecherzyną, w której chowano obcięte głowy skazańców.

Po czwarte, "harpe", czyli sierp, ten sam, którym Kronos ukryty pod piersią Gai obciął członka Uranosa i wrzucił go, nie oglądając się za siebie, do oceanu. Członek Uranosa wytrysnął uderzając o fale i z piany wyłoniła się Wenus. Czarodziejski sierp służył herosom do celów wzniosłych.

Perseusz, dotarłszy do meduziej kryjówki, po trzykroć się ubezpieczył, by uniknąć spojrzenia potwora. Postanowił wniknąć do ohydnej groty nocą, kiedy sen opuści powieki trzech Gorgon, odwrócić głowę i wyszmelcować tarczę z brązu. Tarcza stała się zwierciadłem. Meduza, na tarczę spojrzawszy, skamieniała. Perseusz z oczami ciągle odwróconymi ku wyjściu z jaskini, w czepcu z wilczej skóry, schwycił sierp i odciął jej głowę. Dłonie Perseusza odnalazły łeb po omacku i schowały w mecherze. Perseusz wymknął się ze strasznego wnętrza i głowę Meduzy podarował Atenie. Bogini umieściła ją na swej egidzie.

Wedle innych wersji mitu, Perseusz środki magiczne otrzymał od bogów lub bożych posłańców: od Plutona skórzaną czapkę-niewidkę; od Hermesa - skrzydlate sandały i sierp; od Ateny - tarczę z lustrzanej miedzi, a gdy w powrotnej drodze przelatywał nad Afryką, dojrzał przykutą do skały i strzeżoną przez smoka Andromedę, którą uwolnił, by ją następnie poślubić. Smoka głową Meduzy zamienił w kamień, a kiedy powrócił na Sefiros, to obciętym łbem śmiertelnej Gorgony uwolnił matkę od zapałów Polidektesa.

Perseusz zabił swego dziada dyskiem, by się spełniła przepowiednia, opuścił Cyklady z Andromedą i żyli długo i szczęśliwie. Ta odmiana opowieści brzmi pięknie, ale nieco sztucznie: Perseusz, bezpiecznie wstępując do meduziej kloaki i tnąc, postąpił podobnie jak Kronos wobec Uranosa. Uwolnił matkę dla siebie. I bardzo pragnął uwolnić się od matki.

IV

Rousseau, wzniosły i tragiczny, budował erotyczną utopię ludzkości na przeraźliwie trzeźwych zasadach. Bohaterka Nowej Heloizy zachowuje się tak, jak żadna kobieta zachować się nie może: nie żąda bowiem od swego amanta, by przysiągł, że kocha ją na zawsze, ale prosi o to, co - być może - mężczyzna pragnąłby z ust kobiety usłyszeć: że będzie zawsze szczery: "że nie popełni aktu wiarołomstwa, a przynajmniej wypowie wojnę, zanim spadnie cios". Bohaterka powieści Rousseau żąda zatem wierności prawdzie uczucia. Nie wierności serca, lecz wierności w sercu - co oznacza, że wszystko należy powiedzieć, ale nie oznacza, że to, co powiedziane, daje się wytrzymać. Podstawę układu o prawdzie erotycznej zawartego pomiędzy Simone de Beuavoir i Sartre'em polegającego na opowiadaniu sobie wszelkich przygód i seksualnych doświadczeń, dyktowała nie miłość, lecz cynizm, więc ich związku naśladować nie należy.

Rousseau uważał, że kochankowie powinni zmierzać do zawarcia kontraktu "ze wszystkich najświętszego", czyli do małżeństwa. W społeczeństwach dobrze zorganizowanych miłość i tylko miłość do takiego kontraktu prowadzi, ale nie miłość wyznacza jego warunki. Uświęca je religia i utwierdza wspólnota. Miłość winna prowadzić do małżeństwa, ale nie ona określa treść ślubnej intercyzy. Miłość nie tworzy sama z siebie praw, nade wszystko nie narzuca reguł tym, którymi owładnęła, i dlatego Julia twierdzi w Nowej Heloizie, że miłość do niczego nie zmusza. Prawa tworzą ludzie lub Bóg je ludziom objawia. W miłości jak na wojnie, wszystkie środki są dobre, jeśli prowadzą do celu, ponieważ miłość jak wojna, wprowadza stan wyjątkowy i zawiesza kodeksy czasów pokoju. Kontestatorzy w latach sześćdziesiątych XX wieku twierdzili, że lepiej robić miłość niż wojnę, ponieważ w miłości tkwi dobro i siła, która, chociaż niebezpieczna i niekiedy straszna, okazuje się niezbędna, więc nie można jej nie pragnąć. Kontestatorzy mieli rację, ale "robienie miłości" traktowali nadzwyczaj mechanicznie.

Montesquieu zanotował po lekturze Manon Lescaut: "6 kwietnia czytałem powieść ułożoną przez pana Prévost. Nie dziwi mnie, że powieść ta, której bohaterem jest szelma, a bohaterką dziwka zamknięta w końcu w szpitalu Salpetriere, tak się spodobała: wszak wszelkimi złymi uczynkami kawalera de Grieux kierowała miłość, czyli szlachetna motywacja mimo niskości postępków. Manon też kochała, więc resztę trzeba jej wybaczyć".

Miłość zakochanych uszlachetnia, ale jednocześnie w miłosnym doświadczeniu tkwi rozczarowanie, bo więcej ono obiecuje, niż spełnia. Miłosny związek zachęca do składania przysiąg, to znaczy "zajmuje" całą osobę - nie bez powodu w osiemnastowiecznej francuszczyźnie zwrot: "wygląda na zakochanego" i "wygląda na zajętego" znaczyły prawie to samo - ale natura owego związku wydaje się płocha: wystarczy byle co, podejrzenie, dąsy, zakłócenia hormonalne, by doszło do zerwania. Dlatego libertyni systematycznie drwili z obietnicy wierności, a Diderot twierdził w Kubusiu Fataliście, że zakochani dziecinnieją: "Pierwsza przysięga, jaką wymieniły istoty z krwi i ciała padła u stóp skały rozsypującej się w proch; na świadka swej stałości wezwali niebo, które ani chwili nie jest jednakie; wszystko mijało w nich i koło nich, a oni mniemali, iż serca ich wolne są od tej skazy. O, dzieci, wieczne dzieci..." (przełożył Tadeusz Boy-Żeleński).

Libertyni zachęcali do porzucania złudzeń, ponieważ miłosna łatwowierność przeszkadza w miłości, zapominając, że łatwowierność stanowi warunek miłosnego związku. Nie bez powodu Amor pojawia się w postaci dziecka: naiwnego i ufnego, choć niekiedy z czarcimi pazurami.

I chociaż miłość nie ustanawia praw, a nawet często prawo łamie, to jednak zakłada, przynajmniej w kręgu kultury chrześcijańskiej, wzajemną wierność kochanków, do czego zobowiązują rozmaite przysięgi, szczególnie jaskrawie - przysięgi małżeńskie. Od wieków wiadomo, że wiarołomstwo łatwiej uchodziło mężczyznom niż kobietom. Przeciwko erotycznej dyskryminacji protestowali, przed feministkami, siedemnastowieczni francuscy moraliści. Dufresny w Igraszkach poważnych i komicznych napominał: "Zdaje wam się, że skoro związaliście żonę intercyzą, cała ona musi być dla was, chociaż wy dla niej nie cali: cóż to za tyrania, panowie, przywłaszczać sobie prawo do bezkarnej niewierności!"

Czy można mówić o "prawie" mężczyzn do niewierności? Raczej o "prawie" mężczyzn do większej bezkarności. Dufresny w Igraszkach... pytał: "W jaki sposób kobieta może zemścić się na mężczyźnie, jeśli rozpowiada o niej, że nie szczędzi swych wdzięków innemu? Opowie, że i on się puszcza?"

V

Gorgony to bóstwa samotne: grasują z dala od bogów i od ludzi, na krańcach świata, za progiem nocy, na granicy pomiędzy morzem i ziemią, między życiem i śmiercią, posłannice agonii. Zanim Perseusz zamienił Meduzę w kamień, spłodziła Cerbera, wilka o spiżowym głosie i pięćdziesięciu głowach, strzegącego podziemnego królestwa Persefony. Pascal Quignard twierdzi, że światem Greków rządziły dwie "porwane" i "porywające" kobiety: Persefona, zwana w Rzymie Prozerpiną, oraz Helena, i że w "porywaniu" z miłości lub w "porwaniu" przez śmierć tkwi "eros" i "pothos" - czyli przerażenie. Kiedy człowiek umiera, jego "pothos" nawiedza osobę bliską i żyjącą, by ją nękać. Imię zmarłego i jego obraz nieustannie tkwią w żyjącym, niezależnie od jego chęci i woli. Podobnie dzieje się z zakochanym: imię i obraz wybranki obsesyjnie tkwi w duszy partnera i wnika w sny, a "pothos" powoduje w śnie erekcję.

Trzy skrzydlate bóstwa, Hypnos, Eros i Thanatos, zajmują się w mitach "porwaniem" i posiadają równą moc gwałtownego przenoszenia ciał oraz dusz. Dopiero niedawno oddzielono sen od fantazmatu i stanu hipnozy. Porwanie Persefony do piekieł i Heleny do Troi oznacza - w czasie mitycznym - tożsamość skutków snu, żądzy i śmierci. Hypnos wydaje się nawet bóstwem ważniejszym od Erosa i Thanatosa, bowiem mężczyzna porwany i ukojony przez rozkosz zapada w sen, w którym śmierć go tylko utwierdza. Spojrzeniem Meduzy kierują wszystkie trzy skrzydlate bóstwa razem. Rzymianie dzielili zachowania miłosne na pasywne i aktywne, podobnie spojrzenia. Spojrzenia ostre, seksualnie wyzywające, aktywne przerażały i porywały jednocześnie, podobnie jak spojrzenia nieostrożne, sprowadzające nieszczęścia. Apulejusz w Metamorfozach opisał scenę, w której Lucjusz, jeszcze nie osioł, choć już ofiara prześmiewy, musiał spojrzeć i skamieniał.

"Każą mi urzędnicy, bym własnoręcznie odkrył ciała złożone na marach. Gdym się wzdragał [...] przynaglają mnie do tego, na rozkaz urzędników, jak najnatarczywiej pachoły sądowe - ramię moje wreszcie nawet, którem do siebie cisnął, ciągnąc i ku trupom je wypychając. Wreszcie siłą zmuszony uległem i, choć poniewoli, szarpnąłem płaszcz i odkryłem ciała...

Bogowie dobrzy, co się to nie dzieje?! Co to za dziwy? Co to za nagła przemiana mego losu? Bo chociaż przed chwilą jużem prawie należał do trzódki Prozerpiny i już był domownikiem na łonie rodzinnym piekła, to teraz, skamieniały ze zdumienia - choć w sposobie najzupełniej innym - stałem jak koł, nie mogąc znaleźć słów dla zdania sobie sprawy, co znaczy ta zmieniona postać rzeczy. Bowiem owe trupy pomordowanych ludzi, to były trzy wydęte wory skórzane..." (przekład Edwina Jędrkiewicza).

Spojrzenie - jak słowo - potrafi zniszczyć: zamienić w kamień, oślepić, spoczwarzyć. Spojrzenie Diany (Artemidy) zamieniło podglądającego ją w kąpieli Akteona w jelenia, którego rozszarpały jego własne psy myśliwskie. Tejrezjasz - powtarzam za Władysławem Kopalińskim - który odegrał tak wielką rolę w losach Edypa, zobaczył niechcący nagą Pallas Atenę w kąpieli. Bogini odebrała mu wzrok, ale na prośbę jego matki, nimfy Chariklo, udzieliła mu daru rozumienia mowy ptaków, to znaczy wieszczenia: "Wróżenie z lotu ptaków było w Grecji tak powszechne, że wyraz oznaczający «ptaka» może również znaczyć «wróżbę». Atena dała też Tejrezjaszowi kij, który go bezbłędnie prowadził. Według innej wersji mitu ujrzał on podczas wędrówki parę węży w miłosnym uścisku i wężowe spojrzenie sprawiło, że zamienił się na siedem lat w kobietę. Zeus i Hera wezwali Tejrezjasza, by rozstrzygnął spór o to, czy kobieta, czy też mężczyzna czerpie w miłości więcej rozkoszy. Tejrezjasz orzekł, że kobiety mają jej dziewięć razy więcej. Rozzłoszczona Hera oślepiła go, a wdzięczny Zeus dał mu moc wieszczenia i życie o długości równej sumie siedmiu pokoleń".

Według wierzeń starożytnych Greków i Rzymian spojrzenia patrzących na siebie spotykały się w połowie drogi i zderzały. Kto napotykał wzrok Meduzy - kamieniał. Wykrzywiona w straszliwym uśmiechu, z językiem zwisającym na owłosioną brodę gęba śmiertelnej Gorgony i rozchylony seks kobiety grozi śmiercią zapowiedzianą przez erekcję.

VI

Nathalie Heinich, autorka rozprawy o tożsamości kobiety we współczesnej kulturze Zachodu, zwróciła uwagę na faktyczną nierówność płciową pomiędzy kobietą i mężczyzną przypomniawszy, że jeszcze do niedawna kontrakt wyłączności zwany "małżeństwem" nakładał na mężczyznę obowiązek utrzymywania kobiety, a na kobietę obowiązek wierności; ale ponieważ kobiety stają się w coraz większym stopniu niezależne materialnie następuje "wyraźne rozluźnienie relacji pomiędzy ekonomią i dyspozycyjnością seksualną". W owym "rozluźnieniu" autorka dostrzega "przemianę paradygmatu" kobiecej tożsamości". Wedle Nathalie Heinich mężczyzna jako mąż spełniał dotychczas rolę paradoksalnego sutenera. Jeszcze dalej tę analizę posunęły radykalne feministki uważając, że tyrania mężczyzn (mężów) jest podwójna: domowy sutener utrzymuje żonę i rodzinę tylko dzięki temu, że żona, prowadząc dom, umożliwia mu utrzymywanie pozorów utrzymywania i w dodatku musi ona zachowywać wierność seksualną, której przestrzegania nie może wymagać od mężczyzny.

Analiza radykalnych feministek, podobnie jak rozumowanie Nathalie Heinich, przylega nieźle do niektórych społeczeństw rolniczych i trybalnych. Zakłada, że pomiędzy mężczyznami i kobietami toczy się nieustanna wojna. Ani słowa o miłości. Ani o dzieciach. I zapomina się, że mężczyźni też czasami naprawdę pracują.

Claude Habib, autorka rewelacyjnej książki Miłosne porozumienie (Hachette, 1998) oraz eseju Zobowiązania miłosne opublikowanego w miesięczniku Esprit (listopad, 1999), podjęła polemikę z rozumowaniem feministek. Układ: utrzymanie kobiety za wierność stanowił jej zdaniem we Francji - przynajmniej do lat siedemdziesiątych XX wieku - rzeczywisty, choć nie wyrażany głośno warunek trwałości związku małżeńskiego. Ten układ zakładał nierówność i faworyzował pozycję mężczyzny, pod warunkiem, że żona rzeczywiście dochowywała mu wierności. A jeśli nie? Już w XVII stuleciu Dufresny, po wyśmianiu "tyranii" mężczyzn, dodawał: "Niech panowie nie myślą, że tak wiele zyskują, bo czyż nie na nich spada największy wstyd, kiedy się okazuje, że żony przyprawiają im rogi? I czy można źle mówić o niewiernej żonie nie obmawiając jej męża?"

Dawny układ nie tyle opierał się na "nierówności", ile na solidarnym związku mężczyzny i kobiety, którego zobowiązywali się strzec, wymieniając się w czasie rolami: mąż utrzymywał żonę, lecz to żona utrzymywała i wychowywała dzieci. Mężczyznę utrzymującego kobietę jako swoją żonę utrzymywała przedtem inna kobieta: jego matka. Co prawda feministki twierdzą, że taki układ również sprzyja mężczyźnie, bowiem mężczyzna utrzymywany później sam utrzymuje, a kobieta przechodzi z jednej zależności (od matki) w drugą (od męża), nawet jeśli sama staje się matką, czyli przez całe życie pozostaje ofiarą, ale takie rozumowanie Claude Habib uznaje za bałamutne.

To prawda, że wszyscy mężczyźni żywią do swych matek uczucia niepodzielne i wyłączne, wiadomo: "matka jest tylko jedna", ale to poczucie wyłączności nie obowiązuje matek. Kobiety mogą z natury rzeczy stawać się matkami wielokrotnie, a podejrzliwość i zazdrość synów-jedynaków wobec rodzicielek ujawnia, że przed prawami natury uciec trudno. Macierzyństwo podważa stosunek wyłączności. Matka jest tą, która się dzieli i dzieląc się - realnie lub tylko potencjalnie: na przykład unikając ciąży jako niebezpieczeństwa - nie może nie zdradzić nadziei na wyłączność ze strony tej osoby, która na wyłączność liczy. Wierność, której ojcowie tradycyjnych rodzin wymagali od swych żon, jest być może instynktowną odpowiedzią mężczyzn na periodyczną niestałość kobiet, których płeć "przechodzi z jednego w drugie i staje się czymś innym". Przez pewien czas matka jest dla dziecka wszystkim; jeśli pozwoli mu wierzyć, że ono jest wszystkim dla niej - kłamie. Kobieta jest w nieunikniony sposób niewierna: z kochanki zmienia się w matkę, z matki jednego człowieka w matkę innego człowieka, potem znowu w kochankę, by kochanka lub męża odrzucić w imię macierzyństwa (przemienionego w wygodne alibi) i tak dalej. Bycie kobietą - twierdzi Claude Habib - wiąże się z odkryciem, że istotę jej płci stanowi jeśli nie zdrada - słowo zbyt dwuznaczne - to przynajmniej niestałość. Seks mężczyzny jest tym, czym jest, i niczym innym nigdy nie będzie, sterczy lub więdnie - i tyle. Seks kobiety to obiekt podlegający ciągowi metamorfoz: od przedmiotu pożądania po tajemny pasaż, który musi przebyć każdy człowiek od nicości do bytu albo odwrotnie - nie czas tu opowiadać o filozoficznych tajemnicach narodzin.

Claude Habib odparła zarzut feministek, że mężczyzna zaznawszy w dzieciństwie nieodwzajemnionej relacji wyłączności i żądając od swej żony również relacji wyłączności nieodwzajemnialnej, naraża kobietę na podwójne cierpienie, ponieważ nie tylko matka "zdradziła" ją w dzieciństwie, ale w dorosłym życiu mąż uzurpuje sobie prawo do bezkarnej zdrady, mszcząc się na żonie za własną matkę.

Autorka Zobowiązań miłosnych postawiła następujące pytanie: a jeśli "nierówności" między mężczyzną i kobietą istnieją naprawdę, wynikają z różnego doświadczania seksualności? Z pewnością feministki mają rację: mężczyzna jest gorszy od kobiety pod każdym względem, ale feministki nie widzą, że jest on "gorszy" z natury rzeczy, bowiem całą ludzką egzystencję pojmują w kategoriach społecznych, istnienie sprowadziwszy do uwarunkowań kulturowych, czyli - według Michela Foucaulta - do "dyskursu".

Claude Habib wywody o nierównościach i niesprawiedliwościach płciowych rozpoczęła od analizy pewnego patriotycznego wiersza Alfreda de Musseta napisanego w roku 1840 jako odpowiedź na piosenkę niemieckiego poety Beckera wyśmiewającą francuskie pretensje do wschodniego brzegu Renu. Becker śpiewał, że Francuzi nigdy niemieckiego Renu nie posiądą. Musset napisał ripostę nie tylko zdecydowaną, lecz także perwersyjną, bowiem połączył w swym wierszu obraz dziecka maszerującego po śladach bohaterskiego ojca z obrazem gwałtu i narodzin oraz z ukrytym obrazem kazirodztwa:

Nous l'avons eu votre Rhin allemand.
Son sein porte la plaie ouverte
Du jour où Condé triomphant
A déchiré sa robe verte.
Où le père a passé passera bien l'enfant.

(Już mieliśmy wasz niemiecki Ren. / Jego łono stało się otwartą raną / Od dnia kiedy triumfujący Kondeusz / Rozerwał jego zieloną szatę. / Tam gdzie wszedł ojciec, wejdzie również syn.)

Pojawia się obraz rany jako pasażu, przez który przeszedł dorosły, a więc dziecko przejdzie przezeń z łatwością. Z wojskowego punktu widzenia wiersz traci sens, ponieważ nie można uznać dziecka za sprawnego żołnierza. Trzeba zatem strofy Musseta pojmować inaczej: Kondeusz rozerwał zieloną suknię Renu i wszedł gwałtownie w jej łono, czyli zgwałcił rzekę, a z otwartej rany wyszło dziecko poczęte z przemocy. Narodziny dziecka to powtórne przejście Renu. Podczas tego drugiego pasażu dziecko sprawia ból znacznie większy rodząc się, niż dorosły Kondeusz podczas pierwszego - gwałcąc. Musset zachęca, by dziecko - oczywiście syn - poszło w ślady ojca i weszło w rzekę raz jeszcze, czyli zgwałciło własną matkę. Musset nie mógł nie pamiętać o próbach pocieszania króla Edypa przez Jokastę, matkę i kochankę, w tragedii Sofoklesa:


Bo wielu ludzi już we śnie z matkami
Się miłowało, swobodnie ten żyje,
Kto snu mamidła lekko sobie waży...


...ale nie wiadomo, czy Alfred de Musset świadomie przemienił swą patriotyczną odpowiedź niemieckiemu szansoniście Beckerowi w summę męskiej agresji seksualnej przejawiającej się w potrzebie gwałcenia. Żądza gwałtu różni zdecydowanie seksualność mężczyzn i kobiet: kobiety nigdy nie przyznają się, że chcą gwałcić. W mężczyznach drzemie potrzeba gwałtu lub przynajmniej żądza gwałtu wydaje się mężczyznom wyobrażalna, co nie znaczy, że seksualność mężczyzn do owej potrzeby można ograniczyć i zredukować. Tego rodzaju popęd objawia się dlatego, że seks kobiecy jest dla mężczyzny jednocześnie obiektem pożądania i miejscem pochodzenia. Tego rodzaju dwuznaczność i zamęt nie modeluje popędu płciowego kobiety, nawet jeśli objawia się on w formach wyjątkowo wyrafinowanych i zaskakujących. Dla kobiety obiekt pożądania nie jest miejscem pochodzenia. Przedmiot pożądania kobiety jest tym, czym jest, i tylko tym, czym jest. Męskość jest - w pewnym sensie - nieskazitelnie wierna sobie, to znaczy nieprzemienialna, choć patriotyczny wiersz Musseta pokazuje w sposób równie przekonujący co poetycko niezręczny, że męskość jest wstrętna: zdolna do zadawania gwałtu, powodowania narodzin i do kazirodztwa. Metafory Musseta pokazują jeszcze jedną skrywaną oczywistość: seks kobiecy nie tylko wchłania seks mężczyzny, lecz także obejmuje ciało dziecka. Kobiece organy płciowe tworzą tunel, w którym spotyka się nie tylko to, co męskie, z tym, co żeńskie, lecz także następuje styk dwóch pokoleń: dziecko koniecznie wychodzi tędy, którędy wcześniej wszedł ojciec. Na skutek zapłodnienia coś się w kobiecie rozkłada lub grozi rozkładem, dzieli się i pomnaża. Pożądany seks kobiecy nie potrafi dochować wierności, bo przemienia się i przepuszcza przez siebie obce ciała. Jeśli mężczyzna, zgodnie z naturą swej ohydnej męskości, marzy o gwałcie i kazirodztwie, to kobieta zaspokaja swą żądzę i najtajniejsze pragnienia wtedy, gdy zdradza, to znaczy wtedy, kiedy wpuszcza w siebie jedno, a wypuszcza drugie.

VII

Powracam do rozważań Pascala Quignarda z jego książki Seks i trwoga: w rzymskich świątyniach, zamienionych na kościoły, oko niepokoją rozwarte usta śmiertelnego potwora pożerającego nagie i potępione ciała, wchłaniane na wieczność, w brzuch, w otchłań. Od czasów etruskich piekło to pożerająca bestia, zanim jeszcze życie stało się snem, z którego budzi strwożonego wygnańca godzina śmierci. Bestia pożera i wypluwa, potępieni krzyczą jak dzieci wydalane z rozwartego sromu kobiet przy porodzie.

Wyplucie na świat skrywa większą tajemnicę niż odchodzenie, ponieważ wiemy, że umrzemy, ale nikt z nas nie wie, że się narodzi. Źródło naszej niewiedzy mieści się w praniewiedzy, wytryska na dziewięć miesięcy przed naszymi narodzinami, przed pojawieniem się ciała, mowy, wzroku, słuchu, smaku, węchu i dotyku. Dlatego tak fascynuje. Dlatego tak przeraża. Nawet gdybyśmy się męczyli i wstrząsali naszą pamięcią, nie przypomnimy sobie tej sceny. Nie zdołamy też jej wypowiedzieć, a próbując - zaplączemy się w słowa, bowiem język nie poprzedza poczęcia. Jedynie sny uchylają wrota, jedynie sztuka jej moc podejrzewa, jedynie kochankowie, w zapomnieniu, rozgrywają na niej komedię uniesień.

W tajemnicę pierwotnej sceny wmyślali się mistycy. Brat Eckhart w roku 1323 pisał w Strasburgu: "Gratia est ebullitio quaedam parturitionis Filii, radicem habens in ipso Patris pectore intimo" ("Łaska jest rodzajem wrzenia przy poczęciu Syna, płynąca z wnętrza Ojcowskiego serca"). "Quid est hodie? Aeternitas. Ego genui me te et te me aeternaliter" ("Czym jest dzisiaj? Wiecznością. Złączyliśmy się ja i ty, i ty i ja na zawsze"). Deus jest formą ojcostwa, która wszystko przenika, by zetrzeć ze sceny zmazę.

Ta scena jest niema jak ryba. Tysiącletni zakaz dotykania ryby ostrzem noża przestaje obowiązywać w piątek, ale słowa mszczą się za niewypowiedziane. Polskie słowo "piątek" zupełnie się nie liczy, ale francuskie "vendredi" pochodzi od "Veneris dies", dnia Wenus. Rybna ofiara piątkowa upamiętnia epifanię Afrodyty wynurzającej się z piany "fal oceanowych", w które wniknął obcięty i odrzucony fallus Uranosa. Fallus pochodzi od greckiego "phallos". Po łacinie "phallos" - to "fascinus". "Fascinus" - fascynuje. Fascynując - trwoży.

Seks rodzi przerażenie. Psyche w Metamorfozach Apulejusza lamentuje: "«Jakże ja mogę już innej w nieszczęściach mych pomocy szukać i na jaką się spuścić, ja, której nie mogą pomóc nawet najlepsze chęci bogiń? I gdzie mam znowu ja - zamknięta w takich obierzach - kroki kierować, w jakich to kątach czy nawet kryjówkach się skryć, aby ujść wielkiej Wenery oczom nieuniknionym? Czemuż wreszcie po męsku nie wyrzec się tej pustej, wątlutkiej nadziei, dobrowolnie władczyni swej w ręce się nie oddać i tą prośbą, choć spóźnioną, nie przebłagać jej okrutnego gniewu? Któż zresztą wie, czy tego, którego tak długo szukam, nie znajdę tam, w domu matki jego?»

I tak przygotowana na poddanie się, w skutkach wątpliwe, ba, nawet do pewnej zguby wiodące, rozmyślała, od czego zacząć przyszłą pokutę" (przełożył Edwin Jędrkiewicz).

Lukrecjusz powiadał o "trwodze pożądliwej", o "żądzy przeraźliwej" i nazwał ją "tajemną raną" nękającą ludzi. Wergiliusz postrzegał miłość jako "ropiejącą ranę głęboką, palącą niczym płomień ślepy i tajemny". Katullus uczynił z miłości śmiertelną chorobę: "O bogowie, jeśli litość gości w waszych sercach, jeśli obdarzacie ludzi czymś innym jeszcze niż przerażeniem w godzinę ich śmierci, spójrzcie na mnie, nieszczęsnego. Moje życie czyste było, więc o pomoc was błagam: o wyzwoliny proszę od miłości, od tej dżumy, od trucizny kości me drążącej, we krwi krążącej, radość płoszącej z serca mego" (Carmina, LXXVI).

Orgazm dla dawnych mędrców - to "summa voluptas": dar łaski gorący, frykatywny, wzburzony, eksplozywny. Eksplozja, piana, grzbiet fali, dzięki której ludzie i zwierzęta przedłużają istnienie gatunku. Fascynujący i przerażający ruch wiecznych przypływów i odpływów. Starożytni nie rozróżniali biologii od polityki. O płodność ciała, polis i pola wznoszono modły, w lęku przed sterylnością składano ofiary i oddawano się świętym orgiom.

Mężczyzna nie potrafi utrzymać stanu erekcji skazany na niezrozumiałą i mimowolną alternację potencji i impotencji. Fazę fallusa i penisa, "fascinusa" i "mentuli". Ejakulacja zasmuca utratą ekscytacji, bo fascynacja mija. To prawda, że utrata nasienia może okazać się płodna, ale potencjalny triumf płodności kończy poczucie poniżenia w chwili wyślizgiwania się zwiędniętego "membrum virile" z "vulvae". "Fascinus" znika w wulwie: wymyka, wypluty, jako "mentula". Męskość mężczyzny rozmiękcza rozkosz, tak jak ciało ludzkie rozkłada śmierć. Mężczyznę trwoży brak władzy nad mocą: w chwili zagrożenia jego dłonie zasłaniają nie twarz, lecz krocze: wystarczy spojrzeć na piłkarzy przed rzutem wolnym przeciwnika.

Bogini Wenus, czyli Afrodyta, narodziła się nie z morskiej piany, lecz ze spermy wytrysłej z odciętego i wrzuconego do morza członka. Starożytni Grecy powiadali, że wytrysk przypomina grzywę fali. Galen w De Semine opisywał spermę jako białą ciecz ("dealbalum"), zawiesistą ("crassum"), musującą ("sumosum") i ruchliwą, której zapach przypomina woń czarnego bzu.

Uranos chciał wniknąć w Gaję. Pod piersią matki ukrył się Kronos. W prawym ręku trzymał sierp ("harpe"), lewą uchwycił członek Uranosa. Odciąwszy go wraz z jądrami, odrzucił pilnie bacząc, by nie spojrzeć za siebie. Krople krwi wsiąkały w ziemię: stąd erynie i giganci. Sterczący "fascinus" wpadł do morza i pojawiła się Wenus: "Venus jaculata".

Kobiece wydzieliny, choć obfitsze (krew i mleko), nie kryją tyle tajemnic co sperma, o czym wiedzieli Rzymianie. Ich seksualność jest spermatyczna. "Jacere amorem, jacere umorem" ("Tym jest kochanie, czym jest spuszczanie"). "Jaculatio" to męska tajemnica ("jacantia"). Tajemnica, którą zdradził Anchizes, chociaż Wenus prosiła go o dyskrecję. Anchizes, nieszczęsny książę trojański: Wenus się w nim zakochała, bo był piękny i dzielny. Spłodziła z nim Eneasza. Anchizes zdradził sekret po pijanemu, więc Wenus, za pośrednictwem Jowisza, dotknęła go paraliżem. By nie mógł się poruszać, ruszyć, puścić, spuścić. Nieruchomy i zwiędły myślał po zdobyciu Troi o samobójstwie, ale Wenus kazała Eneaszowi wynieść ojca na ramionach. Skargę Anchizesa przekazał Wergiliusz:

                               O wy - powiada - wy młodzi,
W których krew nie zastygła, a siły tęgie i krzepkie
Służą niezmiennie wam wciąż, wy się szybką ucieczką ratujcie!
Ja, by chcieli bogowie, bym dalej ciągnął swe życie,
Byliby przecie ten dom ocalili. Aż nadto to dla mnie,
Żem moje miasto przeżył, żem jego zatratę oglądał.
Ach, pożegnajcie wy moje leżące tu ciało i idźcie,
Ja znajdę śmierć z własnej ręki - zlitują się wrogi nade mną,
Ale zbroję zrabują; pogrzebu zaś łatwo się wyrzec,
Już i tak, nienawistny niebianom, od dawna bez celu
Wlokę me dni żywota, od kiedy tchnieniem piorunu,
Ogniem błyskawic poraził mnie ojciec bogów, król ludzi.
(Wergiliusz, Eneida, (III, 363-647). Przełożył Ignacy Wiśniewski)

Natura rzeczy i natura człowieka z jednego wytryska źródła. Po grecku "physis" oznacza parcie, wzrost wszystkiego, co żyje, a wszystko żyje - umierając. Lukrecjusz w czwartej pieśni De natura rerum opisał, jak sperma wzbiera w mężczyźnie, jakie walki musi z sobą toczyć, jakie grożą mu choroby - wścieklizna u Lukrecjusza, dżuma u Katullusa - gdy prawo natury lekceważy: "Od kiedy wiek dorosły wzmocni organy, fermentuje w nas nasienie. Żeby wyzwolić nasienie, ciało potrzebuje innego ciała, bo nasienie tryskać musi z cielesnego naczynia. Najpierw nasienie ścieka żyłami z ramion i organów wszelkich do genitaliów, które mile łaskocze, spermą je wypełniając. Genitalia pobudza wola wytryśnięcia («voluntas ejicere»), wystrzelenia ku ciału, które niesamowite pragnienie budzi. Zraniony mąż pada w bitwie zawsze na zranioną stronę. Krew tryska w kierunku, z którego padł cios, zalewając przeciwnika rubinową cieczą («ruber umor»). Bitwa pod znakiem Wenus przebiega podobnie, niezależnie kto napastnikiem: chłopiec o członkach kobiecych, czy kobieta pieszczot spragniona, mąż uderza w napastnika. Płonie i pragnie się złączyć («coire»), wstrzelić w inne ciało ciecz tryskającą. Nieme pożądanie («muta cupido») zapowiada rozkosz («voluptatem»)".

Taką jawi się Wenus w oczach epikurejczyków. Na taką wojenną wyprawę zaprasza słowo "miłość" ("nomen amoris"). Bogini sączy nektar, kropla po kropli, a nektar ścina się w truciznę. Czy ta/ten, kogo się kocha, może być nieobecny? - pytał Lukrecjusz. Jej/jego obraz bez przerwy stoi w oczach. Jej/jego głos ciągle dźwięczy w uszach i w pamięci. Każda myśl kieruje się do niej/do niego, każdą chwilę chciałoby się z nią/nim dzielić. Tyle pozorów, tyle cienia, od którego koniecznie trzeba uciekać, uciekać. Oto zatrute "jadło miłosne" ("pabula amoris"), papka niestrawna i wymiotna. Uczuciowy McDonald's. Lepiej w inną odwracać się stronę i wstrzykiwać nagromadzoną spermę w jakiekolwiek ciało, niż oszczędzać ją dla jednego ciała, które pęta, opętla, ściąga przerażenie, trwogę, ból. Nie wolno drażnić wrzodu, bo się wścieka i zaognia. Dzień po dniu coraz gorzej, z każdą chwilą bliżej obłędu. Z każdym dniem słabniesz, jeśli nie potrafisz leczyć pierwotnej rany zadając rany nowe, jeśli zagubiona ("volgavaga") Wenus błądzi po ulicach. Ucieczka od miłości nie oznacza ucieczki od radości, lecz przybliża do skarbów Wenus bez płacenia gapowego lub łapówki. Większej i bardziej czystej rozkoszy - powiada Lukrecjusz - dostępują ci, którzy myślą chłodno, niż ci nieszczęśnicy, których dusze dręczy w opętaniu niepewność. Ich oczy, ich ręce, ich ciała nie wiedzą, jak się sobą nasycić, łączą w uścisku tak mocno, że krzyczą z rozkoszy nieczystej, bo okrutnej. Nikt nie ugasi pożaru dolewając oliwy do ognia. Nikt z naturą nie wygra. Obłęd obejmuje coraz mocniej i coraz szybciej wprowadza w śmierć. Głodne ciało domaga się pożywienia i napoju, więc nie zadowoli obrazem jedzenia i picia. Nie nasyci obrazem: twarzy, uśmiechu, piersi i ud. Nie uśmierzy głodu zjawa, nie napoi pozór. Nie ukoi pragnienia sen o źródle: śniący umiera z pragnienia pośrodku wodospadu. Śniących o sobie kochanków Wenus zamienia w marionetki, poi pozorami, karmi trwogą. Nawet jeśli - rzadko i przypadkiem - kochanków skleją wydzieliny ("jungunt salivas") i oddech. Na próżno. Nie wyrwą z oranego pola plonu. Nie wnikną w siebie całkiem ("abire in corpus corporo toto"). Gdy pieni się fala, w cud wierzą, czują nawet chwilę ulgi i spokoju. A potem powracają jędze: wściekłość i zaciekłość ("furor"). I znowu szukają, czego nie znajdą. I znowu nie wiedzą, czego szukają. Zagubieni i ślepi, jątrzą "niewidzialną ranę" ("volnere caeco"). Tako rzecze Lukrecjusz.

VIII

Przyczyny trwałości tradycyjnego kontraktu małżeńskiego określanego przez Nathalie Heinich formułą: "utrzymanie za wierność" można zatem tłumaczyć inaczej niż krzywdą kobiet i męskim szowinizmem. Jego siła tkwi raczej w mądrości kobiet, które lepiej wiedzą, że życie składa się z bardzo do siebie niepodobnych i często sprzecznych faz oraz że obecność dziecka i jego stosunek do matki zmienia życiowe kalkulacje. Tradycyjny kontrakt małżeński gwarantuje męską przewagę jedynie pozornie. To nie przewaga, lecz przeciwwaga dla siły macierzyństwa, odnawiającej się i niezwyciężonej, bo naturalnej. Nie wolno ranić lub zdradzać kobiety pod pretekstem, że pewnego dnia i tak zawiedzie miłosne nadzieje dziecka (o mężu nawet nie warto wspominać), rodząc dziecko kolejne. Nie można jednak nie uwzględniać braku symetrii pomiędzy płciami. Seks mężczyzny jest zawodny i żadna wiagra jego fatalnej zawodności nie zmieni, seks kobiety otwiera się na coś innego i staje się czymś innym niż on sam - w każdych okolicznościach.

W postulatach równouprawnienia płci nie uwzględnia się naturalnej asymetryczności płciowej. Egalitaryzm płciowy traci sens, kiedy kobieta staje się matką. Wtedy realne partnerstwo znika i kobieta zajmuje pozycję najważniejszą i centralną. Zachwiania uczuciowej równowagi nie udaje się uniknąć. Większość mężczyzn przyznaje, że kobiety, które uczynili matkami, przestają się nimi interesować i najzupełniej poświęcają dziecku. Bardzo wielu mężczyzn, prawdopodobnie na skutek resentymentu, ale nie do końca wiadomo, czy tylko negatywne uczucia odgrywają w tym wypadku rolę, twierdzi, że kobiety interesowały się nimi wcześniej, to znaczy odgrywały role kochanek, wyłącznie po to, by dziecko urodzić. Urodzenie dziecka umieszcza kobietę w centrum rodzinnego układu natychmiast i nieodwołalnie. Od kobiety zależy, czy mężczyzna nie poczuje się w nowym układzie pomniejszony i poniżony. Kobieta, pewna swej przewagi, może pozwolić sobie, a posteriori, na wyrozumiałość wobec wcześniejszych męskich zdrad, co nie znaczy, że męska niewierność ją kiedykolwiek radowała. Kobieca przewaga pozwala jednak traktować jej własne zdrady jako naturalną konsekwencję losu: zdradzając, nie czyni "niczego złego", ponieważ i tak cierpi "strukturalnie" przez mężczyzn.

Coraz więcej kobiet, nie tylko zdeklarowanych feministek, uważa, że różnice w przeżywaniu seksualności przez mężczyzn i kobiety - jeśli istniały - straciły na znaczeniu, czyli że "natury jako takiej" nie ma, występują tylko rozmaite sposoby mówienia o naturze, czyli kulturowe formy dyskursu narzucane przez mężczyzn w obronie ich interesów. Każdy człowiek jest osobną indywidualnością i nie może ani należeć, ani zależeć od nikogo z wyjątkiem siebie samego, więc sprawiedliwy kontrakt małżeński powinien w takim samym stopniu zobowiązywać mężczyznę i kobietę do rodzinnych zadań i równo rozdzielać prawa i obowiązki. To brzmi pięknie, ale nawet Evelyne Sullerot, socjolog-feministka, twierdzi, że kobieta jest bardziej matką niż mężczyzna ojcem, chociaż osiągnięcia genetyki pozwalają na stwierdzenie ojcostwa ponad wszelką wątpliwość.

IX

Natura nie znosi egalitarnych ideologii: pomiędzy kobietami i mężczyznami występują naturalne różnice płci, a z owych różnic wynikają życiowe konsekwencje. Prawnie uświęcony płciowy egalitaryzm zakłada, że równość między mężczyzną i kobietą można wywalczyć i zadeklarować w imię szczytnego celu: ludzie, niezależnie od płci i upodobań seksualnych, są ludźmi i mają prawo "być sobą". Tylko jak być sobą, skoro odbiera się im prawo do różnicy najbardziej elementarnej, życiowej, codziennej i oczywistej? Jak kobieta i mężczyzna mogą ze sobą żyć w miarę możliwości długo i szczęśliwie i "sobą" pozostawać?

Feministki zastanawiają się, nie bez racji, jak przez czas tak długi kobiety mogły znosić niesprawiedliwość i męski ucisk. A jak zniosą równouprawnienie? Jeśli kobiety zaczną ustanawiać prawa i dominować mężczyzn, co pozostanie z ich kobiecości? Pozostaje tylko wiara w fikcję, którą opiewał Rousseau. Na imię jej miłość. Wymaga się od niej albo zbyt wiele, albo się ją niszczy i tłamsi. Przychodzi i odchodzi, kiedy chce. Przekracza prawa i prawom się wymyka, lecz tylko ona nadaje życiu sens.

X

Pascal Quignard opowiedział w Seksie i trwodze historię o bogince Boboo. W roku 1898 dwóch niemieckich antropologów wykopało w Prienie naprzeciwko Samos, przy ujściu rzeki Meander, małe fascynujące statuetki z wypalonej gliny. Z kobiecej twarzy, której otwarte usta były jednocześnie otworem rodnym, wyrastały bezpośrednio nogi. Figurki wyobrażały Boboo, boginię gastrocefaliczną. "Olisbos", czyli fallus ze skóry lub marmuru, nazywał się po grecku "boboon". Podobnie jak twarz Priapa, którego symbolem był "fascinus", a zwierzęciem ofiarnym osioł, gęba Boboo trwożyła i śmieszyła. Boboo pojawia się w niektórych wersjach mitów o matkach-boginiach płodności: kiedy Demeter straciła córkę Persefonę porwaną do Hadesu, błądziła w bólu po całej ziemi szczelnie otulona od stóp do głów w ciemny "peplos" lub w "peplum", czyli w długi prostokątny pas materiału, spięty na barkach klamrami i ściągnięty w biodrach pasem, aż wreszcie przybyła do Eleusis, lecz odmawiała wszelkiego jadła i napoju oraz uparcie milczała. Boboo rzekła do Demeter: "Ja cię wyzwolę". Zadarła swój "peplos" odsłoniwszy przyrodzenie, a wtedy Demeter nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. W ten sposób Boboo przerwała post wielkiej bogini, która się zgodziła, by spożyć "kykeon" - mieszaninę poleju (rodzaj mięty) z mąką rozrobioną wodą.

Boboo symbolizuje kobiece łono i twarz wykrzywione w przeraźliwym uśmiechu. Boginka zakasując "peplos" i pokazując to, co mężczyzn przyciąga i trwoży, rozśmieszyła "wielką" boginię, której żałoba po córce spowodowała, że cała ziemia pościła i zamilkła, czyli przestała wydawać płód. To zakasanie "peplos" nazywa się po grecku "anasurma". Gestowi boginki Boboo odpowiada "anasurma" Priapa, którego tunikę rozpychał przystrojony owocami gigantyczny fallus. Boboo, rozchyliwszy swym gestem usta Demeter, pozwoliła jałowej ziemi znów rodzić.

Syn odkrywa dziurę otoczoną włosem lub epilowaną jak podbródek gacha, w którą wszedł ojciec, by on mógł wyjść na świat. Na ten widok, zafascynowany - kamienieje. O tym mówią mity o Gorgonach, o Boboo i o Demeter. Przed skutkami widzenia tej sceny osłania, jak tarcza, historia Perseusza powracającego do matki na Cykladach. Seks kobiety pokazany innej kobiecie wywołuje śmiech. Seks kobiety pokazany mężczyźnie wywołuje fascynację. Fascinus, zanim się pokurczy, zwiędnie i jak ziarno obumrze - pobudzi do życia. Może zgwałci. Przed tym widokiem (skamienieniem-śmiercią) chroni zakaz spojrzenia prostą w obślinioną twarz (Perseusz) lub oglądania się za siebie (Orfeusz). Kiedy mężczyzna podejrzał (ujrzał) nagą boginię, jest nocnym myśliwym przemienionym w ślepca, w zwierzę lub w samca - jak zwierzę - zdychającego.

Pascal Quignard: "Skoro spojrzenie na kobiece łono daje początek zachwytowi: budzi żądzę, mąci sen lub przynosi śmierć, to żeby je znieść - trzeba je «odbić»: od tarczy-zwierciadła, od obrazu, od tafli, nad którą pochyla się Narcyz. [...] W początkach XVII wieku Caravaggio powiadał: «Każdy obraz jest głową Meduzy. Przestrach można pokonać tylko obrazem strachu. Każdy malarz jest Perseuszem». Caravaggio namalował Meduzę. Fascynacja znaczy tyle: ten, kto zobaczył, nie może już oderwać wzroku. [...] Maska Gorgony jest maską fascynacji jako takiej, maską powodującą, że ofiara martwieje przed drapieżcą, maską wciągającą wojownika w śmierć. To maska («phersu», «persona») zamieniająca żywego człowieka w kamień. Spod maski wykrzywionej straszliwym uśmiechem wydziela się krzyk agonii w bachanaliach. Eurypides opisując szaleńczy taniec bachantek zaznaczył, że idzie o taniec wilków lub dzikich psów, które wykonuje Lyssa do melodii wygrywanej na flecie zwanym grozą («Phobos»). Eurypides dodał: «Oto Gorgona, córka nocy, o spojrzeniu zamieniającym w kamień, ze stugłowymi żmijami nad czołem» (Herakles 884)".

Pomiędzy Caravaggia i Quignarda należy wstawić balladę o Młodzieńcu zaklętym z pierwszej części Dziadów Adama Mickiewicza:

W jednem klepisku zapadłem -
     Jak dziwny rodzaj pokuty -
Na łańcuchu przed zwierciadłem
     Stoi młodzieniec okuty.

Stoi, a z ludzkiej postaci,
     Mocą czarownych omamień,
Coraz jakąś cząstkę traci
     I powoli wrasta w kamień.

Zaklęty młodzieniec kamieniał powoli i ukrócił swą mękę, gdy pocałował zwierciadło. Bohater mickiewiczowskiej ballady był Perseuszem naiwnym i źle przygotowanym do walki z Meduzą. Dlatego umarł młodo.

XI

Rzymska Cloaca Maxima prowadzi do meduziej jamy. Bez kunei, mechery i tarczy lepiej się w nią nie zapuszczać, za żadne poranki świata.

("Twórczość" nr 10/2000)

Sfinx